Racjonalista - Strona głównaDo treści


Fundusz Racjonalisty

Wesprzyj nas..
Zarejestrowaliśmy
204.447.922 wizyty
Ponad 1065 autorów napisało dla nas 7364 tekstów. Zajęłyby one 29017 stron A4

Wyszukaj na stronach:

Kryteria szczegółowe

Najnowsze strony..
Archiwum streszczeń..

 Czy konflikt w Gazie skończy się w 2024?
Raczej tak
Chyba tak
Nie wiem
Chyba nie
Raczej nie
  

Oddano 701 głosów.
Chcesz wiedzieć więcej?
Zamów dobrą książkę.
Propozycje Racjonalisty:
Sklepik "Racjonalisty"

Złota myśl Racjonalisty:
Nic nie nakazuje nam podzielać upodobań, które uważamy za arbitralne i pozbawione merytorycznego uzasadnienia.
 Światopogląd » Wiedza, poznanie, hermeneutyka

Magia języka [5]
Autor tekstu:

Z tej przyczyny, jeśli już podejmujemy się dysputy filozoficznej, powinniśmy dokładnie wiedzieć, kiedy dysputę taką należy zakończyć. Inaczej dochodzi po prostu do jałowego terminologicznego „bicia piany". Chodzi oczywiście o unikanie wchodzenia na wyżyny refleksji filozoficznej tak abstrakcyjnej i „transcendentnej", że wszelkie stwierdzenia okazują się już czystym pustosłowiem. Ktoś, kto wyznaje solipsyzm lub, przeciwnie, neguje istnienie świadomości nie rozumie, że pojęcia ducha i materii, nieźle sprawujące się w życiu potocznym, w filozofii nie mają żadnego dobrze sprecyzowanego znaczenia. Dlatego, zamiast zakładać absoutne, magiczne istnienie nazw i pojęć (i faktów świata), lepiej zachować pewne minimum zdrowego rozsądku i wyznaczyć sobie umowną linię, poza którą kontynuowanie dysput filozoficznych traci jakikolwiek sens. Oczywiście zakreślenie takiej umownej linii nie jest łatwe i nikt nie może rościć sobie wyłącznego prawa do znajomości jej przebiegu. Poza tym, łatwo jest (wiem to z własnego doświadczenia) zagalopować się w ferworze dyskusji i przekroczyć ustanowione przez samego siebie granice; dlatego ważne jest, aby konsekwentnie się ich trzymać. W końcu, warto nadmienić, że (ponownie, sądzę po sobie) świadomość istnienia (i płynności) takiej granicy kształtuje się z czasem, wraz z zagłębianie się w meandry nauki, filozofii oraz tego, co leży pomiędzy nimi.

Gwoli uczciwości warto stwierdzić (o czym już napomknąłem powyżej), że nauka bynajmniej nie jest wolna od magicznych naleciałości — na przykład fizycy posiadają skłonność do przypisywania zbyt dużej realności tworom matematycznym, które mają opisywać rzeczywistość, biologowie wierzą w (mniej lub bardziej) absolutne istnienie osobników żywych, astronomowie - gwiazd i planet, itd.. Wspomniałem już zresztą o tym powyżej. Jednakże nauka (mówię tu o naukach ścisłych i przyrodniczych, ang. „science") jest mimo wszystko najmniej „magiczną" ze wszystkich dziedzin działalności intelektualnej człowieka. Tylko ona posiada bowiem metodologię (z testami eksperymentalnymi na czele), która pozwala na w miarę dobre (choć nie idealne) przypisanie nazw języka (także matematycznego) aspektom i obiektom rzeczywistego świata. Stara się więc opisywać świat, a nie go kreować, co jej się jednak tylko częściowo udaje.

Wracając do magicznych aspektów filozofii, chciałbym jeszcze wspomnieć o, jak je nazywam, „słowach — wytrychach", to znaczy o nazwach w zasadzie pustych, które jednak w filozoficznym mętniactwie robią wrażenie mądrych i głębokich, i są z lubością używane. Posłużę się jednym przykładem. Neurofizjologowie (oraz badacze z dziedzin pokrewnych) przez dekady prowadzą mozolne studia mające rzucić światło na to, jak (samo)świadomość (sfera psychiczna) wyłania się z funkcjonowania sieci neuronalnej w ludzkim mózgu, a potem pierwszy lepszy filozof, mający z reguły słabe lub żadne pojęcie o neurofizjologii, załatwia sprawę twierdzeniem, że umysł nie może się wyłonić z funkcjonowania materii, ponieważ są to byty „niewspółmierne". Na podobnej zasadzie dziewiętnastowieczni filozofowie negowali możliwość wyłonienia się życia z materii nieożywionej, ponieważ im się to w głowie nie mieściło, że życie może być jedynie w specjalnym stopniu zorganizowną kupką atomów, bez żadnej „napędzającej" je vis vitalis. Ogromny postęp dwudziestowiecznej biologii wykazał całkowite nieuprawnienie takiego poglądu. Generalnie, ukształtowany przez ewolucję biologiczną ludzki mózg (dotyczy to nie tylko filozofów, ale również np. fizyków) ma ogromne trudności z „naocznym" uświadomieniem sobie zjawiska złożoności, a także wynikających z niego konsekwencji, w ich liczbie emergencji zjawisk i cech na wyższym poziomie hierarchii złożoności z interakcji elementów na niższym poziomie. Dotyczy to nie tylko takich zjawisk, jak życie czy świadomość. Nie potrafimy nawet szczegółowo prześledzić, jak to jest, że duża liczba kompleksów dwóch atomów wodoru lub tlenu tworzy gaz, natomiast duża liczba kompleksów dwóch atomów wodoru i jednego atomu tlenu tworzy ciecz, wodę, o takich a nie innych właściwościach.

Często można usłyszeć tezę, że każdy powinien się zajmować tym, na czym najlepiej się zna, a w szczególności: naukowcy — nauką, a filozofowie - filozofią. Otóż w tej opozycji pomiędzy nauką a filozofią w żadnym razie nie zachodzi symetria. Równie dobrze można by postulować, aby naukowcy zajmowali się nauką, astrologowie — astrologią, a alchemicy — alchemią. Ewidentna asymetria wynika tu z faktu, że w nauce przymieszka magii języka jest stosunkowo niewielka, natomiast w filozofii, astrologii i alchemii stanowi ona dominujący element tych dziedzin. Naukowiec nie musi znać się na szczegółach astrologii, aby zanegować uprawomocnienie jej twierdzeń. Podobnie, wystarczy elementarna orientacja w źródłach „wiedzy" i „metodologii" filozofii, aby podważyć jej podstawy. Oczywiście filozofowie, pełniący w ich własnym mniemaniu wysoką funkcję strażników, czy wręcz kapłanów wiedzy tajemnej, nie zgodzą się, aby negował ją ktoś, kto nie przeszedł „inicjacji" (czyli kolejnych stopni kariery uniwersyteckiej w tej dziedzinie), nie poznał odpowiedniej mowy i symboli, nie opanował niedostępnych dla profanów magicznych zaklęć. Trzeba jednak w końcu jasno powiedzieć, że król jest nagi, czyli że studia filozoficzne w takim samym stopniu świadczą o kompetencji filozofii w poznawaniu świata, jak studia teologiczne — o istnieniu Boga. To, w czym są kompetentni filozofowie to (w najlepszym razie) ... filozofia właśnie. Co wcale nie świadczy, że ma ona cokolwiek wspólnego z obiektywną rzeczywistością. Mam tu oczywiście na myśli filozofię bez bardzo solidnej podbudowy naukowej, do której należy, niestety, większość filozofii; zdaję sobie sprawę, że pisząc wszystko powyższe sam staję się filozofem; staram się jednak uprawiać filozofią w miarę rozsądną, to znaczy możliwie niewiele oderwaną od rzeczywistego świata i w możliwie niewielkim stopniu posługującą się magią.

Zostawmy jednak filozofię i wróćmy do głównego nurtu rozważań niniejszego artykułu. Jednym z najjaskrawszych przykładów magicznej, faktotwórczej siły języka jest etyka fundamentalistyczna. Jej przykładem może być chociażby bezwzględny zakaz aborcji, oparty między innymi na dogmacie, że zygota to już pełnowartościowy człowiek, obdarzony przez Boga duszą nieśmiertelną w momencie zapłodnienia (ciekawe zresztą, dlaczego tak wzniosły akt, jak zniebozstąpienie w człowieka duszy, ma miejsce w wyniku tak nieczystej, obrzydliwej i grzesznej czynności, jaką jest akt seksualny). Etyka fundamentalistyczna traktuje wszystkie możliwe konflikty moralne „od siekiery", nadając prawom przez siebie głoszonym status absolutny. Oczywiście życie społeczne jest zbyt złożone, aby dało się je skodyfikować, wcisnąć w gorset prostych, niepodważalnych reguł. Doświadczył tego każdy, kto przeżywał tak zwane dylematy moralne, czyli wszyscy normalni ludzie. A zatem próba skonstruowania absolutystycznej etyki jest po prostu pójściem na łatwiznę, zwolnieniem z obowiązku myślenia i rozterek decyzyjnych, a w istocie rzeczy — ze zwykłej ludzkiej odpowiedzialności. Konsekwentna realizacja „aż do bólu" literalnie nakreślonych zasad moralnych nader często prowadzi do makabrycznych skutków. Nie działoby się tak, gdybyśmy nie używali magii języka do podnoszenia do statusu faktów (etycznych tym razem) ścierających się często ze sobą motywacji postępowania godziwego i uczciwego.

Język narzuca nam nieodparcie, chociażby poprzez „skwantowany", dyskretny charakter swoich nazw i zbudowanych z nich zdań, pęd do klasyfikacji, kategorializacji, szufladkowania wszystkiego, co się da. Był przez to stymulatorem powstania nie tylko wyodrębnionych faktów świata, ale także zbiorów, wszelkiego rodzaju systematyk, hierarchicznych systemów, podziałów na przeciwieństwa i tym podobnych. Stąd rodziło się umiłowanie do porządku, poukładanie elementów świata w proste i zrozumiałe konstrukcje, symetryczne i wyraziste wzory, sztywne i niepodważalne reguły. Paradoksalnie, to samo zamiłowanie do prostego, uniwersalnego, a najlepiej absolutnego i jedynego możliwego porządku dało początek zarówno astrologii, alchemii, magii, filozofii i religii, jak i nauce. Główna różnica polegała tu na tym, że te pierwsze czerpały głównie lub wyłącznie ze skanalizowanej przez język twórczości naszego umysłu zdanego jedynie na własne inwencje, życzenia i lęki, podczas gdy nauka prym przed nieskrępowanymi spekulacjami „czystego rozumu" dała empirii, czyli konsekwentnemu badaniu świata zewnętrznego i bieżącemu konfrontowaniu radosnej twórczości umysłu z obserwacjami i przeprowadzonymi eksperymentami. Owa skromność pozwoliła refleksji naukowej zajść, choć powoli, krok po kroku i przy wielu pomyłkach, znacznie dalej i w znacznie bardziej wiarygodny sposób.

Zmierzając powoli ku końcowi chciałbym rozpocząć podsumowanie i rzec, co następuje. Każde słowo i zdanie języka to magiczne zaklęcie: z niczego, z ciągłego ze swej natury spektrum zjawisk składających się na rzeczywisty świat tworzy absolutne, „ostre" i dyskretne byty, fakty, obiekty, osoby … . Nazwanie jakiegoś bytu (nadanie mu nazwy) de facto powołuje ten byt do istnienia. Pół biedy, jeśli ten byt odpowiada jakiemuś w miarę dobrze wyodrębnionemu aspektowi świata, jak to ma miejsce w nauce czy w sferze potocznej. Gorzej, kiedy język tworzy byty, „fakty" całkowicie fikcyjne, urojone, co jest domeną magii, astrologii, religii i dominującej części filozofii. Mam tu na myśli nie tylko „czyste" wymyślanie bytów nie mających żadnych (lub prawie żadnych) odpowiedników w rzeczywistości, jak monady lub anioły, lecz także konstrukty językowe (i, co za tym idzie, semantyczne) bardziej złożone. Jednym z moich ulubionych przykładów są byty ogólne odpowiadające rozmaitym zbiorom elementów. Wydaje się oczywiste (przynajmniej dla mnie), że byty takie istnieją jedynie jako nazwy językowe (i odpowiadające im pojęcia) w naszym umyśle. Dosadnym wyrazem bezsensowności (a przynajmniej niepełnej sensowności) takich konstruktów jest antynomia Russella, polegająca na tym, że zarówno prawdziwa, jak i fałszywa odpowiedź na pytanie: „czy zbiór wszystkich zbiorów nie będących swoimi elementami, jest swoim własnym elementem" prowadzi do sprzeczności. Mniej znany, lecz równie efektowny przykład stanowi „zbiór wszystkich zbiorów". Otóż okazuje się, że ten pozornie klarowny i bez problemu zrozumiały konstrukt jest pozbawiony jakiejkolwiek sensownej treści. A to dlatego, iż udowodniono, że zbiór wszystkich podzbiorów danego zbioru niepustego jest zawsze większy od tegoż zbioru, a więc musi istnieć zbiór większy od „zbioru wszystkich zbiorów". Podobne konstrukty językowe pozornie tylko wypełnione realną treścią nagminnie występują w religii. Może być to jeden z „dowodów" na istnienie Boga (musi istnieć byt najdoskonalszy, a to właśnie z definicji jest Bóg) lub też pozorny paradoks (czy wszechmocny Bóg może stworzyć kamień, którego nie potrafiłby podnieść). Chwila trzeźwej refleksji uświadamia dobitnie, że te magiczne formuły wypowiadane przez strażników Tajemnicy są po prostu pustymi żonglerkami słownymi. Wspomniane dziedziny prowadzą bowiem do (magicznej!) autonomizacji nazw językowych, a przez to do ich oderwania od czegokolwiek realnego, czy nawet sensownego. W istocie, czy może być coś bardziej explicite wręcz magicznego, niż: „A Słowo stało się Ciałem"?


1 2 3 4 5 6 Dalej..

 Po przeczytaniu tego tekstu, czytelnicy często wybierają też:
Po co powstała (samo)świadomość?
O podważaniu ratio czyli Rozum w kulturze


« Wiedza, poznanie, hermeneutyka   (Publikacja: 21-10-2007 )

 Wyślij mailem..   
Wersja do druku    PDF    MS Word

Bernard Korzeniewski
Biolog - biofizyk, profesor, pracownik naukowy Uniwersytetu Jagielońskiego (Wydział Biochemii, Biofizyki i Biotechnologii). Zajmuje się biologią teoretyczną - m.in. komputerowym modelowaniem oddychania w mitochondriach. Twórca cybernetycznej definicji życia, łączącej paradygmaty biologii, cybernetyki i teorii informacji. Interesuje się także genezą i istotą świadomości oraz samoświadomości. Jest laureatem Nagrody Prezesa Rady Ministrów za habilitację oraz stypendystą Fundacji na Rzecz Nauki Polskiej. Jako "visiting professor" gościł na uniwersytetach w Cambridge, Bordeaux, Kyoto, Halle. Autor książek: "Absolut - odniesienie urojone" (Kraków 1994); "Metabolizm" (Rzeszów 195); "Powstanie i ewolucja życia" (Rzeszów 1996); "Trzy ewolucje: Wszechświata, życia, świadomości" (Kraków 1998); "Od neuronu do (samo)świadomości" (Warszawa 2005), From neurons to self-consciousness: How the brain generates the mind (Prometheus Books, New York, 2011).
 Strona www autora

 Liczba tekstów na portalu: 41  Pokaż inne teksty autora
 Najnowszy tekst autora: Istota życia i (samo)świadomości – rysy wspólne
Wszelkie prawa zastrzeżone. Prawa autorskie tego tekstu należą do autora i/lub serwisu Racjonalista.pl. Żadna część tego tekstu nie może być przedrukowywana, reprodukowana ani wykorzystywana w jakiejkolwiek formie, bez zgody właściciela praw autorskich. Wszelkie naruszenia praw autorskich podlegają sankcjom przewidzianym w kodeksie karnym i ustawie o prawie autorskim i prawach pokrewnych.
str. 5591 
   Chcesz mieć więcej? Załóż konto czytelnika
[ Regulamin publikacji ] [ Bannery ] [ Mapa portalu ] [ Reklama ] [ Sklep ] [ Zarejestruj się ] [ Kontakt ]
Racjonalista © Copyright 2000-2018 (e-mail: redakcja | administrator)
Fundacja Wolnej Myśli, konto bankowe 101140 2017 0000 4002 1048 6365