|
Chcesz wiedzieć więcej? Zamów dobrą książkę. Propozycje Racjonalisty: | | |
|
|
|
|
Tematy różnorodne » Na wesoło
Rigor mortis [2] Autor tekstu: Marcin Kruk
Pokręciła przecząco głową — Normalna ulica, byłam zajęta swoimi myślami, nie
uświadamiam sobie niczego szczególnego.
- W rozmowie telefonicznej powiedziała pani, że zmarły był sztywny,
dlaczego?
- Kiedy się potknęłam jego noga nie ustąpiła, potem, kiedy dotknęłam jego
szyi miałam wrażenie, że dotykam drewnianej kukły.
- Widzi pani, zejście nastąpiło kilka, może kilkanaście minut wcześniej. Nie
można wykluczyć, że widziała pani kogoś, kto mógł mieć związek z jego
śmiercią.
- Podejrzewa pan morderstwo?
- Nic jeszcze nie podejrzewam. Śmierć była właściwie naturalna, nagłe
zatrzymanie pracy serca. Coś się tu jednak nie zgadza, dlatego istotny jest
każdy okruch informacji. Gdybym wierzył w hipnozę, pewnie bym panią poprosił
o zgodę na seans, ale nie jestem przekonany. Gdyby pani się coś
przypomniało… — sięgnął do stosu leżących na biurku wizytówek.
Wystraszyła się, że rozmowa się kończy i zapytała ironicznie czy w
jasnowidzów też nie wierzy.
- Czegoś też nie — roześmiał się porucznik Krupa, dając do zrozumienia, że
nie ma więcej pytań. Renata wstała i bez większej nadziei powiedziała, że
jej ta sprawa nie dawała spokoju i że zastanawiała się kim on był.
- Księgowy, żadnych powiązań z światem przestępczym — zaspokoił jej
ciekawość porucznik.
- Mieszkał gdzieś blisko, czy przybysz z dalekich stron?
Porucznik Krupa roześmiał się — widzę, że chciałaby się pani zamienić
rolami.
- Babska ciekawość, ale to mój pierwszy kopnięty nieboszczyk, dla pana to
codzienny chleb.
- No dobrze, ostatnie pytanie, na które odpowiadam, mieszkał niedaleko.
- Co czytał?
Porucznik Krupa odchylił się na krześle i uważnie jej się przyglądał -
Zabawne, że pani o to pyta, przy łóżku znaleźliśmy „Protokoły mędrców
Syjonu", nowe wydanie, książka prawdopodobnie kupiona kilka dni temu.
Dlaczego pani o to zapytała?
- Kiedy czekałam na policję przyglądałam się jego twarzy. Wydawało mi się,
że jest to twarz człowieka, który czyta statystycznie jedną książkę w roku,
więc intrygowało mnie, jaka to może być książka. Wie pan, to mogłoby znaczyć,
że mógł zobaczyć Żyda i umrzeć z przerażenia.
Krupa wybuchnął śmiechem — Dobra teoria, będę o niej pamiętał.
***
Mail Marty nosił tytuł: Pierdzę więc jestem. Otworzyła go z nadzieją, że
odciągnie ją od myśli o sztywnym.
Marta pisała: Wczoraj wróciłam z Paryża, w poczcie znalazłam dyscyplinarne
zwolnienie z pracy. Nie pisałam ci o tym, ale w pierwszych dniach czerwca
miałam najdziwniejszy dzień w mojej pracy. (Brzmi jak temat wypracowania,
prawda?) No więc, miałam lekcję z moją klasą (a to ważne, bo z cudzą klasą
zachowałabym się pewnie inaczej). Pamiętasz może, opowiadałam ci kiedyś o
Romku. Chłopak z koszmarnego domu, ojciec pijak, prawdopodobnie również
złodziej, jeśli nie sadysta, to tylko człowiek dający gwałtowny upust
irytacji z dowolnego powodu, co pozostawia siniaki na żonie i dzieciach.
Matka czasem przychodzi na wywiadówki, milcząca, bezradna, wystraszona.
Nigdy nie wiem ile naprawdę rozumie z tego co mówię. Trójka dzieci, Romek
najmłodszy. Zbuntowany, autystyczny, bez kontaktu, złośliwy. Po dwóch latach
obserwacji, ciągle nie mogę znaleźć słabego punktu w murze, którym jest
otoczony. Jest wyzwaniem, ale ja jestem stroną przegraną.
Otóż Romek podczas lekcji pierdnął. Pierdnął głośno, wyzywająco,
intencjonalnie. Kilku uczniów parsknęło śmiechem. Klasyfikacja parsknięć
złożona. Trzy do czterech parsknięć wyzywających, kilka zażenowanych, reszta
trudna do określenia.
Mówiłam właśnie o analizie wiersza w pełni świadoma, że nie tylko Roman nie
kontaktuje. Brak kontaktu był tu raczej stanem permanentnym niż przelotną
okolicznością. Ów brak spoczywał na mnie zniewalająco, paraliżował
niemożnością obudzenia w oczach stada iskierki zainteresowania. Pierdnięcie
Romka rozładowało atmosferę totalnego desinteressment. Nareszcie coś
się stało.
Roman siedział z podniesionym czołem, dumny ze swojego pierdnięcia. Patrzył
mi prosto w oczy z delikatnym, ironicznym uśmiechem. Czułam, że uciekają mi
ułamki sekundy. Przerwałam kontakt wzrokowy z przeciwnikiem i odwróciłam się
do tablicy. Kolejne działania dyktowała mi kobieca intuicja, bo na myślenie
nie było czasu.
Napisałam: Pierdzę więc jestem, czyli nauka o cudownej przemianie materii
pochłanianej w ciało i krew.
Przez głowę przemknęła mi myśl — pieprzę to wszystko, zrobię im lekcję o
poezji życia. Domyślasz się, że stojąc tyłem do Romka i reszty klasy nie
byłam pewna, czy w moim kierunku nie poleci krzesło, czy inny przedmiot. Za
plecami miałam głęboką ciszę.
Może troszkę zbyt mocno uderzyłam kredą stawiając kropkę na końcu zdania.
Odwróciłam się. Klasa siedziała nieruchomo, twarz Romka trochę przybladła,
patrzył teraz w okno.
Spojrzałam na zegarek i powiedziałam, że do dzwonka zostało jeszcze
piętnaście minut, które poświęcimy na wiedzę o pierdzeniu.
Powiedziałam im, że nauka o pierdzeniu jest rozległa, obejmuje chemię i
medycynę, zahacza o klimatologię, oczywiście możemy tu uwzględnić fizykę
gazów. Powiedziałam, że nie tylko nauki ścisłe zajmują się pierdzeniem.
Pierdzenie jest silnie obecne w literaturze, może być przedmiotem studiów
socjologicznych, badań nad kulturą, a nawet rozważań filozoficznych.
Klasa zdradzała skrywane zainteresowanie, Romek demonstrował obojętność.
Serce mi mówiło, że muszę uderzyć mocniej, bo metabolizm może mi to moje
stado znowu uśpić.
Powiedziałam (na myślenie nie miałam czasu), że to co w wulgarnym języku
nazywamy sraniem, szczaniem i pierdzeniem jest cechą wszystkiego co żyje, od
bakterii począwszy na człowieku skończywszy.
Dziecięta drgnęły wybudzone z letargu najpierw pierdnięciem Romka, a potem
słowami, które słyszą w domu, ale nie w kościele, więc znalazły się w
interesującej fazie dysonansu, bo szkoła jest bliżej kościoła niż domu.
No więc, sranie, szczanie i pierdzenie (powtórzyłam te straszne słowa) to
wydalanie przetworzonych resztek pokarmu, których organizm nie zużył i
których musi się pozbyć.
Dzieciny zerkały już to na Romka, już to na mnie, zaś Roman nadal nie był
pewien, czy ma zareagować agresją czy obojętnością.
Każdy żywy organizm jest pływającym, fruwającym lub chodzącym laboratorium
chemicznym — ciągnęłam dalej. — Czy któreś z was byłoby zainteresowane
sporządzeniem raportu na temat przemiany materii, w komórce i w organizmach
wielokomórkowch? Materiałów w Internecie powinno być mnóstwo...
Dzieciny nie kwapiły się, pewnie obawiając się i nadmiaru pracy, i Romka. Nie
nalegałam, nie pozostawało mi nic innego jak drażnić dalej. Czy wiecie -
pytałam — że ssaki, w szczególności trawożerne, a więc krowy, konie,
antylopy, bawoły, wydalają tyle gazów, że poważni naukowcy zastanawiają się
nad tym, jak to pierdzenie wpływa na klimat. (To mógłby być osobny temat na
referat, gdyby kogoś ta sprawa zainteresowała.)
Romek trzymał między palcami linijkę i delikatnie, ale rytmicznie stukał nią
w ławkę. Przeczytałam kiedyś, że koty, kiedy mają problem z podjęciem
decyzji, machają ogonami. Sprawdziłam, faktycznie, nie przy obliczeniach
matematycznych, tylko przy decyzjach filozoficznych. Kiedy kot ocenia
wysokość i oblicza jakiej siły trzeba użyć, żeby wrzucić pięć kilogramów na
wysokość 160 centymetrów, ogon jest nieruchomy, ale kiedy nie jest pewny co
ma zrobić, ogon jest w ruchu. Roman ewidentnie myślał.
Więc powiedziałam im, że pierdzenie może być i jest przedmiotem badań naukowych,
że jest również obecne w literaturze. Powiedziałam im uczciwie, że nie
pamiętam wierszy o pierdzeniu (było coś Fredry, ale ani nie pamiętałam
dobrze, ani nie chciałam tego ruszać), mówiłam im tylko o silnej obecności
pierdzenia w powieści, nawet u noblistów. Bałam się, czy nie przesadzam,
więc zapytałam o cogito ergo sum. Kilka rąk się podniosło."Myślę
więc jestem", powiedziała Marysia, której rodzice chyba nie oglądają
telewizji, bo wszystkie ich dzieci mają przedwojenne imiona.
Wiedziałam, że muszę się spieszyć, ale nie wiedziałam dokąd idę. No właśnie
- powiedziałam — jestem, czyli żyję, żeby żyć muszę jeść, czyli także wydalać,
ergo pierdzę więc jestem.
Widziałam, że Roman zbliża się do stanu eksplozji, linijka dotykała ławki w
coraz szybszym tempie.
Roman — zaczęłam — jest najlepszym w szkole graczem w siatkówkę. Dwa razy
widziałam Romana, kiedy był naprawdę szczęśliwy i obydwa razy to było w hali
sportowej, kiedy schodził z boiska po wygranym meczu.
Przestał uderzać linijką w ławkę i zaczął na mnie patrzeć. Wiecie co mi się
czasem marzy? Że któregoś dnia w czasie albo po lekcji zobaczę na twarzy
Romana taki sam uśmiech jak po wygranym meczu. Tyle na dziś, możecie iść do
domu.
Usiadłam za stołem i zaczęłam przeglądać dziennik udając, że mnie nie ma.
Dzieciaki wychodziły wolniej niż zwykle. Nie podnosiłam głowy, nie wiem
kiedy i jak Roman zniknął z klasy. Przez kilka dni była cisza, Roman raz się
do mnie uśmiechnął, trzeciego dnia pierdnięcie zmartwychwstało wizytą ojca
jednej z uczennic. Rozmowa z dyrektorem, próba wyjaśnienia, skandal z
kuratorium, zawiesili mnie na dwa dni przed rozdaniem świadectw. Tego samego
dnia zadzwoniłam do Ani i następnego dnia byłam w Paryżu czekając na dalszy
rozwój wypadków. Sprawa jak
widać się wyjaśniła, dyrekcja mnie nie poparła, kuratorium potępiło, radni
miejscy zażądali spalenia na stosie. Co robisz dziś wieczorem?
Renata odpisała: Przyjdź, pogadamy. Czy ten mail mógłby być materiałem
dowodowym? Na pewno nie w szkole i nie w kuratorium, bo tam spór był
zakończony, ale w sądzie, w sprawie o pozbawione podstaw zwolnienie z pracy,
kto wie? Wydrukować i odłożyć, nie kasować w komputerze, może się przydać.
Syn Jerzego i Krystyny, byle policjant ma dostęp do jego adresu.
Najwyraźniej sztywny zaczynał stanowić uciążliwą obsesję. Zadzwoniła do
jednego z byłych klientów, który był byłym policjantem. Opowiedziała mu o
swojej przygodzie, o dręczących ją myślach i pragnieniu powiedzenia żonie
zmarłego, że to właśnie ona go znalazła i..., wie pan, taka kobieca potrzeba
pocieszenia drugiej kobiety.… Jej rozmówca powiedział, że może spróbować i
że za chwilę oddzwoni. Rzeczywiście zadzwonił po kwadransie. Zmarły mieszkał
przy Królowej Jadwigi 2 mieszkania 19. Sięgnęła po książkę telefoniczną i
bez trudu odnalazła pod tym adresem Katarzynę Kowalik. Jak się zakłamać?
Skąd ma adres i telefon? Pomyślała o portfelu, mogła leżeć jakaś kartka z
adresem, urzędowy list; bank, lepiej nie, bo nie wiadomo w jakim banku miał
konto, ZUS, PZU? Jakaś umowa, na której wytłuszczonym drukiem było nazwisko
i adres. Tak, umowa jest najbezpieczniejsza. Marta napisała, że wpadnie
wieczorem, więc miała teraz dwie godziny na sprawdzenie, czy rozmowa z żoną
rozszerzy jej wiedzę o sztywnym.
1 2 3 Dalej..
« Na wesoło (Publikacja: 21-07-2010 )
Wszelkie prawa zastrzeżone. Prawa autorskie tego tekstu należą do autora i/lub serwisu Racjonalista.pl.
Żadna część tego tekstu nie może być przedrukowywana, reprodukowana ani wykorzystywana w jakiejkolwiek formie,
bez zgody właściciela praw autorskich. Wszelkie naruszenia praw autorskich podlegają sankcjom przewidzianym w
kodeksie karnym i ustawie o prawie autorskim i prawach pokrewnych.str. 7420 |
|