|
Chcesz wiedzieć więcej? Zamów dobrą książkę. Propozycje Racjonalisty: | | |
|
|
|
|
Kościół i Katolicyzm » Jasne karty Kościoła
Kościół stopniowych przeobrażeń [1] Autor tekstu: Michał Horoszewicz
8.12.1965 r. nastąpiło uroczyste, ale pozbawione triumfalizmu, zamknięcie przez Pawła VI Soboru Watykańskiego II, dwudziestego pierwszego
dla Kościoła katolickiego, rozpoczętego 11.10.1962 r. przez Jana XXIII. Jego plon to 4 konstytucje (w tym szczególnie znaczące o Kościele w świecie współczesnym
Gaudium et spes), 9 dekretów i 3 deklaracje (najbardziej znana Nostra aetate o stosunku do religii niechrześcijańskich).
Przede wszystkim na Soborze przemówił wreszcie Kościół powszechny — co prawda, tylko poprzez biskupów — nierzadko
odrzucając schematy przygotowane przez Kurię Rzymską, jeszcze w przeświadczeniu o swej nieomylnej nadrzędności.
Sobór uchodzi za najważniejsze w XX w. wydarzenie w Kościele katolickim, mające
istotne znaczenie dla innych Kościołów, ponadto odmieniające obraz Kościoła w niemałej części opinii światowej. Niezaprzeczalnie to była
dwudziestowieczna cezura w dziejach katolicyzmu. Uzasadnienie mówi się odtąd o „Kościele przedsoborowym" i o „Kościele posoborowym",
bowiem prawdziwie nader się one różnią. Kościół przedsoborowy był
sklerykalizowany, dwudzielny; obejmował Kościół nauczający, a więc duchowieństwo — oraz Kościół słuchający, to znaczy bezgłośni świeccy.
Jeszcze występowały — i to na szczycie piramidy eklezjalnej — objawy „mentalności oblężonej". Trzeba jednak uwzględniać, że — w każdym
razie od lat osiemdziesiątych XIXw. — Kościół, stopniowo i wycinkowo, przeobrażał się. Dla przykładu: początek papieskiej doktryny
pokoju należy ustalić na rok 1885 — to inicjatywy
przeprowadzone przez Leona XIII (dopiero on sprzedał ostatni okręt wojenny papiestwa, noszący nazwę „Niepokalane poczęcie"), twórczo
rozwijane przez Benedykta XV, Piusa XI i Piusa XII; początek społecznego zaangażowania to rok 1891; kulturowe i społeczne
„odzachodnienie" Kościoła zamorskiego to pierwsze lata pięćdziesiąte XXw. Nie wszystko zatem „nowe" należy wywodzić od Soboru.
Są jeszcze nostalgiczni miłośnicy tradycjonalizmu kościelnego, dla których Sobór to nieszczęście i początek zamętu
(czynni także w Polsce lefebvryści). Dominuje jednak przeświadczenie o prawdziwej wielkości: dla jednego z czołowych teologów, dominikanina Congara to była „rewolucja październikowa w Kościele".
OSIĄGNIĘCIA. Sobór wyznaczył pozytywne spojrzenie na świat współczesny; zapoczątkował współistnienie biskupów
między „papalizmem" a „episkopalizmem"; zmienił stosunek do innych Kościołów, do religii niechrześcijańskich i do judaizmu; dał początek
umiędzynarodowieniu Kurii Rzymskiej oraz synodom biskupów; urealnił stosunek do papieża (uprzednio sięgano wręcz „papolatrii").
Uważa się, że był to koniec „katolicyzmu": oto jedna z historycznie uwarunkowanych
kulturowo-społecznych form Kościoła wyczerpała swoje możliwości" (tak teolog Tomas Halik); że Kościół począł porzucać zawężenia
eurocentryzmu i wszedł na szlak ku innym Kościołom i religiom, ku współczesnej kulturze zlaicyzowanej (o czym zaświadcza m.in. Gaudium et
spes, art. 19: Formy i źródła ateizmu).
Pozostaje niepewność: czy istotnie Kościół znalazł się już na etapie „katolickości" jako powołaniu do powszechności i uniwersalizmu?
Rozstanie się z pradawnością w Kościele, którą symbolizuje „Trydent" jako ultrazachowawczy sobór z połowy XVI w. -
rozstanie dokonane właśnie przez
Vaticanum II — dobrze oddaje wsparta na autentycznym wydarzeniu anegdotka powstała w kuluarach soborowych. Kard. Ottaviani, rzeczywisty
szef Świętego Oficjum (tytularnym był papież) i nieformalny lider soborowej ultrazachowawczości, przemawiał zbyt długo; gdy nie reagował
na monity (był przygłuchy), wyłączono mu mikrofon. Urażony, nie pojawił się, następnego dnia. Ale tam już rankiem ukuto wytłumaczenie
nieobecności: oto purpurat nie znalazł swego samochodu — wsiadł więc do taksówki ze słowami „Na sobór", a kierowca zawiózł go… do
Trydentu. Świadczy to dobrze zarówno o poczuciu humoru u uczestników obrad, jak też o antytrydenckiej orientacji znacznej ich większości.
O jego wielkości może zaświadczać spekulacja teologa-ekumenisty Alfonsa Skowronka: a gdyby go nie było...? Kościół
mógłby przybrać „kształt jednej wielkiej sekty": bez teologii świeckich i rad diecezjalnych, bez synodów biskupich i konferencji
episkopalnych, bez wolności religijnej i dialogów z religiami, bez ekumenizmu i więzi z Żydami, ale nadal z indeksem ksiąg zakazanych i ze Świętym Oficjum, z celebracjami po łacinie… Można dodać: nie byłoby przeprowadzanego przez Jana Pawła II rachunku kościelnego
sumienia, ogólnoświatowych pielgrzymek papieskich, prawdziwego umiędzynarodowienia pontyfikalnej dyplomacji i polityki...
Ale warto też wspomnieć pesymistycznie zarysowane przewidywania kard.
Ratzingera — przecież dzisiejszego papieża — z 1979 r. Pisał on: „Z dzisiejszego kryzysu wyjdzie Kościół jutra. Kościół, który wiele
utracił, stanie się maluczkim i będzie musiał zaczynać od początku. Nie będzie już mógł wypełnić wiernymi swych świątyń, które zostały
zbudowane w okresach wysokiej koniunktury". To była jak gdyby wizja kresu epoki eklezjalnego samouwielbienia.
W PÓŁDRODZE. Sobór został zamknięty, ale jak gdyby w stanie niezakończonym, choć liczne już synody biskupów
mogły uchodzić za doradczą (przy papieżu) jego kontynuację. Uznaje się, że zachodzi potrzeba „dointerpretowania" niepełnych ustaleń,
konieczność rewizji innych, może zdezaktualizowanych. Powstaje problem pełniejszej recepcji postanowień Soboru, wrażliwej na przemiany w świecie. Padł nawet postulat „wewnątrzkatolickiego okrągłego stołu" (teolog Andrzej Czaja) mogącego w polskim Kościele przeciwdziałać
polaryzacji na
„przedsoborowych" i „posoborowych".
Ujawniają się odmienne założenia: jedni oczekują dalszych reform, zwłaszcza strukturalnych — inni, przeciwstawnie,
pragnęliby „zwrotu w tył".
Uważa się, że kapłan wyszedł z Soboru jako „wielki zapomniany" (tak A. Skowronek); że świeccy, mimo wszystko, są
gorszymi obywatelami Kościoła, definiowanymi „negatywnie" jako nienależący do kleru — to rozróżnienie ma utrzymywać się najsilniej w Kościele katolickim i w prawosławiu, znacznie łagodniej w protestantyzmie (nie istnieje natomiast w ogóle u kwakrów). Skądinąd można
utrzymywać, że nadal brak jest należytej więzi „świeccy — biskupi": gdyby hierarchowie USA oraz Irlandii właściwie i w porę reagowali na sygnały ze strony świeckich — wówczas w obu tych
krajach nie doszłoby do tak gorszącego nasilenia skandalu pedofilstwa wśród duchownych.
Posuwając się dalej, można utrzymywać, że Sobór zachował — chyba nienaruszony — podział, w obrębie eklezjalnego
wierzchołka, na „Kościół decydujący", składający się z samych hierarchów, oraz na „Kościół myślący", obejmujący rzeczywiste „mózgi
eklezjalne", to znaczy teologów. Ci przecież byli odepchnięci na pobocze (wokół stołu biskupi — „a my, konsultorzy… grzecznie wzdłuż
ścian": tak Congar); niektórzy znaleźli się wręcz „poza" jedynie jako prywatni teologowie swych dawnych uczniów, ale już biskupów
(dominikanin Chenu). Wolno więc utrzymywać, że Sobór wciąż minimalizował rolę nawet najwybitniejszych myślicieli Kościoła jak Congar,
Chenu, Rahner, Kiing… O Chenu upomniał się Congar — oczywiście bezskutecznie.
Wydaje się, że — mimo ujmujących gestów „reparacyjnych" Jana Pawła II — nieufność „Kościoła biskupiego" i „Kościoła
kurialnego" w odniesieniu do „Kościoła myślącego" istnieje nadal, choćby cokolwiek pomniejszona. Tyle że może to odmienić się: wszak
Benedykt XVI jest (był?) znaczącym teologiem — i to ongiś progresistą...
IMPASY. Wciąż utrzymuje się nadmiar i centralizacji, i sakralizacji. Wskazuje się, że kościołem, w coraz większym
stopniu pozaeuropejskim, nie można rządzić wciąż autorytarnie z Watykanu wedle modelu w najlepszym razie z XVIw. — powstaje krytyka „wszechpotęgi rzymskiej": Kościół „na górze" w swych strukturach naczelnych jest nazbyt odłączony od Kościołów
„na dole"; padał nawet postulat „dekolonizacji" Kościołów lokalnych, co mówi wiele o rozgoryczeniu. Sakralizację sprowadzono do kurialnego
przedstawienia każdej znaczącej decyzji „odgórnej" jako „uświęconej", co powodowało, że myślący inaczej byli przywoływani do milczenia.
Przykładowo: negatywne stanowisko papieża w sprawie kapłaństwa kobiet zostało drogą autorytarną przepisane w formę niemal dogmatu — po
półtorarocznych deliberacjach Kongregacja Nauki Wiary „unieomylniła" zwyczajne i powszechne nauczanie papieskie.
Kościołowi wydaje się wciąż brakować należytego pojmowania partnerstwa między papieżem, Kurią Rzymską i biskupami w skali światowej.
KONTESTACJA WYZWOLONA. Jeśli na Soborze przemówił Kościół jako dwu-i-pół-tysięczne zgromadzenie biskupów, to
po Soborze począł stopniowo przemawiać cały Kościół: od purpuratów, poprzez biskupów oraz teologów zwłaszcza zakonnych, po szeregowych
duchownych i świeckich. Kościół nabrał odwagi i niezależności od „Kurio-papiestwa". Jakąż krytykę „centrum" (to znaczy pontyfikalnego
Rzymu) przedłożył z brukselskiej „peryferii" kard. Suenes w 1969 r. — i to mistrzowsko: równocześnie w kilkunastu periodykach katolickich
od USA po Kraków. Odkrywano, że przecież patronem kontestatorów był apostoł Paweł (do apostoła Piotra: „...sprzeciwiałem się mu w twarz; i był godzien nagany") powstały ruchy katolików „krytycznych" i „solidarnych"; przez pewien czas (do „pacyfikacji" przez Rzym) kontestował
cały Kościół niderlandzki; za
kontestatora przychodzi też uznać abpa Lefebvre’a z jego antyrzymskim ruchem integrystycznym.
Narosło otwarte kwestionowanie obligu celibatu kapłańskiego — padały wspierające to głosy nawet biskupów; w dwóch tradycyjnie katolickich krajach — we Francji i w Hiszpanii — nadspodziewanie
szeroko rozwinęły się społeczności „księży z ogniskiem domowym", funkcjonujące przy „milczącej niewiedzy" hierarchów, lękających
się utraty duchownych w przypadku wyrażenia sprzeciwu. Pojawiły się coraz wyrazistsze aspiracje katolickich „sufrażystek" (nawet zakonnic)
do kapłaństwa, czemu oczywiście coraz mocniej sprzeciwiała się eklezjalna „góra".
Można sądzić, że pewne rozluźnienie więzi dyscyplinarnych w strefie swobody wypowiadania się przyniosło swoistą
erupcję pragnień i sprzeciwów, uprzednio tłumionych — lecz nigdy nie wygasłych.
Z kolei wydaje się, że istnieje „lęk instytucjonalny" przed przebadaniem korzeni i zasięgów zjawisk negatywnie
określanych przez zwierzchnictwo kościelne. Przykładowo: brak rzetelnie założonego rozeznania w oddolnym sprzeciwie katolickim wobec
podtrzymywanych kościelnie zakazów antykoncepcji i aborcji. Jak gdyby instytucja objawiała się ujawnienia rozmiarów i głębi masowego
nieprzyjmowania kościelnych rygorów (skądinąd kwestionowanych niekiedy przez duchownych, w tym teologów).
1 2 Dalej..
« Jasne karty Kościoła (Publikacja: 05-05-2006 )
Wszelkie prawa zastrzeżone. Prawa autorskie tego tekstu należą do autora i/lub serwisu Racjonalista.pl.
Żadna część tego tekstu nie może być przedrukowywana, reprodukowana ani wykorzystywana w jakiejkolwiek formie,
bez zgody właściciela praw autorskich. Wszelkie naruszenia praw autorskich podlegają sankcjom przewidzianym w
kodeksie karnym i ustawie o prawie autorskim i prawach pokrewnych.str. 4747 |
|