|
Chcesz wiedzieć więcej? Zamów dobrą książkę. Propozycje Racjonalisty: | | |
|
|
|
|
Nauka » Nauka i religia
Nauka a religia [3] Autor tekstu: Bohdan Chwedeńczuk
Szkopuł w tym, że
wnosimy do tych konstrukcji Boga,
zanim dostarczają one wniosku, że Bóg istnieje. Co w tym niewłaściwego?
Postępujemy przecież tak samo w rozumowaniach świeckich, dobieramy racje do
danych następstw, tworzymy dowody niedowiedzionych twierdzeń, wymyślamy hipotezy i je przyjmujemy lub odrzucamy, zależnie od poziomu poparcia przez
doświadczenie. Co złego w dowodzeniu, że Bóg istnieje albo w uwiarygodnianiu
hipotezy religijnej?
Pozory mylą, podobieństwo
zawodzi. Rzecz w tym, że to, co dowodzone czy domniemywane, niejednakowo
traktujemy w rozumowaniach religijnych i w świeckich. Twierdzenie matematyczne
może nie mieć dowodu, dowód może mieć natomiast jego negacja czy modyfikacja,
dowód może być w danej chwili nieosiągalny, a może też być zasadniczo
nieosiągalny itp.; hipoteza przyrodnicza może się w ogóle nie nasuwać w obliczu
danego zasobu świadectw, a może się nasuwać i umacniać lub ginąć z wyroku
doświadczenia, może pojawiać się na równych prawach wśród innych hipotez. Innymi
słowy, w nauce obie strony postępowania,
dowodzona i dowodząca, są
prowizoryczne. W religii to, co
dowodzone, jest nieodstępowalne.
Zadanie wykonania dowodu ma tu być
niezawodnie wykonane. Wiadomo tu z góry, że zdanie o istnieniu Boga ma
dowód, rzecz w tym tylko, by go znaleźć.
Czy nie opisujesz — mogę
usłyszeć — jedynie psychologicznej strony dowodzenia religijnego? Ludzie
wierzący są niezbicie przekonani o istnieniu Boga, więc zachowują się
apodyktycznie, darzą pewnością zdania, które powinni uznać dopiero po
przeprowadzeniu dowodu. Jeśli jednak podadzą dowód, nie ma znaczenia, jak sobie
uprzednio poczynali z dowodzonym twierdzeniem, czy brali je za założenie, czy za
pewnik.
Nie jest to — odpowiadam -
sprawa psychologii, lecz języka, czyli logiki. Dowodzenie istnienia Boga toczy
się w różnych językach, w innym, gdy jest religijne, a w innym, gdy
niereligijne. Gdy religijne, przebiega w języku niewrażliwym na przebieg dowodu.
Czy się dowód powiedzie, czy nie, człowiek religijny mówi językiem, w którym
Bóg istnieje, a tylko dowodzenie
skończyło się fiaskiem. Nikt nie traci wiary od informacji, że nie ma dowodu na
istnienie Boga, a jeśli traci, nie jest to wiara. Gdy zaś dowodzenie jest
niereligijne, w języku dowodzącego zdanie o Bogu z odpowiednią kwalifikacją — że
istnieje albo że nie istnieje, albo że nie wiadomo itp. — pojawia się dopiero po
dowodzie, w postaci zależnej od jego losów. Przed zamknięciem dowodu było tam
jedynie zdanie pytajne: Czy Bóg istnieje?
Polecenie, by dowieść
istnienia Boga ma zatem dwie postacie, religijną i niereligijną. W religijnej po
rozwinięciu brzmi: znajdź dowód istnienia
Boga, który istnieje, a chodzi tylko o dowód! W niereligijnej natomiast w pełnej postaci: znajdź dowód istnienia
Boga! Łatwo widać, że mamy tu dwa różne języki, skoro wyrażenie
dowód istnienia Boga ma dwa
znaczenia: w języku religijnym mowa bowiem o Bogu istniejącym, a w niereligijnym o nieokreślonym co do istnienia (w każdym razie, przed dowodem).
Wskazywane od wieków błędy
dowodów na istnienie Boga to owoc — by sięgnąć do religijnej frazeologii -
grzechu pierworodnego: dowodzenie w postawie religijnej wprowadza to, co ma być
dowiedzione (grzeszy więc błędem petitio
principii). Postępowanie to nie przynosi rzecz jasna żadnej wiedzy, zostawia
nas z tym, z czym przystępowaliśmy do dowodu — z
wiarą w istnienie Boga.
Czy nie można jednak dowodzić
istnienia Boga w postawie areligijnej,
czyli bez wnoszenia dyktowanego wiarą przeświadczenia, że Bóg istnieje. Mówisz
przecież — usłyszę od oponenta — o niereligijnym dowodzeniu, w którym wyrażenia
dowód istnienia Boga nie obciąża
przesądzenie, że Bóg istnieje.
Da się, owszem, dowodzić
istnienia Boga w postawie areligijnej, a ta występuje w dwóch odmianach — w odmianie połowicznej i w
pełnej. W połowicznej ludzie tworzą
pseudowody, a w postawie pełnej argumenty negatywne — że nie ma dowodów.
Postępowanie połowicznie areligijne, w odróżnieniu od religijnego,
polega na nieobecności wśród przesłanek jawnej czy niejawnej
tezy egzystencjalnej (tezy o istnieniu Boga), zanurzenie w religii przejawia się tu natomiast w nasyceniu
pojęcia Boga treściami wymuszającymi na dowodzącym wniosek, że Bóg istnieje
(trudno, żeby nie istniał byt wszechmocny, przeciwstawiony niesamodzielnemu,
ułomnemu światu; i odpowiednio dla dowodów innego typu, na przykład
teleologicznych). Owocem tej pojęciowej sytuacji dowodzącego są dowody obciążone
szkolnymibłędami logicznymi, na
czele z błędem niewynikania (non
sequitur) zdania o istnieniu Boga z jego przesłanek. Niepojęta z pozoru
sytuacja, że autorami tych niefortunnych dowodów są ludzie o świetnych umysłach
(Tomasz z Akwinu, Kartezjusz, Pascal, Malebranche, Leibniz, Berkeley) znajduje
moim zdaniem wyjaśnienie w sile presji religijnego pojęcia Boga.
Mamy na koniec pełną postawę
areligijną, postawę badacza sporu o Boga. Ten nie ma ani egzystencjalnych, ani
pojęciowych zobowiązań religijnych. Interesuje go natomiast, czy mamy wiedzę, że
Bóg istnieje. Dokonuje więc przeglądu argumentów i osiąga w wyniku tego
postępowania diagnozę, że nie wiemy, iż Bóg istnieje. Nieprześcignionym
rzecznikiem takiej postawy jest Immanuel Kant (1724-1804), nieprześcignionym
co do zakresu i mocy wyniku: „Twierdzę tedy, że wszelkie próby czysto
spekulatywnego stosowania rozumu do teologii są całkiem bezpłodne i co do swego
wewnętrznego uposażenia pozbawione wszelkiej wartości" (Krytyka
czystego rozumu, Państwowe Wydawnictwo Naukowe, Warszawa 1957, t. II, s. 377
[pierwsze wydanie oryginalne, 1781]). W uproszczeniu:
wszelkie argumenty na rzecz istnienia
Boga są bezpłodne, a sposoby argumentacji bezwartościowe.
Kant mówi o wszelkich
argumentach, nie zaś o argumentach, które zbadał. Czuje się do tego upoważniony,
bo jest przekonany, że "możliwe są tylko
trzy sposoby dowodzenia istnienia Boga" (tamże, s. 332, wyróżnienia
oryginału), a wszystkie zbadał.
Czy Kant ma rację? Czy
rzeczywiście wykazał zasadniczą
niemożliwość dowodu na istnienie
Boga, czy tylko doraźną — jedynie
żaden ze znanych Kantowi dowodów nie prowadzi do upragnionego wniosku?
Kwestia ta nie spędza mi snu z powiek. Diagnoza Kanta dobiega
sędziwego wieku dwustu trzydziestu lat, a dowodzenie trwa, wspierane w ostatnich
dziesięcioleciach narzędziami współczesnej logiki i filozofii analitycznej (zob.
prace J. Hicka, A. Plantingi, R. Swinburne’a), z wynikiem następującym: żaden z argumentów wymyślonych po Kancie nie wytrzymuje krytyki, a wszystkie argumenty
można umieścić w Kantowskiej systematyce dowodów. W tej sytuacji różnica między
powiedzeniem dotychczas się nam nie udaje a powiedzeniem udać się nie może
zasługuje moim zdaniem na zlekceważenie. Na uwzględnienie zasługuje natomiast
uwaga nie raz wypowiedziana, że Bóg, który wyłoniłby się z dowodu na istnienie
Boga, nie byłby Bogiem żywej religii. Z tego zaś wynika, że nie ma dowodu na
istnienie Boga.
6. Nie ma więc jedności nauki i religii.
Zbierzmy wyniki dotychczasowego postępowania. Dokonałem
wprowadzenia do odpowiedzi na
pytanie: Jak mają się do siebie nauka i religia? Trzeba było wprowadzić najpierw pojęcia nauki i religii, żeby
wiedzieć, co mianowicie ma się, do czego.
Zbudowałem te pojęcia, czyli wskazałem warunki konieczne i wystarczające,
by mówić, że coś jest nauką, a coś innego religią. Miałem przy tym na uwadze
współczesną naukę (na przykład fizykę czy psychologię) i współczesną religię (w
szczególności jeden z współczesnych monoteizmów, katolicyzm). Jeśli moje pojęcia
są właściwe, współczesny fizyk i współczesny katolik odnajdą w tych portretach
swoje rysy zasadnicze.
Biorąc następnie pod rozwagę
katolicką doktrynę dwóch dróg (zaczerpniętą z miarodajnego źródła, bo z
Katechizmu Kościoła Katolickiego) -
głoszącą, że dochodzimy do Boga przez wiarę
oraz przez wiedzę — stanąłem przed
pytaniem, czy istnieje wiedza religijna. Jest to pytanie
nie do pominięcia, jeśli by bowiem
przyszło odpowiedzieć na nie twierdząco, mielibyśmy rozstrzygnięcie kwestii
stosunku nauki do religii. Byłoby wiadomo, że nauka i religia należą do
wspólnego świata wiedzy.
Okazuje się jednak, że
nie istnieje wiedza religijna, bo nie
ma wiedzy bez uzasadnienia, a przekonania religijne są bezzasadne. „Wiedza
religijna" to oksymoron. Jeśli zaś nie
istnieje wiedza religijna, dowody na istnienie Boga, wbrew
Katechizmowi,
nie „mogą przygotować człowieka do wiary", bo ich nie ma.
Sytuację tę można opisać, korzystając z średniowiecznych formuł:
zalecenia intellige ut credas
(zrozum, abyś uwierzył) nie da się spełnić; pozostaje pójść za wezwaniem
crede ut intelligas (wierz, abyś
zrozumiał). Zwodnicze to jednak wezwanie, bo przywiedzie cię do wiary w dowód,
co nie jest dowodem.
Religia i nauka nie są zatem
częściami całości o nazwie „wiedza". Są rzecz jasna częściami innych całości,
lecz nie tej. W jakich więc stosunkach pozostają do siebie?
7. Rzeczywiste położenie
wobec siebie nauki i religii.
Twierdzę, że nauka i religia — obie wzięte w ich aspektach podstawowych, jako zbiorowości wytworów, czynności
oraz postaw — diametralnie się od siebie różnią. Różnice te występują w przedziale od tematycznej i metodologicznej niewspółmierności przez obcość, aż
do antagonizmu i konfliktu. Nie jest to rzecz jasna stanowisko nowe, lecz jest
sprzeczne z całą rodziną stanowisk osadzonych w
obozie zgody i jedności nauki i religii, a w dzisiejszej Polsce nieczęsto wypowiada się je otwarcie. Czas na wyłożenie i uzasadnienie mojego stanowiska.
Naukę, przypomnę,
charakteryzowałem jako (a) zbiór zdań
uchodzących za prawdy lub prawie prawdy, na czele ze zdaniami uporządkowanymi w teorie; nadto jako (b) zbiór czynności
dochodzenia do prawd, na czele z czynnościami uzasadniania przez doświadczenie
oraz przez aksjomaty i umowy pojęciowe logiki i matematyki, a logika i matematyka to nie tylko wiedza, lecz też rezerwuar reguł każdego uzasadniania; a wreszcie charakteryzowałem naukę jako (c) siedlisko
postaw wobec prawd i czynności
poznawczych, na czele z postawą zaufania dorównanego uzasadnieniu.
Religia, podobnie jak nauka, jest zbiorowiskiem zdań uchodzących za
prawdy, zbiorowiskiem czynności upewniania się, że są prawdami, a także
czynności kultowych (te są nie bez znaczenia dla postaw wobec zdań) oraz postaw
do zdań. Warunki te spełnia bez reszty współczesny katolicyzm z jego dogmatami,
doktrynami oraz poszczególnymi zdaniami i wyobrażeniami, na czele ze zdaniem o istnieniu Boga; z jego wierzeniowością (przyjmowaniem przez wiarę), z jego
kategorycznością (poczuciem pewności).
1 2 3 4 5 Dalej..
« Nauka i religia (Publikacja: 26-08-2010 )
Wszelkie prawa zastrzeżone. Prawa autorskie tego tekstu należą do autora i/lub serwisu Racjonalista.pl.
Żadna część tego tekstu nie może być przedrukowywana, reprodukowana ani wykorzystywana w jakiejkolwiek formie,
bez zgody właściciela praw autorskich. Wszelkie naruszenia praw autorskich podlegają sankcjom przewidzianym w
kodeksie karnym i ustawie o prawie autorskim i prawach pokrewnych.str. 543 |
|