|
Chcesz wiedzieć więcej? Zamów dobrą książkę. Propozycje Racjonalisty: | | |
|
|
|
|
Religie i sekty » Chrześcijaństwo » Herezje i inne odłamy
Zbaw się sam Autor tekstu: Mariusz Agnosiewicz
Starożytna herezja
pelagiańska to jeden z najpiękniejszych wzlotów chrześcijańskiego humanizmu.
Można by ją nazwać herezją antyteologiczną, gdyż przeciwstawiając się
pochrystusowym naroślom wokół jego nauk, starała się z chrześcijaństwa wydobyć
czystą moralistykę w służbie humanitaryzmu. Ta doktryna, „nazbyt ludzka", jak
narzekają katoliccy autorzy „Historii Kościoła",
jest jednym z najbardziej interesujących wykwitów chrześcijaństwa, także dla
świeckich humanistów. Ojcem tego nurtu jest Morgan Walijczyk, znany bardziej pod
swoim zlatynizowanym nazwiskiem — Pelagiusz z Brytanii (ok. 354-420/440). Był
dobrze wykształconym w grece i łacinie ascetą pochodzącym z obszaru celtyckiego.
Stał się znany ok. roku 380, kiedy zamieszkał w Rzymie, gdzie począł rozwijał i krzewić swoje nauki, zyskując wielu zwolenników, także spośród znaczących
osobistości. Choć zwany był mnichem, najprawdopodobniej nigdy nie przyjął
żadnych święceń kapłańskich. Był więc kolejnym świeckim herezjarchą. Zgorszony
bezwładem moralnym ówczesnego chrześcijaństwa, pragnie nadać doktrynie
chrześcijańskiej więcej wigoru moralnego oraz uwolnić ją od
gnostycko-manichejskich wpływów rozluźniających odpowiedzialność człowieka za
własne wybory moralne. Jedną z krytykowanych przezeń nauk, które przedostały się
do chrześcijaństwa ze szkodą dla jego moralnego potencjału, jest nauczanie o grzechu pierworodnym, który rzekomo obciążać ma całą ludzkość. Rozumowo
podchodząc do opisywanych atrybutów moralnych Boga, Pelagiusz zakładał, że
doktryna ta nie zgadza się ze sprawiedliwością Boga, który nie mógłby
przypisywać nam grzechów innych niż przez nas samych popełnione. Według niego,
doktryna grzechu pierworodnego to zwykłe usprawiedliwienie naszej słabości
moralnej. Według Pelagiusza ludzie są zasadniczo dobrzy, a przynajmniej zdolni
do dobra. Niechrzczone dzieci nie idą do piekła, jak chce tego św. Augustyn.
Podobnie poganie, którzy nie zaznali Jezusa, dzięki swoim zasługom moralnym
mogli sobie zagwarantować bilet do raju. Nie możemy akceptować swojej gnuśności
moralnej zasłaniając się grzeszną naturą ludzką. Nasze grzechy i obojętność
wobec cierpienia to sprawa wyłącznie naszych dobrych lub złych decyzji, naszej
pracy nad sobą lub jej braku. Adam nie zaraził nas dziedzicznym syfilisem
grzechu, tylko pokazał swoją słabość i jest dla nas nauką przez ostrzeżenie.
Jezus nie wyczarował nam odkupienia, jak chce gnuśna teologia, tylko pokazał,
jak zwyciężać (nad grzechem) mamy. Nasze zbawienie lub potępienie jest tylko w naszych rękach, choć pomoc boska może być mocnym wsparciem.
Wśród chrześcijańskich herezji były te o teologicznym
charakterze (np. arianizm). Były także mistyczne (np. montanizm). Pelagianizm to
herezja moralistyczna. Pelagiusz podzielał wizję Orygenesa — „ideę
chrześcijaństwa jako wielkiej siły moralnej, zmieniającej i ulepszającej
społeczeństwo, pomagającej ludziom stać się wartościowszymi, bardziej
użytecznymi dla innych i godnymi zaufania. Bogaci chrześcijanie powinni rozdać
swoje pieniądze ubogim, dać dobry przykład, prowadząc wzorowe życie" (Paul
Johnson).
Często korzystam z kościelnej, ale gruntownej,
pięciotomowej „Historii Kościoła" (1963), napisanej wszakże przez nieco
liberalniejszych, bo francuskich katolików. Autor rozdziału poświęconego
pelagianizmowi, znany francuski historyk
Henri-Irénée Marrou, uchodzi za
współczesnego przedstawiciela „chrześcijańskiego humanizmu". Świadczyć to może
jedynie o nędzy tego humanizmu, który zarzuca pelagianizmowi, iż jest „nazbyt
ludzki" (sic!) i oparty na „teologii zwodniczego optymizmu". Pisze więc Marrou:
"Teoretyk moralnego doskonalenia się,
dochodzi w końcu do tego, że bardziej interesują go środki niż sam cel.
Wypracowuje doktrynę mającą za punkt wyjścia nie Boga, ale człowieka i zadania,
jakie ma on do spełnienia — stąd jego ludzki aspekt, nazbyt ludzki. (...)
prowadził do podkreślania przede wszystkim odpowiedzialności ludzkiej oraz roli,
jaka przypada wolności, oraz do uznania za niebezpieczne wszystkiego, co mogło
jawić sie jako przeszkoda dla tej wolności, co mogłoby ograniczyć jej
realizowanie".
Tak jak idee fixe św. Atanazego był arianizm, tak obsesją
Augustyna był pelagianizm, przeciw któremu spłodził piętnaście traktatów,
obejmujących trzydzieści pięć ksiąg, nie licząc do tego listów i kazań. Chodziło o to, czy ludzkość to gromada nieporadnych dzieciaków, które potrzebują
ojcowskiej troski i twardej ręki, czy też dojrzałe jednostki ponoszące
odpowiedzialność za swoje czyny. Wedle Augustyna bez „łaski Pańskiej", czyli
niebiańskiego trzymania za rączkę, człowiek nie jest w stanie zachowywać się
poprawnie. Pelagiusz krytykował oczywiście infantylizujące i opresywne pojęcie
„łaski". Ponieważ jednak wśród ówczesnych chrześcijan pojęcie to było już dość
popularne, toteż zaproponował własne rozumienie tego, czym jest łaska. Nie była
to już „łaska wiary", lecz „łaska wolności". Otóż według niego najważniejszą
łaską jest sama natura, a w
szczególności ten jej wspaniały atrybut — przydany jej przez Boga — jakim jest
wolność. Pelagiusz jest więc piewcą
wolnej woli. To dzięki niej człowiek może osiągać cnoty. Możliwość realnego
wyboru dobra i zła jest niezbędna, aby dane zachowanie mogło być zakwalifikowane
jako cnotliwe. Nie ma zasługi moralnej w praktykowaniu czegokolwiek pod
przymusem władzy lub prawa. Według Augustyna i jego Kościoła wolny jest ten, kto
nie jest narażony na grzech (stąd pochwała przymusu i opresji). Jest to wolność
katolicka, zwana też „prawdziwą" lub „autentyczną". Wolność zwykła albo
pelagiańska to możliwość wyboru, możliwość praktykowania wolnej woli. Jeśli
państwo i Kościół zabraniają wiernemu za pomocą prawa dokonywania aborcji,
eutanazji, in vitro czy pornografii — to utrudniają mu praktykowanie cnót
moralnych, bo jest on de facto pozbawiony możliwości dokonania złego, w ich
przekonaniu, wyboru. Moralistyczne prawo
skutkuje więc amoralnymi jednostkami. Dopiero prawo neutralne moralnie daje
szansę na moralne jednostki. Wprawdzie w ciągu wieków Kościół odciął się od
najbardziej ponurych części doktryny św. Augustyna, związanych zwłaszcza z predestynacją, a ostatnio nawet niechrzczone dzieci z piekła odwołano, jednak do
dziś hołduje jednej z kluczowych konsekwencji augustynizmu, przez którą jest
najbardziej uciążliwy dla niekatolików: antymoralistycznej doktrynie wolności
„prawdziwej". Dodajmy jeszcze, że wolność „prawdziwa" jest nie tylko w istocie
wymierzona w moralność, ale i nade wszystko jest esencją antyhumanizmu (braku
wiary w człowieka).
Ludzie Kościoła widzą w Pelagiuszu naturalistę i racjonalistycznego moralistę, który pozbawiał Kościół i kler ich szczególnych
ról w procesie zbawienia człowieka. "Ten
tłusty pies, wypchany szkocką owsianką…" — pisze o Pelagiuszu św. Hieronim w liście do św. Augustyna. Według nich religia indywidualistyczna to już nie
religia. Coś w tym jest.
Ostatecznie pelagianizm został, oczywiście, potępiony na
soborze w Efezie w 431 r. oraz w Orange w 529. Pisma Pelagiusza zniszczono.
Uchowały się jedynie w szczątkach w pismach polemicznych apologetów kościelnych.
Mimo tego Leszek Kołakowski w swojej interesującej książce o jansenizmie (Bóg
nam nic nie jest dłużny, 1994), która w tle jest książką o konflikcie między
augustianizmem a pelagianizmem, przypisuje fundamentalną rolę „duchowi
pelagiańskiemu" dla naszej nowożytności. Wszystkie europejskie utopie skażone są
pelagianizmem. Ale i nasz potencjał, prawa człowieka i wolność.
"(...) nasza nowoczesność jest u korzeni pelagiańska, w czym mieści się również jej prometejska nadzieja na zbudowanie doskonałego,
wolnego od zła Państwa ludzkiego. Jest to równoznaczne z wiarą w samoodkupienie
się człowieka. (...) Przeświadczenie, iż w naturze ludzkiej nie ma wbudowanych
trwale przeszkód zamykających jej drogę do niebiańskiej
civitas na ziemi, jest niebezpieczną,
potencjalnie nawet zgubną mrzonką, i aż nadto potwierdza to nasze doświadczenie.
(...) Tak tedy, choć jest prawdą, że mentalność pelagiańska, gdy zeświecczyła
się i przybrała kształt utopijnej polityki, doczekała się słusznej
dyskredytacji, to chyba również odegrała w dziejach współczesnej Europy rolę
wyzwalającą. Rozpowszechniła mianowicie wiarę w ludzką wolność rozumianą jako
niczym nie powściągana zdolność wyboru między dobrem i złem; dzięki niej
nabraliśmy nawyku ufania we własne siły duchowe i nieograniczone możliwości
poprawiania naszego losu, umożliwiła nieustraszone zgłębianie tajników natury,
tworzenie i ekspansję, używanie naszej ciekawości we wszystkim, o czym tylko
potrafimy pomyśleć. Jeśli w naszej epoce przyniosła również klęski, to zarazem
umożliwiła wielkie osiągnięcia współczesnej europejskiej cywilizacji w sztukach,
naukach i urządzeniach społecznych. (...) Jeśli by Europa w nieskończoność żyła
sobie pod parasolem tradycji Augustyńskiej, prawdopodobnie nigdy nie pojawiłyby
się największe umysły i najwspanialsze dokonania ostatnich stuleci. Owa tradycja
konsekwentnie i często potępiała grzech ciekawości, a zatem i bezinteresowne
naukowe poszukiwania wiedzy" (s. 226-228).
Kołakowski w swoim postmarksistowskim wstydzie stara się
potępić pelagianizm na równi z augustynizmem, obarczając go nieco na wyrost
odpowiedzialnością także i za swoje „heglowskie ukąszenie". Z drugiej strony
jest nim na tyle zafascynowany, że przypisuje mu konsekwencje — w moim
przekonaniu — głęboko na wyrost. Pelagianizm był oczywiście tym, co z dzisiejszej świeckiej perspektywy najpiękniejszego mogło z siebie wydać
chrześcijaństwo. Nigdy nie zgnieciony „duch pelagiański" mógł się przyczynić do
krystalizacji współczesnego humanitaryzmu czy idei praw człowieka. Jednak w ukształtowaniu nowożytności oraz przezwyciężeniu fatum augustyńsko-katolickiego
ciążącego w średniowieczu nad cywilizacją europejską, to nie pelagianizm wydaje
się mieć rolę pierwszoplanową, ale zmartwychwstały antyk, który od XII-XIII w.
poprzez świat arabski przedostawał się do Europy. Pelagianizm nie mógłby tego
dokonać nie tylko dlatego, że został niemal doszczętnie zniszczony w VI w., ale i dlatego, że jego humanistyczna wiara sprowadzała się w zasadzie wyłącznie do
relacji międzyludzkich, do zdolności człowieka w praktykowaniu cnót.
Cechą specyficzną tego pelagiańskiego „humanizmu
chrześcijańskiego", a odróżniającego go od świeckiego humanizmu, jest położenie
całego nacisku na relacje międzyludzkie, sens moralny nadawany jest wyłącznie
dobrym uczynkom względem drugiego człowieka. Brak tutaj jakiegokolwiek
zainteresowania kulturą. W świeckim humanizmie, który jest kontynuatorem
humanizmu „pogańskiego" i renesansowego, istotna jest także twórczość i kultura.
Liczy się nie tylko dobro wobec innego człowieka, ale i zasługi dla kultury -
świat wspaniałych dzieł człowieka.
Rola pelagianizmu tak czy inaczej jest niebagatelna, a wpływ tej myśli dostrzega się m.in. u Jana Szkota Eriugeny, Piotra Abelarda,
Jana Dunsa Szkota, Williama Ockhama, Philipa Melanchtona, Jakuba Arminiusa czy
Pierre’a Teilharda de Chardina.
« Herezje i inne odłamy (Publikacja: 20-08-2009 Ostatnia zmiana: 21-08-2009)
Wszelkie prawa zastrzeżone. Prawa autorskie tego tekstu należą do autora i/lub serwisu Racjonalista.pl.
Żadna część tego tekstu nie może być przedrukowywana, reprodukowana ani wykorzystywana w jakiejkolwiek formie,
bez zgody właściciela praw autorskich. Wszelkie naruszenia praw autorskich podlegają sankcjom przewidzianym w
kodeksie karnym i ustawie o prawie autorskim i prawach pokrewnych.str. 6745 |
|