Racjonalista - Strona głównaDo treści


Fundusz Racjonalisty

Wesprzyj nas..
Zarejestrowaliśmy
204.772.588 wizyt
Ponad 1065 autorów napisało dla nas 7364 tekstów. Zajęłyby one 29017 stron A4

Wyszukaj na stronach:

Kryteria szczegółowe

Najnowsze strony..
Archiwum streszczeń..

 Czy konflikt w Gazie skończy się w 2024?
Raczej tak
Chyba tak
Nie wiem
Chyba nie
Raczej nie
  

Oddano 718 głosów.
Chcesz wiedzieć więcej?
Zamów dobrą książkę.
Propozycje Racjonalisty:
Sklepik "Racjonalisty"

Złota myśl Racjonalisty:
Wspólnie żywione wątpliwe domniemania bywają podtrzymywane przez całe lata lub nawet stulecia tylko dlatego, że każdy zakłada, iż ktoś inny zna jakieś dobre powody, aby ich nie kwestionować, więc nikt nie ośmiela się tego uczynić.
 Prawo » Prawa Człowieka

Feminizm? O czym my właściwie rozmawiamy? [1]
Autor tekstu:

Uznałam, że najwyższy czas podjąć temat, pojawiający się w mediach oraz w prywatnych rozmowach, wręcz jako jeden z tematów dyżurnych. Od czasów Stańczyka [ 1 ] nasze społeczeństwo wzbogaciło się o ekspertów w tylu dziedzinach, że medycyna utraciła palmę pierwszeństwa. Feminizm jest jedną z takich właśnie dziedzin, w której większość jest (czuje się) ekspertami. Jest też oczywiste, że większość ekspertów to mężczyźni, zgodnie z zasadą, że kobiety wypowiadają się, gdy mają coś do powiedzenia, mężczyźni — gdy mają po temu okazję. Zdecydowałam się przełamać ten schemat, bo — nawet nie mając wiele do powiedzenia — jako kobieta, socjolożka i feministka nie czuję się mniej kompetentna od znamienitych poprzedników.

Jestem feministką dość nietypową, bo świadomość tego faktu zyskałam nie w wyniku głębokich przemyśleń, lecz po lekturze kilku linijek w „Słowniku wyrazów obcych i zwrotów obcojęzycznych" [ 2 ]. To epokowe wydarzenie miało miejsce w moim mieszkaniu, gdzieś na początku lat 90-tych (informacja dla przyszłych biografów) i sprowokowane zostało zmasowaną nagonką na feministki, które nagle wyszły na prowadzenie w rankingu zagrożeń dla naszej młodej demokracji. Nie chcąc uchodzić za ignorantkę sprawdziłam, co też kryje się pod hasłem, które znalazło się nagle na cenzurowanym.

Definicja okazała się krótka — "feministka zwolenniczka feminizmu, ruchu dążącego do politycznego i społecznego równouprawnienia kobiet..." [ 3 ]. Tylko tyle i aż tyle. Prawdę powiedziawszy nie sądziłam wcześniej, aby równouprawnienie społeczne było czymś szkodliwym. W PRL-u przejawy dyskryminacji były widoczne, jednak na poziomie deklaracji obowiązywała równość płci oraz bezklasowość — ot, taka ówczesna poprawność polityczna. W dodatku środowisko, w którym dorastałam było w pełni egalitarne i nie wartościowało ludzi płciowo, etnicznie, religijnie (większość stanowili ateiści), czy w jakikolwiek sposób. Jedyne kryteria oceny, jakie stosowano to mądry — głupi, leniwy — pracowity, ale też z dość dużą dozą tolerancji dla ludzkich słabości.

I tak oto, w wieku niespełna 30 lat, dzięki definicji słownikowej zostałam świadomą feministką, czyli osobą, którą byłam wcześniej wskutek wychowania, tyle że nieświadomie. Nie chwaliłabym się zapewne swoją wcześniejszą ignorancją, gdyby nie dotarło do mnie, że większość „ekspertów" do spraw feminizmu nigdy nie odrobiła nawet tej — podstawowej lekcji. Kilka lat później uzupełniłam wiedzę, sięgając po nowsze opracowanie — "Feminizm podejście do życia społecznego, filozofii i etyki, mające na celu usunięcie uprzedzeń, które prowadzą do podporządkowania kobiety lub zlekceważenia jej szczególnego doświadczenia...." [ 4 ]. Widocznie nie jestem zbyt bystra, bo dość dużo czasu zajęły mi przemyślenia, dlaczego równouprawnienie lub walka ze szkodliwymi stereotypami mogą wywoływać tak agresywną reakcję różnych środowisk. Teraz już wiem, że główną przyczyną jest właśnie ignorancja i mający w niej źródło zwyczaj przyswajania przekonań podzielanych przez większość.

Jednak nawet niewiedza i skrajna bezrefleksyjność nie usprawiedliwia tego, z czym na ogół mamy do czynienia, gdy tylko pojawia się hasło feminizm. Pominę tu wynurzenia pewnej posłanki (właściwie pani poseł, jak sama chce, aby ją tytułowano), której poglądy ostatnio zyskały nieoczekiwanie i całkiem niezasłużenie na popularności. Czy jednak inne osoby publiczne rzeczywiście rozumieją istotę tego zjawiska, będącego przecież podstawowym wręcz elementem demokracji? Może to nie ci, którzy atakują feminizm, bo widocznie zagraża ich interesom, lecz raczej jego zadeklarowani zwolennicy płci obojga, którzy nie bardzo wiedzą, o czym mówią czynią więcej szkody, niż pożytku.

Należy zacząć od tego, że feminizm ma rację bytu tylko w przestrzeni publicznej. Równouprawnienie oznacza równość wobec prawa, czyli normalny status obywatela płci obojętnej. W historii mieliśmy wiele form dyskryminacji różnych grup społecznych — etnicznych, religijnych, klasowych, przerabialiśmy również niewolnictwo. Członkowie tych grup stopniowo zyskiwali podmiotowość, czasem wskutek przewrotów społecznych, częściej jednak w wyniku wzrostu wrażliwości społecznej członków grup uprzywilejowanych i dzięki ich wsparciu. Emancypacja kobiet przebiegała różnie w różnych krajach, co związane było z poziomem rozwoju społecznego lub klimatu politycznego, jaki panował w danej części świata. Obserwując to, co dzieje się dziś w niektórych państwach muzułmańskich widać wyraźnie, że owe prawa obywatelskie nie są bynajmniej czymś otrzymywanym „na zawsze", tym bardziej więc należy uważać, aby ich nie utracić.

Równouprawnienie oznacza pełnię praw obywatelskich, w tym prawa wyborcze — czynne i bierne oraz równy dostęp do stanowisk i dochodów przy takich samych kwalifikacjach. Celowo nie piszę „równe szanse", gdyż to akurat teoretycznie jest zagwarantowane. Przy czym prawem podstawowym, już nawet nie obywatelskim, lecz ludzkim jest prawo do decydowania o własnym życiu i zdrowiu. Feminizm nie obejmuje natomiast sfery prywatnej, w tym relacji rodzinnych. Na przykład to, że kobiety kilkakrotnie częściej padają ofiarą przemocy domowej (i nie tylko) wynika z tego, że są fizycznie słabsze. Oczywiście nie usprawiedliwiam napastników, jednak przemoc wobec kobiet, inna niż ta, z którą mamy do czynienia w przestrzeni publicznej nie jest kwestią feministyczną. Przemoc w ogóle stanowi problem, z którym jakoś uporać się nie możemy, a jej ofiary mimo dużego zróżnicowania na ogół łączy jedno — konieczność funkcjonowania w środowisku, które przemoc akceptuje. Ponadto mówienie o przemocy domowej w kontekście feminizmu spycha na dalszy plan inne ofiary — dzieci, osoby starsze, czy niepełnosprawne. Rośnie też grupa mężczyzn — ofiar przemocy domowej, których problemy są ignorowane, a niekiedy wręcz wyśmiewane.

Istotną natomiast i zdecydowanie feministyczną kwestią jest przemoc w przestrzeni publicznej. Mamy przepisy i organizacje coraz skuteczniej walczące z przejawami przemocy wobec mniejszości etnicznych, wyznaniowych, czy nawet seksualnych. Na tym tle działalność środowisk feministycznych wypada dość blado. Jest to efekt zakodowanego u większości przekonania, że taki a nie inny sposób traktowania kobiet wpisany jest w naszą tradycję. Co konkretnie mam na myśli? — Wszechobecny protekcjonalizm i odmawianie kobietom prawa do podejmowania decyzji, czy też nawet wypowiadania się we własnych sprawach. Z reguły dokonuje się to pod płaszczykiem troski o dobro kobiety i rodziny, oczywiście rodziny tradycyjnej, cokolwiek by to miało znaczyć. Dlaczego jednak kobiety uznawane są za zbyt głupie, aby decydować o własnym życiu? Bo mimo oficjalnego uznania nas za obywatelki, nie zakorzeniło się przekonanie, że jesteśmy pełnowartościowymi ludźmi. Słabą jest przy tym pociechą, że w naszym kraju większość obywateli traktowana jest w taki sposób, gdy usiłuje uzyskać realny wpływ na sprawy istotne dla ich życia i przyszłości kraju.

Przemoc wobec kobiet w przestrzeni publicznej przejawia się w różnych formach. Podstawowa dotyczy oczywiście spraw reprodukcji. To, z czym mamy do czynienia od lat 90-tych w Polsce oznacza właśnie przejęcie przez państwo kontroli nad tym aspektem życia, co z perspektywy feministycznej jest de facto kontrolą nad kobietami i odebraniem nam części podstawowych praw. I nie chodzi tu o często przywoływane „prawo wyboru", co sugeruje, że ogólnie zgadzamy się z wykładnią religijną, jakoby aborcja była zabójstwem, ale należy pozwolić kobiecie podjąć decyzję (że ma dokonać zabójstwa?! — ciekawa interpretacja). W tym przypadku chodzi o decyzje dotyczące dysponowania własnym ciałem oraz jakością życia. To akurat wchodzi w zakres praw podstawowych, ponoć gwarantowanych konstytucyjnie, które zostały kobietom odebrane pod naciskiem radykalnych ideologów Kościoła [ 5 ].

W założeniu cały ten szum wokół „obrony życia nienarodzonych" ma stwarzać wrażenie wielkiej wrażliwości na ludzką krzywdę, realnie jednak deprecjonuje on kobietę, już nawet nie jako obywatelkę, lecz po prostu człowieka. Natomiast nawoływania niektórych księży, że w przypadku zagrożenia zdrowia czy życia kobiety powinna ona złożyć z siebie ofiarę na ołtarzu tej ideologii, jest niczym innym, niż mową nienawiści. Znamienne jest jednak, że w odniesieniu do przypadków pedofilii wśród duchownych KRK nie spotkałam się nigdy z argumentem o konieczności kastracji przestępców. A przecież dyskusja byłaby nie nad pozbawieniem kogoś życia, lecz ujęciem tej części ciała, z której (teoretycznie) nie korzysta.

Jednak jeszcze większym złem, niż ograniczenie dostępu do aborcji, jest dopuszczanie różnego rodzaju „klauzul sumienia", oddających de facto los kobiet w ręce zakompleksionych, psychopatycznych ideologów, co doprowadziło już w naszym kraju do co najmniej kilku przypadków śmierci bądź trwałego okaleczenia kobiet oraz dzieci. Czy tego chcemy, czy nie chcemy, wszyscy, jako obywatele państwa demokratycznego mamy ich krew na rękach, w największym jednak stopniu ci, którzy optują za takimi przepisami, nie poczuwając się bynajmniej do winy w przypadku negatywnych konsekwencji.

Wydaje się, że podstawowym błędem jest traktowanie kwestii feministycznej — politycznej (społecznej), jako „kobiecej". Stąd już bowiem tylko krok do przeniesienia punktu ciężkości ze sfery publicznej do prywatnej, a często wręcz odwołanie do specyfiki anatomii i fizjologii. Konsekwencją takiego ujęcia jest np. traktowanie macierzyństwa, jako zagadnienia feministycznego. Osobiście nie widzę tu żadnego pola manewru dla równouprawnienia płci. Pewnym krokiem w tym kierunku mogłoby być przyznanie prawa do adopcji parom gejowskim, jednak nawet to nie zniwelowałoby całego obszaru „dyskryminacji" mężczyzn, związanego z ciążą i porodem. Wątpię jednak, czy panowie przejawiają rzeczywistą wolę takich doświadczeń.

Role, które pełnimy w sferze prywatnej są zdeterminowane biologicznie, przez co mamy ograniczony bądź wręcz żaden wpływ na ich przydział w loterii życia. Bycie córką, matką, żoną, czy siostrą wynika wprost z bycia kobietą, natomiast bycie nauczycielką, sprzedawczynią, lekarką, czy policjantką jest z reguły efektem wyboru, opiera się na przesłankach merytorycznych i podlega ocenie według tego samego schematu, niezależnie od płci. Tymczasem obawiam się, że ten obszar zostaje wciąż poważnie zaniedbany a przynajmniej traktowany jest po macoszemu. Oczywiście można udowodnić, że płace kobiet i mężczyzn pracujących na tych samych stanowiskach stopniowo są zrównywane. Nie zmienia to jednak faktu, że gorzej opłacane są zawody tzw. sfeminizowane. Cieszą się one również niższym prestiżem społecznym, mimo że wiążą się zarówno z wykształceniem, odpowiedzialnością, jak i wysokim poziomem stresu. Najlepiej widać to na przykładzie oświaty. W czasach, gdy nauczycielami w szkołach byli głównie mężczyźni, należeli oni do elity towarzyskiej i mogli oczekiwać relatywnie wysokich zarobków. Wraz z napływem do tego zawodu kobiet, spadł poziom zarobków, a szacunek społeczny, widoczny jeszcze niekiedy w sondażach, przestaje być zauważalny w bezpośrednich relacjach nauczyciel(ka) — uczniowie. Odwrotną sytuację odnotować można w sektorze bankowym, jeszcze kilkanaście lat temu silnie sfeminizowanym i kiepsko opłacanym. Od lat 90-tych notuje się stały napływ mężczyzn i nieproporcjonalny często do wkładu pracy wzrost zarobków.


1 2 3 Dalej..
 Zobacz komentarze (75)..   


 Przypisy:
[ 1 ] Najsłynniejszy polski błazen; według anegdoty wygrał zakład, udowadniając, że najliczniejszą grupą zawodową w Polsce są lekarze - każda z przygodnie spotkanych osób była gotowa udzielić mu porady medycznej.
[ 2 ] W. Kopaliński Słownik wyrazów obcych i zwrotów obcojęzycznych, Wydanie XVII rozszerzone, PW „Widza Powszechna" — Warszawa 1989
[ 3 ] Tamże str. 166
[ 4 ] S. Blackburn Oksfordzki słownik filozoficzny, Książka i Wiedza, Warszawa 1997, str. 120
[ 5 ] Każdorazowo Kościół rzymsko — katolicki.

« Prawa Człowieka   (Publikacja: 15-06-2013 )

 Wyślij mailem..   
Wersja do druku    PDF    MS Word

Anna Salman
Publicystka

 Liczba tekstów na portalu: 13  Pokaż inne teksty autora
 Najnowszy tekst autora: Przebudzenie
Wszelkie prawa zastrzeżone. Prawa autorskie tego tekstu należą do autora i/lub serwisu Racjonalista.pl. Żadna część tego tekstu nie może być przedrukowywana, reprodukowana ani wykorzystywana w jakiejkolwiek formie, bez zgody właściciela praw autorskich. Wszelkie naruszenia praw autorskich podlegają sankcjom przewidzianym w kodeksie karnym i ustawie o prawie autorskim i prawach pokrewnych.
str. 9031 
   Chcesz mieć więcej? Załóż konto czytelnika
[ Regulamin publikacji ] [ Bannery ] [ Mapa portalu ] [ Reklama ] [ Sklep ] [ Zarejestruj się ] [ Kontakt ]
Racjonalista © Copyright 2000-2018 (e-mail: redakcja | administrator)
Fundacja Wolnej Myśli, konto bankowe 101140 2017 0000 4002 1048 6365