|
Chcesz wiedzieć więcej? Zamów dobrą książkę. Propozycje Racjonalisty: | | |
|
|
|
|
Czytelnia i książki » Recenzje i krytyki
Kreacjonizm dla liberałów [5] Autor tekstu: Jerry Coyne
Idee Singera i Westermarcka mogą być błędne, ale przynajmniej wymagają tylko
niewielu rozsądnych założeń: wzrostu populacji, altruizmu, racjonalności. Teoria
Wrighta, z ideą nie tylko bóstwa, ale takiego bóstwa, które używa tajemnych
sposobów do doskonalenia swoich stworzeń, jest znacznie mniej oszczędna i przesycona niedowiedzionymi i magicznymi założeniami. Bóstwo wkracza na wiele
sposobów do misternej kreacji Wrighta. Sugeruje on, że same moralne uczucia mogą
pochodzić z procesu ewolucyjnego kierowanego przez Boga. Sugeruje także, że to
Bóg mógł stworzyć od zera cały ten proces:
To właśnie ten porządek moralny, który — dla wierzącego — jest podstawą do
podejrzewania, że sam system ewolucji drogą doboru naturalnego wymaga
specjalnego, stwórczego wyjaśnienia (...) A jeśli wierzący, który dochodzi do
wniosku, że porządek moralny sugeruje istnienie jakiegoś jeszcze nieznanego,
kreatywnego źródła, które uruchomiło dobór naturalny, decyduje się nazwać to
źródło „Bogiem", no cóż, to jest sprawa
wierzącego. W końcu fizycy mieli prawo wybrać słowo „elektron".
W takim twierdzeniach Wright, mimo jego całego szacunku dla Darwina,
ni mniej ni więcej tylko odrzuca współczesny, naukowy pogląd na ewolucję, według
którego jest to czysto naturalistyczny proces bez określonego kierunku. Jak
inaczej wyjaśnić fakt, że ponad 99 procent wszystkich gatunków, które
kiedykolwiek żyły, wyginęło bez pozostawienia potomków lub że gatunki mogą stać
się prostsze lub bardziej skomplikowane, kiedy zmiana jest dla nich adaptacyjna?
Jakikolwiek ma się pogląd na postęp, istnieją ewolucyjne linie rodowe, które
rażąco ten pogląd naruszają.
Wright odrzuca, lub raczej ignoruje, obfitość dowodów, że dobór naturalny jest
po prostu nieuniknionym rezultatem losowych mutacji, które powodują, że pewne
osobniki są lepiej przystosowane niż inne. Zamiast tego proponuje łagodną postać
inteligentnego projektu. Taki kreacjonizm dla liberałów. Podczas gdy wierni
dosłownie odczytujący Biblię dostrzegają rękę Boga w cechach takich jak oko lub
skrzydło, Wright znajduje ją w samym procesie ewolucji — i w historii ludzkości.
Darwin ostro zaprzeczał takim próbom wizji Boga kierującego ewolucją. Jak pisał
do geologa Charlesa Lyella:
Całkowicie odrzucam, jako moim zdaniem zupełnie niepotrzebny, jakikolwiek
późniejszy dodatek „nowych mocy, atrybutów i sił" lub jakikolwiek „element
ulepszający", poza tym, że każda cecha, która jest dobrana lub zachowana
naturalnie, w jakiś sposób daje korzyść bądź ulepszenie, w przeciwnym wypadku
nie zostałaby dobrana. Gdybym był przekonany, że niezbędny mi jest taki dodatek
do teorii doboru naturalnego, odrzuciłbym ją jako bzdurę (...) Absolutnie niczego
nie dałbym za teorię doboru naturalnego, gdyby wymagała nadzwyczajnych dodatków
na jakimkolwiek etapie rozwoju.
Jednym z najbardziej
zaskakujących twierdzeń Wrighta jest, że nauka nie różni się znacząco od
religii:
A przecież, jaka jest różnica między wiarą fizyków w elektrony a logiką wiary w Boga? Postrzegają oni wzorce w świecie fizycznym — taki jak zachowanie
elektryczności — i postulują źródło owych wzorców, i nazywają to źródło
„elektronem". Wierzący w Boga postrzega wzorce w świecie moralnym (a
przynajmniej moralne wzorce w świecie fizycznym) i postuluje źródło tych
wzorców, i nazywa je „Bogiem".
To jest cudaczne — kolejna wersja szkodliwego, postmodernistycznego poglądu na
naukę jako zaledwie wyraz pragnień lub potrzeb. Czy Wright rzeczywiście nie
pojmuje, że nauka, inaczej niż religia, postuluje dające się testować
wyjaśnienia dla świata, wyjaśnienia, które odrzuca się, jeśli nie pasują do
faktów? Czy jest on nieświadomy tego, że inaczej niż wyjaśnienia religijne,
zasadności wyjaśnieniom naukowym nadaje publiczna zgoda ludzi z każdej wiary i kultury? Z jednej strony mamy islam, chrześcijaństwo, judaizm, hinduizm i cały
wachlarz wyznań z ich nierozwiązywalnie sprzecznymi twierdzeniami, a z drugiej
mamy naukę i tylko jeden rodzaj nauki. Niezależni obserwatorzy naukowi mogą
zdecydować, czy elektron jest rzeczywisty, ale nie ma żadnego sposobu na
zdecydowanie, czy Jezus był Synem Boga lub czy Mahomet był Prorokiem.
W tym momencie Wright pozostawił za sobą całą intelektualną powagę. W podsumowaniu książki rozpływa się nad tym, że wszystko wskazuje na boskość: Bóg
zaprojektował dobór naturalny, który w sposób nieunikniony dał ludziom miłość i altruizm, a potem Bóg tak pomajstrował przy ludzkich społeczeństwach, że ich
technologie wchodziły w interakcje w sposób gier o sumach niezerowych, prowadząc z kolei
do ciągłego udoskonalania teologii w kierunku większej miłości braterskiej. A ten wzrost miłości, mówi Wright, stanowi nic innego, jak rodzaj dowodu na
istnienie Boga.
Bóg, którego opisywałem, jest bogiem w cudzysłowie, bogiem, który istnieje w głowach ludzkich (...) Wzrost „boga" jest dowodem — może nie przytłaczającym
dowodem, ale dowodem — wyższego celu. Co nasuwa pytanie: jeśli „Bóg"
rzeczywiście rośnie i to rośnie z upartą wytrwałością, czy znaczy to, że możemy
zacząć myśleć o usunięciu cudzysłowu? To jest: jeśli ludzkie pojęcie boga
zawiera wzrost moralny i jeśli odzwierciedla to odpowiadający mu wzrost moralny
samej ludzkości, i jeśli wzrost moralny ludzkości wypływa z elementarnej
dynamiki leżącej u podstaw historii, i jeśli dochodzimy do wniosku, że ten
wzrost jest więc dowodem „wyższego celu", czy to jest równoznaczne z dowodem na
rzeczywistego boga?
(...) Być może wzrost „Boga" oznacza istnienie Boga. To jest: jeśli historia w sposób naturalny pcha ludzi ku moralnemu ulepszeniu, ku moralnej prawdzie, i ich
Bóg, tak jak pojmują Boga, rośnie zgodnie z tym, stając się moralnie bogatszym,
to być może ten wzrost jest dowodem jakiegoś wyższego celu i być może -
niewykluczone — źródło tego celu jest warte imienia boskości.
Być może, być może, być może. Jest niezwykłe, że książka zatytułowana The
Evolution of God może być tak bojaźliwa, tak niepewna w sprawie pytania czy
istnieje Bóg, czy nie. Z pewnością kwestia istnienia Boga jest punktem oparcia,
na którym musi spoczywać każda dyskusja o Bogu. Jeśli byt wymieniony przez
Wrighta w tytule książki nie istnieje, to jego książka jest czymś znacznie
mniejszym niż udaje. Wrighta jednak satysfakcjonuje takie wodolejstwo i ostrożne
spekulacje. Kiedy wreszcie dochodzi do wielkiego pytania — czy rzeczywiście
istnieje Bóg, który ciągnie ludzkość w stronę moralności? — nagle staje się
pokorny i wycofujący się. Istnienie Boga, oznajmia płaczliwie, jest „pytaniem,
na które brak mi kwalifikacji aby na nie odpowiedzieć". Co? Z wszystkimi tymi możliwymi i rzekomymi dowodami boskości ciągnącej go za rękaw nadal nie umie zdecydować?
Dlaczego Wright nie akceptuje zasadniczej myśli własnych argumentów? Czy wpycha
innym otuchę i zapewnienia, które nie przekonują jego samego? To całe
przedsięwzięcie zaczyna wyglądać nieco cynicznie.
Poza twierdzeniem, że teologię kształtują siły społeczne, co nie jest nowością,
ale mniejsza o to, w argumentacji Wrighta nie ma niczego, co ostałoby się
bliższemu zbadaniu — niczego w jego rozumieniu teologii, moralności i jej
historii, ewolucji, nauki. Nie ma tam absolutnie żadnych dowodów, poza pobożnymi
życzeniami, że Bóg, jeśli Bóg istnieje, miał cokolwiek wspólnego z zapoczątkowaniem ewolucji biologicznej lub z kierowaniem nią, nie mówiąc już o pchaniu historii w kierunku dobroci. Gdyby hipoteza Wrighta istotnie była
naukowa, moglibyśmy powiedzieć, że została sfalsyfikowana: naukowcy, jeśli nie
chcą zostać wyśmiani, nie mogą lekceważyć góry zaprzeczających dowodów. A jeśli
książka Wrighta nie jest sprawą nauki, lecz umoralnienia, to jest nie mniejszą
porażką. To długie i ekscentryczne kazanie nie przygotuje nikogo na brutalność
historii, przeszłej i obecnej. Jest równie marną tragedią, jak i marnym dowodem.
Tekst oryginału.
The New Republic, 12 sierpnia
2009r.
1 2 3 4 5
« Recenzje i krytyki (Publikacja: 05-08-2009 )
Wszelkie prawa zastrzeżone. Prawa autorskie tego tekstu należą do autora i/lub serwisu Racjonalista.pl.
Żadna część tego tekstu nie może być przedrukowywana, reprodukowana ani wykorzystywana w jakiejkolwiek formie,
bez zgody właściciela praw autorskich. Wszelkie naruszenia praw autorskich podlegają sankcjom przewidzianym w
kodeksie karnym i ustawie o prawie autorskim i prawach pokrewnych.str. 6717 |
|