|
Chcesz wiedzieć więcej? Zamów dobrą książkę. Propozycje Racjonalisty: | | |
|
|
|
|
Kościół i Katolicyzm » Organizacja i władza » Kler
Gest heroiczny - gest bez znaczenia? Autor tekstu: Seweryn Mosz
Święta Teresa Benedykta od
Krzyża, dziewica i męczennica, od 1999 roku za sprawą Jana Pawła II patronka
Europy, czyli niemiecka żydówka Edyta Stein napisała kiedyś, że „Bóg jest
Prawdą. I kto szuka prawdy, ten szuka Boga, choćby nawet o tym nie wiedział".
Wspominam jedną z najbardziej znanych karmelitanek bosych, nie tylko
dlatego, że sam przywiązany jestem dokarmelitańskiego
charyzmatu, ale dlatego, że zastanawiam się do kogo kieruje ona te słowa? Czy
mają one być przestrogą dla tych, którzy przypisują sobie prawo oceny słuszności
naszych poszukiwań, czy też zachęta do poszukiwań — mimo wszystko? Zadano mi pytanie o mój
stosunek i ocenę historycznego — czego jestem pewien wydarzenia
tj. apostazji czyli wystąpienia z Kościoła
wybitnego teologa, do niedawna jeszcze kapłana, profesora Tomasza Węcławskiego.
Odpowiedź nie może być łatwa, jednoznaczna. Nim jednak podejmę się tej próby,
zastanowię się czy mam do niej prawo? Czy mogę oceniać postawy innych? Czy
jestem w stanie zrozumieć proces myślowy, który Tomasza Węcławskiego
doprowadził do ostatecznych decyzji. Wszystko wskazuje na to, że Węclawski
dojrzewał do niej przez lata. I nie jest pewne, czy o jej kierunku zadecydowały
jego badania naukowe jako wybitnego, o światowym znaczeniu teologa, czy też doświadczenia w ocenie postaw hierarchów Kościoła katolickiego, zwłaszcza w Polsce.
Przypomnijmy, że ks. prof. Tomasz Węcławski
jako jeden z nielicznych księży otwarcie mówił od
samego początku o winie abpa Juliusza Paetza, kiedy hierarsze zarzucano
molestowanie seksualne kleryków i księży, a na prośbę Rzecznika Praw
Obywatelskich uczestniczył w pracach Komisji dla zbadania akt w Instytucie Pamięci
Narodowej odnoszących się do oskarżeń abpa
Stanisława Wielgusa co do jego współpracy z komunistycznymi służbami
bezpieczeństwa, potwierdzając zresztą słuszność tych oskarżeń. A czy w ogóle to ma jakieś znaczenie? Kiedy ujawniona została
informacja o całkowitym zerwaniu Tomasza Węcławskiego z Kościołem, przez środki
masowego przekazu, ale także w wielu
środowiskach przetoczyła się dyskusja o znaczeniu jego decyzji. Nie ukrywam,
że zmartwiły mnie i ton i kierunki tej dyskusji. Jestem w stanie podzielić
wszystkie te opinie, które odnosiły się do jej znaczenia w sensie osobistym,
indywidualnym. Niewątpliwie był to gest heroiczny. Sam zainteresowany dobrze
wie dlaczego i co spowodowało, że ją podjął. Sam też dobrze wie jakie to będzie
miało dla niego, jego współprawników i rodziny konsekwencje. A, że one będą,
jest dla mnie oczywiste. Sam bowiem, jak wielu
innych, przeżyłem podobne doświadczenia. Przez lata byłem karmelitą bosym, w pełnym oddaniu i poświęceniu służyłem Bogu i Kościołowi. Wtedy wierzyłem
jeszcze, że oznacza to to samo. Wierzyłem, że będę naprawdę dobrym kapłanem.
Związałem się z zakonem, który dał Kościołowi wielu świętych i błogosławionych.
Reguła i konstytucje zakonne były
dla mnie drogowskazem. Kiedy przekraczałem mury zakonne w Czernej nie wiedziałem,
że prowadzi do niego Diabelski Most. Jak się okazało nie bez przyczyny tak
nazwany już setki lat temu. Po latach upokorzeń i konfrontacji pięknych,
wzniosłych idei z życiem codziennym i postawą przełożonych, nie bez
konsekwencji, które będę ponosił jeszcze przez lata, udało mi się wyzwolić z tego obłędnego, diabelskiego kręgu. Choć nie wykonałem formalnego aktu
apostazji, jako gestu nikomu niepotrzebnego -
czuję, że mam dziś inną misję do spełnienia. Staram się ją
prowadzić poprzez oficynę wydawniczą, którą założyłem i poprzez którą
dzielę się „inną" nowiną z rosnącą rzeszą czytelników. Tak widzę
swoja rolę, swoje posłannictwo. Kiedy byłem wzorowym zakonnikiem, wychwalano
mnie pod niebiosa, stawiano za wzór, czułem, że za życia zostanę świętym.
Kiedy zaś oznajmiłem przełożonym, że występuję z zakonu, wyrzucono mnie
jak psa poza mury. Zakazano mi wstępu, na specjalnych zebraniach zakazano współbraciom
kontaktowania się ze mną, tworzono na mój temat niestworzone historie,
widziano we mnie zdrajcę i niemal diabła. A przy tym wielu ze starszych braci,
którzy oficjalnie mnie potępiali, bo musieli, w rozmowach prywatnych nie tylko
podzielali moje poglądy, ale posuwali się nawet dalej. Szkoda tylko, że gdy
wracali za klasztorne mury na powrót stawali się pokornymi i usłużnymi
barankami Pana — Panów przełożonych. Ale to już opowieść na inną
historię. Mogę więc i chcę
odpowiedzialnie myśleć i rozmawiać o postawie Tomasza Węcławskiego. Obawiam
się jednak, że tak jak i w moim, i wielu innych przypadkach, przypadek Tomasza Węcławskiego
będzie tylko gestem i to gestem bez znaczenia. Warto i trzeba się bowiem
zastanowić jakie znaczenie mają takie gesty, takie decyzje dla innych i dla Kościoła
jako instytucji. Obawiam się jednak, że żadnego. Nie pierwszy i nie ostatni
to przypadek w Kościele. Dla środków masowego przekazu, goniących za nowym,
bardziej tragicznym wydarzeniem, będzie to tylko wiadomość chwili. Mnie jednak interesuje bardziej,
czy Kościół jako instytucja z podobnych przypadków wyciąga jakiekolwiek
wnioski. I w tym przypadku nie mam nadziei. Kościół bowiem, jak w ludowym
porzekadle, jeżeli go coś nie zabije to go wzmocni. Kuria Metropolitalna w Poznaniu, korzystając z prastarych wzorów przystąpiła już do ataku.
Nie zdziwię się kiedy to z dorobku naukowego Tomasza Węcławskiego, co
do niedawna było jego uznawanym i cenionym przez Kościół dorobkiem naukowym
wkrótce stanie się nic nie znaczącym. Okaże się, że gdyby sam nie wystąpił
to tamtejsi biskupi bliscy byli nie tylko zawrócić błądzącego, ale nawet
pozbyć się go. Czyż podobny los nie spotykał tych, którzy w Kościele próbowali
mieć własne zdanie? (S. Obirek, T. Bartoś). Kościół nie jest i jeszcze długo
nie będzie przygotowany na otwartą dyskusję teologiczno-dogmatyczną. W książce
„Jezus. Człowiek, który nie istniał" stawiamy pytania do Benedykta XVI,
nawołujemy do rozpoczęcia wielkiej
dyskusji o podstawach wiary i jej dostosowania do warunków współczesnych, aby
Jezus Kościoła nie był Jezusem nieznanym dla wiernych. Czy odrzucenie
tajemnicy bóstwa Jezusa i spojrzenie w jego ludzką, prostą historię
rodzi sprzeczności? Jaki jest sens
odkrywania Jezusa we własnym życiu każdego człowieka? Kościół nie ułatwia
nam pełnego i prawdziwego dotarcia do Boga i jego poznania. Kościół broni się
przed Bogiem zwykłych ludzi, daje nam Boga niezrozumiałego, niewytłumaczalnego,
obcego. Czy Bóg Kościoła, duchownych i funkcjonariuszy i Bóg nasz, ludzi
jest tym samym Bogiem? Który Bóg jest prawdziwy, tych czy tamtych? Albo jak
piszę w książce „Jezus nieznany", by
Bóg hindusów, muzułmanów, Żydów i chrześcijan
był tym samym Bogiem? Odnoszę dziwne wrażenie, że Bóg Kościoła
oddala się od ludzi, bo to, że to Kościół może oddalać się od Boga brzmi
jak herezja. Kościół wypracował przez
wieki sprawny mechanizm radzenia sobie z takimi „zdrajcami" jak Tomasz Węcławski. Każdy kto próbuje stworzyć
własny wizerunek Boga niezgodny z dogmatem Kościoła musi być bez litości
spalony — głosił papież Innocenty III. Reakcją na średniowieczne ruchy światopoglądowe
była Inkwizycja. Reformacja zrodziła kontrreformację. Paradoksem Kościoła
był jego rozłam. Na każdy ruch reformatorski Kościół reagował
uwstecznieniem. Reakcją na uspołeczniony pontyfikat Jana Pawła II jest
pontyfikat „pancernego" Benedykta XVI. Myli się ten, który mówi, że
obecny papież jest kontynuatorem dzieła poprzedniego. Przeciwnie. Mam wrażenie,
że obecnie bardziej liczy się medialny odbiór papieża niż logika i ciągłość
nauczania. Benedykt XVI żyje i panuje w ciągłym kompleksie przejścia
do historii jako wielki papież. Kiedy teologia i biblistyka zwłaszcza
niemiecka od
drugiej połowy XIX wieku z zastosowaniem nowoczesnych metod
historyczno-krytycznych dochodzi do podobnych co Węcławski, wniosków,
odpowiada im Benedykt XVI w słynnej książce „Jezus z Nazaretu". Kościół
nigdy nie podejmuje merytorycznej dyskusji z tymi, którzy ośmielą się mieć
inne zdanie. Pokazuje za to swoją siłę. Kiedy Benedykt XVI wypowiada się o islamie, po fali krytyki z całego świata, tłumaczy, że został źle
zrozumiany, że to był tylko cytat. Kiedy grupa profesorów i studentów La
Sapienzy protestowała przed jego wizytą na rzymskim uniwersytecie, w związku z wypowiedzią kardynała Ratzingera na temat słuszności procesu wytoczonego
przez Inkwizycję Galileuszowi, nawet przez chwilę nie dyskutowano o meritum
sprawy, a na wzór rzymski urządzono igrzyska i manifestacje poparcia oraz
jedności z obrażonym przez niewielką garstkę „nic nie znaczących"
profesorów i zbuntowanych studentów anarchistów papieżem. Kardynał
wikariusz Rzymu zwołał na Plac św. Piotra 150 tysięcy prawowiernych, aby
wielki tłum skandował hasła i przepraszał papieża, który łaskawie
przeprosiny przyjął oraz z triumfem pouczał innych, aby nie zapominali, że
każdy ma prawo do dyskusji, i że zdanie każdego należy uszanować.
Przypomina mi to jako żywo wydarzenia w Polsce z przełomu czerwca i lipca 1976
roku, kiedy I Sekretarz KC PZPR poczuł się urażony strajkiem robotników z Radomia w proteście przeciwko drastycznym podwyżkom cen. Odpowiedź partii była
jedna — zwołano wielotysięczne wiece we wszystkich miastach i nawet na wsiach, aby pokazać, że naród jest z I Sekretarzem i potępia
„warchołów" z Radomia. Zastanawia mnie tylko, który z systemów brał
przykład z którego? Św. Paweł pisze w Liście
do Galatów i przestrzega: „Ale gdybyśmy nawet my lub anioł z nieba głosił
wam Ewangelię różną od tej, którą wam głosiliśmy — niech Będzie
przeklęty!" /Gal 1,8/. Muszę się więc obawiać,
że gest profesora, byłego kapłana Tomasza Węcławskiego, dla Kościoła jest i pozostanie gestem bez znaczenia. Cóż to jest jeden apostata, nawet tak znaczący
jak Węcławski. Każdego roku w polskich diecezjach podobne gesty wykonuje tysiące
ludzi. Nawet procedura jest zadziwiająco prosta. Biskupi zupełnie nie przejmują
się tym faktem, wyśmiewając nawet wielu odszczepieńców, zwłaszcza z południowo
zachodniej Polski, że zdradzają swój Kościół za judaszowe srebrniki chcąc
uniknąć płacenia odpowiednich danin podatkowych kiedy pracują w landach
niemieckich i nie wiedzą przy tym, że i tak nie zyskują ani jednego eurocenta.
Czy decyzja Węcławskiego pozostanie dla wielu z nas także gestem bez
znaczenia? Niech każdy odpowie sobie w własnym poszukiwaniu prawdy.
« Kler (Publikacja: 25-01-2008 )
Seweryn MoszUr. 1978. Były mnich a obecnie wydawca. Związek z zakonem rozpoczął w Niższym Seminarium Duchownym Karmelitów Bosych w Wadowicach. Opuścił zakon w 2004 r. Pracuje nad doktoratem z filozofii. Autor książek: "Ciekawa historia wszystkich papieży", "Kod Judasza. Tajemnice umiłowanego ucznia Jezusa", "Księga Henocha. Księga zakazana", "Papież Joanna. Prawdziwe dzieje kobiety, która została papieżem", "Protokoly Medrców Syjonu. Najwieksze oszustwo w dziejach swiata", "Tajemnice Benedykta XVI" (dostępne tutaj). Mieszka w Katowicach. | Wszelkie prawa zastrzeżone. Prawa autorskie tego tekstu należą do autora i/lub serwisu Racjonalista.pl.
Żadna część tego tekstu nie może być przedrukowywana, reprodukowana ani wykorzystywana w jakiejkolwiek formie,
bez zgody właściciela praw autorskich. Wszelkie naruszenia praw autorskich podlegają sankcjom przewidzianym w
kodeksie karnym i ustawie o prawie autorskim i prawach pokrewnych.str. 5705 |
|