|
Chcesz wiedzieć więcej? Zamów dobrą książkę. Propozycje Racjonalisty: | | |
|
|
|
|
Kultura » Etnologia
Rytmy Życia [1] Autor tekstu: Marian Dziwisz
W Michałówce podobnie jak w Reymontowskich Lipcach rytm życia wyznaczały
zarówno obowiązki gospodarskie, zwyczaje i obyczaje te osadzone w tradycji,
jak też nowotworzone oraz kalendarz powinności religijnych, które nie zawsze
można było nazwać rzymskokatolickimi. Tak też, jak u Reymonta oba porządki
brały początek w jesieni. W niej bowiem dobiegał końca cykl rolniczy i rozpoczynał się nowy, jak też kończył się i równocześnie zaczynał rok
liturgiczny. Zbierano więc z pól i ogrodów wszystko co zrodziła natura.
Kopano więc ziemniaki. Zbierano jarzyny: marchew, pietruszkę, buraki ćwikłowe i pastewne. Zwożone je. Zabezpieczano na zimę w piwnicach lub kopcach
ziemnych. Zbierano i zwożono kapustę a równocześnie orano i siano oziminy,
których wschodzenie i wzrastanie wróżyło dobre lub słabe polny na przyszłość.
Zielone poletka oziminy oznaczają dla chłopów rozpoczęcie nowego roku.
Grabiono opadłe liście w sadach, wysypując je na kompostowiska, lub też
ogacając nimi ściany domostw i obory, by zabezpieczyć je przed utratą ciepła
gdy nadejdzie zima. Smażono powidła w wielkich kotłach umieszonych na
ziemnych paleniskach, lub w domu w żeliwnych garnkach. Suszono śliwy i gruszki w specjalnie zbudowanych polowych suszarniach, w lasach wyplecionych z wikliny
umieszczonych nad paleniskiem, w którym
palono drewnem najczęściej pozyskiwanym z obciętych i wyschniętych konarów
drzew owocowych. Dym unoszący się z pól, na których palono ogniska z ziemniaczanych badyli, mieszał się nad wioską z dymem z palenisk spod kotłów oraz z oparami prażonych śliw i suszonych owoców, tworząc
niepowtarzalny bukiet zapachów.
W
sadach obcinano gałęzie drzew owocowych. Wyłamywano zeschłe łodygi malin a gdy przyszły już mrozy, szatkowano kapustę i układano w beczkach do
kiszenia, soląc i udeptując bosymi nogami. W gospodarstwach, w których
hodowana kaczki i gęsi, zbierały się kobiety na skubanie pierza.
Była to dobra okazja dla wymiany doświadczeń, wspomnień i plotek. Do
opowieści o duchach i strachach, o chorobach i lekarstwach na te choroby.
Rozmawiano też o urokach i odczynianiu uroków i cudownej żywej wodzie, która
pomaga w stanach beznadziejnych, ale trzeba po nią wędrować aż do
tajemniczego źródełka w Gorenicach. Tam był też znachor, który na
sprawdzając mocz określał choroby i dawał na nie zioła. Gdy kończono
skubanie organizowano wyskubek, na który zapraszano dziewczęta i chłopców.
Czasami pojawiał się jakiś muzyk z harmonią lub skrzypcami. Rozmawiano, pito
alkohol, tańczono niekiedy do samego rana. U gospodarzy, którzy hodowali owce
dziewczęta „skubały" lub gręplowały wełnę i przędły włóczkę na kołowrotkach.
Przez dom Gienki i Stefka w tym czasie przewijało się
wielu ludzi. Był
to bowiem czas wszechstronnego majsterkowania. Raz to należało komuś zrobić
drzwi czy okna w przy warsztacie stolarskim. Innym razem jakiś mebel lub urządzenie
potrzebne w gospodarstwie. To znowu komuś podzelować, albo podkuć buty. Czy
też naprawić zegar ścienny lub zegarek.
Poprawa sytuacji materialnej i częsty
kontakt z miastem sprawiał, że ludzie coraz częściej nabywali zegarki i zegary, najczęściej bardziej lub mniej uszkodzone. Stefan nie wiadomo, gdzie i kiedy nauczył się je naprawiać. Zresztą on wszystko potrafił — złota rączka.
Głosił zasady, które mu w tym pomagały: nie święci garnki lepią; jak człowiek
coś zrobił i zepsuł, lub się samo zepsuło, to i człowiek potrafi to
naprawić; trzeba tylko dobrze poznać rzecz i znaleźć lub wymyśleć
potrzebne do tego narzędzia. W szufladach było zatem pełno części do zegarów i zegarków: kółek zębatych, sprężyn, włosów, osiek, kopert niklowanych i srebrzonych; okular; pilniki i pilniczki; różnej wielkości śrubokręty. Bywało,
że w izbie stały trzy zegary szafkowe, z pięknymi cyferblatami, mosiężnymi
wagami i wahadłami; trzy inne wisiały na ścianach a oprócz tego parę budzików. I były niemal nieprzespane noce, gdy te zegary najczęściej już naprawione o równej godzinie zaczęły dzwonić, kukać, brzęczeć. Aż nie przyszli ich właściciele i ich nie zabrali. Tak było w domu aż do wiosny.
Jak tylko zeszły śniegi i ziemie obeschła, zaczynała się praca w ogrodzie i jego otoczeniu. Rozbierano gać i odsłaniano ściany domów. Bielono
wapnem pnie drzew i spryskiwano nim krzewy agrestu i porzeczek. W inspektach,
przygotowywano rozsadę kapusty i kalafiorów, wysiewano pomidory i paprykę.
Plewiono poletka truskawek i poziomek. Zakładano gniazda dla wylęgu kurcząt,
kacząt i gęsi. Nieco później wychodzono w pole, by je zaorać i zasiać
uprawami jarymi. Sadzono ziemniaki. zagospodarowywano warzywniki. W pracach
uczestniczyli wszyscy. Dorośli i dzieci z wyjątkiem niemowlaków.
Krajobraz wsi się zmieniał — piękniał. Zakwitały śliwy, grusze,
czereśnie i wiśnie oraz jabłonie. Powietrze napełniało się zapachami.
Wszystko stawało się piękne jak w Arkadii. Gdy przekwitały drzewa owocowe
zakwitały krzewy bzu, kaliny, głogów. Wśród kwiecia brzęczały pszczoły i owady.
Pod koniec maja rozpoczynały się zbiory czereśni. Najpierw zrywano majówki,
później orleanki, miodówki, czarną chrome, balicką. Obierali dorośli i dzieci. Dorośli po drabinkach i rabinach. Dzieciaki wspinały się na drzewa,
chodziły po gałęziach w ich koronach z koszyczkami lub wiaderkami, do których
zrywano owoce. Zsypywano je do dużych koszy, mieszczących po 20 kg owoców.
Kto miał konia wiózł owoce na Kleparz w Krakowie, kto nie miał korzystał z uprzejmości tych, którzy go mieli, lub też zawieszał kosze na ramie roweru i tak wędrował z nimi do miasta, lub też kobiety obwiązywały je prześcieradłem,
zakładały na plecy i tak obciążone niosły do podmiejskiego autobusu w Witkowicach, który dojeżdżał do Kleparza. Później był czas zbioru
truskawek i poziomek, z którymi postępowano podobnie.
W tym samym czasie, doglądano wylęgłych kurcząt, kacząt i gąsiąt.
Okopywano lub obradlano ziemniaki. Koszono trawy i kończynę na siano. Nikt nie
miał czasu na próżnowanie, tym bardziej, że dzieci chodziły jeszcze do szkoły,
tęskniąc za wakacjami. Sad przygotowywał kolejne zajęcia. Dojrzewały bowiem
maliny, agrest i porzeczki a następnie śliwy, gruszki, jabłka i tak aż do końca
lata trzeba było się w nim trudzić, by zarobić na ubrania, na obuwie, na
przedmioty potrzebne w gospodarstwie i na jakieś drobne przyjemności. Po połowie
lipca zaczynały się żniwa. Żniwa, młocka i orka ściernisk kończyły okres
lata i zamykały powoli rok rolniczy.
Na kalendarz prac w polu i w ogrodzie nakładał się jednak jeszcze inny
rytm życia — obrzędowo-liturgiczny, mający swe źródła w tradycji i religii. Tu wciąż jeszcze w sposób dość wyraźny splatały się z sobą
elementy jakieś starej religii praprzodków z religią rzymskokatolicką. Już
mało znane święta ze świętami chrześcijańskimi. Tu jeszcze proces
inkulturacji się nie zamknął, pomimo, że księża starali się jak mogli
walczyć „z pogańskimi naleciałościami". Starając się te najbardziej
oporne „ochrzcić" i zaakceptować. Opisanie niektórych z nich byłoby
niemożliwe, bez wiedzy jaką na ich temat przekazywała Marianowi jego sędziwa
prababcia ze strony matki. Umarła w latach sześćdziesiątych XX wieku mając
ponad dziewięćdziesiąt lat, pamiętała więc czasy wieku XIX i będą one
przedstawione, tak jak ona je przekazała, lub jak on sam ich doświadczył, bez
konfrontowania z informacjami przekazanymi przez Kolbergera lub Zofię
Kossak-Szczucką.
***
Nowy rok liturgiczny w Kościele, zaczynał się właściwie w październiku
nabożeństwami różańcowymi, w który uczestniczyły głównie kobiety i to
starsze. Pod koniec października zaczynały się przygotowania do Zaduszek.
Sprzątano na cmentarzach. Porządkowano groby, przyozdabiając je zielonymi gałązkami,
układankami z kasztanów, żołędzi, sinieguliszek. We Wszystkich Świętych
ludzie modlili się w kościele, rzadko kto odwiedzał cmentarz. Dopiero w Dzień
Zaduszny późnym popołudniem spieszono do kościoła w Naramie, bo do tej
parafii należała Michałówka i znaczna część mieszkańców Górnej Wsi.
Pozostali z Górnej Wsi należeli do parafii w Korzkwi. W Naramie, za szkołą,
nie zbyt daleko od kościoła i w pobliżu Naramskiego Lasu był cmentarza, na
który leżeli bliscy. O zachodzie słońca w kościele odbywały się egzekwie — żałobne nieszpory w intencji
wszystkich zmarłych, celebrowane przez proboszcza ubranego w żałobną kapę.
Przed ołtarzem na katafalku była ustawiona symboliczna, trumna używana tylko
na okoliczność Dnia Zadusznego. Śpiewano psalmy i pieśni w intencji zmarłych. W kościele panował półmrok, był bowiem rozświetlany świecami. Po
nabożeństwie przed kościołem ustawiała się procesja, podobna do konduktu
żałobnego. Naprzodzie procesji niesiono krzyż, za nim chorągiew żałobną,
za nimi szedł ksiądz w tej samej żałobnej kapie, w której odprawiał
egzekwie. Za nim niesiono ową symboliczną trumnę. Za trumną szli ludzie z naftowymi latarniami i świeczkami. Po drodze do cmentarza śpiewano pieśni. Na
cmentarzu procesja przechodziła główną aleją i zawracała do bramy
cmentarnej. Tu rozwiązywała się. Ksiądz, organista i kościelny wracali na
plebanię. Wierni zostawali na cmentarzu i gromadzili się przy grobach
bliskich. Zapalali świeczki na grobach. Modlili się. Wielu zostawało czuwać
przy grobach aż minie północ. Mieli z sobą jedzenie i picie — podobne po
to by podzielić się nim duchami zmarłych. Po Zaduszkach niektórzy we wsi
opowiadali, że na cmentarzu spotkali duchy bliskich osób, że niektóre z nich
udzielały im rad, przestróg, ostrzeżeń. Bywało namawiały do zawarcia zgody z kimś z rodziny lub wioski. Opowiadano też o ukazaniu się dziewczyny w ślubnym
stroju z welonem na głowie. Mówiono, że to duch jakieś parafianki, której
narzeczony miał tragiczny wypadek w dniu ślubu i umarł. Ktoś z nią nawet
rozmawiał i mówił, że ona oczekuje, że ksiądz udzieli jej ślubu na grobie
ukochanego.
Będąc dzieckiem Marian niewiele rozumiał z obrzędów Dnia Zadusznego.
Owszem sprzątanie grobów bliskich i ich odwiedzanie tak, tym bardziej że na
cmentarzu leżał jego dziadek i brat, ale egzekwii odprawianych w kościele i procesji z trumną na cmentarz, ani też pozostawania przez niektórych na nim aż
do północy nie. Rodzice ich znaczenia też nie bardzo potrafili mu wyjaśnić.
Prababcia mówiła, że egzekwie i procesja na cmentarz, to symboliczny pogrzeb
dla tych, którzy zginęli bez wieści, lub nie zostali w sposób godny
pochowani. Prawdziwy sens tej ceremonii zrozumiał dorastając, dzięki
lekturze: Mickiewiczowskich Dziadów, Antygony Sofoklesa; powieści o powstaniach, pierwszej i II wojnie
światowej, wierszy Czesława Miłosza W
Warszawie, Tadeusza Różewicza Ocalony.
Przecież po okrutnej wojnie, która co tylko minęła sens tego
symbolicznego pogrzebu był szczególny. Po latach dopiero uświadomił sobie,
że ludzie, którzy szli za trumną, odziani w żałobę i w czasie uroczystości
płakali, to matki, żony, siostry lub bracia tych spośród parafian, którzy
nie wrócili z wojny i nawet jeśli wiedzieli, że zginęli — nie żyją, to
nie mogli ich godnie pogrzebać.
1 2 3 4 Dalej..
« Etnologia (Publikacja: 28-08-2012 )
Marian Dziwisz Filozof, poeta, nauczyciel, były redaktor "Zdania" a następnie "Pisma Literacko-Artystycznego" Redaktor lub współredaktor antologii tekstów z zakresu religioznawstwa: Buddyzm, Judaizm, Taoizm Wydanych w Bibliotece "Pisma Literacko Artystycznego" Liczba tekstów na portalu: 3 Pokaż inne teksty autora Najnowszy tekst autora: Ponad uprzedzeniami i stereotypami | Wszelkie prawa zastrzeżone. Prawa autorskie tego tekstu należą do autora i/lub serwisu Racjonalista.pl.
Żadna część tego tekstu nie może być przedrukowywana, reprodukowana ani wykorzystywana w jakiejkolwiek formie,
bez zgody właściciela praw autorskich. Wszelkie naruszenia praw autorskich podlegają sankcjom przewidzianym w
kodeksie karnym i ustawie o prawie autorskim i prawach pokrewnych.str. 8294 |
|