Racjonalista - Strona głównaDo treści


Fundusz Racjonalisty

Wesprzyj nas..
Zarejestrowaliśmy
205.016.124 wizyty
Ponad 1064 autorów napisało dla nas 7362 tekstów. Zajęłyby one 29015 stron A4

Wyszukaj na stronach:

Kryteria szczegółowe

Najnowsze strony..
Archiwum streszczeń..

 Czy Rosja użyje taktycznej broni nuklearnej?
Raczej tak
Chyba tak
Nie wiem
Chyba nie
Raczej nie
  

Oddano 15 głosów.
Chcesz wiedzieć więcej?
Zamów dobrą książkę.
Propozycje Racjonalisty:
Ludwik Bazylow - Obalenie caratu
Artur Patek, Jan Rydel, Janusz J. Węc (red.) - Najnowsza Historia Świata tom 4 1995-2007
Niall Ferguson - Cywilizacja. Zachód i reszta świata

Znajdź książkę..
Sklepik "Racjonalisty"

Złota myśl Racjonalisty:
"Myśl, myśl, myśl."
 Prawo » Prawa Człowieka

Demokracja i prawa gejów [2]
Autor tekstu:

Wydaje się, że pomimo źle dobranych słów, Wałęsie nie chodziło o wykluczenie homoseksualistów z demosu. Nie chodziło mu zatem o odebranie osobom homoseksualnym głosu politycznego, wykluczenie ich ze współudziału w rządzeniu przez głosowanie, czy możliwość kandydowania na posła, lecz o wykluczenie aktywności homoseksualnej z jawnych zachowań społecznych. Wykluczenie to były prezydent uzasadnia nazbyt uproszczoną wizją demokracji: „rządzić i wyznaczać standardy moralne ma większość" [ 6 ].

Granice demokracji

Demokracja to rządy większości — o tym mówi sam źródłosłów (demos — lud, kratos — władza). Określenie sięgające jednak do samej tylko etymologii i zatrzymujące się jedynie na tym poziomie jest niezwykle ubogie, nie wyczerpuje w pełni pojęcia demokracji, a wręcz rodzi nieporozumienia. Rządów ludu nie można sprowadzić wyłącznie do rządów większości. Nie można ich również uznać za rządy absolutne. Większość nie zawsze ma rację. Większość, która przegłosowałaby zabicie niewinnego człowieka, albo fizyczną eksterminację jakiejś mniejszości — myliłaby się. Gdyby ideę demokracji ograniczyć jedynie do hasła „rządy większości", rządy te mogłyby przerodzić się w tyranię większości nad mniejszością. Fenomenu tego obawiał się nawet tak radykalny zwolennik demokracji jak Jan Jakub Rousseau (dlatego wypracował koncepcję tak zwanej woli powszechnej). Ze względu na niebezpieczeństwo dominacji większości w systemie politycznym, Arystoteles nazwał demokrację ustrojem zdegenerowanym, sam zaś opowiedział się za tak zwanym ustrojem mieszanym (politeją, czyli pierwowzorem tego, co dziś nazywamy „republiką"). Demokrację mogą również „zepsuć" demagogiczne i populistyczne rządy, odwołujące się do haseł, którym większość chętnie przyklaśnie, które stoją jednak w sprzeczności z gospodarnością i zdrowym rozsądkiem.

Powtarzając bezmyślnie hasło, że demokracja to rządy większości, nie zauważamy nawet jak bardzo ograniczona jest współczesna forma demokracji (demokracja przedstawicielska). Obywatele decydują dziś o niewielu rzeczach. De facto wypowiadają się jedynie o tym, kto zasiądzie w parlamencie, a w wielu systemach wyborczych — na przykład w polskim — także nie w pełni, ponieważ to partie sporządzają obowiązujące listy kandydatów. Obywatele „oddają" swój głos w wyborach, to znaczy przekazują ten głos komuś innemu (politykowi) i nie posiadają go już, aż do następnych wyborów. To nie większość, lecz mniejszość (politycy) faktycznie decyduje o kluczowych dla ludzi sprawach. Referendum jest tym narzędziem społecznym, które ma teoretycznie zwiększyć bezpośrednią władzę społeczeństwa, lecz jest to w praktyce narzędzie nadzwyczajne, do którego uruchomienia potrzeba dużej aktywności społecznej [ 7 ]. Ponadto, pewne kwestie są spod referendum wyłączone (np. wydatki publiczne). Zakres demokratyzacji poszerzają co prawda pewne idee, np. budżet partycypacyjny, czy — w sprawach ściśle dotyczących ludzi — pewne formy demokracji bezpośredniej. Czy jednak ich praktykowanie jest w Polsce powszechne? Czy obywatel ma w Polsce poczucie wpływu na cokolwiek?

Współczesna demokracja jest w rzeczywistości systemem ograniczających się i wpływających na siebie wartości. Dzieje się tak dlatego, ponieważ demokracja jest rządami większości (z naciskiem nie na drugie, lecz na pierwsze słowo); rządzenie zaś nie opiera się na samowoli większości, lecz na racjonalnych i ogólnych zasadach i regułach. Precyzując pojęcie demokracji powinniśmy zatem powiedzieć: demokracja to rządy większości w granicach prawa. W demokratycznym państwie prawa, większość nie może robić tego, co chce, tylko dlatego, że stanowi większość. Granice dla woli większości wyznacza np. instytucja własności, szacunek dla życia ludzkiego, czy równe prawa dla wszystkich obywateli. Jeśli równe prawa byłyby autentycznie zapewnione wszystkim obywatelom, to już wiele tzw. praw mniejszości automatycznie by stąd wynikło — w szczególności związki partnerskie. Dlaczego? Ponieważ autentyczne prawo mniejszości jest takim prawem, w ramach którego mniejszość dostaje coś ponad to, co jest dostępne dla wszystkich. Jako przykład można tu podać prawo mniejszości niemieckiej, która nie musi przekraczać progu 5% w wyborach do Sejmu.

Współczesna demokracja to szereg ograniczających się i wpływających na siebie wartości. Większość nie może postanowić, że odbierze majątek Janowi Kulczykowi i przejmie go na własny użytek (a sporo chętnych do realizacji tego postulatu by się pewnie w Polsce znalazło). Większość nie może dokonywać publicznych samosądów, itd. Zależności i ograniczenia systemu demokratycznego działają niejako w dwie strony. Oto konkretny przykład: tak samo jak instytucja własności prywatnej stanowi barierę dla chcącego ją znieść demosu — a w tym przypadku raczej motłochu, który (jak Wałęsa) zasadę większości traktuje jako zasadę absolutną — podobnie, własność prywatna nie jest wartością absolutną i jest ograniczona przez demokrację, a ściślej rzecz biorąc, debatę o wysokości podatków, które płacą obywatele (podatek to przecież nic innego jak, zgodne z prawem, odebranie obywatelowi części jego własności prywatnej).

Podkreślę raz jeszcze: wartością, która ogranicza samowolę demosu, są prawa mniejszości, w tym również prawa mniejszości seksualnych. Jakby to wytłumaczyć Lechowi Wałęsie? Podobnie jak mniejszość nie powinna narzucać swoich praw większości, tak samo większość nie powinna narzucać swoich praw mniejszości.

Przyznanie praw contra narzucanie praw (przeciwko przywilejom).

Kwestia uregulowania związków homoseksualnych nie jest bynajmniej narzucaniem większości jakichś praw, których ona nie posiada. Nie jest to również „afiszowanie się i pokazywanie rzeczy, które są intymne". Równie dobrze można powiedzieć, że Lech Wałęsa, legalizując swój związek z kobietą, wywlekł na światło dzienne sprawy, które są intymne. Ustawa o związkach nie jest narzucaniem, ani afiszowaniem się, lecz przyznaniem praw — są to zupełnie różne rzeczy. Oczywiście, przyznanie praw, to coś innego — coś więcej — niż liberalna zasada „nie wtykania nosa w nie swoje sprawy". Jest to danie ludziom praw, których do tej pory byli oni pozbawieni. Zastanówmy się jednak jakiego rodzaju prawem jest prawo do legalizacji związku partnerskiego? Czy jest to jakiś szczególny przywilej?

Istotne w kwestii sprawiedliwego „przyznania praw" jest uświadomienie sobie, że pewne prawa (dające określoną korzyść) obciążają kogoś innego w tym sensie, że ktoś musi za istnienie tych praw zapłacić. Jeśli zatem istnieje pozytywne prawo do zasiłku dla bezrobotnych, to powinno ono dotyczyć wszystkich, którzy stracili pracę, ponieważ wszyscy solidarnie płacą pieniądze na istnienie tego prawa. Podobnie jest z prawem do urlopu macierzyńskiego, czy do renty. Trzeba jednak pamiętać, że jeśli ktoś postuluje istnienie tego typu praw, a nawet więcej: postuluje również wprowadzanie jakichś praw nowych (np. opowiada się za refundacją in vitro z pieniędzy podatników), to postuluje tym samym istnienie państwa socjalnego. Im więcej jest bowiem praw socjalnych (im więcej jest przywilejów), tym większe są obciążenia finansowe podatników i tym bardziej rozrasta się „machina" państwowa.

W tym kontekście warto przytoczyć wypowiedź Krystyny Pawłowiecz (PiS), która, podczas styczniowej debaty w Sejmie nad projektem o związkach partnerskich, sugerowała, że prawo do legalizacji związku partnerskich jest przywilejem. Powiedziała ona, że związki partnerskie mają: "czysto hedonistyczny, autodestrukcyjny dla człowieka, partnera, członków jego rodziny, mają zapewnić na koszt społeczeństwa i budżetu, ale nie w interesie społecznym [podkr. — K.G] wygodne i łatwe praktykowanie egoistycznych pragnień". Otóż, Krystyna Pawłowicz myli się [ 8 ]. Obok wymienionych powyżej praw socjalnych, istnieją również inne prawa. Są to prawa negatywne, formalne, których funkcją nie jest fundowanie komuś czegoś, lecz regulowanie wolności (gdyby to filozofia społeczna, a nie religia, była przedmiotem obecnym w szkole, to posłowie i wyborcy znaliby to zagadnienie z analizy liberalnych koncepcji państwa) [ 9 ].

Przyznanie prawa do legalizacji związku partnerskiego jest czymś innym (czymś „mniej") niż prawo socjalne. Prawo to nie kosztuje podatników w takim samym stopniu jak istnienie praw socjalnych, oferowanych przez rozbudowane państwo etatystyczne. Podobnie jak zawarcie małżeństwa, legalizacja związku partnerskiego nie ma charakteru prawa socjalnego, lecz ma charakter prawa negatywnego i formalnego. Prawo to należy do rzędu praw odpowiadających za ogólne funkcjonowanie życia społecznego. Oczywiście, funkcjonowanie regulacji prawnych dotyczących rodziny, wojska, czy policji kosztuje, jednak nie jest to dodatkowe fundowanie komuś czegoś — nie jest to prawo socjalne (oprócz podatków, w Urzędzie Stanu Cywilnego, każdy sam, z własnej kieszeni, opłaca wszelkie opłaty skarbowe).

Sprawiedliwe i równe prawo dla wszystkich

Prawa powinny dotyczyć wszystkich i wszyscy powinni ponosić koszt ich istnienia (płacąc podatki). Wojsko ma chronić wszystkich, ponieważ wszyscy solidarnie płacą podatki na ochronę kraju. Policja i sądy mają być dla wszystkich — wszystkie te rzeczy kosztują i wszyscy płacimy pieniądze, aby tak właśnie było. Dlatego też ochrona i bezpieczeństwo należą się w Polsce wszystkim. Ujmując rzecz krótko: prawa, na które łożą wszyscy, powinny być takie same dla wszystkich. Przypomnijmy moralistom sprzeciwiającym się legalizacji związków partnerskich, że osoby homoseksualne płacą podatki. Jeśli zatem płacą podatki, mają prawo do takich samych praw do jakich prawo mają heteroseksualiści. Nie ma żadnego powodu, żeby homoseksualiści nie mieli takich samych prawych formalnych, jakie posiadają heteroseksualiści. Stwierdzenia typu „homoseksualność mi się nie podoba", albo „nie lubię zboczeńców", istnienie marki „Audi", rasy „jamnik", albo też grupy religijnej, która nie akceptuje homoseksualizmu, nie ma tutaj nic do rzeczy. Nie mają tutaj również nic do rzeczy prywatne poglądy poszczególnych mężczyzn w kwestii homoseksualizmu, na przykład, panów: Wałęsy, Gowina, Terlikowskiego, Cejrowskiego, czy Korwina-Mikke. Silniejsza od prywatnych poglądów, czy przeświadczeń grup religijnych na jakiś temat, jest zasada, na której opiera się życie społeczne, a mianowicie zasada równego i sprawiedliwego prawa dla wszystkich.


1 2 3 4 5 Dalej..
 Zobacz komentarze (48)..   


 Przypisy:
[ 6 ] Istnieje związek pomiędzy tym, że nie można preferencji homoseksualnej publicznie okazywać, a tolerancją okazywaną osobom homoseksualnym. Wykluczenie tematu „homoseksualizm" z debaty demokratycznej, wiąże się ściśle z tematem dyskryminacji, a nawet z próbą wykluczenia mniejszości seksualnych z demosu (warto przypomnieć, że Lech Kaczyński, jako prezydent Warszawy, zabronił przejścia ulicami miasta Paradzie Równości w 2004 i 2005 r.). Osoby homoseksualne nie jako wyborcy, lecz jako ludzie mają znaleźć się „za murem" milczenia.
[ 7 ] "Sejm może postanowić o poddaniu określonej sprawy pod referendum z inicjatywy obywateli, którzy dla swojego wniosku uzyskają poparcie co najmniej 500 000 osób mających prawo udziału w referendum''. (Ustawa o referendum ogólnokrajowym z 14 marca 2003 r.).
[ 8 ] Nie zgadzam się z K. Pawłowicz, że związek osób homoseksualnych ma charakter wyłącznie hedonistyczny, autodestrukcyjny i egoistyczny. Koncentruje się tu jednak na argumencie „przywileju", gdyż nie doczekał się on wystarczającej krytyki.
[ 9 ] Różnicę pomiędzy prawem negatywnym, a prawem pozytywnym, można zrozumieć uciekając się do słynnego podziału I. Berlina na wolność negatywną (wolność od) i pozytywną (wolność do). Odnosząc się do przykładu podanego powyżej: nie można zabronić in vitro (wolność negatywna/prawo negatywne), nie należy jednak godzić się na refundowanie in vitro z budżetu państwa (wolność pozytywna/prawo pozytywne).

« Prawa Człowieka   (Publikacja: 18-07-2013 )

 Wyślij mailem..   
Wersja do druku    PDF    MS Word

Katarzyna Guczalska
Jest doktorem filozofii, doktoryzowała się na UJ pisząc pracę na temat filozofii Hegla. Autorka książki "Państwo jako dzieło sztuki. Piękno i wolność w filozofii Hegla", Kraków: Aureus 2010.
 Strona www autora

 Liczba tekstów na portalu: 3  Pokaż inne teksty autora
 Poprzedni tekst autora: Koń trojański w Kościele
Wszelkie prawa zastrzeżone. Prawa autorskie tego tekstu należą do autora i/lub serwisu Racjonalista.pl. Żadna część tego tekstu nie może być przedrukowywana, reprodukowana ani wykorzystywana w jakiejkolwiek formie, bez zgody właściciela praw autorskich. Wszelkie naruszenia praw autorskich podlegają sankcjom przewidzianym w kodeksie karnym i ustawie o prawie autorskim i prawach pokrewnych.
str. 9116 
   Chcesz mieć więcej? Załóż konto czytelnika
[ Regulamin publikacji ] [ Bannery ] [ Mapa portalu ] [ Reklama ] [ Sklep ] [ Zarejestruj się ] [ Kontakt ]
Racjonalista © Copyright 2000-2018 (e-mail: redakcja | administrator)
Fundacja Wolnej Myśli, konto bankowe 101140 2017 0000 4002 1048 6365