|
Chcesz wiedzieć więcej? Zamów dobrą książkę. Propozycje Racjonalisty: | | |
|
|
|
|
Kościół i Katolicyzm » Historia Kościoła » Mroczne karty historii KK
Święta profanacja Autor tekstu: Mariusz Agnosiewicz
Ostateczne rozwiązanie kwestii pogańskiej czyli chrześcijaństwo
przeciwko tradycji Mroczne karty historii Kościoła
cz. 2 Jednym ze znamion polskiego katolicyzmu jest pieczołowite
zabieganie o karanie wszelkiej „obrazy uczuć religijnych", co ma być
przejawem poszanowania wolności sumienia i wyznania. Wszelkie kwestionowanie
zasad katolickich ma dziś status podważania tradycji, tak jakby bycie częścią
tradycji uprawniało do jakiejś szczególnej ochrony, nawet wbrew rozumowi. Społeczne zmiany światopoglądowe i religijne są
zjawiskiem normalnym i nieuniknionym. Zmianom tym na ogół towarzyszy „obraza
uczuć" i zakwestionowanie tradycji. Nie inaczej zaczęło chrześcijaństwo i Kościół katolicki, tak powszechnie, jak i w Polsce.
Ilekroć mówi się u nas o jakichś szczególnych przywilejach, jakie miałyby
przysługiwać tradycji religijnej, ilekroć mówi się o obrazie uczuć
religijnych — zawsze warto przypominać początki naszej „tradycji", która
zaczęła nie inaczej jak pogardzana nowinka, która śmie kwestionować tradycję, a która kiedy podrosła na tyle, by stać się groźną nowinką — na tradycję
rzuciła się z całą furią neofity. Katolicyzm nie zatriumfował tak, jak obecnie rozwija się
laicyzm — drogą naturalnych procesów społecznych. Jego zwycięstwu
towarzyszyła przemoc, pogarda dla innego i nienawiść do wartości
tradycyjnych. Wobec tych ostatnich przyjęto plan „ostatecznego rozwiązania" — całkowite zniszczenie. To, co nie mogło być zniszczone miało być wchłonięte z pewnymi retuszami na służbę nowych idei (niektóre
święta, wierzenia, praktyki itd.).
W dziele zniszczenia pomagała władza publiczna, ale
bynajmniej nie ona była głównym inspiratorem czy często i wykonawcą
hekatomby kulturowej. Jeśli nie dość czynnie była zaangażowana w tępienie
dawnej tradycji, zadowalano się tym, że przymykała oczy na ekscesy i gwałty.
Jak pisze Gibbon: „Konstantyn zapewnił [kościołowi]
bezpieczeństwo, bogactwa, zaszczyty i możliwość zemsty".
Pewnym wytłumaczeniem tego, co się wówczas stało, mogłoby
być przypuszczenie, iż była to „specyfika ówczesnych czasów", jak często
tłumaczy się brutalizm religijny doby Średniowiecza. Nie była to jednak
specyfika czasów a specyfika doktryny. Grecy i Rzymianie nie znali dotąd świata w którym eksterminuje się za wierzenie w innych bogów. Ich system religijny,
światopogląd i mentalność zawierały wiele elementów nowożytnej tolerancji — dziecka humanizmu. Kościół, który oparł swój społeczny triumf na tych
warstwach, których mentalność była najbardziej dotknięta resentymentem, wniósł
ze sobą idee wojującej nietolerancji. Wrogów były trzy kategorie zasadnicze:
tradycja, której najgorliwszymi obrońcami byli arystokraci, sfery
wykształcone i ludność wiejska; wrogowie doktrynalni — żydzi, których
wiara i ciągłe oczekiwanie na mesjasza było dla chrześcijaństwa wyrzutem
sumienia, godziło w najbardziej podstawowy jego sens; i wreszcie konkurencja
— sprzeciwiający się monopolowi, oferujący podobne, czasami
atrakcyjniejsze produkty w zbliżonej cenie, czyli inni bracia chrześcijanie.
„Pogan" oskarżono o niemoralność, „heretyków" o wysługiwanie się
Księciu Ciemności, zaś żydów — o ukrzyżowanie Zbawiciela. Spośród
wymienionych grup najsilniej zwalczały się te, które się najmniej między
sobą różniły, nie było tyle nienawiści i zapalczywości między chrześcijanami a poganami czy żydami, co między jednym chrześcijaninem a innym nieco się od
niego różniącym. Dziś przedstawia się to jako paradoks, lecz jest to ocena z perspektywy teologiczno-ekumenicznej, a nie z punktu widzenia interesów
grupowych i organizacyjnych. Na rynku naturalnie największymi konkurentami a często
tym samym i wrogami są gracze oferujący najbardziej zbliżone do siebie
produkty, gdyż walczą oni wtedy o tego samego klienta. Dialog
„ekumeniczny" prowadzą wówczas, gdy obaj są równie silni lub równie słabi,
albo na szkodę trzeciego gracza. Mocny ze słabym nie rozmawia, lecz go niszczy
(ekonomicznie). Kościół nie miał powodów do ekumenizmu i był silny, więc
niszczył (nie tylko ekonomicznie). Dziś jest słaby i upadający (w Europie!),
więc prowadzi ekumenizm. Oczywiście nie dla samego dialogu, lecz jako rynkowy
alians przeciwko nowemu wrogowi — laicyzmowi („cywilizacji śmierci").
Powiedzieliśmy o niewątpliwym novum, jakie pojawiło
się wraz z kościołem: doktrynalna nietolerancja, a tym samym zalążki fanatyzmu
i totalitaryzmu, które kwitną zawsze ilekroć mają do tego grunt, bez
względu na to, czy będzie to V, X czy XX wiek. Naturalnie najbardziej sprzyjającym
mu gruntem były czasy średniowiecznego barbarzyństwa (nie cała epoka była
barbarzyńska!), ale prześladowanie religijne wróciło także w wieku XX,
kiedy znalazło dla siebie warunki (vide casus Chorwacji w latach
1941-45). To bardzo ważne spostrzeżenie: prześladowania, wojny religijne i totalitaryzm światopoglądowo-obyczajowy nie były wypaczeniem zasad
katolickich, jak się czasami głosi, lecz ich naturalną konsekwencją. Słusznie
więc pisze wytrawny ironista i historyk, Edward Gibbon: „Cesarz [Konstantyn]
wraz z wiedzą o prawdzie wchłonął zasady prześladowania, toteż skutkiem
triumfu chrześcijaństwa było dręczenie i uciskanie (...)". Łatwiej się
człowiekowi żyje, kiedy jest święcie przekonany, że on ma rację, a inni
pozostają w błędzie. Kiedy jednak jego racje są nieracjonalne i nie dają się
wyartykułować tak, aby przekonywały siłą własną, to "święte" racje
łatwo stają się niebezpieczne dla otoczenia...
Spośród wymienionych wyżej trzech kategorii wrogów z którymi
od początku wojował Kościół, udało mu się zniszczyć w zasadzie tylko
pierwszego: dawne wierzenia i obyczaje, „pogaństwo". Być może nie miało
ono już potencjału kulturowego do dalszego trwania, lecz jego eksterminacji
towarzyszył niezwykły wandalizm i duże zniszczenia cywilizacyjne. Niszczenie
posągów bóstw, wycinanie w pień świętych gajów, podpalanie świątyń to
stałe elementy chrystianizacji, które przewijają się w różnych
hagiografiach, jako „święte uczynki". Najgorliwsi „święci zadymiarze" i wandale albo tacy, którzy zginęli w trakcie owych akcji — wędrowali na ołtarze i do dziś są okadzani i adorowani.
Wyobraźmy sobie taką scenę. Na Jasną Górę wpada
kilkudziesięciu ateistów i antyklerykałów uzbrojonych w kije bejzbolowe, broń
palną i ładunki wybuchowe, wykrzykują głośno, że należy zniszczyć
siedlisko zabobonu, aby wreszcie zatriumfowała Prawda Rozumu. Na oczach
zrozpaczonych i sterroryzowanych wiernych zaczynają demolować przybytek.
Niszczą obrazy, zawartość tabernakulum wysypują na ziemię i depczą.
Kulminacją jest rozstrzelanie Matki Boskiej Częstochowskiej i porąbanie na
drobne kawałki świętego obrazu. Opat, który występuje w obronie obrazu
zostaje rozstrzelany wraz z Maryją. Kiedy wszystko jest doszczętnie
zdemolowane wokół murów klasztoru i kościoła układany jest ładunek
wybuchowy i ...kamień nie zostaje na kamieniu. Na wniosek wiernych zostaje
wszczęte śledztwo, ale po miesiącu jest już umorzone. Wierni czują się
bezradni, nie próbują szukać dalej sprawiedliwości, bo wiedzą, że ateiści
cieszą się sympatią rządu i parlamentu (są zdecydowaną większością społeczną,
ciągle ich szeregi się powiększają). Tak właśnie musieli czuć się
„chrystianizowani" wyznawcy innych religii, którzy zbyt długo zwlekali z przyjęciem Prawdy. „Jeśli jeszcze żyjemy, to życie jest już śmiercią" — pisał jeden z pogan.
Wstydliwy element dziejów naszego Nauczyciela Moralności.
„Chrześcijańscy mnisi pod dowództwem Szenutego lub Makariusza z Tu plądrowali
pogańskie świątynie, palili je, rozbijali wizerunki bóstw, a niekiedy przy
okazji mordowali jeszcze świątynną służbę" (J. Lacarrière). To
jeden z wielu podobnych opisów, jakie można na ten temat znaleźć w literaturze przedmiotu. „Gdzie tylko chrześcijanie byli liczebnie wystarczająco
silni, nie starali się specjalnie o cesarskie pozwolenie na burzenie świątyń;
gdzie jednak spotykali się ze znaczną przewagą pogan, znajdowały się środki i sposoby, by uruchomić w tym celu aparat przemocy państwowej" (V. Schultze).
Jednym z takich miejsc, gdzie chrześcijanie długo nie
mogli uzyskać przewagi i samodzielnie zgnieść tradycyjną religię, była
Gaza, którą pod opiekę duchową dostał były anachoreta, wielebny Porfiriusz,
który w roku 395 został biskupem miasta. Gaza była znanym miejscem
pielgrzymkowym, gdzie do wyroczni peregrynowały rzesze pogan, był to więc
trudny orzech do zgryzienia dla biskupa. Wkrótce, jak pisze historyk,
„konflikt między Chrystusem i Marnasem zawładnął całym życie miasta".
Często dochodziło do ulicznych starć i bójek między poganami a zwolennikami
biskupa. Kilkuset chrześcijan stanowiło jednak siłę na tyle niewielką, że
nie byli w stanie zagrozić miejscom kultowym, których w mieście było osiem.
Biskup musiał uciec się do pomocy państwowej, w wyniku której zamkniętych
zostało siedem świątyń pogańskich. Pozostała jednak najznaczniejsza z nich — Marnejon. Cesarz nie był skory do zbyt radykalnych działań, zwłaszcza,
że żyli tutaj zamożni poganie płacący znaczne podatki. Marnejon nie dawał
spokoju biskupowi, wciąż słał prośby do cesarza o konieczności zburzenia
świątyń pogańskich bożków, a w roku 401 udaje się z misją do
Konstantynopola, wystarać się o pomoc u samego arcypasterza, św. Chryzostoma. W wyniku tego, dla dzieła niszczenia świątyń pozyskano zgodę i wsparcie
finansowe katolickiej cesarzowej Eudokii. To dzięki niej do Gazy posłano
wojsko, które przy czynnym zaangażowaniu lokalnych chrześcijan, dokonało
dzieła zniszczenia. Przez kilkanaście dni niszczono wszystkie pogańskie świątynie,
najdłużej opierał się sam Marnejon, którego broniło wielu kapłanów. Po
jego zdobyciu i spaleniu Porfiriusz dokonał licznych aktów profanacji, m.in.
kazał wybrukować drogę przed chrześcijańskim kościołem uważanymi za święte
marmurami Marnejonu, „aby deptały je nie tylko nogi mężczyzn, lecz także
kobiet, świń i innych zwierząt". Porfiriusz został, oczywiście, ogłoszony
świętym.
W nie mniejszej hańbie doszło do powicia klasztoru na
Monte Cassino. Wcześniej stała tam prastara świątynia Apollina, czczona
przez okolicznych mieszkańców. Kresem jej istnienia był akt wandalizmu św.
Benedykta i jego „misjonarzy" — rozłupano posąg boga, zniszczono jego ołtarz,
spalono święte gaje, a świątynię zamieniono w kościół.
Należy dodać, że władze zasadniczo ograniczały się do
dyskryminacji pogan, ale były zdecydowanie mniej skore do niszczenia dawnej
kultury religijnej niż duchowieństwo chrześcijańskie. Dowodem tego np.
wydany w 399 r. zakaz niszczenia dzieł sztuki o treści mitologicznej; w roku
423 cesarz Honoriusz wydaje edykt grożący surowymi karami za stosowanie
przemocy wobec osób i mienia spokojnie żyjących pogan; Teodozjusz II musiał
wydać zakaz przemocy wobec pogan i Żydów; w roku 447 Walentynian III grozi
wydaleniem ze stanu duchownego i dożywotnim wygnaniem dla tych duchownych, którzy
będą włamywali się do grobowców pogańskich celem rozbiórki. Pomimo
chrystianizacji nie wyzbyli się do cna „ducha pogańskiego".
Zbliżał się już jednak nieubłaganie czas Wieków
Ciemnych...
« Mroczne karty historii KK (Publikacja: 25-04-2006 )
Wszelkie prawa zastrzeżone. Prawa autorskie tego tekstu należą do autora i/lub serwisu Racjonalista.pl.
Żadna część tego tekstu nie może być przedrukowywana, reprodukowana ani wykorzystywana w jakiejkolwiek formie,
bez zgody właściciela praw autorskich. Wszelkie naruszenia praw autorskich podlegają sankcjom przewidzianym w
kodeksie karnym i ustawie o prawie autorskim i prawach pokrewnych.str. 4725 |
|