|
Chcesz wiedzieć więcej? Zamów dobrą książkę. Propozycje Racjonalisty: | | |
|
|
|
|
Czytelnia i książki » Powiastki fantastyczno-teolog.
Ścieżka [1] Autor tekstu: Bernard Korzeniewski
— Nie sądzisz, Holmsie, że
dziwnie długo idziemy przez ten las? Dawno już powinniśmy z niego wyjść. Z zewnątrz wydawało się, iż nie ma on więcej, niż sto sto jardów. Właściwie
więc nie należałoby go nazywać lasem, lecz zwykłym zagajnikiem, jakich
pewnie wiele w posiadłościach hrabiego de Fineaux. Tymczasem przebywamy tu już,
jak przypuszczam, prawie godzinę, a ścieżka ciągle przezeń prowadzi. Nie
znaczy to, że się niecierpliwię, bynajmniej. Te młode graby, świeża zieleń
liści i wiosenne słońce czynią nasz spacer ze wszech miar przyjemnym. Idąc,
radowałem się aurą i rozmyślałem jednocześnie o wielu rzeczach, między
innymi oczywiście o zagadce zniknięcia profesora Moore’a, która nas tu
sprowadza. W zadumie zatraciłem jakby poczucie czasu i dlatego teraz dopiero uświadomiłem
sobie, że dawno już powinniśmy dotrzeć do znajdujących się za tym laskiem
ruin, w których hrabia wyznaczył nam spotkanie. Czy ty także odniosłeś
podobne wrażenie?
— W istocie, mój drogi Watsonie, fenomen o którym wspomniałeś
absorbuje mój umysł już od pewnej chwili. Wcześniej i ja poświęciłem naszą
krótką, jak mniemałem, przechadzkę dalszej analizie przypadku profesora
Moore’a. W zasadzie, sprawa wydawałaby się bardzo prosta. Wszystkie poszlaki
wiodą ku posiadłości hrabiego de Fineaux oraz ku jego osobie. Włości
hrabiego są ostatnim miejscem, o którym wiemy, że przebywał tam profesor.
Sam zaś hrabia jest ostatnią osobą, która przyznaje (na jego miejscu nie sposób
byłoby zresztą temu zaprzeczyć), iż widziała uczonego. Jeżeli
zatem założymy, że profesor Moore nie opuścił dobrowolnie pałacu hrabiego,
to w sposób naturalny nasuwają się dwie możliwości. Albo nie żyje on, albo
też z takich lub innych powodów nie jest w stanie wydostać się z obrębu
posiadłości swego gospodarza. Przypuszczenie, iż profesor zniknął z własnej
woli, działając w swego rodzaju zmowie z hrabią, przyjdzie nam na razie odłożyć
ad acta jako skrajnie
nieprawdopodobne. Trudno też raczej mniemać, że opuściwszy gościnę
hrabiego zaszył się dla sobie tylko wiadomych powodów w jakimś nieznanym
nikomu miejscu, zamiast powrócić do Anglii. Zatrzymajmy się zatem na chwilę
przy obu członach naszej alternatywy. Jeżeli profesor nie żyje, to albo został
zabity, albo też zginął przypadkowo, wskutek jakiegoś, powiedzmy, wypadku.
Gdyby jednak zaszło to drugie, hrabia nie miałby żadnego powodu tego ukrywać.
Jest on z pewnością aż nadto inteligentny, by wiedzieć, że wszelkie próby
utajenia sprawy ściągnęłyby na niego niepotrzebne podejrzenia, a zatem
najprostszym wyjściem byłoby powiadomienie o wypadku policji. Pozostaje wobec
tego morderstwo, w przypadku którego potrzeba ukrycia czynu nie wymaga
specjalnych uzasadnień. Jeżeli jednak profesor żyje, a jedynie nie może opuścić
granic posiadłości, oznacza to, iż jest przez hrabiego w jakiś sposób więziony.
Wydawałoby się zatem, iż pozostaje nam wybór pomiędzy zabójstwem a uprowadzeniem. Dziwnie jednak nie jestem taką alternatywą usatysfakcjonowany.
Jeden z głównych problemów stwarza kwestia motywu. O ile mi wiadomo, przyczyną
spotkania obu dżentelmenów była różnica zdań w pewnej naukowej kwestii. Co
prawda uczeni znani są ze swego zacietrzewienia, kiedy w grę wchodzą
przeciwstawne poglądy na takie sprawy, jak Wielka Teoria Wszystkiego lub jedyna
słuszna klasyfikacja systematyczna sysydlaczków. W żadnym jednak wypadku tego
rodzaju antagonizmy nie mogłyby doprowadzić do zbrodni. A już w szczególności u ludzi tej klasy i pokroju, co hrabia de Fineaux. Ale piętrzące się w tej
sprawie trudności interpretacyjne to coś znacznie więcej, niż tylko pytanie o motyw. Przy moim wieloletnim doświadczeniu detektywistycznym obecny problem,
ze swoją banalną fabułą i samowskazującym się sprawcą, powinien być
prosty aż do trywialności. A jednak zajmuję się nim od kilku tygodni, odbyłem z hrabią długą rozmowę, a teraz, podążając wraz z Tobą tą krętą ścieżką,
już od dłuższego czasu gimnastykuję swą dedukcję, tak dobrze sprawdzoną w wielu innych przypadkach kryminalnych, i ciągle nie mogę dostrzec rozwiązania
naszej zagadki. Co gorsza, ogarniają mnie dziwne i niesprecyzowane podejrzenia,
że zniknięcie profesora Moore’a wykracza poza to, z czym dotychczas zetknąłem
się w mojej dotychczasowej praktyce. Zbyt wiele związanych z tą sprawą faktów
nie pasuje do jakiegokolwiek rozsądnego schematu.
— Ależ, jakież to fakty masz na myśli, Holmsie, które uniemożliwiają
Ci szybkie wskazanie sprawcy zniknięcia profesora? Mówiąc szczerze, kiedy tak
spacerowaliśmy długo w milczeniu przez ten lasek, w każdej chwili oczekiwałem,
iż odezwiesz się niebawem, aby poinformować mnie o rozwiązaniu zagadki. Byłem
dogłębnie przekonany, iż jest to tylko kwestia czasu, i to, żeby już być
dokładnym, bardzo niedługiego czasu. Tym bardziej czuję się zaskoczony tym,
co powiedziałeś. Jakież to niezrozumiałe okoliczności tak zbijają Cię z tropu, że aż bez mała dwie godziny przemyśleń jeszcze nie naprowadziły Cię
na trop złoczyńcy?
— Zacznę od rzeczy, których dowiedziałem się przed przybyciem tutaj,
mój drogi Watsonie. Nie mówiłem Ci o nich wcześniej, ponieważ przez
ostatnie dwa tygodnie pracowałem sam, podczas gdy Ty, jak sam wiesz najlepiej,
bardzo byłeś pochłonięty swą praktyką lekarską. Poza tym, wiele z zebranych przeze mnie informacji wydawało mi się tak jawnie niedorzecznych i pozbawionych znaczenia, że nie uznałem za właściwe zaprzątać Ci nimi głowy.
Ponieważ jednak zaczynam mgliście przeczuwać, iż owe fakty mają mimo
wszystko istotny, choć na razie jeszcze nie do końca zrozumiały związek z naszą sprawą, postanowiłem zdać Ci z nich relację. Proszę jedynie, abyś
na chwilę zawiesił swój dyktowany zdrowym rozsądkiem sceptycyzm i spróbował
bez uprzedzeń wysłuchać tego wszystkiego, czego się dowiedziałem.
Zacznę od początku. Wiem, że zakrawa to na kompletną bzdurę, ale
szacowne grono kolegów profesora twierdzi z bezwzględną pewnością, iż jego
portret wiszący w Trinity College w Cambridge zbladł w dniu wizyty Moore’a u hrabiego. Całkowicie stracił swe kolory, przybierając odcienie efemerycznej
szarości. Żaden ekspert nie potrafił wytłumaczyć tego fenomenu, chociaż
podmienienie portretu czy też inny tego rodzaju głupawy żart wykluczono z całą
stanowczością. Nikt już potem profesora nie widział. Hrabia de Fineaux zeznał
policji, iż profesor Moore, po wielce interesującej i owocnej dyskusji na
tematy naukowe i filozoficzne, z własnej woli opuścił jego domostwo, śpiesząc
do swoich zainteresowań w dziedzinie matematyki i filozofii, które wypełniały
całe jego życie. Tak ponoć brzmiały ostatnie słowa profesora. Nikt oczywiście
nie był w stanie tego potwierdzić. Faktem jest, iż profesor nie powrócił do
Cambridge, co, wnioskując z relacji hrabiego, miało być jego zamiarem. Nikt
też nie natknął się na niego na trakcie ani w żadnej z gospód, choć wiele
osób pamięta go, kiedy zmierzał w przeciwnym kierunku, do posiadłości
hrabiego.
Naturalną koleją rzeczy hrabia de Fineaux pozostał głównym
podejrzanym. Jego rezydencję wraz z parkiem i pałacem poddano bacznemu
badaniu. Nic ciekawego jednak nie zauważono. Jedynie dwaj agenci po nocnej
zmianie podczas pierwszej doby obserwacji twierdzili, jakoby żywe kwiaty na
klombie przed fasadą pałacu, jeszcze wieczorem mieniącym się czerwienią i żółcią, ktoś w ciągu nocy pozamieniał na szklane. Agenci z następnej
zmiany, którzy zastąpili swoich poprzedników o poranku, nie pamiętają żadnych
klombów. Nie widział ich również nikt potem. Jednakże listonosz, który
wcześniej z rzadka dowoził nieliczną korespondencję hrabiego do pałacu,
przypominał sobie wyraźnie żółto-czerwone klomby. Sprawę tę jako błahą,
choć do nie końca wyjaśnioną, odłożono ad
acta. W końcu, zeznania któregoś ze świadków mogły nie być zupełnie
wiarygodne. Nie da się już tego powiedzieć o następnym dziwnym fenomenie.
Pomiędzy dwoma wioskami, które, jak dotąd powszechnie mniemano, dzieliła
odległość piętnastu kilometrów, odkryto skrót mierzący zaledwie cztery
kilometry. Wcześniej nikt nie miał pojęcia o jego istnieniu, co wydaje się o tyle niezrozumiałe, że pomiędzy tymi wioskami podróżowało wielu ludzi i nie byli oni w żadnej mierze zainteresowani niepotrzebnym nadkładaniem drogi.
Wspomniany fakt potwierdziło szerokie grono świadków, których liczba idzie w setki. Trudno więc wątpić w prawdziwość ich relacji, chociaż oni sami
wydają się być zupełnie zdezorientowani paradoksalnością całej sytuacji.
Do tego dochodzą zupełnie już nieprawdopodobne opowieści okolicznych wieśniaków,
jakoby ryby w stawie znajdującym się opodal rezydencji hrabiego miały tylko
jeden koniec, ni to przedni, ni to tylny, coś na kształt płetwy ogonowej z pyszczkiem i oczami, a chmury nad jego włościami przybierały nietypowe,
niespotykane dotąd, jakby geomrtryczne kształty. W okolicy zauważono także
pewną ilość martwych węży, których śmierć przybrała szczególną formę — próbowały one mianowicie zjeść same siebie, rozpoczynając od ogona. Ktoś
nawet doniósł o znalezieniu w pobliskich lasach kilku drobnych ssaków, bodajże
wiewiórek i kretów, cytuję: „wynicowanych na lewą stronę". Niczego
jednak, co by się w jakikolwiek logiczny sposób wiązało ze sprawą zniknięcia
profesora Moore’a, nie dało się ustalić. Tak oto wygląda całość,
Watsonie, niby normalnie — wszak dziwne plotki zdarzają się wszędzie, ale coś
tu zdecydowanie nie daje spokoju.
— To wszystko w istocie wydaje się jakieś nierzeczywiste, Holmsie, a właściwie
nawet całkowicie niewiarygodne. Ale czy nie możemy złożyć tego po prostu na
karb lokalnego folkloru, który niewątpliwie jest barwny, lecz nie ma nic wspólnego z celem naszej tu wizyty? Przybyliśmy tu przecież, aby rozwiązać zagadkę
zniknięcia profesora Moore’a. Nie sądzisz więc, że zajmowanie się wszelkimi
pozakryminalnymi wątkami może jedynie zagmatwać sprawę?
— Jeszcze dzisiaj rano znalazłbyś we mnie gorącego zwolennika Twoich
roztropnych uwag, mój drogi Watsonie. Teraz jednakże nabrałem co do ich słuszności
pewnych wątpliwości. Stopniowo coraz bardziej utwierdzam się w przekonaniu,
które zakiełkowało we mnie już jakiś czas temu, że mamy do czynienia z problemem wysoce nietypowym, z jakim się dotychczas nie spotkałem. Wątpię
nawet, czy posiada on wymiar tylko kryminalny, a nawet, czy wymiar kryminalny ma
tu jakiekolwiek istotne znaczenie. Całość zdaje się sięgać daleko szerzej,
ocierając się być może w jakiś sposób o problemy, nie będące zazwyczaj
przedmiotem rutynowych czynności policyjnych organów śledczych. Początkowo
nie miałem na poparcie tego mglistego przeświadczenia żadnych dowodów krom
mojej, ukształtowanej podczas rozwiązywania setek spraw kryminalnych,
intuicji. Jako że pewne rodzaje interpretacji płynących zeń wniosków
prowadziły do sprzeczności z ustalonym porządkiem świata i tak zwanym
zdrowym rozsądkiem, były chwile, kiedy wątpiłem w słuszność mej intuicji.
Całkiem świeże przesłanki zdają się jednakże potwierdzać moją tezę o dominacji niekryminalnych, acz mających daleko idące implikacje wątkach
obecnego przypadku.
1 2 3 4 5 Dalej..
« Powiastki fantastyczno-teolog. (Publikacja: 28-04-2008 )
Bernard KorzeniewskiBiolog - biofizyk, profesor, pracownik naukowy Uniwersytetu Jagielońskiego (Wydział Biochemii, Biofizyki i Biotechnologii). Zajmuje się biologią teoretyczną - m.in. komputerowym modelowaniem oddychania w mitochondriach. Twórca cybernetycznej definicji życia, łączącej paradygmaty biologii, cybernetyki i teorii informacji. Interesuje się także genezą i istotą świadomości oraz samoświadomości. Jest laureatem Nagrody Prezesa Rady Ministrów za habilitację oraz stypendystą Fundacji na Rzecz Nauki Polskiej. Jako "visiting professor" gościł na uniwersytetach w Cambridge, Bordeaux, Kyoto, Halle. Autor książek: "Absolut - odniesienie urojone" (Kraków 1994); "Metabolizm" (Rzeszów 195); "Powstanie i ewolucja życia" (Rzeszów 1996); "Trzy ewolucje: Wszechświata, życia, świadomości" (Kraków 1998); "Od neuronu do (samo)świadomości" (Warszawa 2005), From neurons to self-consciousness: How the brain generates the mind (Prometheus Books, New York, 2011). Strona www autora
Liczba tekstów na portalu: 41 Pokaż inne teksty autora Najnowszy tekst autora: Istota życia i (samo)świadomości – rysy wspólne | Wszelkie prawa zastrzeżone. Prawa autorskie tego tekstu należą do autora i/lub serwisu Racjonalista.pl.
Żadna część tego tekstu nie może być przedrukowywana, reprodukowana ani wykorzystywana w jakiejkolwiek formie,
bez zgody właściciela praw autorskich. Wszelkie naruszenia praw autorskich podlegają sankcjom przewidzianym w
kodeksie karnym i ustawie o prawie autorskim i prawach pokrewnych.str. 5851 |
|