|
Chcesz wiedzieć więcej? Zamów dobrą książkę. Propozycje Racjonalisty: | | |
|
|
|
|
Społeczeństwo » Socjologia
Co wolno wojewodzie... O dystansie władzy w Polsce słów kilka [1] Autor tekstu: Magdalena Żakowska
Niczyich rozkazów nie słuchają, a między sobą ciągle
się swarzą i nienawidzą.
Maurycjusz (ok. 539-602) o Słowianach [ 1 ]
Zgodnie z definicją holenderskiego psychologa społecznego Geerta Hofstede,
dystans władzy to „zakres
oczekiwań i akceptacji dla nierównego rozkładu władzy, wyrażony przez mniej
wpływowych (podwładnych) członków instytucji lub organizacji" [ 2 ].
Wzorcowe — z tego punktu widzenia — społeczeństwa egalitarystyczne (o
niskim dystansie władzy) cechuje brak wyraźnego, manifestowanego dystansu między
ludźmi na szeroko rozumianym poziomie społecznym, politycznym i gospodarczym.
Społeczeństwa hierarchiczne zaś charakteryzuje wysoki stopień „kastowości",
połączony z reguły z akceptacją nierówności społecznych przez ogół
obywateli.
Jak
wykazują badania przeprowadzone w ramach projektu GLOBE, bazujące na doświadczeniach
holenderskiego badacza, wyrażone w skali 100 stopniowej, poziom dystansu władzy w Polsce wynosi aż 72,85 [ 3 ],
świadcząc o dość wyraźnym podkreślaniu różnic w statusie społecznym i materialnym między ludźmi w polskim społeczeństwie [ 4 ].
Czy polski egalitarny stereotyp „szlachcica na zagrodzie" nazwać można
tylko pobożnym życzeniem? Zaś adekwatnym opisem polskiego „zaprogramowania
kulturowego" jest hasło „co wolno wojewodzie…"?
Przeciętny
Polak nie zgodziłby się wprawdzie ze stwierdzeniem, iż należy do społeczeństwa o „wysokim dystansie władzy", zbyt silnie są w nim bowiem zakorzenione
idee, mające źródło w etosie szlacheckim, uosabiane przez — mówiąc słowami
antropolog Joanny Nowicki — swoiście pojęty egalitaryzm („szlachcic na
zagrodzie równy wojewodzie") oraz silnie akcentowane jednostkowe prawo do
godności osobistej [ 5 ].
Oba te stanowiska można jednak pogodzić, jeśli weźmie się pod uwagę, iż
Polska należy do tych nielicznych (według klasyfikacji Hofstede) krajów, w których
wysoki dystans władzy piętnowany jest i osłabiany przez współistniejące w społecznym „zaprogramowaniu kulturowym" pierwiastki anarchicznego wręcz
indywidualizmu. Polacy lubią podkreślać posiadaną władzę, nie czynią też
wysiłków, by stosunki międzyludzkie na poziomie politycznym, społecznym,
gospodarczym stały się bardziej egalitarne, z drugiej strony jednak nie lubią
władzy tej podlegać, nienawidzą — będąc w sytuacji „upośledzonej" — dyskryminującego i upokarzającego podziału na „równych i równiejszych",
wyzyskujących i wyzyskiwanych. Z drugiej strony, mówiąc słowami historyka
literatury Jana Prokopa, „Polak-Sarmata walczy niby o równość, ale to
znaczy tyle, co nie dopuścić, by ktokolwiek wysunął się przed niego".
[ 6 ] Wszelkie apele o egalitaryzację stosunków biorą się nie tyle z umiłowania równości,
co z zazdrości wobec warstw uprzywilejowanych.
Genezy
polskiego zaprogramowania na dość wysoki dystans władzy należy doszukiwać
się w widocznej już od schyłku Średniowiecza specyfice rozwoju społeczno-gospodarczego
państw Europy Środkowo-Wschodniej oraz w typowo polskiej drodze ewolucji
politycznego ustroju.
Jak
stwierdza historyk Zbigniew Wójcik, w XVI i XVIIw. nastąpił podział Europy
na dwie strefy społeczno-gospodarcze z linią graniczną przebiegającą na Łabie
[ 7 ].
Na Zachodzie powstały zaczątki gospodarki wczesnokapitalistycznej,
zainspirowane mieszczańskim duchem purytańskim, bazujące na nowych stosunkach
międzyludzkich, opartych na wolności, odpowiedzialności oraz swobodzie
indywidualnej inicjatywy w ramach stanowionego przez zbiorowość, równego dla
wszystkich prawa [ 8 ]. Na Wschodzie z kolei
ukształtowała się gospodarka folwarczno-pańszczyźniana, oparta na
narzuconym przez szlachtę sztucznym systemie dyskryminacji, podległości i przywilejów [ 9 ].
Schyłek
Średniowiecza przyniósł Europie Zachodniej rozpad istniejących struktur
stanowych. Stara szlachta rodowa straciła swą potęgę, wycięta w bratobójczych
walkach, pozbawiona wpływów i władzy przez rodzące się monarchie absolutne.
Działalność rolnicza zaczęła tracić na znaczeniu w obliczu gwałtownego
rozwoju rzemiosła, pierwszych manufaktur, handlu, eksploatacji ziem nowo
odkrytych za oceanem. Zaczęły kształtować się pierwociny przyszłego
proletariatu miejskiego i miejskiej klasy średniej, głównie wskutek zasilania
miast przez wolną i tanią siłę roboczą, rekrutującą się spośród
spauperyzowanej ludności wiejskiej, która albo rezygnowała z uprawy roli,
albo została z niej wygnana, gdy nie była w stanie podołać z płaceniem
czynszu właścicielom. Odwrotna sytuacja miała miejsce w krajach Europy Środkowo-Wschodniej — od Prus poczynając, na Rosji (choć była ona przypadkiem specyficznym) kończąc.
Szlachta tamtejsza praktycznie wyeliminowała mieszczaństwo z walki o polityczną i gospodarczą dominację w państwie, pozostając najważniejszym stanem i podporą monarchii. Ona też stała się głównym motorem przemian społeczno-gospodarczych.
Wykorzystując zwiększony w Europie Zachodniej popyt na zboże, ogromną większość
swych wysiłków gospodarczych kierowała na produkcję rolną, zaś kluczem do
sukcesu stało się dla niej wymuszenie na władzy takiego prawa, które
stopniowo zwiększało jej prerogatywy wobec gospodarujących na jej ziemi chłopów
[ 10 ]. Z pozycji wolnych ziemian i dzierżawców, z zasady regulujących, podobnie jak
chłopi w Europie Zachodniej, swoje powinności wobec właściciela przez opłacanie
czynszu, zostali oni zdegradowani do roli parobków, obowiązkowo odrabiających
pańszczyznę, przywiązanych do uprawianej przez siebie ziemi, niemających możliwości
odejścia z pańskiego majątku, będących na dobrą sprawę niewolnikami niemogącymi decydować o własnym losie. W porównaniu z położeniem ludności
wiejskiej na zachodzie Europy byli w sytuacji paradoksalnej, mającej zarówno
swe dobre, jak i złe strony. Zachodnioeuropejscy wieśniacy byli ludźmi
wolnymi, mogącymi w dowolny sposób decydować o sobie: dzierżawić ziemię,
emigrować do miast, parać się handlem, służyć w wojsku, osadzać w koloniach, awanturować po świecie. Równocześnie zaś mieli okazję, np. jako
wygnani z ziemi żebracy, doświadczać na własnym grzbiecie, jak osobiście
wykuwany los potrafi być podły i zmienny. Los polskich chłopów natomiast
spoczywał w ręku właściciela ich ziemi. Ów nie mógł ich wprawdzie z ziemi
tej usunąć, oni sami jednak również nie mieli praktycznie szans w sposób
wolny jej opuścić. Pan i chłop byli na siebie nawzajem skazani, pozostawali w relacjach wzajemnej współzależności. Pan miał nad chłopem praktycznie
nieograniczoną władzę, na dłuższą metę nie opłacało mu się jednak jej
nadużywać. Lepiej mu było pogodzić się z mniejszą wydajnością pracy niż z ryzykiem utraty dość trudno osiągalnej siły roboczej. Kosztem utraty wolności
chłop miał więc zapewnione względne bezpieczeństwo „socjalne" i stabilizację życiową, jeśli zaś — czasami — wybierał wolność, musiał
liczyć się z życiem wyjętego spod prawa zbiega, przestępcy, ukrywającego
się z dala od cywilizacji, najchętniej wśród Kozaków na Dzikich Polach
[ 11 ]. Z reguły, będąc jedynie wypełniającym cudze rozkazy poddanym, czuł się
zwolniony z troski o pomyślność folwarku, poniekąd zaś również z troski o siebie. Jego właściciel zaś stawał się we własnych oraz w jego oczach
surowym i mądrym ojcem, z upływem wieków poczuwającym się również do
odpokutowania wobec niego historycznych win, do niesienia w „ciemny" lud
kaganka oświaty, do przewodzenia mu w sferze gospodarczej i duchowej, na którym
to właśnie stricte szlacheckim podglebiu wyrósł w XIXw.
misjonarystyczny autorytet i powołanie rodzącej się (szlacheckiej)
inteligencji.
W
polskim „zaprogramowaniu kulturowym" silnie uwidaczniają się idee
zaczerpnięte z etosu szlacheckiego, wykształconego w XVI-wiecznej I Rzeczypospolitej, w czasach „złotej wolności" oraz w ramach tzw.
„demokracji szlacheckiej". Hasła szczególne, z jednej strony apoteozujące
ideę równości (choć ograniczonej jedynie do stanu szlacheckiego), z drugiej — przesiąknięte arystokratyzmem i pogardą wobec warstw niższych. Na tę
swoiście pojmowaną równość zwrócił m.in. uwagę historyk Julian
Ochorowicz, podkreślając, że w Polsce nigdy nie istniały skłonności do
wprowadzenia silnej władzy monarszej, ani — przynajmniej od końca XVw. -
do traktowania władców jako pomazańców Bożych, stojących ponad poddanymi i ponad prawem. Formy monarchiczne wykształciły się tam stosunkowo późno, zaś
władza państwowa była — w odróżnieniu od ogromnej siły i autorytetu,
jakim cieszył się ojciec rodu nad rodzinną wsią i osadą — tradycyjnie w niskim poszanowaniu [ 12 ].
„Na zachodzie Europy — pisze Ochorowicz — szlachta stanowiła straż królewską,
na wschodzie zaś była niewolnikami cara. W Polsce zaś była równość, ale
tylko między magnatem a królem — i to taka, jakiej nie było nigdzie
indziej. Nie było za to równości między szlachtą a resztą narodu, podobnie
jak w innych krajach, z tą różnicą, że o ile w wielu innych krajach podkreślano
hierarchię i liczne stopnie, to w Polsce mówiono o formalnej równości całości
stanu szlacheckiego, utożsamianego zresztą z narodem" [ 13 ].
Także socjolog Edmund Lewandowski, pisząc o dziedzictwie Rzeczpospolitej
szlacheckiej, stwierdza, że zakorzeniła ona w społeczeństwie polskim
tradycje „sejmikowania, nierządu politycznego, równości i wolności", połączone z „wielkopańską dumą, megalomanią, zawiścią, tytułomanią, kłótliwością,
pieniactwem" oraz, co bardzo istotne, „dychotomią społeczno-kulturową,
podziałem społeczeństwa na szlachtę, traktowaną jako naród właściwy,
oraz chłopów, traktowanych (przez nią) jako obcych etnicznie niewolników, który
to podział na światy panów i chamów dotyczył potem inteligencji i ludu"
[ 14 ].
O
tym, jak różne były to światy, jak silnie rozwarstwione było polskie, w tym
również sarmackie, społeczeństwo, przekonać się można np. studiując
relacje zwiedzających Rzeczpospolitą zachodnioeuropejskich podróżników.
Przytoczmy ostrą — bo niewolną też od apriorycznych sądów i wcześniej żywionych
uprzedzeń — wypowiedź niemieckiego pisarza
Johanna Georga Forstera, który w 1786 w liście do przyjaciela w następujący
sposób opisywał przedrozbiorowe Wilno: „Znalazłby Pan może aż nadto powodów
do śmiechu w tym pomieszaniu sarmackiego lub prawie nowozelandzkiego
prymitywizmu z francuską superwykwintnością, w tym pozbawionym smaku i wykształcenia narodzie, pogrążonym pomimo tego w luksusie, umiłowaniu
hazardu, mody, zewnętrznych błyskotek — a może i nie, gdyż człowiek śmieje
się tylko z ludzi, którzy sami winni są temu, że są śmieszni, a nie z takich, którzy już od młodych lat zostali zepsuci przez system rządów,
pasienie ich, jak bydło (tak powinno się tu nazywać oświatę), przykład idący z góry, klechów, despotyzm potężnych sąsiadów, zgraję francuskich włóczęgów i włoskich nicponi, a więc z takich, którzy żadnych nie mają przed sobą
widoków na przyszłą poprawę. Właściwy lud, mam na myśli owe miliony
zwierząt pociągowych w ludzkiej postaci, które tutaj bezwarunkowo wyłączone
są od wszelkich prerogatyw człowieczeństwa i nie będą zaliczane do narodu — stanowi pospólstwo, lud od dawna przywykły do poddaństwa stoczył się do
poziomu zezwierzęcenia, zatraty ludzkich uczuć, trudnego do opisania lenistwa,
ciemnoty, głupiego jak but człowieka. Jeśli chodzi o głupotę i lenistwo, to
drobna szlachta, uzależniona przez swe ubóstwo i skazana na pogardzaną przez
nią pracę własnych rąk, znajduje się prawie w takim samym położeniu"
[ 15 ].
1 2 3 4 Dalej..
Przypisy: [ 1 ] Cyt.za: J. Ochorowicz, O polskim
charakterze narodowym, Lublin 1986, s. 50. [ 2 ] G.
Hofstede, Kultury i organizacje, przeł. M. Durska, Warszawa 2000, s.
67. [ 3 ] Cultural Influences on Leadership and
Organisations: Project GLOBE, Boston 1998, s. 69. [ 5 ] J. Nowicki, Polacy i Francuzi — miłość (prawie)
doskonała, [w:] Narody i stereotypy, red. T. Walas, Kraków 1995, s.
172. [ 6 ] J. Prokop, Polak jaki jest nie(ch) każdy widzi. O rozchwianiu tożsamości
na progu Europy, Kraków 2004, s. 29. [ 7 ] Z. Wójcik, Historia powszechna XVI-XVII wieku, Warszawa 1979, s.
23-24. [ 8 ] J. Prokop, op. cit., s. 178. [ 9 ] Z. Wójcik, op. cit., s. 23-24. [ 11 ] Z. Wójcik, op. cit., s. 18-27. [ 12 ] J. Ochorowicz, op. cit., s. 45-50. [ 14 ] E. Lewandowski, Pejzaż etniczny Europy, Warszawa 2004, s.
322-323. [ 15 ] Cyt. za: T. Szarota, Niemcy i Polacy. Wzajemne postrzeganie i stereotypy, Warszawa 1996, s. 85-86. Termin polnische Dienst (polska
służba), oznaczający pańszczyznę i poddaństwo chłopów zadomowił się
zresztą w niemieckim języku dość silnie, rzutując np. na sposób, w jaki
Niemcy w XIXw. traktowali polskich robotników sezonowych, określając ich
jako pokornych służalców, którzy pozwalają się wykorzystywać do każdej
posługi oraz jako ludzi, którzy niedbale, bez zastanowienia, ciężko pracują,
ibidem, s. 75. « Socjologia (Publikacja: 11-04-2006 )
Wszelkie prawa zastrzeżone. Prawa autorskie tego tekstu należą do autora i/lub serwisu Racjonalista.pl.
Żadna część tego tekstu nie może być przedrukowywana, reprodukowana ani wykorzystywana w jakiejkolwiek formie,
bez zgody właściciela praw autorskich. Wszelkie naruszenia praw autorskich podlegają sankcjom przewidzianym w
kodeksie karnym i ustawie o prawie autorskim i prawach pokrewnych.str. 4702 |
|