|
Chcesz wiedzieć więcej? Zamów dobrą książkę. Propozycje Racjonalisty: | | |
|
|
|
|
« Światopogląd O człowieku, nauce, religii i etyce. Rozmowa z profesorem Zdzisławem Cackowskim [2] Autor tekstu: Z. Cackowski, Jerzy Ładyka, Zdzisław Słowik
-
w kręgach
fundamentalistycznie nastawionych ekologistów pojawiła
się ostatnio moda na wyścigi w oskarżeniach gatunku ludzkiego; to też jest
tworzeniem
fałszywej perspektywy.
Zacznę odpowiedź od zacytowania słów
wybitnego teologa, pani Uty Ranke-Heinemann (która
jest katoliczką, choć z Kościołem
mocno na bakier):
„Jak można na progu trzeciego
tysiąclecia być tak
infantylnym, by wierzyć, że jakaś księga zawiera słowo Boże" („Polityka", 25.4.1998). Właśnie: czy to
sprawa infantylizmu intelektualnego, czy też może
intelektualnej etyki, uczciwości
intelektualnej. Władysław Witwicki zapytałby o to, jak człowiek oświecony może czytać słowa Biblii z przeświadczeniem,
że czyta Słowa Boże, że czyta
słowa niosące prawdy absolutne i propagujące absolutnie pozytywne
wartości! Jak
można te słowa tak traktować, gdy są
to, jakże często, słowa budzące
grozę! Ale, ale: te
pytania nie całkiem dotyczą katolicyzmu. Wprawdzie w kościołach katolickich ciągle — po
odczytaniu odpowiedniego fragmentu Biblii — słyszy
się wyrażenie
„Oto Słowo Boże", ale przecież Kościół w swojej roztropności tak nie sądzi,
bowiem wedle nauczania katolickiego prawda Boża zyskuje swoją
nieomylność
dopiero w słowie wykładni Magisterium Kościoła; słowem Bożym jest dopiero słowo papieża, Kościoła!
Cóż więc znaczy kościelne: „Oto słowo Boże"? Może to tylko rytuał, akt tworzenia pewnego wspólnotowego
nastroju, nastroju uniesienia, zespolenia? W każdym razie wypowiadany w obrzędzie
liturgicznym zwrot — bądźmy
ostrożni — nie całkiem zgadza się z kościelnym
nauczaniem. U protestantów, owszem, wyraża
on ich wiarę dosłownie, bo oni wierzą w autentyczną i dosłowną obecność
słowa Bożego w Biblii. Ale czy katolicy, zwłaszcza katolicy
polscy, wiedzą o tym, w co wierzą? A może
to w ogóle nie jest najważniejsze, może nie „świadomość
religijna" jest najważniejsza, ale
wspólnota, „więź kościelna"? W każdym razie, Kościół katolicki dał sobie prawo interpretowania słów Biblii i niekiedy idzie w korzystaniu z tego prawa bardzo daleko.
Jan Maltecki („Dziś", 5/32, s. 67) zwraca uwagę na to, że
nawet 10 przykazań zostało przez Kościół sfałszowane, co jest faktem.
Modyfikacją najważniejszą jest opuszczenie drugiego przykazania (o
bałwochwalstwie). Ale, co jest szczególnie
kuriozalne, Luter, uznając słowa Biblii za słowa Boga, wcale nie przywołuje
(w Małym katechizmie) słów
Biblii, ale wykłada Dziesięcioro wedle wersji niebiblijnej. A może by tak opublikować w „Res Humana" biblijną wersję
„Dziesięciorga Przykazań"? Dużo miejsca nie zajmie (2 Ex, 20). Jako jeszcze jeden kwiatek z tej samej
łączki odnotujmy ostatnie majstrowanie przy Ojcze Nasz: w ostatnim
polskim tłumaczeniu Biblii (B. Tysiąclecia)
zamiast „I nie wódź nas na pokuszenie" (Mt 6, 13) wstawiono: „i nie dopuść, abyśmy ulegli
pokusie".
-
Co łączy dzisiejszą filozoficzną refleksję, a co sprawia, że tak wiele w niej było i jest szkół,
nurtów, poglądów?
Zacznę
od czynników różnicujących dzisiejszą
filozofię.
Dzisiejszą filozofię różnicuje to samo, co różnicuje
życie ludzi na Ziemi. Ludzie żyją w Europie
Zachodniej i w środkowej
Afryce, w Kanadzie i Ameryce Łacińskiej. Ludzie żyli i umierali (raz bardziej żyli, to znowu bardziej umierali) w tym naszym
XX wieku w Auschwitz, w Gulagach, w Kambodży
Pol-Pota, ale żyli też w królewskich,
książęcych i magnackich pałacach, ludzie jadali i jadają na
srebrnych i złotych zastawach, ale też miliony ludzkich istnień umiera z głodu
lub żywi się zawartością śmietników. Te zróżnicowane treści i sposoby życia znajdują swój wyraz w różnych formach działania i w
różnych formach kultury duchowej: w gospodarce i w stosunkach społecznych (właściciel — proletariusz;
bogaty — biedny; potrzebujący i domagający
się porządku — buntujący się i burzący istniejący porządek); w technologii i nauce; w sztuce; w religii. Żadna konkretna postać filozofii
nie jest w stanie tej różnorodności życia ludzkiego objąć. Filozofia
jest więc z konieczności zróżnicowana, w szczególności jej zróżnicowanie
wynika z tworzywa, którym żyje, z materii życia, na której pasożytuje, z której czyni „pępek" świata, totalny klucz (wytrych)
do zrozumienia wszystkiego, albo wszystkiego,
co jest — wedle danej filozofii — ważne. Więc: jedne orientacje filozoficzne
(scjentyzm, pozytywizm) żyją
nauką i z nauki; inne (egzystencjalizm) -
ludzkim indywidualnie przeżywanym dramatem beznadziejnego (bo koniecznego, a nieprzewidywalnego w skutkach) wyboru, wolności wyboru; inne znowu, związane z doświadczeniem
religijnym i kulturą religijną, albo to
doświadczenie z pozytywną (apologetyczną) intencją racjonalizują,
dostosowując
swoje teorie do potrzeb instytucji
wyznaniowych (tomizm), albo
racjonalizują owo doświadczenie krytycznie, osadzając je w kontekście socjo-kulturowym (marksizm);
jeszcze inne (hermeneutyka), przejęte nieprzejrzystością stosunków międzyludzkich i ludzkich zachowań (w których ludzie ciągle coś ukrywają,
ciągle się maskują), i mowy ludzkiej, wołają o szukanie głębokich
(ukrytych) znaczeń, czyniąc z tego poszukiwania
program myślenia o wszystkim, o wszystkich
aspektach życia i świata.
Nie
sądzę, aby można było wskazać jakiś wspólny mianownik dla wszystkich tych filozoficznych
izmów. Ja w każdym razie nie potrafię wskazać
jakiegoś
zbioru zasad (albo choćby jednej jakieś określonej zasady), które byłyby/mogły być
akceptowane przez wszystkie filozofie. A jednak, mimo to, te
różne filozofie nie są wysepkami
na morzu intelektualnej kultury wzajemnie od siebie całkiem
oddzielonymi. Mechanizm podstawowy ich
zespalania opiera
się na zasadzie bliskiego/najbliższego
sąsiedztwa (tak
samo zresztą pojmuję podstawową zasadę jedności
nauki współczesnej). Bliskie są więc
sobie: pozytywizm i behawioryzm; nakładają się
nieco na siebie
pozytywizm i marksizm (tzw.
tendencja engelsowska); z drugiej strony marksizm sąsiaduje w naszym
sensie tego słowa z egzystencjalizmem oraz personalizmem chrześcijańskim;
marksizm też sąsiaduje (nakłada się pod pewnym względem)
na psychoanalizę (co dostrzegł był E. Fromm). Ale zespalanie
wielorakości filozofii w pewną jedność na podstawie
sąsiedztwa ma dwie strony. Chodzi o sąsiedztwo „dobre" (na nie wskazują
powyższe przykłady), ale też o sąsiedztwo „najbliższej
nieprzyjaźni", żeby nie powiedzieć maksymalnej wrogości.
Niekiedy odnoszę wrażenie, że podstawowym wyróżnikiem
określonych kierunków filozofowania nie jest to, co one głoszą, ale
to, czemu przeczą, czemu się sprzeciwiają. W tym sensie powiązany
jest egzystencjalizm z heglizmem, pozytywizm z metafizyką,
tomizmem i fenomenologią. Słowem, nie ma jednej filozofii, jednego stylu
filozofowania, czy jednego zbioru zasad przyjmowanych
przez wszystkie orientacje filozoficzne. Nie istnieje więc,
jak sądzę, filozofia w ogóle, filozofia „prawdziwa".
Istnieje w obszarze filozofii wielość, ale wielość
zespolona na zasadzie podwójnego sąsiedztwa — sąsiedztwa
pozytywnego i negatywnego (skłóconego).
-
A jak „się czuje" Pana osobisty marksizm?
Był Pan
marksistą. Zdaje się, że czuje się Pan nim
nadal.
Czy łatwiej było być marksistą w okresie
jego oficjalnego uznawania, czy też obecnie — w czasie
bodaj powszechnego odrzucania marksizmu?
Być marksistą (deklarować się jako… lub być
określany jako...) i korzystać w pracy
umysłowej z zasad oraz istotnych kategorii
marksizmu. Te dwa
określenia należałoby od siebie
odróżniać. Wydaje mi
się, że w moim przypadku zawsze (tak dawniej jak i teraz) bycie marksistą było wtórnym efektem przydatności pewnych zasad filozofii Marksa w myśleniu o świecie, człowieku i społeczeństwie. No
więc, po
tym wyjaśnieniu — kiedy było
trudniej być marksistą? I dawniej było trudno, i teraz niełatwo. Ale każda z tych dwu trudności ma swój własny koloryt. Dawniej trudność marksistowskiego myślenia wynikała z oficjalnych (nawet instytucjonalnych) wymogów po
prawności, a gdy ktoś zna kryteria pełnej poprawności i żąda ich
przestrzegania, to oznacza
to blokadę
myślenia. Myślenie autentyczne
zawsze wykracza
poza ramy poprawności. Co do mnie, to niektórzy
wątpili jednak w autentyczność
mojego marksizmu. A ja chciałem myśleć, ale heretykiem
być nie chciałem, w każdym razie nie byłem nim. Obecnie jestem w moim marksizmie bardziej rozluźniony.
Jeden z naszych wspólnych znajomych powiedział mi dwa lata
temu, że jestem obecnie jeszcze bardziej niż dawniej
inteligentny. Bardzo uprzejme było w tej pochwale owo „jeszcze". W sumie przyjąłem
te słowa bezczelnie za prawdę, tłumacząc
przyrost mojej inteligencji właśnie tym rozluźnieniem
nacisku zewnętrznego. Natomiast na czym polega trudność „marksizowania" w obecnych czasach?
Wynika ona z zasłużonej kompromitacji systemu, którego podstawą ideo
logiczną był marksizm, ale też z monstrualnie przesadnego ataku na marksizm ze strony instytucji oficjalnych dzisiaj ideologicznie panujących nad mentalnością zbiorową. Dzisiaj
marksizmowi idzie się pod
prąd. Nacisk tego przeciwnego prądu jest bardzo silny, wręcz brutalny. Ale wynikają stąd, z tych trudności i oporów, pewne okoliczności
korzystne: w atmosferze oficjalnego i powszechnego poparcia dla pewnych idei coraz częściej głosi się je bez rzeczowych
argumentowy więc
jako frazesy. Łatwo to dostrzec, obserwując tę lawinę poprawnych frazesów
dzisiaj panującego światopoglądu, która bezpiecznie płynie przez
wszystkie kanały i zalega większość łamów. Otóż stroną pozytywną dzisiejszej sytuacji
marksizmu jest właśnie niemożliwość
głoszenia marksistowskich frazesów,
co było możliwe kiedyś a nie jest możliwe
dzisiaj, bo dzisiaj jest to w Polsce przywilej katolicyzmu.
Teraz chciałbym przywołać, jako ilustrację powyższej
refleksji, pewne wspomnienie z 1993 roku. Zaproszono mnie wtedy na sympozjum
do Danii, proponując referat na
temat Aktualne treści marksizmu Zgodziłem się i pojechałem. W przeddzień mojego referatu zapytał mnie młody Duńczyk o temat wystąpienia.
Na odpowiedź zareagował eksplozją śmiechu, dosłownie tarzał się ze śmiechu. W nie lada konfuzję ten śmiech
mnie musiał wprawić, nie lada stres trzeba
było przeżyć. Ale nazajutrz na wykładzie się już nie śmiał, a przy tym nie miałem poczucia, że jego powaga
wynikała z kurtuazji.
Jest to bardzo kuszące pytanie, ale i trudne, a i rozlegle. Ulegam pokusie, ale ograniczę się tylko do
preliminariów. Rewolucja Październikowa nie była, nie
miała być, i nie mogła być przeprowadzana i przeprowadzona wedle katechizmu Marksa, choć
pomysły Marksa działaniom
rewolucjonistów (przede
wszystkim Leninowi, choć nie tylko)
towarzyszyły.
Wszystkie dotychczasowe rewolucje były
przede
wszystkim i głównie buntem wobec
rzeczywistego
stanu rzeczy, odrazą do niego i ucieczką od niego. W dziejach ludzkich w ogóle ucieczka jest pierwotna i nadrzędna wobec dążenia. Przedmiot/stan rzeczy
odrzucany w rewolucji jest zawsze wyraźny i określony, ale ta wyraźność i określoność ma tu przede
wszystkim charakter emocjonalny a nie rozumowy.
Ta emocjonalna określoność stanu rzeczy
odrzucanego jest w rewolucji zawsze związana z niedookreślonością teoretyczną, z nieokreślonością świadomościową. Zapal buntu jest więc
zawsze związany z zaślepieniem. Rewolucja jest
zawsze i przede wszystkim buntem ("Przeciw") i ucieczką ("Od"). W buncie i ucieczce dominuje nie rozum,
nie świadomość i teoria, ale emocja i przez nią
dyktowana gwałtowność. Gdy się jednak ucieka od
czegoś, to „się zmierza" też — jakby
automatycznie — ku czemuś. W buncie jednak pierwotna i podstawowa
jest ucieczka, od
rzucanie, a o nim nie rozum lecz emocja decyduje.
Dążenie ku czemuś jest tu wtórne. Z powodu tej wtórności właśnie przedmiot dążenia
jest inaczej wyznaczany niż przedmiot odrzucany.
Przedmiot, stan od
rzucany wyznaczany i określany jest
emocją, konkretnością i dokuczliwością wywoływanej przezeń
emocji. Stan, ku któremu się
zmierza natomiast, albo
ma się zmierzać — wyznaczany i określany jest inaczej i nie konkretnością uczuć,
ale ogólnością pojęć i abstrakcyjnych wartości. Pole ucieczki od
stanu odrzucanego, kierunek ruchu „na drugą stronę"
jest nieokreślony; jest on tylko negacją określoności złej. Z tego to powodu przyszłość wyznaczana przez bunt jest nieokreślona. Ta właśnie nieokreśloność
przestrzeni przyszłego
(porewolucyjnego) świata jest redukowana przez teoretyczne i moralne
doktryny zyskujące wpływy w danej epoce: miłość bliźniego jak siebie
samego; albo: wolność, równość, braterstwo; albo: przez wspólnotę własności
do braterstwa i równości oraz: od każdego wedle możliwości, każdemu wedle
potrzeb. Tak więc przedmiot/stan rzeczy odrzucany w rewolucji jest odbierany
emocjonalnie przez ludzkie zbiorowości i wyrażany w masowym buncie. Ta część „rewolucyjnej świadomości" nie jest wnoszona w obszar buntowniczych motywów, a jeśli jest wnoszona, to nie przez jakiś intelekt,
nie przez inteligencję, ale przez rzeczywistość nie do zniesienia.
Natomiast pozytywne ukierunkowanie
buntu, faktycznie, zawsze jest doktrynalnego pochodzenia. A owe doktryny
przeobrażające bunt, odrzucanie czegoś i ucieczkę od czegoś w dążenie ku
czemuś miały i ciągle mają pewien ważny element wspólny:
wskazują one zawsze bramy raju, za którymi — gdy prędzej czy później zostaną przekroczone -
zbuntowani przeciw i wtórnie dążący ku znajdą świat inny,
pod jakimś względem pewnie lepszy, ale wcale nie
rajski, co po jakimś czasie doprowadzi do nowych buntów, przed którymi
znowu wielcy i wspaniali myśliciele,
moralizatorzy i marzyciele, o których wielkości i wspaniałości mówię tu
bez ironii, wzniosą nowe bramy raju. Owe bramy raju wznoszone są
nie tylko siłą intelektu wielkich myślicieli i marzycieli.
Fundamentem tych rajskich bram jest wielkie wołanie
zbuntowanych, ich bezmierna nadzieja, ich niecierpliwość i podatność na złudzenia.
To są właśnie ci, qui volunt decipi, ergo decipiuntur. Czy w sumie
te złudne bramy raju są błogosławieństwem dla ludzkości, czy są
koniecznością, czy ich darów nie dałoby
się osiągnąć mniejszym kosztem? W każdym razie przeważnie nie były to
ułudy całkowite. Coś z oczekiwań
wraz zich przekraczaniem spełniało się jednak. Faktem
natomiast niewątpliwym jest że największe cmentarzyska całej
dotychczasowej przestrzeni ludzkiego życia
znajdują się w okolicach bram raju, zarówno przed nimi, jak i tuż
za nimi.
1 2 3 4 Dalej..
« Światopogląd (Publikacja: 21-12-2006 Ostatnia zmiana: 25-02-2011)
Zdzisław Słowik Politolog specjalizujący się w polityce wyznaniowej. Redaktor naczelny czasopisma "Res Humana", wiceprezes Rady Krajowej Towarzystwa Kultury Świeckiej. Doktorat: "Dialog jako jeden czynników współdziałania socjalistycznego państwa i Kościoła rzymskokatolickiego (na przykładzie PRL)" (UŚl, 2001) Liczba tekstów na portalu: 7 Pokaż inne teksty autora Najnowszy tekst autora: Wielkość i dramat Donbasu | Wszelkie prawa zastrzeżone. Prawa autorskie tego tekstu należą do autora i/lub serwisu Racjonalista.pl.
Żadna część tego tekstu nie może być przedrukowywana, reprodukowana ani wykorzystywana w jakiejkolwiek formie,
bez zgody właściciela praw autorskich. Wszelkie naruszenia praw autorskich podlegają sankcjom przewidzianym w
kodeksie karnym i ustawie o prawie autorskim i prawach pokrewnych.str. 5165 |
|