Racjonalista - Strona głównaDo treści


Fundusz Racjonalisty

Wesprzyj nas..
Zarejestrowaliśmy
204.446.815 wizyt
Ponad 1065 autorów napisało dla nas 7364 tekstów. Zajęłyby one 29017 stron A4

Wyszukaj na stronach:

Kryteria szczegółowe

Najnowsze strony..
Archiwum streszczeń..

 Czy konflikt w Gazie skończy się w 2024?
Raczej tak
Chyba tak
Nie wiem
Chyba nie
Raczej nie
  

Oddano 701 głosów.
Chcesz wiedzieć więcej?
Zamów dobrą książkę.
Propozycje Racjonalisty:
Sklepik "Racjonalisty"

Złota myśl Racjonalisty:
Wszyscy jesteśmy skłonni do ulegania napływom irracjonalnych emocji (..) i należy się ich strzec.
« Czytelnia i książki  
Oium ludu rzymskiego [2]
Autor tekstu:

Kiedy dotarliśmy do wsi, zamieszkałej przez rodzinę Ildy, było już prawie południe. Powitało nas żałobne zawodzenie kobiet, które rozpuściły włosy i poczerniły twarze popiołem. Przed chatą, gdzie na wielkich, drewnianych marach spoczywały, przybrane w biel zwłoki ojca Ildy, siwowłosego Rapta, zebrał się kilkusetosobowy tłum. Przewodził mu Rag, młodszy brat zmarłego, uznawany przez Asdingów za rejksa — króla całego ludu. W ubiegłym roku zaproponowałem mu, aby reprezentował wszystkich Wandalów, żyjących po tej stronie Karpat, w utworzonej przeze mnie kilka lat wcześniej radzie prowincji. Po uzyskaniu zgody starszyzny Asdingów i zasięgnięciu opinii Wiktofalów i Lakringów, pobratymczych, niewielkich, wandalskich plemion, żyjących na pograniczu z Dacją, Rag przyjął moją propozycję. Może i nie byłoby w tym nic dziwnego, gdyby nie to, że przed laty spaliłem jego wieś i osobiście uśmierciłem jego synów. Ryzykowałem więc życiem i powagą urzędu, zapraszając go do współpracy. Z decyzji Raga wynikało jednak, że potraktował on moją propozycję po prostu jako spłatę części wergeldu, który nałożył na mnie najwyższy sędzia Asdingów, jego brat — Rapt.

— Witaj, namiestniku — pozdrowił mnie Rag.

— Witaj - odpowiedziałem, zeskakując na ziemię.

Ilda stanęła u mojego boku, cicha i spięta, zupełnie jakby za chwilę miało wydarzyć się coś złego. Tłum żałobników wokół nas zgęstniał, żeby lepiej nam się przyjrzeć. Zabrano nam konie. Poczułem zapach niemytych ciał, wygarbowanych zwierzęcych skór i dymu z ogniska. Ktoś podał mi dzban ze zmętniałym, jęczmiennym alkoholem. Pociągnąłem kilka łyków. Prawie się zakrztusiłem, taki był mocny.

Rag dał znak mężczyznom, by unieśli mary ze zmarłym. Uformował się pochód, na czele którego podążały zawodzące kobiety, a za nimi bezładny tłum żałobników. Szedłem z czujną Ildą u boku, zaraz za trzema owdowiałymi żonami Rapta — żadna nie była matką Ildy, a wszystkie wyglądały na dużo od niej młodsze. Za nami podążał ponury Rag i starszyzna plemienna, otoczona przez przekrzykujących się Wandalów. „Wracaj, bracie, skąd przybyłeś!" — tak brzmiały najczęściej powtarzane przez nich słowa.

Dotarliśmy do drewnianego mostu na rzece, który co roku trzeszczał pod naporem wiosennego przyboru wód i który co roku Wandalowie naprawiali, korzystając z umiejętności swoich synów służących w kohortach rzymskich wojsk pomocniczych. Po drugiej stronie rzeki, w miejscu oddzielonym od łąk bagnistym starorzeczem, na ogołoconym z drzew wzniesieniu, Asdingowie przed laty założyli cmentarzysko. O jego istnieniu świadczyły kamienie oznaczające groby, jakieś rozpadające się drewniane konstrukcje oraz ślady spalenizny w miejscach odbytych kremacji.

Mary z Raptem złożono na chybotliwej tratwie, która posłużyła jako środek transportu na drugi brzeg martwego zakola rzeki. Na tej samej tratwie na cmentarzysko przeprawili się: rejks, mężczyźni z rodziny zmarłego oraz starszyzna plemienna.

Kiedy tratwa sklecona byle jak ze świerkowych pni powróciła, Ilda pchnęła mnie w jej kierunku. Wskoczyłem na śliskie bale, które zakołysały się niebezpiecznie. Po drugiej stronie czarnej jak noc wody czekał na mnie Rag. Obejrzałem się za siebie.

— Nie - stanowczo zaoponował. — Ona dziś nie może zaglądać do Nifelhajmu.

Wziąłem kilka kolejnych łyków z dzbana, który ciągle trzymałem w ręce. Alkohol palił mi gardło i wyostrzał zmysły. Poszedłem w kierunku stosu, górującego nad cmentarzyskiem. Mary stały już na jego szczycie, a obok podnieceni mężczyźni uśmiercali konia i psa, oba należące do sędziego. Zwierzęta wyrywały się, jakby przeczuwając swój koniec. W powietrzu unosił się zapach krwi. Po chwili koński łeb wylądował na stosie, razem z martwym psem i osobistymi przedmiotami zmarłego. Zobaczyłem wśród nich naczynia, narzędzia i pogiętą broń. Któryś z mężczyzn zanucił pieśń, brzmiącą jak melorecytacja, w której rozpoznałem znane mi imiona oraz nazwy gór, rzek i strumieni. Prawdopodobnie przedstawiał życiową drogę, którą przebył Rapt. Potem inni mężczyźni, pociągając z dzbanów i bukłaków, dołączyli się do tego dziwnego monologu, dorzucając fakty istotne z ich punktu widzenia. Wydawało mi się, że kilkakrotnie w gąszczu obco brzmiących słów usłyszałem swoje imię.

Rag skrzesał iskry i podpalił stos. Drewno zlane olejem zajęło się ogniem. Wszyscy cofnęli się, oddalając się od rozprzestrzeniającego się żaru i duszącego dymu. Sędzia Asdingów odchodził w zaświaty wśród burzy szalejących płomieni.

Byłeś dziwnym człowiekiem, Rapt, czułem uderzający mi do głowy alkohol. Zalęknionym barbarzyńcą, który uroił sobie, że uszczknie coś z prześwietnego Imperium. Ale jednocześnie byłeś wielkim sędzią, dbającym o przyszłość swego ludu. Dobrym ojcem dla dzieci, kochającym, lecz wymagającym. Byłeś najprawdziwszym Wandalem, Rapt. Asdingiem, który po stokroć zasłużył, żeby nawet po śmierci nosić długie włosy.

— Czy wiesz, namiestniku, że nasze prawo nie umiera razem z naszymi sędziami? — usłyszałem tuż przy swoim uchu szept Raga.

Z początku nie zrozumiałem o co mu chodzi.

— Dla nas Rapt umarł, ale nie umarł wergeld nałożony przez niego — objaśnił.

Spojrzałem w jego błyszczące oczy.

— Nie jestem od osądzania waszego prawa.

— Był czas, że go nie szanowałeś, namiestniku.

— Bo go nie znałem.

Spojrzał na mnie jeszcze przenikliwiej.

— Ilda może przyjść tu jutro.

— To dobrze — odparłem. — Powinna wysypać ziarno na grobie ojca.

Ogień płonął, a wraz z nim doczesne szczątki Rapta. Dym unosił się wysoko nad stosem, kotłując się w nieruchomym powietrzu. Wandalowie obficie raczyli się alkoholem, pokrzykując i głośno pośpiewując. Pewnie nie oczekiwali, że do nich dołączę, ale od czasu do czasu poszturchiwali mnie, jakby zachęcając do udziału w uroczystości. Jednak to, czego byłem świadkiem, tak bardzo różniło się od moich dotychczasowych pogrzebowych doświadczeń, że ograniczyłem się jedynie do udziału w umiarkowanym pijaństwie.

Późnym popołudniem, gdy zawalony pod własnym ciężarem stos pogrzebowy zaczął dogasać, Rag i jego ludzie zlali go obficie wodą przyniesioną w wiadrach. Potem gołymi rękami zebrali w jednym miejscu prochy Rapta i wypełnili nimi duże, zdobione naczynie z brązu. Początkowo przyglądałem się tym zabiegom z daleka, ale w końcu zbliżyłem się i włączyłem się do penetrowania pogorzeliska. Znalazłem nadpalony fragment czaszki Rapta, podniosłem go z ziemi i tknięty jakimś niewytłumaczalnym przeczuciem dołożyłem do wypełnionej po brzegi urny. Wzbudziłem tym niekłamany aplauz Asdingów.

Opróżniłem dzban do dna i poczułem, że kręci mi się w głowie. Rag mówił coś do mnie, a ja do niego, ale nic z tego nie zapamiętałem. Potykając się, udałem się za nim do centralnej części cmentarzyska, gdzie w przygotowanej jamie grobowej umieszczono urnę z prochami. Wolną przestrzeń w dole wypełniono potłuczonymi szklanymi i glinianymi naczyniami oraz pogiętym i połamanym złomem żelaznym, a całość przysypano zwęglonymi szczątkami stosu.

Przez następną godzinę wszyscy biorący udział w ceremonii dopijali nad grobem resztki alkoholu, a potem żegnali się wylewnie ze mną i z Ragiem. Stałem tam, chwiejąc się na miękkich nogach, a świat wokół mnie wirował. Niedużo brakowało, a bym zwymiotował. Zostaliśmy sami. Zbliżał się wieczór. Poczułem przenikliwy chłód. Trzeźwiałem coraz szybciej.

— Możesz przenocować w moim domu, namiestniku — odezwał się Rag.

Pochwyciłem go za ramię.

— Nic się nie zmieni — zapewniłem go. — Nikt już nie odbierze Asdingom tego, co macie. Ja jestem gwarantem tego prawa. Nic więcej mnie nie obchodzi.

Ciągle wydawał się być niespokojny.

— Rzymskie prawo nie umiera wraz z cezarami — próbowałem go uspokoić.

— Rzym i cezar są daleko — odparł z powątpiewaniem — i nie każdy jego namiestnik przyjmuje nałożony na niego wergeld.

Uśmiechnąłem się pod nosem.

— Każdy dałby sobie nałożyć taki wergeld — odpowiedziałem.

(...)

(...) Kommodus pozwolił wreszcie Sammonikowi założyć nowy, czysty opatrunek. Obserwowałem go, a dziesiątki myśli tłukły mi się po głowie. Rana na potylicy cezara miała trzydzieści lat i wszystko wskazywało na to, że już nigdy się nie zagoi. Była straszliwą pozostałością po młodzieńczej, dziesięcioletniej bez mała, fascynacji życiem gladiatorów, która zakończyła się nieudolnie sparowanym ciosem. Podobno to ta rana od trzydziestu lat wywoływała zapaści cezara, po których prefekci pretorianów, prawnicy, kanceliści, legaci wojskowi, a przede wszystkim „Grecy z Palatynu", wszyscy bez wyjątku, jak natchnieni, zgodnie z wskazówkami cezara, odmieniali Imperium i życie jego mieszkańców. Następstwami, niezrozumiałych dla większości, okresowych nieobecności Kommodusa w życiu publicznym, były takie wiekopomne wydarzenia, jak nadanie nadzwyczajnych uprawnień rzemieślnikom i kupcom, zrównujących ich de facto ze stanem ekwickim, czy przyznanie obywatelstwa wszystkim wolnym mieszkańcom Imperium. Nie licząc, rzecz jasna, takich drobiazgów, odmieniających życie zwykłych ludzi, jak: lunety, termometry, samopały, wodociągi ciśnieniowe i hałaśliwe machiny napędzane parą, czyli słynne aeolipile Herona z Aleksandrii.

„Usta bogów", „Wieszcz", „Światło na końcu drogi" — takimi tytułami obdarowywał prosty lud rzymski swojego władcę — Kommodusa. Niewiele rozumiał z tego, co dzieje się dookoła, lecz skwapliwie korzystał z przeszklonych okien, mechanicznych zegarów, miejskiego transportu konnego, pomp strażackich i publicznych toalet spłukiwanych wodą. Najbliższe otoczenie cezara, choć czasami podejrzewało w tym wszystkim boską interwencję, skupiało się na materializacji niesamowitych wizji swego chlebodawcy i dobrze na tym wychodziło. Równie dobrze wychodził na tym także sam Rzym i jego obywatele.

— Chcę, żebyś towarzyszył mi podczas podróży wzdłuż granic Imperium — oświadczył Kommodus Antoninus.

Cezar często podróżował, bywał w Rzymie nie dłużej niż kilka miesięcy w roku. To nie Rzym i nie Italia były jego domem, lecz Imperium.

— Zamierzam przyjrzeć się twoim dokonaniom w Sarmacji, namiestniku.

— Jak sobie życzysz, cezarze. Zobaczysz Sarmację pogruchotaną przez wojny, lecz odzyskującą siły. Oczywiście północne pogranicze ciągle jest jeszcze wyludnione, zamieszkane głównie przez barbarzyńskie plemiona, ale wzdłuż dolnego i środkowego biegu Tisii osiedliłem już przeszło sto tysięcy kolonistów. Za dwa, trzy lata, będzie ich tam dwa razy tyle.


1 2 3 4 5 Dalej..

 Po przeczytaniu tego tekstu, czytelnicy często wybierają też:
Wolni trzej królowie
Pytanie ile jest gatunków słoni (oraz porcja krytyki na dokładkę)

 Zobacz komentarze (22)..   


« Czytelnia i książki   (Publikacja: 06-01-2011 )

 Wyślij mailem..   
Wersja do druku    PDF    MS Word

Jarosław Błotny
Ur. 1964, absolwent dziennikarstwa UAM w Poznaniu (pracy w zawodzie nigdy nie podjął), studia podyplomowe z marketingu oraz organizacji i zarządzania. Pracował jako asystent na jednej z poznańskich wyższych uczelni, a później jako rzecznik prasowy oraz szef marketingu i public relations w dużej firmie z branży energetycznej. Obecnie zarządza jedną z jej spółek zależnych. Debiutował w 1986 roku na łamach almanachu młodej poezji wielkopolskiej „Przedpole”. Powrócił do pisania, gdy stwierdził, że z trudem znajduje w księgarniach światy, o których chciałby czytać. W efekcie w 2006 roku opublikował dobrze przyjętą powieść science – fiction pt. „Plan wymierania”.
 Strona www autora
Wszelkie prawa zastrzeżone. Prawa autorskie tego tekstu należą do autora i/lub serwisu Racjonalista.pl. Żadna część tego tekstu nie może być przedrukowywana, reprodukowana ani wykorzystywana w jakiejkolwiek formie, bez zgody właściciela praw autorskich. Wszelkie naruszenia praw autorskich podlegają sankcjom przewidzianym w kodeksie karnym i ustawie o prawie autorskim i prawach pokrewnych.
str. 808 
   Chcesz mieć więcej? Załóż konto czytelnika
[ Regulamin publikacji ] [ Bannery ] [ Mapa portalu ] [ Reklama ] [ Sklep ] [ Zarejestruj się ] [ Kontakt ]
Racjonalista © Copyright 2000-2018 (e-mail: redakcja | administrator)
Fundacja Wolnej Myśli, konto bankowe 101140 2017 0000 4002 1048 6365