|
Chcesz wiedzieć więcej? Zamów dobrą książkę. Propozycje Racjonalisty: | | |
|
|
|
|
Prawo » Prawa Człowieka
Feminizm? O czym my właściwie rozmawiamy? [1] Autor tekstu: Anna Salman
Uznałam, że
najwyższy czas podjąć temat,
pojawiający się w mediach oraz w prywatnych rozmowach, wręcz jako jeden z tematów dyżurnych. Od czasów Stańczyka [ 1 ]
nasze społeczeństwo wzbogaciło się o ekspertów w tylu dziedzinach, że
medycyna utraciła palmę pierwszeństwa. Feminizm jest jedną z takich właśnie
dziedzin, w której większość jest (czuje się) ekspertami. Jest też
oczywiste, że większość ekspertów to mężczyźni, zgodnie z zasadą, że
kobiety wypowiadają się, gdy mają coś do powiedzenia, mężczyźni — gdy
mają po temu okazję. Zdecydowałam się przełamać ten schemat, bo — nawet
nie mając wiele do powiedzenia — jako
kobieta, socjolożka i feministka nie czuję się mniej kompetentna od
znamienitych poprzedników. Jestem
feministką dość nietypową, bo świadomość tego faktu zyskałam nie w wyniku głębokich przemyśleń, lecz po lekturze kilku linijek w „Słowniku
wyrazów obcych i zwrotów obcojęzycznych" [ 2 ].
To epokowe wydarzenie miało miejsce w moim mieszkaniu, gdzieś na początku lat
90-tych (informacja dla przyszłych biografów) i sprowokowane zostało zmasowaną
nagonką na feministki, które nagle wyszły na prowadzenie w rankingu zagrożeń
dla naszej młodej demokracji. Nie
chcąc uchodzić za ignorantkę sprawdziłam, co też kryje się pod hasłem, które
znalazło się nagle na cenzurowanym.
Definicja okazała się krótka — "feministka zwolenniczka feminizmu,
ruchu dążącego do politycznego i społecznego równouprawnienia kobiet..."
[ 3 ].
Tylko tyle i aż tyle. Prawdę powiedziawszy nie sądziłam wcześniej, aby równouprawnienie
społeczne było czymś szkodliwym. W PRL-u przejawy dyskryminacji były
widoczne, jednak na poziomie deklaracji
obowiązywała równość płci oraz bezklasowość — ot, taka ówczesna
poprawność polityczna. W dodatku środowisko, w którym dorastałam było w pełni
egalitarne i nie wartościowało ludzi płciowo, etnicznie, religijnie (większość
stanowili ateiści), czy w jakikolwiek sposób. Jedyne kryteria oceny, jakie
stosowano to mądry — głupi, leniwy — pracowity, ale też z dość dużą
dozą tolerancji dla ludzkich słabości.
I tak oto, w wieku niespełna 30
lat, dzięki definicji słownikowej zostałam świadomą feministką, czyli osobą,
którą byłam wcześniej wskutek wychowania, tyle że nieświadomie. Nie chwaliłabym
się zapewne swoją wcześniejszą ignorancją, gdyby nie dotarło do mnie, że
większość „ekspertów" do spraw feminizmu nigdy nie odrobiła nawet tej — podstawowej lekcji. Kilka lat później
uzupełniłam wiedzę, sięgając po nowsze opracowanie — "Feminizm
podejście do życia społecznego, filozofii i etyki, mające na celu usunięcie
uprzedzeń, które prowadzą do podporządkowania kobiety lub zlekceważenia jej
szczególnego doświadczenia...." [ 4 ].
Widocznie nie jestem zbyt bystra, bo dość dużo czasu zajęły mi przemyślenia,
dlaczego równouprawnienie lub walka ze szkodliwymi stereotypami mogą wywoływać
tak agresywną reakcję różnych środowisk. Teraz już wiem, że główną
przyczyną jest właśnie ignorancja i mający w niej źródło zwyczaj
przyswajania przekonań podzielanych przez większość.
Jednak nawet niewiedza i skrajna
bezrefleksyjność nie usprawiedliwia tego, z czym na ogół mamy do czynienia,
gdy tylko pojawia się hasło feminizm. Pominę tu wynurzenia pewnej posłanki
(właściwie pani poseł, jak sama chce, aby ją tytułowano), której poglądy
ostatnio zyskały nieoczekiwanie i całkiem niezasłużenie na popularności.
Czy jednak inne osoby publiczne rzeczywiście rozumieją istotę tego zjawiska,
będącego przecież podstawowym wręcz elementem demokracji? Może to nie ci,
którzy atakują feminizm, bo widocznie zagraża ich interesom, lecz raczej jego
zadeklarowani zwolennicy płci obojga, którzy nie bardzo wiedzą, o czym mówią
czynią więcej szkody, niż pożytku.
Należy zacząć
od tego, że feminizm ma
rację bytu tylko w przestrzeni publicznej. Równouprawnienie oznacza równość
wobec prawa, czyli normalny status obywatela płci obojętnej. W historii mieliśmy
wiele form dyskryminacji różnych grup społecznych — etnicznych,
religijnych, klasowych, przerabialiśmy również niewolnictwo. Członkowie tych
grup stopniowo zyskiwali podmiotowość, czasem wskutek przewrotów społecznych,
częściej jednak w wyniku wzrostu wrażliwości społecznej członków grup
uprzywilejowanych i dzięki ich wsparciu. Emancypacja
kobiet przebiegała różnie w różnych krajach, co związane było z poziomem
rozwoju społecznego lub klimatu politycznego, jaki panował w danej części świata.
Obserwując to, co dzieje się dziś w niektórych państwach muzułmańskich
widać wyraźnie, że owe prawa obywatelskie nie są bynajmniej czymś
otrzymywanym „na zawsze", tym bardziej więc należy uważać, aby ich nie
utracić.
Równouprawnienie oznacza pełnię praw obywatelskich, w tym prawa
wyborcze — czynne i bierne oraz równy dostęp do stanowisk i dochodów przy
takich samych kwalifikacjach. Celowo nie piszę „równe szanse", gdyż to
akurat teoretycznie jest zagwarantowane. Przy
czym prawem podstawowym, już nawet nie obywatelskim, lecz ludzkim jest prawo do
decydowania o własnym życiu i zdrowiu. Feminizm
nie obejmuje natomiast sfery
prywatnej, w tym relacji rodzinnych. Na przykład to, że kobiety
kilkakrotnie częściej padają ofiarą przemocy domowej (i nie tylko) wynika z tego, że są fizycznie słabsze. Oczywiście nie usprawiedliwiam napastników,
jednak przemoc wobec kobiet, inna niż ta, z którą mamy do czynienia w przestrzeni publicznej nie jest kwestią feministyczną. Przemoc w ogóle
stanowi problem, z którym jakoś uporać się nie możemy, a jej ofiary mimo dużego
zróżnicowania na ogół łączy jedno — konieczność funkcjonowania w środowisku,
które przemoc akceptuje. Ponadto mówienie o przemocy domowej w kontekście
feminizmu spycha na dalszy plan inne ofiary — dzieci, osoby starsze, czy niepełnosprawne.
Rośnie też grupa mężczyzn — ofiar przemocy domowej, których problemy są
ignorowane, a niekiedy wręcz wyśmiewane.
Istotną
natomiast i zdecydowanie feministyczną
kwestią jest przemoc w przestrzeni
publicznej. Mamy przepisy i organizacje coraz skuteczniej walczące z przejawami przemocy wobec mniejszości etnicznych, wyznaniowych, czy nawet
seksualnych. Na tym tle działalność środowisk feministycznych wypada dość
blado. Jest to efekt zakodowanego u większości przekonania, że taki a nie
inny sposób traktowania kobiet wpisany jest w naszą tradycję. Co konkretnie
mam na myśli? — Wszechobecny protekcjonalizm i odmawianie kobietom prawa do
podejmowania decyzji, czy też nawet wypowiadania się we własnych sprawach. Z reguły dokonuje się to pod płaszczykiem troski o dobro kobiety i rodziny,
oczywiście rodziny tradycyjnej, cokolwiek by to miało znaczyć. Dlaczego
jednak kobiety uznawane są za zbyt głupie, aby decydować o własnym życiu?
Bo mimo oficjalnego uznania nas za obywatelki, nie zakorzeniło się
przekonanie, że jesteśmy pełnowartościowymi ludźmi. Słabą jest przy tym
pociechą, że w naszym kraju większość obywateli traktowana jest w taki sposób,
gdy usiłuje uzyskać realny wpływ na sprawy istotne dla ich życia i przyszłości
kraju.
Przemoc wobec
kobiet w przestrzeni publicznej przejawia się w różnych formach. Podstawowa dotyczy
oczywiście spraw reprodukcji. To, z czym mamy do czynienia od lat 90-tych w Polsce oznacza właśnie przejęcie przez państwo kontroli nad tym aspektem życia,
co z perspektywy feministycznej jest de facto kontrolą nad kobietami i odebraniem nam części podstawowych praw. I nie chodzi tu o często przywoływane
„prawo wyboru", co sugeruje, że ogólnie zgadzamy się z wykładnią
religijną, jakoby aborcja była zabójstwem, ale należy pozwolić kobiecie
podjąć decyzję (że ma dokonać zabójstwa?! — ciekawa interpretacja). W tym przypadku chodzi o decyzje dotyczące dysponowania własnym ciałem oraz
jakością życia. To akurat wchodzi w zakres praw podstawowych, ponoć
gwarantowanych konstytucyjnie, które zostały kobietom odebrane pod naciskiem
radykalnych ideologów Kościoła [ 5 ].
W założeniu cały ten szum wokół
„obrony życia nienarodzonych" ma stwarzać wrażenie wielkiej wrażliwości
na ludzką krzywdę, realnie jednak deprecjonuje on kobietę, już nawet nie
jako obywatelkę, lecz po prostu człowieka.
Natomiast nawoływania niektórych księży, że w przypadku zagrożenia
zdrowia czy życia kobiety powinna ona złożyć z siebie ofiarę na ołtarzu
tej ideologii, jest niczym innym, niż mową nienawiści. Znamienne jest jednak,
że w odniesieniu do przypadków pedofilii wśród duchownych KRK nie spotkałam
się nigdy z argumentem o konieczności kastracji przestępców. A przecież
dyskusja byłaby nie nad pozbawieniem kogoś życia, lecz ujęciem tej części
ciała, z której (teoretycznie) nie korzysta.
Jednak jeszcze większym złem,
niż ograniczenie dostępu do aborcji, jest dopuszczanie różnego rodzaju
„klauzul sumienia", oddających de facto los kobiet w ręce
zakompleksionych, psychopatycznych ideologów, co doprowadziło już w naszym
kraju do co najmniej kilku przypadków śmierci bądź trwałego okaleczenia
kobiet oraz dzieci. Czy tego chcemy, czy nie chcemy, wszyscy, jako obywatele państwa
demokratycznego mamy ich krew na rękach, w największym jednak stopniu ci, którzy
optują za takimi przepisami, nie poczuwając się bynajmniej do winy w przypadku negatywnych konsekwencji.
Wydaje się, że podstawowym błędem jest traktowanie kwestii
feministycznej — politycznej (społecznej), jako „kobiecej". Stąd już
bowiem tylko krok do przeniesienia punktu ciężkości ze sfery publicznej do
prywatnej, a często wręcz odwołanie do specyfiki anatomii i fizjologii.
Konsekwencją takiego ujęcia jest np. traktowanie macierzyństwa, jako
zagadnienia feministycznego. Osobiście nie widzę tu żadnego pola manewru dla
równouprawnienia płci. Pewnym krokiem w tym kierunku mogłoby być przyznanie
prawa do adopcji parom gejowskim, jednak nawet to nie zniwelowałoby całego
obszaru „dyskryminacji" mężczyzn, związanego z ciążą i porodem. Wątpię
jednak, czy panowie przejawiają rzeczywistą wolę takich doświadczeń.
Role, które
pełnimy w sferze prywatnej są zdeterminowane biologicznie, przez co mamy
ograniczony bądź wręcz żaden wpływ na ich przydział w loterii życia.
Bycie córką, matką, żoną, czy siostrą wynika wprost z bycia kobietą,
natomiast bycie nauczycielką, sprzedawczynią, lekarką, czy policjantką jest z reguły efektem wyboru, opiera się na przesłankach merytorycznych i podlega
ocenie według tego samego schematu, niezależnie od płci. Tymczasem obawiam się,
że ten obszar zostaje wciąż poważnie zaniedbany a przynajmniej traktowany
jest po macoszemu. Oczywiście można udowodnić, że płace kobiet i mężczyzn
pracujących na tych samych stanowiskach stopniowo są zrównywane. Nie zmienia
to jednak faktu, że gorzej opłacane są zawody tzw. sfeminizowane. Cieszą się
one również niższym prestiżem społecznym, mimo że wiążą się zarówno z wykształceniem, odpowiedzialnością, jak i wysokim poziomem stresu. Najlepiej
widać to na przykładzie oświaty. W czasach, gdy nauczycielami w szkołach
byli głównie mężczyźni, należeli oni do elity towarzyskiej i mogli
oczekiwać relatywnie wysokich zarobków. Wraz z napływem do tego zawodu
kobiet, spadł poziom zarobków, a szacunek społeczny, widoczny jeszcze
niekiedy w sondażach, przestaje być zauważalny w bezpośrednich relacjach
nauczyciel(ka) — uczniowie. Odwrotną sytuację odnotować można w sektorze
bankowym, jeszcze kilkanaście lat temu silnie sfeminizowanym i kiepsko opłacanym.
Od lat 90-tych notuje się stały napływ mężczyzn i nieproporcjonalny często
do wkładu pracy wzrost zarobków.
1 2 3 Dalej..
Przypisy: [ 1 ] Najsłynniejszy
polski błazen; według anegdoty wygrał zakład, udowadniając, że
najliczniejszą grupą zawodową w Polsce są lekarze -
każda z przygodnie spotkanych osób była gotowa udzielić mu porady
medycznej. [ 2 ] W. Kopaliński Słownik wyrazów obcych i zwrotów obcojęzycznych,
Wydanie XVII rozszerzone, PW „Widza Powszechna" — Warszawa 1989 [ 4 ] S. Blackburn Oksfordzki słownik
filozoficzny, Książka i Wiedza,
Warszawa 1997, str. 120 [ 5 ] Każdorazowo Kościół rzymsko — katolicki. « Prawa Człowieka (Publikacja: 15-06-2013 )
Wszelkie prawa zastrzeżone. Prawa autorskie tego tekstu należą do autora i/lub serwisu Racjonalista.pl.
Żadna część tego tekstu nie może być przedrukowywana, reprodukowana ani wykorzystywana w jakiejkolwiek formie,
bez zgody właściciela praw autorskich. Wszelkie naruszenia praw autorskich podlegają sankcjom przewidzianym w
kodeksie karnym i ustawie o prawie autorskim i prawach pokrewnych.str. 9031 |
|