|
Chcesz wiedzieć więcej? Zamów dobrą książkę. Propozycje Racjonalisty: | | |
|
|
|
|
Kultura » Etnologia
Rytmy Życia [3] Autor tekstu: Marian Dziwisz
W okresie postu chodzono do
kościoła na drogę krzyżową a w niedziele popołudniu na „gorzkie żale".
Wielki Tydzień rozpoczynała niedziela palmowa. Przynoszono na nią gałązki
wierzby z baziami związane łoziną. Później, pod koniec lat pięćdziesiątych,
zaczęto przynosić palmy przyozdobione suchymi, barwionymi
trawami i nieśmiertelnikami. Po powrocie do domu nie wnoszono ich do
izb, ale przed wejściem do domu, każdy z domowników odrywał po trzy bazie i zjadał. Palmę wieszano pod zadaszeniem na ścianie zewnętrznej domu. Istniał
bowiem przesąd, że palma wniesiona do domu gromadzi w nim owady, przede
wszystkim muchy.
Prababcia Mariana opowiadała, że z palmami był i jest kłopot i nie od
razu były zaakceptowane przez kościół, pomimo, że już obchodzono w nim
niedzielę palmową, upamiętniającą triumfalny wjazd Jezusa do Jerozolimy.
Jeszcze za jej młodości, czyli przed końcem XIX wieku, palmy były znane ze
zupełnie innego obrzędu. W dniu przesilenia zimowo — wiosennego, który
przypadał w marcu. Młodzież żeńska i męska tuż po południu gromadziła
się w źródlanych dolinach, w których zwykle rosły wierzby. Zbierali się u źródła.
Chłopcy wchodzili na drzewa, lub
też z ziemi zrywali wierzbowe gałązki z baziami. Po kilka gałązek obwiązywali
łoziną (paskami młodej kory z wikliny lub wierzby). Gdy każdy z uczestników
zgromadzenia miał już tak sporządzoną palmę, ustawiano się w kręgu wokół
źródła. Krążąc tanecznym krokiem, śpiewano pieśni o słońcu ogrzewającym
ziemię, o ciepłym wietrze, który nadchodzi, o piorunie który w ziemie uderzy
by rodziła plony i po uderzeniu, którego będzie można na niej siadać. Po
zakończonych śpiewach i tańcu moczono wiązki wierzbowe w wodzie źródlanej,
po czym każdy odrywał po trzy bazie i po kolei je połykał mówiąc:
„przeciwko nieszczęściu; przeciwko chorobie; na zdrowie". Gdy uczynili to
wszyscy, dziewczęta rozbiegały się a chłopcy goniąc za nimi, uderzali je wiązankami
po łydkach, wykrzykując:„ nie ja biję, wierzba bije: na zdrowie; na
wzrastanie; na szczęście". Palmy przynoszono do domów i tu domownicy, którzy
nie brali udziału w obrzędzie: dorośli i dzieci obrywali dla siebie po trzy
bazie i połykali, wypowiadając znaną już formułę. Księża na kazaniach
ostro piętnowali „pogański
obyczaj" i zachęcali by przyjść z palmami do kościoła w niedzielę przed
Wielkanocą. Po pierwszej wojnie światowej, już młodzież nie chodziła do źródlanych
dolin, ale wszyscy zanosili palmy do kościoła. Od tego czasu zaczęły one się
zmieniać. Do gałązek wierzbowych, niektórzy dodawali gałązki mirtu, źdźbła
trzciny lub innych traw.
Obchody Wielkiego Tygodnia i Wielkiej Nocy w naramskiej parafii nie wyróżniały się niczym specyficznych w stosunku do innych. Nowy akcent w obchodach Wielkiego Tygodnia pojawiła się w Michałówce (wtedy już w Michałowicach III) w latach pięćdziesiątych, ale
został on wprowadzony przez proboszcza młodej michałowickiej Parafii ks.
Mariana Pałęgę. To on jako pierwszy w okolicy zaczął wprowadzać zwyczaj święcenia
potraw wielkanocnych na świeżym powietrzu. Najpierw przy kaplicy, która była
urządzona w remizy strażackiej, stawiano stoły, na nich koszyki i koszyczki
do święcenia. Stawiano też na nim duży kosz na dary żywnościowe, dla
rodzin biednych. Później, gdy część ludzi przeniosła się do tej parafii z Michałówki, ks. Pałęga przyjeżdżał na miejsce i tu na ustawionych stołach
święcił, tu też wystawiano kosz dla będących w biedzie. Święcenie odbywało
się na podwórku gospodarstwa Lusinów.
W obchodach Wielkiej Nocy nie pojawiały się jednak żadne „pogańskie"
naleciałości. Te były wplecione i to do lat 80. XX wieku w majowe uroczystości
maryjne. Równolegle bowiem majówki były odprawiane popołudniami w kościele i o zmierzchu na wsiach, w tym w Michałówce, pod lipami na rozdrożach. Te w kościele przetrwały, te pod drzewami już, lub prawie już odeszły do przeszłości, a przecież tradycja ich jest bardzo stara, jeżeli odwołać się do wspomnień
Prababci. A opowiadała ona, że zupełnie podobnie jak obecnie, od pierwszego
dnia maja, zbierali się ludzie, głównie kobiety, młodzież i dzieci pod
przydrożnymi drzewami nieopodal rozdroży. Do końca XIX wieku uroczystości
majowe nie miały charakteru maryjnego, były poświęcone Matce Ziemi lub innej
bogini zwanej Matką, Panią, Żywicielką, Panią Żywiołów. Dopiero z początkiem
nowego wieku, stare pieśni i modlitwy do niej zaczęły być przeplatane pieśniami
maryjnymi, lub też do niektórych ze strych dodawano strofy poświęcone Matce
Boskiej — Marii. Wtedy też zaczęto na drzewach umieszczać wizerunki Marii
Panny lub stawiać kapliczki jej poświęcone.
Uroczystość pod drzewami rozpoczynano pieśnią:
Chwalcie łąki umajone.
Góry, doliny zielone,
Chwalcie cieniste gaiki,
Źródła i kręte strumyki.
Co igra z morza falami, W powietrzu buja skrzydłami,
Chwalcie z nami Panią świata.
Jej dłoń z naszą wieniec splata.
Ona dzieł wszystkich korona
Nad
żywioły wywyższona;
Choć jest Panią naszej Ziemi
Nie gardzi dary naszymi.
Po
odśpiewaniu tej pieśni składano dary. Pod drzewami, pod zrobionym z deszczułek
zadaszeniu, lub daszkiem ze słomy stał kosz i gliniany dzban. W darach składano
to co kto przyniósł: jajko, kromkę chleba, lub podpłomyka zawiniętego w czystą szmatkę, trochę masła zawiniętego w liść tataraku, kubek mleka.
Mleko zlewano do dzbana, pozostałe dary składano w koszu. Podobno dawno temu
zanoszono dary jakiejś kapłance, ale tego już nikt nie pamięta. Później po
uroczystości zabierali je wędrujący żebracy lub komornicy.
Po złożeniu darów śpiewano inne pieśni chwalące Panią, Matkę, Żywicielkę,
chwalące piękno przyrody. Proszono o siły i opiekę. Być może ktoś je
jeszcze ze starszych pamięta — mówiła Prababka, ale ona już nie. Pamiętała
tę kończącą wieczorne spotkanie:
Gdy trwoga nas ogarnie.
Matko wspomóż nas i smutek skróć i męczarnie
Matko wspomóż nas.
Matko, o Matko!
wspomagaj nas,
nieustannie w każdy czas.
Gdy wiarę tracim żywą.
Matko, wspomóż nas.
Nadzieję wzbudź prawdziwą,
Matko wspomóż nas.
Matko, o Matko!
wspomagaj nas,
nieustannie w każdy czas.
Gdy miłość gaśnie w duszy,
Matko, wspomóż nas,
Niech nasz głos Ciebie wzruszy,
Matko wspomóż nas.
Matko, o Matko!
wspomagaj nas,
nieustannie w każdy czas.
Obie
pieśni zostały włączane do pieśni maryjnych śpiewanych także w kościołach.
Druga pieśń nie została niezmieniona. W pierwszej zmieniono słowa w strofie trzeciej i dodano czwartą. Trzecia po
zmianie brzmi:
Ona dzieł Boskich korona
Nad Anioły wywyższona;
Choć
jest Panią nieba, ziemi,
Nie gardzi dary naszymi.
Czwarta, dodana:
Wdzięcznym strumyki mruczeniem,
Ptaszęta słodkim kwileniem, I co czuje, i co żyje,
Niech z nami sławi Maryję.
W Michałówce na majówkę przychodzono pod dorodne stare lipy stojące
na pograniczu gospodarstwa Lusinów i Misków przy zbiegi czterech dróg,
nieopodal stawu. Na jednej z lip był zawieszony niewielki obrazek Matki
Boskiej. Po zachodzie słońca, pod lipami zaczęli się zbierać ludzie z całej
wioski. Tworzył się niepowtarzalny klimat. Witali się z sobą, rozmawiali, aż
nie zapadł zupełny zmrok. Z nad stawu dochodził rechot żab. W pobliskich
sadach kwiliły pisklęta ptaków, układane do snu. Dobiegały odgłosy
szczekających psów. Opadała wieczorna rosa, która niosła głosy. Pachniały
kwitnące w sadach drzewa a później także bzy, czeremcha, lilie. W takiej
atmosferze intonowano: Chwalcie łąki umajone...., śpiewano pieśni maryjne, niekiedy Litanię
do NMP i gdy gwiazdy zaczęły rozświetlać niebo kończono majówkę pieśnią — modlitwą: Gdy trwoga.… Uczestnictwo w obrzędzie oczyszczało, wnosiło spokój i radość. Dawało poczucie niezwykłej więzi z naturą i napełniało energią.
W tym samym czasie trwały majówki w innych miejscach w okolicy.
Niedaleko na przy skrzyżowaniu dróg wewnątrz Górnej Wsi, pod murowaną
kapliczką przy domu Grzesikowskich też śpiewano. Śpiewy zbiegały się i zapełniała się nimi cała przestrzeń. Bywało, że w tym samym czasie śpiewano
tę samo pieśń, która wzbijała się wysoko w rozgwieżdżone niebo. Po zakończeniu
obrzędu ludzie w ciszy i zadumie rozchodzili się do swoich domostw.
***
Na przełom maja i czerwca przypadały Zielone Światki. W liturgii kościelnej
zesłania Ducha Świętego, ale w jakieś pradawnej tradycji trudnej do
przezwyciężenia przez kościół miały one w sobie coś ze starych wierzeń i religii. Rozpoczynały okres świat sobótkowych, który kończył się w noc
przesilenia wiosenno — letniego wiankami, czyli nocą poświęconą Kupale,
zwaną Nocą Świętojańską. W przeddzień świąt majono wejścia do domów
lipowymi gałęziami, przyozdabiano nimi i inne budynki, a także wozy. Święta
trwały dwa dni. W pierwszym dniu ludzie szli gromadnie na summę do kościoła.
Po niej, tam gdzie były Ochotnicze Straże Pożarne i remizy odbywały się
pokazy strażackie, a po nich festyny. Dzieci i młodzież nieuczestnicząca w festynach, gdy zapadał zmrok zabierała wcześniej przygotowane sobótki i race. Sobótki były to snopki słomy zatknięte na wysokich kijach. Race zaś
to kulki ugniecione z sierści zwierząt, pozyskanie podczas czesania krów lub
koni, nasączone substancją łatwopalna: olejem lub naftą obwiązane drutem,
tak by je można było wyrzucać. Wychodzono w pola, na miedze między łany
rozwiniętego już w kłosy zboża. Zapalano sobótki i race. Sobótki obnoszono
między polami, race rozkręcano na
drucie i rzucano między zboża. Magiczny obrzęd ognia miał zapobiegać chorobom
zbóż — głównie czarnej śmierci. Miał też gwarantować dobre zbiory. Po
obejściu pól, zbierano się w dolinkach. Palono ogniska. Tańczono i śpiewano.
Przynoszono z sobą też jaja i patelnie. Smażono na nich nad ogniskiem
jajecznicę. Była to też noc psot i figli. Jeżeli jakiś gospodarz nie wstawił
wozu do stodoły, lub zostawił w polu sprzęt rolniczy, to na drugi dzień
musiał go długo szukać. Bywało, że wozy, pługi ba nawet wychodki wynoszono
wysoko na drzewa i zostawiano je w ich koronach. Naramski proboszcz, na
kazaniach piętnował te pogańskie obyczaje i wzywał do opamiętania się. Ks.
M. Pałęga miał do nich inny stosunek i nie można było być zaskoczonym gdy
pojawiał się przy ognisku wśród rozśpiewanej i roztańczonej młodzieży.
Ostrzegał jednak, że obrzęd sobótkowy może być niebezpieczny, bo łatwo
zaprószyć ogień, a obchodzenie pól z sobótkami nie zapobiegnie chorobom. Po
niedzielnej sumie, wybierał się zatem na święcenie pól. Jeżeli tego
chciano, ludzie zbierali się w umówionym miejscu i oczekiwali na niego. Przywożono
go bryczką, wraz z kościelnym. Przywożono krzyż procesyjny i chorągwie.
Formowała się procesja i wędrowała polnymi drogami wśród upraw. Śpiewano
pieśni kościelne, a on kropił święconą wodą poletka żyta i pszenicy.
1 2 3 4 Dalej..
« Etnologia (Publikacja: 28-08-2012 )
Marian Dziwisz Filozof, poeta, nauczyciel, były redaktor "Zdania" a następnie "Pisma Literacko-Artystycznego" Redaktor lub współredaktor antologii tekstów z zakresu religioznawstwa: Buddyzm, Judaizm, Taoizm Wydanych w Bibliotece "Pisma Literacko Artystycznego" Liczba tekstów na portalu: 3 Pokaż inne teksty autora Najnowszy tekst autora: Ponad uprzedzeniami i stereotypami | Wszelkie prawa zastrzeżone. Prawa autorskie tego tekstu należą do autora i/lub serwisu Racjonalista.pl.
Żadna część tego tekstu nie może być przedrukowywana, reprodukowana ani wykorzystywana w jakiejkolwiek formie,
bez zgody właściciela praw autorskich. Wszelkie naruszenia praw autorskich podlegają sankcjom przewidzianym w
kodeksie karnym i ustawie o prawie autorskim i prawach pokrewnych.str. 8294 |
|