|
Chcesz wiedzieć więcej? Zamów dobrą książkę. Propozycje Racjonalisty: | | |
|
|
|
|
Filozofia » Filozofia społeczna
Współczesna Medea czyli etyka i polityka w zaczarowaniu [3] Autor tekstu: Jan Kurowicki
Gdy jednak minęły pierwsze
emocje, coś w nich zaczęło się zmieniać. A źródło zmian stanowił pewien
społeczno — egzystencjalny schemat, o którym w spektaklu nawet się nie wspomina,
choć to za jego sprawą doszło do spełnienia życzenia starszej pani. Warto więc
mu się bliżej przyjrzeć. Oto ludzie, gdy rozpatruje się
ich społeczne funkcjonowanie jako jednostek, są istotami, których aktywność
życiowa kieruje się zarazem do wewnątrz i na zewnątrz. Do wewnątrz — w kierunku
osobistej niszy prywatności; na zewnątrz — w stronę wspólnoty. Spoiwem owej
niszy jest horyzont troski; wspólnoty — horyzont jej problemów. Pierwszy stanowi
takie układy napięć emocjonalnych, myśli i działań, które towarzyszą niepokojom o prywatne interesy i stosunki oraz o bezpośrednie warunki jednostkowego
trwania. To zaś, co znajduje się poza nim, nie należy już do spraw
pierwszorzędnych.
Drugi, horyzont problemów,
ogarnia świat wewnętrznych i zewnętrznych relacji społecznych wspólnoty,
tworzących możliwości powstawania i trwania każdej niszy prywatności. Horyzont
problemów bowiem dotyczy głównie czegoś, co zawsze wykracza poza wszelkie nisze
prywatności. Istnienie człowiecze tedy jest usytuowane niejako między
horyzontami troski i problemów. Troska zamyka ludzi w niszach prywatności.
Wspólnota zaś określa to, co w konkretnym czasie i miejscu ekonomicznie,
kulturowo i społecznie dzieje się w tych niszach. Zakresy troski i problemów nie
pokrywają się jednak ze sobą, choć się przecinają i mogą pozostawać ze sobą w sprzeczności [ 11 ].
Gdy więc starsza pani oddawała
się wielkopańskim breweriom, niekoniecznie godnym jej statusu i wieku, czekała
spokojnie, aż do mieszkańców miasteczka z jej młodości zwolna przyjdzie
świadomość, która zniewoli ich swą oczywistością. To w końcu nastąpiło. Ukazała
im ona oto inną, przedtem nieobecną, hierarchię etyczną. Na jej szczycie
znalazło się dobro wspólne: warunki stworzenia pomyślności obywateli, wyzwolenia
ich inicjatyw, przedsiębiorczości, duchowego rozwoju itp. Oferowane miasteczku
pół miliarda dolarów było na to sumą aż może nadmierną. Odmowa jej przyjęcia
byłaby nieodpowiedzialnością nie tylko wobec żyjących teraz, ale — powiedzmy w duchu etyki zrównoważonego rozwoju — także przyszłych pokoleń. Czemu więc mieli
nie ulec życzeniu tej arcybogatej damy? Wszak wymagał tego horyzont problemów!
A z drugiej strony: horyzonty
troski mieszkańców wpisywały się idealnie w to dobro wspólne. To, co oferowała
miastu przecież wiązało się z zabezpieczeniem ich nisz prywatności, oznaczało
nowe perspektywy życiowe. Na dodatek starsza pani obiecała pół miliarda dla
wszystkich do podziału, co pozwalało wyjść im z biedy natychmiast. Cóż jest więc
złego w błogości dostatku? Jeżeli już jakieś zło tu istnieje to — myśleli w skrytości ducha -uosabia je wciąż
żywy, jak wyrzut sumienia, dawny jej kochanek. Jego trwanie okazuje się oto
sprzeczne zarówno z (możliwym) dobrem wspólnym wszystkich, jak i żywotnym
interesem i dobrem każdej niszy prywatności. W nowej etycznej hierarchii jego
dawne zachowanie zaświeciło jak oślepiająca gwiazda zła.
Jeszcze ich niedawna,
wczorajsza czy przedwczorajsza etyczność, w świetle której jego czyn był tylko
niegodnym występkiem, i każdemu mógł się przydarzyć, przestaje teraz
obowiązywać. Jakby jej nigdy nie było. Znika względność, pojawia się uniwersalny
absolutyzm moralny. Istnieją tylko wieczne wartości, dobro i zło, białe i czarne
oraz bezwarunkowe zakazy i nakazy. Jak w starogreckiej tragedii. A jeżeli tak,
to zbiorowość z czystym sumieniem może już nie tylko skazać, lecz i wspólnie go
zabić. I o to właśnie bohaterce chodziło. Nie musiała się sama uciekać do
stosowania dalszej przemocy ekonomicznej. Obywatele dojrzeli do samoprzemocy.
Nie tylko zresztą oni. Także -
jej ofiara — sklepikarz, który zgodził się na wyrok i przyjął śmierć z ich rąk,
bo mu — jak już wcześniej mówiłem za autorem — „pod wpływem strachu, pod wpływem
przerażenia zaczyna coś świtać, coś jak najbardziej osobistego, w sobie samym
przeżywa działanie sprawiedliwości, uznaje własną winę i staje się wielki przez
swoją śmierć, której nie brak pewnych znamion monumentalności". Może więc z ofiarnego kozła wspólnoty, przemienia się w ludzkiego, choć do cna prozaicznego,
bożego baranka, który gładzi jej i swoje grzechy? Nie tylko bowiem dokonuje
odkupienia własnej winy, lecz i wszystkich mieszkańców miasteczka, gdyż to
dzięki jego ofierze są oni rozgrzeszeni ze swej dawnej bierności i faryzejstwa,
jak również z dzisiejszej na nim zbrodni. A na dodatek „ubogacają się"!
Z tej perspektywy „Wizyta
starszej pani" to wręcz komedia. Komedia ludzka. Nie jest tedy przypadkiem, że,
jeszcze raz powtórzmy za autorem, „Starsza pani ma poczucie humoru, nie wolno
tego przeoczyć. Z dystansu patrzy na ludzi, jak na towar do nabycia, i z
dystansu patrzy też na siebie sama, odznacza się osobliwym wdziękiem, groźnym
urokiem".
4. Dramatyczny urok kapitału
Postawić można jednak pytania:
Co było dalej w tym miasteczku, już po jej wyjeździe? Czy nie zdarzały się potem
podobne (lub tej samej miary) występki, co niegdysiejsze czyny ich ofiary? Czy
spotykała je wszakże także taka sama sankcja? Spektakl wprawdzie nie odpowiada
na nie, nawet ich bezpośrednio nie stawia, ale jego logika pozwala nam tutaj je
zadać i sformułować odpowiedź.
Brzmi natomiast ona tak: nic
podobnego! A niby dlaczego owa sankcja musiała by się powtórzyć? Komu by to było
potrzebne i czemu by służyło, jeśli nie ma już tej całej szokującej sytuacji i bezpośredniego motywu (miliarda dolarów)? Jaki
sens miałby tu absolutyzm moralny? Nie dziwota więc, że uleciał on z nich (bo
musiał) jako poranna mgła. Zwykłe wszak życie wymaga zwykłości mieszczańskich
stosunków. Im zaś jak najbardziej odpowiada moralna względność i faryzejstwo w odnoszeniu się nawet do tych wartości, które deklarują.
Gdyby natomiast ktoś kogoś z mieszkańców zapytał, czy postąpili
wtedy słusznie, zadając sklepikarzowi śmierć na życzenie starszej pani, pewnie
wzruszyliby ramionami. Najprawdopodobniej jednak odpowiedzieli by nań
twierdząco, przywołując najświętsze i bezwzględne wartości, zwłaszcza dobro
wspólne i pomyślność każdego jednostkowego horyzontu troski. Jednakże — jednym
tchem — dodaliby, że kiedy t e r a z
ktoś postąpi jak niegdyś on, nic mu się
nie stanie. Tym wszak wartościom i dobru, po stronie których się opowiedzieli w t e d y , i w imieniu których śmierć
zadali, nic przecież nie zagraża w a k t u a l n e j p o w s z e d n i o ś c i i c h
s t o s u n k ó w , bo te normy bezwzględne powróciły do nieba absolutu
wraz z wyjazdem starszej pani. I „na dzień dzisiejszy" po prostu toczy się
życie. Powszedniość. Nie zauważą tu żadnej sprzeczności, dwu wykluczających
się perspektyw moralnych.
Nie zauważą zaś tym bardziej,
że każdy z nich kręci się jeno we własnym horyzoncie troski, i jest
zmarginalizowany wobec struktury stosunków społecznych, które poznawczo znajdują
się są poza jej zasięgiem. Są oni przecież, nawet we własnych oczach, mali i z
nieznanych sobie powodów poddani niezrozumiałym zawirowaniom losu. Ale,
niezależnie od tego jak siebie widzą i co o sobie myślą, ich postawy i oceny są
następstwem czegoś głębszego. Otóż: w stosunkach, które tu określiłem jako
powszednie, bezwiednie działają oni tak, by dokonywała się ich płynna
reprodukcja, i wszystko trwało na z góry określonym miejscu. Z tej perspektywy
seksualne figle w młodości bohatera z Klarą i ich owoc, a nawet fałszywe jej
oskarżenie, skazanie na beznadziejną poniewierkę to było zaledwie coś „nic
wielkiego", co było tylko przeszkodą do jego „właściwego" ożenku. Usunięcie jej,
umożliwiło mu zająć odpowiednie miejsce w społecznej hierarchii miasteczka i reprodukować utrwalone zależności i powiązania. Wszystko to zmieniło się w sytuacji wyjątkowej, którą stworzyła starsza pani, bo to dawne „nic wielkiego" w świetle jej zemsty i oferowanych pieniędzy urosło. To on teraz zagrażał tym
stosunkom i powiązaniom. Ale po jego zabójstwie wszystko znowu wróciło do normy.
Klara natomiast tylko na moment
zakłóciła ten ich przyziemny horyzont. Tyle, że nie dzięki sobie, swej
inteligencji i charakterowi. Dokonała tego jako Medea. W jej jednak figurę mogła
się wcielić nie jako samoistny podmiot, lecz u p o s t a c i o w i e n i e odpowiedniego
miejsca w kapitalistycznych stosunkach własności. To one nadały jej taką moc i kształt, jaki przysługuje władzy reprezentowanego przez nią kapitału. Bez tych
stosunków byłaby tylko Klarcią. Zakończyła by zapewne swój marny żywot jako
prostytutka. Wszak dopiero poślubiony przez nią ormiański miliarder, który
szczęśliwie dla niej zmarł, pozwolił jej zastygnąć jako ucieleśnienie owej
mitologicznej postaci. Bez tego nie doszłoby więc do żadnej wizyty starszej pani i jej politycznych gier. Ale gdy pod tą wzniosłą i wyniosłą postacią dopina już
swego, traci powód, by interesować się ludźmi, których w akcie zemsty
sponiewierała. Stają się dlań oni zaledwie figurami na miarę powieści dla
kucharek czy materiału do telewizyjnej telenoweli. I tacy też będą dopóty,
dopóki z n o w u pewnego dnia nie zapowie wizyty...
kolejna starsza pani z ofertą nie do odrzucenia. Wtedy zaś wiadomo, co
m u s is i ę
zdarzyć.
Czy w tych (i wielu podobnych)
kontekstach można myśleć o podejmowaniu rozstrzygających działań
politycznych z Dekalogiem pod ręką? Reprezentujący w spektaklu jego przykazania
pastor (ani nikt inny) nie bardzo się do tego kwapił. Był jak wszyscy. Niosły go
zdarzenia, inspirowane przez Klarę. Bardziej obchodził go nowy dzwon na
kościelnej wieży, niż głoszone na nabożeństwach absolutne zasady moralne z bożych przykazań. I nawet palcem nie kiwnął, czemu trudno się dziwić, bo jak
każdy był uwikłany w własny horyzont troski.
A czy na cokolwiek mogłaby być
tu przydatna postawa Kołakowskiego ze wspomnianych na początku tych rozważań
jego esejów „Etyki bez kodeksu" i „Kapłana i błazna"? Raczej też nie. Postawę
bowiem kapłana — wykluczyliśmy wyżej, bo kończy sie ona na moralizowaniu i moralizatorstwie. Ale postawę błazna — też należy tu odrzucić. Obie zdają się
nie na miejscu, choć kapłani różnych religii i błaznowie są zawsze żywotnie
zaangażowani w przedstawione tu sprawy. Nie widzą ich wszakże nigdy w kontekście
rozgrywek i rozrywek podmiotów władzy kapitału, stosunków własności. Pozornie
się ponad nimi wznosząc, są ich funkcjonariuszami. Dlatego w świecie, w którym
nam żyć wypadło, wartości bezwiednie usamodzielniają się, kamienieją w absolut
lub rozpływają w monotonnej, relatywnej, mieszczańskiej powszedniości.
1 2 3 4 Dalej..
Przypisy: [ 11 ] Dokładniej o tym w: J. Kurowicki — „Estetyczność środowiska naturalnego",
Warszawa, 2010 r. s. 240 -244. « Filozofia społeczna (Publikacja: 17-02-2013 Ostatnia zmiana: 19-02-2013)
Jan KurowickiProfesor zwyczajny, kierownik katedry nauk społecznych na Uniwersytecie Ekonomicznym we Wrocławiu. Autor ponad trzydziestu książek z filozofii kultury, literatury i filozofii społecznej. Ostatnio wydana: "Estetyczność środowiska naturalnego" (Książka i Prasa, 2010) Liczba tekstów na portalu: 3 Pokaż inne teksty autora Najnowszy tekst autora: Pod okiem demona przekory | Wszelkie prawa zastrzeżone. Prawa autorskie tego tekstu należą do autora i/lub serwisu Racjonalista.pl.
Żadna część tego tekstu nie może być przedrukowywana, reprodukowana ani wykorzystywana w jakiejkolwiek formie,
bez zgody właściciela praw autorskich. Wszelkie naruszenia praw autorskich podlegają sankcjom przewidzianym w
kodeksie karnym i ustawie o prawie autorskim i prawach pokrewnych.str. 8752 |
|