|
Chcesz wiedzieć więcej? Zamów dobrą książkę. Propozycje Racjonalisty: | | |
|
|
|
|
Kultura » Historia
Kawaler Złotego Krzyża [1] Autor tekstu: Witold Stanisław Michałowski
Wiosną
1968 roku napisałem do niego list. Odpowiedziała żona. Niestety,
sędziwy pisarz i podróżnik był w szpitalu. Zmarł w kwietniu 1968 roku. Tak
urwał się, być może, ostatni ślad. Pozostają tylko domysły oparte na
dedukcji i prawdopodobieństwie a także analiza danych, często pozornie zupełnie
nie mających ze sobą żadnego związku, strzępy wiadomości, przypadkowe
skojarzenia. Cagan Tołogoi — Biała Głowa lub Szczyt. Ktoś kto dobiega
osiemdziesiątki może się tak podpisać. Dlaczego jednak ten ktoś użył
takiego, a nie innego kryptonimu? Tu wkraczamy na niepewny grunt
psychoanalitycznych skojarzeń. W momencie, kiedy decydował się na podanie w prasie informacji, że baron Ungern pozostawił skarb i nawet określił w przybliżeniu miejsce, gdzie go ukryto, Cagan Tołogoi — przekroczył zaledwie
sześćdziesiątkę. Mężczyźni w tym wieku nie są skłonni przyznawać się
do starości. Do piętrowego, tonącego w zieleni domu na peryferyjnej dzielnicy
Wrocławia nie trafiłem przypadkowo. Na ścianach maski afrykańskie, tarcze, łuki znad Zambezi, pokaźna
biblioteka. Pani Alina Giżycka, nie może przyjść do siebie po stracie.
Pokazuje ostatnie wydania tłumaczonych na język niemiecki Listów z Archipelagu Salomona, albumy ze zdjęciami afrykańskimi. Panowie ze
sztucerami w rękach, korkowych białych kaskach, naganiacze i tragarze,
zastrzelone antylopy, krokodyle i słonie.
Mój
mąż był polskim agentem dyplomatycznym w Liberii, miał tam plantacje i dużo
polował.
A pani była w Afryce?
-
Ja?
Nie. Poznałam go dopiero w czasie okupacji. Miał takie ciekawe życie i zawsze
go ciągnęło na Czarny Ląd. Ostatni raz go odwiedził parę lat temu. Otrzymał
miejsce na polskim trampie. Kiedy wysiadł ze statku w Monrowii, to nie mogli się
na niego doczekać. Odpłynęli, znalazł ich dopiero w następnym porcie.
— A może miał tam coś do załatwienia?
-
E,
nie, chyba nie? Chciał tylko zobaczyć tereny, gdzie była kiedyś jego
plantacja i widocznie nie zdążył wrócić na czas.
Gryziemy
kruche ciasteczka, pijemy kawę, herbatę. Uwagę moją zwraca kunsztownie w kości
słoniowej rzeźbiony nóż do przecinania papieru. Azjatyckie czy afrykańskie
trofeum?-
Wie pan, że nie wiem. Nóż należał jeszcze do mego dziadka, Józefa Ignacego
Kraszewskiego. O pobycie męża na Syberii i w Mongolii wdowa wiedziała
niewiele.
-
Kamil
bardzo lubił opowiadać o podróżach po Afryce, oceanii. O
tym, co przeżywał w latach dwudziestych na Dalekim Wschodzie, wspominał
raczej niechętnie. Do mego męża, już po tym, jak wrócił z Afryki, było to chyba gdzieś w 1963 czy 1964 roku, przyjechało dwóch panów.
Prosili, aby im powiedział, gdzie są ukryte jakieś papiery, dokumenty i skrzynie z tej jego mongolskiej dywizji. Obiecywali nawet, że załatwią mu
wyjazd do Mongolii lub Chin, ale mąż wtedy już źle się czuł i propozycji
nie przyjął.
Widząc, że do odjazdu pociągu
pozostało już tylko niespełna pół godziny, zaczynam się żegnać. Teraz
dopiero zauważam wiszące w rogu pokoju duże zdjęcie Kamila Giżyckiego. W 1958 roku Cagan Tołogoi nadawca
anonimowych listów „białej" głowy jeszcze nie miał. Chciał, być może,
wskazać jakoś ślad swoim kryptonimem. Cagan Tołogoi to
Biały Szczyt. W powrotnej drodze miałem czas na uporządkowanie materiałów
dotyczących osoby Kamila Giżyckiego. Dobrze byłoby wiedzieć, po co
koniecznie zapragnął odwiedzić tę swoją plantację w Liberii. Żona twierdziła,
że pozostawił na niej wszystkie rzeczy i nie mógł już wrócić, bo wybuchła
wojna. Przez te parę dziesiątków lat zabudowania mogły dawno zjeść
termity, nie mówiąc już o książkach, papierach, dokumentach.
Jeszcze raz wracam
pamięcią do treści listów w sprawie „skarbów" barona Ungerna. Szczególnie
ostatniego z 1958 roku. Uderza osobiste zaangażowanie, z jakim występuje
przeciwko wersji o zakopaniu kasy Azjatyckiej Dywizji Konnej, wersji podanej na
łamach „Dookoła Świata". Argumentuje, zresztą słusznie, że obyczaj
zakazuje lamaistom kopania ziemi, uważanej przez nich za świętą. Przypomina,
że do niedawna Mongołowie nosili buty z zadartymi w górę nosami, aby spełnić
to przykazanie. Konwojenci „skarbu" nie mieli łopat ani czasu, a zakopany
„skarb" musiałby zostać natychmiast odnaleziony. A może kasę dywizji ukryto w inny sposób?
Dokładne
studia nad mapami pozwoliły odnaleźć grupę wzgórz Tabun Tołogoi, leżącą
jakieś 80 kilometrów przed Tamcagbułag, na drodze do Bargi. Jedno z nich nosi
nazwę Cagan Tołogoi. W tej części Mongolii jest wiele starych gór osadowych z licznymi pieczarami i grotami, wypłukiwanymi przez wodę. Ładunek wybuchowy,
umieszczony u wejścia jednej z nich po wniesieniu do środka skrzyń, mógł na
zawsze uniemożliwić niepowołanym dostanie się do wnętrza.
Chan Roman
Maksymilian von Ungern-Sternberg w pieśniach nomadów żyje nadal. W kraju gór, stepów i pustyń pozostawił pamięć szczególną. Przetrwała do dziś. „Ułan Odd",
druga co do wielkości nakładu po „Unen" — mongolskiej „Prawdzie",
gazeta przedrukowała za prasą radziecką obszerne fragmenty historycznej
opowieści, jaką w połowie 1969 roku opublikowałem w niedzielnych wydaniach
„Życia Warszawy". Nosiła tytuł „Tajemnica Ossendowskiego". Odezwali
się ludzie, pamiętający wypadki sprzed pół wieku. Byli partyzanci, żołnierze.
Twierdzili, że kasę Azjatyckiej Konnej Dywizji ukryto gdzieś na terytorium
wschodniej Mongolii. Zawartość
kasy, o ile nie zgłoszą się prawowici spadkobiercy, miała przejść w ciągu
50 lat od śmierci barona na cele lamaizmu. Czas w Azji nadal mierzy się inną
miarą. Choć Irkuck przez Ułan Bator i Kałgan ma połączenie kolejowe z Pekinem, na lotniskach w Uliasutaju, Kobdo, Bułgan parę razy dziennie lądują
samoloty, a na piaski pustyń Dżungarii, po których przemykał się z dzarą
Kamil Giżycki, pada błysk chińskiej bomby "H" z pobliskich poligonów, być
może był ktoś pamiętający o dacie 17 września 1971 roku.
Herman Keyserling był
zafascynowany osobą ostatniego chana Mongolii barona Romana von Ungern
Sternberga. Spowinowaconego z nim zresztą. Młodszy o trzy lata brat barona inżynier
Konstantin ożenił się z Leonią von Keyserling. Książka filozofa Twórcze poznanie
zawiera wykłady jakie wygłaszał na uniwersytecie w latach 1920 — 1921.
Fragment jednego z nich warto zacytować. "Dziś, tak jak w czasach wojny
trzydziestoletniej, natury kondotierów mają szerokie pole do popisu. Mogą stać
się postaciami historycznymi. Istniały zresztą zawsze, tylko że dopiero w określonych warunkach dają o sobie znać. Wielką indywidualnością, której
chciałbym tu wystawić pomnik, był baron Roman von Ungern-Sternberg, niestety
uwięziony i stracony przez bolszewików. W przeciwnym przypadku założyłby
najprawdopodobniej jako Tamerlan Redivivus, którego horoskop podali lamowie, światowe
mocarstwo azjatyckie. Do czasów pokoju w żadnym wypadku nie pasował. Jego
istota tkwiła równocześnie w pustej przestrzeni między niebem i piekłem.
Zdolny do czynów najwyższej szlachetności i dobroci, jak i do najbardziej
ponurych. Nie miał żadnego stosunku do norm tej planety.
Ale jako syberyjski kondotier czynił później cuda i będzie tam chyba przez
stulecia żył w pieśniach nomadów, którymi dowodził" [ 1 ]. Żyć
będzie w pieśniach nomadów. Tak jak Czingiz? Wielki Czingiz, co dał ludowi
jasę [ 2 ],
stworzył imperium, budował miasta, rozwijał handel, otaczał opieką uczonych i artystów. Filozof przeszarżował. Wylazł z niego bałtycki Niemiec.
Syberyjski kondotier krótko prosperował w Mongolii. Zaledwie kilka miesięcy
nosił tytuł chana. Ale chanem był. Białym chanem. Prawie bogiem. Nawet
lamowie się go bali. My dodamy, że obawiali się też o klasztorne ruchomości,
które bez miłosierdzia na potrzeby armii uszczuplał. Nie wiadomo co myśleli
podkomendni Sunduj-guna i on sam, ubogi książę jednego z najniższych, bodajże
piątego stopnia, kiedy ujrzeli barona uciekającego przed własnymi oficerami.
Nie chcieli już walczyć, ale na chana podnieść ręki nie chcieli. Nie
wierzyli, że można go zabić tak jak innych, ciosem szabli, kulą.
Uciekinier
był u kresu sił, ranny, wyczerpany, słaniał się na nogach. Kazał sobie
postawić osobny namiot — manchaj. Postawili. Nocą najodważniejsi,
zwinni jak węże, podkradli się. Żółty chański terłyk zarzucili na głowę,
związali, omotali sznurem, zawinęli w wojłokowy kobierzec. Żywy ludzki kokon
drgał i charczał. Następnego dnia rankiem związanego powieźli w kierunku
obozowiska Kozaków. Ungern uprzedza konwojentów, że mogą napotkać
nieprzyjacielską kawalerię, tropiącą resztki Azjatyckiej Dywizji Konnej.
Eskorta przy pierwszej okazji składa broń przed szwadronem zwiadu 35 pułku
kawalerii. Barona stawiają przed dowódcą pułku Konstantym Konstantynowiczem
Rokossowskim. Wydarzenie miało miejsce pomiędzy 20 a 24 sierpnia w pobliżu
brodu przez Selengę i góry Gurt. Jeńca powieziono doliną rzeki Dżidy. Gdy z uwagi na wysoki poziom wezbranych wód musiano przeprawić się przez jeden z jej dopływów Hiugt. Związanego więźnia na plecach przenióśł jakiś
bolszewik. Podobno miały paść wtedy słowa: Baronie wiedz dobrze, że to ostatni raz jesteś niesiony na
karku klasy robotniczej.
Przesłuchiwano go w Górnej Siwie, Górnej Udzie i Irkucku. Za każdym razem domagał się szybkiej śmierci. Obawiał się tylko,
aby nie przekazano go kobietom. Ostatecznie uznano go za człowieka honoru i wroga, któremu należy się
normalny proces. Sąd w trybie doraźnym miał miejsce w Nowonikołajewsku, ówczesnej
stolicy Syberii. Rozpoczął się w dniu 15 września 1921 w sali teatru SOSNÓWKA. Przedsięwzięto szczególne środki ostrożności.
Zaproszenia rozdano tylko najbardziej zaufanym. Żywe legendy są niebezpieczne
nawet w więzieniu. Gazeta SOWIETSKAJA SIBIR opublikowała reportaż z przebiegu procesu autorstwa
mienszewika członka Rewolucyjnej Rady Samary Iwana Majskiego późniejszego
ambasadora ZSSR w Londynie. Podsądny ,wysoki szczupły i blond włosy z niegolonym od wielu dni zarostem jest wychudzony.
Jedwabny żółtym terłyk z generalskimi pagonami i rosyjskim orderem świętego
Jerzego na piersi, dosłownie wisi na nim. Jest spokojny. Na pytania odpowiada
krótko. Okrucieństw, jakich dopuszczali się jego żołnierze w czasie
ekspedycji karnych, nocnych jazd przez step z płonącymi ciałami zamiast
pochodni nie wypiera się. Tłumaczy prosto: „To była wojna". Zachowuje się
wyzywająco. Urąga Trybunałowi. „Od tysiąca lat Ungernowie rozkazywali
innym, nigdy od nikogo nie przyjmując rozkazów [...]. Odmawiam uznania rządów
klasy robotniczej. Jak człowiek, który nie miał nawet zwykłego służącego,
może mówić o rządzeniu. Jest on niezdolny do wydawania rozkazów". Postawiono
mu trzy zarzuty. Usiłowanie stworzenia za namową Tokio środkowo-azjatyckiego
imperium, powstanie przeciwko władzy ZSRR i próba przywrócenia tronu dynastii
Romanowych. Stanowczo protestuje przeciwko twierdzeniu, że był marionetką w rękach
Japończyków.
1 2 3 Dalej..
Przypisy: [ 1 ] Z książki Twórcze
poznanie, zawierającej wykłady Keyserlinga wygłaszane w latach
1920-1921. [ 2 ] jasa (mong.) — zbiór praw
opartych na wielowiekowej tradycji, spisanych na rozkaz Czingiz-chana. « Historia (Publikacja: 07-01-2008 Ostatnia zmiana: 08-01-2008)
Witold Stanisław MichałowskiPisarz, podróżnik, niezależny publicysta, inżynier pracujący przez wiele lat w Kanadzie przy budowie rurociągów, b. doradca Sejmowej Komisji Gospodarki, b. Pełnomocnik Ministra Ochrony Środowiska ZNiL ds. Międzynarodowego Rezerwatu Biosfery Karpat Wschodnich; p.o. Prezes Polskiego Stowarzyszenia Budowniczych Rurociągów; członek Polskiego Komitetu FSNT NOT ds.Gospodarki Energetycznej; Redaktor Naczelny Kwartalnika "Rurociągi". Globtrotter wyróżniony (wraz z P. Malczewskim) w "Kolosach 2000" za dotarcie do kraju Urianchajskiego w środkowej Azji i powtórzenie trasy wyprawy Ossendowskiego. Warto też odnotować, że W.S.M. w roku 1959 na Politechnice Warszawskiej założył Koło Stowarzyszenia Ateistów i Wolnomyślicieli. Więcej informacji o autorze Liczba tekstów na portalu: 49 Pokaż inne teksty autora Najnowszy tekst autora: Kaukaz w płomieniach | Wszelkie prawa zastrzeżone. Prawa autorskie tego tekstu należą do autora i/lub serwisu Racjonalista.pl.
Żadna część tego tekstu nie może być przedrukowywana, reprodukowana ani wykorzystywana w jakiejkolwiek formie,
bez zgody właściciela praw autorskich. Wszelkie naruszenia praw autorskich podlegają sankcjom przewidzianym w
kodeksie karnym i ustawie o prawie autorskim i prawach pokrewnych.str. 5682 |
|