|
Chcesz wiedzieć więcej? Zamów dobrą książkę. Propozycje Racjonalisty: | | |
|
|
|
|
Czytelnia i książki » Recenzje i krytyki
Zamykanie oczu na mizoginię [2] Autor tekstu: Nick Cohen
Tłumaczenie: Małgorzata Korszewska
Pouczające jest porównanie z międzynarodowym gniewem skierowanym na apartheid.
Ucisk czarnych był kiedyś obrazą dla sumienia świata. Kiedy jednak chodzi o ucisk kobiet, stwierdzamy, że Organizacja Narodów Zjednoczonych straciła
sumienie i wspiera ideologie ich ciemiężców. W 1990 roku ministrowie spraw
zagranicznych krajów muzułmańskich zakwestionowali pierwszą linijkę Deklaracji
Praw Człowieka ONZ-u, zastępując pierwsze, żarliwe stwierdzenie, że „Wszyscy
ludzie rodzą się równi pod względem swej godności i swych praw" kairską
Deklaracją Praw Człowieka, która oznajmia, że „wszyscy ludzie są poddanymi
Boga". Deklaracja ONZ-u mówi, że każdy jest uprawniony do przewidzianych w niej
praw i wolności „bez względu na jakiekolwiek różnice". Deklaracja kairska mówi,
że prawa mogą być ograniczone z "powodów nakazanych przez szariat". Nic w tej deklaracji nie powstrzymuje przed wymuszonymi małżeństwami małych
dziewczynek lub karą śmierci za apostazję, homoseksualizm i zdradę „honoru"
rodziny.
Organizacja Narodów Zjednoczonych, jak najdalsza od walki przeciwko temu
bezpośredniemu atakowi na prawa kobiet, zgodziła się z tym i rozważała ideę, że
krytycy szariatu są winni „zniesławiania religii". Na Zachodzie
pytanie „Czy feminizm jest martwy?" jest ulubionym tematem kółek
dyskusyjnych, ale rzut oka wokół pokazuje, że nadal cieszy się dobrym zdrowiem.
Nie chcę niedoceniać panującego nadal seksizmu, różnicy płac i trudności
pracujących matek, ale wszędzie tam, gdzie kobiety mają wolność, ich sprawa
posuwa się do przodu. Ujmując ten postęp w jednym zdaniu: obecnie w świecie
rozwiniętym jest polityczną niemożliwością dla przywódców partii na lewicy i na
prawicy wyłączenie kobiet ze swoich gabinetów.
Równocześnie jednak arcybiskup Canterbury może wzywać, by prawo szariatu
narzucić muzułmańskim kobietom w Wielkiej Brytanii, w bezpiecznym przekonaniu,
że kobiety-księża w jego kościele zaaprobują to. Podobnie, były przewodniczący
sądu najwyższego, Lord Phillips, wzywa do szariatu w meczecie East London
Mosque, a brytyjskie prawniczki nie przypomną mu, że ten meczet jest centrum
Dżamaat-i-Islami, organizacji, która w Indiach twierdzi, że mężowie, którzy
wyrzucili swoje żony z domu, nie mają żadnego obowiązku płacenia im alimentów.
Emancypacja kobiet jest niezbędna i zasadnicza dla białoskórych kobiet w Londynie, ale nie dla brązowoskórych kobiet w Lahore. Albo, żeby przejść z poziomu globalnego na lokalny, emancypacja kobiet jest niezbędna i zasadnicza
dla białoskórych kobiet z Hampstead i Highgate, ale nie dla brązowoskórych
kobiet w Bethnal Green i Bow.
Kiedy się ich naciska, typową reakcją na oskarżenie o obojętność jest protest
hipokryty z Zachodu, że oczywiście nie popiera kary więzienia dla ofiar
gwałtu. To prawda, ale jej się także nie przeciwstawia. Ich złą wolę widać we
wciskaniu karty moralnej równoważności z samego spodu talii. Po raz pierwszy
zobaczyłem, jak triumfalnie machała nią Germaine Greer w 1993 roku,
oświadczając, że próby zakazania obrzezywania dziewczynek są „atakiem na
tożsamość kulturową". W jej umyśle nie było żadnej różnicy między religijnymi
tradycjonalistami przemocą zmuszającymi ośmiolatkę do poddania się wycięciu
łechtaczki i warg sromowych, a amerykańskim nastolatkiem, dobrowolnie poddającym
się przekłuwaniu ciała, by wepchnąć tam kolczyk. „Skoro punk w Ohio ma prawo do
operacji genitaliów, to dlaczego kobieta w Somalii ma nie mieć tego samego
prawa?" pytała autorka Kobiecego eunucha, kiedy usprawiedliwiała
kastrację dziewczynek. Wówczas uważałem, że Greer jest bezgraniczną przekorą,
która powie wszystko, by ściągnąć na siebie uwagę. Powinienem był to traktować poważniej. W latach, które upłynęły od tego czasu, jej kazuistyka stała się dominującym
sposobem argumentacji. Nie wszędzie: nadal można znaleźć pryncypialne,
feministyczne komentarze Kathy Pollitt z „Nation" lub Joan Smith z „Independent
on Sunday". Laurie Penny, z nowego pokolenia feministek radzi mi, żebym zajrzał
do Internetu, gdzie znajdę kampanie powstrzymania Home Office przed deportacją
do mizoginistycznych tyranii kobiet starających się o azyl. Niemniej, choć
poczyniłem wszystkie zastrzeżenia, uparty fakt pozostaje faktem: potraktowanie
Benson i Stangrooma przez liberalny główny nurt dalece nie jest aberracją.
Kiedy Ayan Hirsi Ali opublikowała książkę Niewierna, jej opis ucieczki do
Europy przed przymusowym małżeństwem i okaleczeniem genitaliów, jej obrona
wartości liberalnych, w które kiedyś wierzyli, oburzyła „liberalnych"
Europejczyków. Chociaż Ali potrzebowała ochroniarzy, żeby bronili jej przed
islamistycznymi zamachowcami, Timothy Garton Ash szydził, że jest ona
„oświeceniową fundamentalistką", podczas gdy Ian Buruma oskarżał ją o absolutyzm. Maryam Namazie, irańska marksistka na wygnaniu, która rozpoczęła
kampanię „Jedno prawo dla wszystkich" w sprzeciwie wobec arcybiskupa i przewodniczącego sądu najwyższego, opowiada mi, że doświadcza wszelkich odmian
zachodniej dwulicowości. Kiedy argumentuje za demonstrującymi w Teheranie,
skrajna lewica mówi jej, że służy interesom amerykańskiego imperializmu — „Teraz
rewolucja jest reakcyjna" — wzdycha. Kiedy ostatnio pojawiła się w BBC, żeby
argumentować, iż burka jest kaftanem bezpieczeństwa zaprojektowanym tak, by
zaznaczyć kobietę jako prywatną własność mężczyzny, prezenter powiedział jej, że
jest „ekstremistką". Z ponurą nieuchronnością krytycy Does God Hate Women?
powiedzieli, że ateistyczny liberalizm Bensom i Stangrooma jest równie
fundamentalistyczny, jak religia twardogłowych, którą książka potępia.
Zostawmy jednak to, że krytycy nie potępiają na równi mizoginistów, homofobów i inkwizytorów, ale poświęcają całą swoją polemiczną energię na potępianie tych,
którzy to robią. Zastanówmy się, czy ta równoważność da się utrzymać. Jeśli
porzucisz ateizm, żadna ateistyczna siła policyjna nie pójdzie w ślady policji
religijnej w Arabii Saudyjskiej i nie zaaresztuje cię. Jeśli zdecydujesz, że nie
wierzysz już dłużej w równość płci i mówisz, że Bóg stworzył mężczyzn, by
dominowali, nikt nie pozwie cię przed sąd równości. Jeśli przestaniesz wierzyć w wolność słowa i zaczniesz argumentować na rzecz cenzury, żaden „oświeceniowo
fundamentalistyczny" sędzia nie ukarze twojej apostazji wyrokiem śmierci. W zeszłym miesiącu w Newsnight odbyła się dyskusja na 20-lecie fatwy
ajatollaha Chomeiniego i Germaine Greer — tak, nadal ona — wyraziła opinię, że
Rushdi powinien był usunąć „obraźliwe" urywki z Szatańskich wersetów.
Pisarze mają taką nadzwyczajną władzę, powiedziała z szeroko rozwartymi oczyma i tonem, jakby jej zapierało dech, że „morderstwo mogłoby im ujść na sucho". Nikt w studio nie pomyślał, żeby jej powiedzieć, iż człowiek, któremu uszło na sucho
zamordowanie tłumacza i wydawcy Rushdi’ego — Chomeini, zmarł we własnym łóżku.
Azar Nafisi podała najlepszy powód odrzucenia takiej obojętności wobec władzy
prawdziwych tyranów. Autorka książki Reading Lolita in Teheran uciekła z Iranu ajatollahów do Bostonu w Massachusetts, niedaleko od Salem, miejsca
procesów czarownic w XVII wieku. Zamiast silnego ruchu, poświęconego wyzwoleniu
kobiet, znalazła na amerykańskich kampusach rasistowskie dysputy, upierające
się, że kultura i religia wymaga podporządkowania się kobiet. „Bardzo mnie razi
na Zachodzie, kiedy ludzie — być może w dobrych intencjach lub z postępowego
punktu widzenia — powtarzają mi: 'To jest ich kultura'. To jest jak powiedzenie,
że kulturą Massachusetts jest palenie czarownic. Po pierwsze, istnieją aspekty
kultury, które są rzeczywiście naganne i powinniśmy przeciwko nim walczyć. Po
drugie, kobiety w Iranie i Arabii Saudyjskiej nie lubią być kamienowane na
śmierć".
Istnieją dziesiątki argumentów przeciwko złej idei relatywizmu kulturowego, ale
„kobiety w Iranie i Arabii Saudyjskiej nie lubią być kamienowane na śmierć" może
je wszystkie zastąpić. Niemniej ta zła idea trwa, nienaruszona i dominująca, z powodu głębokiego samolubstwa w rozwiniętych społeczeństwach. Ma ona trzy
postaci: moralną, ekonomiczną i fizyczną. Ludzie, którzy są obiektem represji,
zauważają aurę moralnej wyższości, gdy tylko zachodni liberałowie odmawiają im
poparcia ze względu na „respekt" wobec kultury ich zastraszającej. Liberalni
relatywiści są pod tym względem prawdziwymi spadkobiercami swoich
imperialistycznych przodków. Gdy kiedyś ludzie Zachodu odmawiali praw niższym
rasom, które praw nie miały, bo były rasowo niedostosowane do cieszenia się
wolnością, obecnie odmawiają ich różnym rasom, bo przez przypadki historii i geografii są niedostosowane do korzystania z wolności, które biali ludzie
Zachodu uważają za oczywiste, lub do radzenia sobie ze skomplikowanymi
argumentami, z którymi ludzie Zachodu radzą sobie z łatwością.
Rzadko dyskutuje się ekonomiczne podstawy samolubstwa, ponieważ — paradoksalnie — pomógł je stworzyć feminizm. Ruch wyzwolenia kobiet wyzwolił przede wszystkim
kobiety z wyższej klasy średniej. Zamiast radzić sobie, posiadając jeden hojny
dochód, już zamożne rodziny zaczęły otrzymywać dwa, jeśli mogły znaleźć
służących opiekujących się ich dziećmi i domem. Ktoś musiał sprzątać i opiekować
się i nawet jeśli mężczyzna był gotowy w pełni brać udział pracach domowych — do
czego, uczciwie mówiąc, większość mężczyzn nie była gotowa — nadal nie
wystarczało godzin dnia, żeby połączyć dom z wymagającymi i dającymi satysfakcję
karierami męża i żony. Jak zauważyła spostrzegawcza autorka amerykańska Caitlin
Flanagan w eseju How Serfdom Saved the Woman's Movement, marsz kobiet
przez instytucje zatrzymałby się, gdyby globalizacja, wojna, bieda i upadek muru
berlińskiego nie dostarczyły armii biednych migrantów, gotowych wziąć na siebie
niewdzięczną pracę w domu i opiekę nad dziećmi. „Nowych imigrantów nie spotykała w porcie dobrze zorganizowana i politycznie wpływowa grupa amerykańskich kobiet,
zdecydowana poprawić dolę swojej płci — pisze ona — ale równie duża armia
wykształconych kobiet z kwitnącymi karierami, które potrzebowały opieki dla
swoich dzieci i sprzątaczki do swoich domów. Jakakolwiek dwuznaczność kwestii
białych kobiet zatrudniających ciemnoskóre kobiety do zrobienia za nich
gównianej roboty po prostu zanikła".
Jest godne ubolewania, ale nie zaskakujące, że przez ostatnie 20 lat widzieliśmy
stygnięcie wiary w potrzebę uniwersalnej emancypacji. Większość kobiet na
szczytach społeczeństwa zależy od taniej, na ogół cudzoziemskiej siły roboczej.
To samo dotyczy ich partnerów, którzy korzystają z podwójnego dochodu. W tej
sytuacji zgoda na wiarę, że kultura skazuje pewne kobiety na służebność, jest
domową wygodą, tym bardziej, kiedy głośne występowanie przeciwko temu jest
niebezpieczne.
1 2 3 Dalej..
« Recenzje i krytyki (Publikacja: 21-09-2009 )
Wszelkie prawa zastrzeżone. Prawa autorskie tego tekstu należą do autora i/lub serwisu Racjonalista.pl.
Żadna część tego tekstu nie może być przedrukowywana, reprodukowana ani wykorzystywana w jakiejkolwiek formie,
bez zgody właściciela praw autorskich. Wszelkie naruszenia praw autorskich podlegają sankcjom przewidzianym w
kodeksie karnym i ustawie o prawie autorskim i prawach pokrewnych.str. 6811 |
|