|
Chcesz wiedzieć więcej? Zamów dobrą książkę. Propozycje Racjonalisty: | | |
|
|
|
|
Kultura » Historia
Strategie przetrwania oraz kwestia wiary religijnej w Auschwitz [1] Autor tekstu: Piotr Mirski
Rzeczywistość społeczna w obozach koncentracyjnych była hierarchią
nienawiści, pogardy i zniewagi. Im wyżej był człowiek w tej hierarchii, tym
pewniejsze (tzn. bardziej przewidywalne, choć nie zawsze większe) były jego
szanse na przeżycie. Jej jądrem byli muzułmani, istoty znajdujące najniżej w hierarchii, obiekty największej pogardy, na których w majestacie obozowego
„prawa" można było wyładowywać najbardziej demoniczne ludzkie
pragnienia. Całą tę obozową hierarchię da się jednakże, według Leviego,
sprowadzić do dwóch głównych, szczególnych i odrębnych kategorii ludzi -
potępionych i zbawionych. Inne cechy oraz kategorie — dobrzy i źli, mądrzy i głupi, tchórzliwi i odważni itd. — pełnią funkcje drugorzędne i nie są w żaden logiczny ani konieczny sposób związane owymi dwiema głównymi
kategoriami. Podział ten występuje także w normalnym życiu, niemniej jest dużo
mniej wyraźny, bowiem rzadko się zdarza, aby człowiek całkowicie się pogrążył,
jest bowiem w swoich wzlotach i upadkach związany z losem innych, wśród których
są ludzie skorzy do pomocy. Podobnie wyjątkowo dochodzi do osiągnięcia pełnej,
całkowitej potęgi jednostki, co również jest związane ze społecznym losem
człowieka. Jednostka ludzka posiada też zazwyczaj jakieś materialne lub
duchowe zasoby, które minimalizują możliwość zupełnej porażki życiowej.
Istnieje też ponadto prawo oraz instytucje społeczne chroniące ludzi, mające
na celu pomoc w walce o życie. Tak wygląda świat naszego codziennego doświadczenia.
W Auschwitz sytuacja wyglądała jednak zupełnie inaczej. Tam walka o utrzymanie się przy życiu była bezwzględna, gdyż każdy był rozpaczliwie i przerażająco samotny. Tam jednostkom słabym nikt nie pomagał, gdyż wiązało
się to z reguły zagrożeniem dla własnej egzystencji, opartej na niewyobrażalnie
skąpych zasobach. Celem natomiast prawa (przepisów obozowych) oraz instytucji
powołanych do jego egzekwowania było „wymiecenie ducha z człowieka", po
czym jego (powolne lub szybkie) unicestwienie; w najlepszym wypadku -
jeśli dana jednostka posiadała jakąś wartość użytkową (np. ktoś
był rzemieślnikiem, krawcem, szewcem lub np. atrakcyjnym młodym
homoseksualistą) — celem było utrzymanie jej egzystencji, po to, aby
wykorzystać do cna resztki jej sił i potencjału, przy najniższym możliwym
udziale środków podtrzymujących to życie. Wszystko to doprowadziło do
skrajnego wyostrzenia się podziału na owych potępionych i zbawionych:
Kto nie umie stać się organizatorem, kombinatorem, prominentem (jakże
wymowne te szachrajskie określenia!), ten wkrótce zostanie „muzułmanem".
Trzecia droga istnieje w życiu, gdzie nawet jest normą — ale nie
istnieje w obozie koncentracyjnym.
Najprościej jest poddać się: wystarczy wypełniać wszystkie
otrzymane rozkazy, jeść tylko swą rację, trzymać się dyscypliny pracy
obozowej. Doświadczenie wykazało, że tylko wyjątkowo można w ten sposób
wytrwać dłużej niż trzy miesiące. [ 1 ]
Cały więc proces nazistowskiej dehumanizacji miał więc dwa wynikowe
„produkty". Więzień obozu stawał się albo
„bestią", albo muzułmanem. Diaboliczność owej „bestii" i jej
moralna degradacja była jednakże stopniowalna. Kombinatorstwo, spryt, przebiegłość,
umiejętności praktyczne i pomysłowość w dziedzinie robienia czegoś z niczego (np. szelki ze splecionego drutu), umiejętność znalezienia się w strukturze obozu — bycia w odpowiednim miejscu w odpowiednim czasie, w celu
uzyskania jakichś korzyści bądź zdobycia zajęcia — te wszystkie cechy ułatwiały
przetrwanie. Czynnikami je uprawdopodobniającymi były także tężyzna i wytrzymałość fizyczna. W cenie bywały również, lecz raczej już jako
dodatki — dyscyplina wewnętrzna, umiejętność długofalowego planowania,
dbanie o wizerunek „silnego" człowieka oraz schludność zewnętrzna
(uchodząca za przejaw bycia zdrowym, co ułatwiało pozytywne przejście
selekcji). Te cenione i w normalnym świecie cechy i umiejętności, przydatne
były także w obozie. Otwierały one teoretycznie bardziej humanitarną dla
siebie i innych możliwość przetrwania, nigdy jednak nie były ku temu
wystarczające — przynajmniej od czasu do czasu niezbędnym dla przeżycia były
czyny i zachowania, które w normalnym świecie określamy mianem niemoralnych bądź
przestępczych, jak np. kradzież czy denuncjacja. A czasem nie była to
konieczność, lecz po prostu „okazja", szansa zwiększająca prawdopodobieństwo
przetrwania kolejnego dnia, zdobycia dodatkowego jedzenia itp.
Do kradzieży w Bunie, karanej przez dyrekcję cywilną, upoważnia i zachęca SS; kradzież w obozie, surowo karana prze SS, uważana jest przez
cywilów za normalną operację wymienną; kradzież dokonana pomiędzy więźniami
na ogół podlega karze, z tym jednak, że równie surowo ukarany zostaje złodziej,
jak okradziony. [...] Jakie [więc] znaczenie mogły mieć w lagrze nasze określenia
„zło" i „dobro", „sprawiedliwość" i „niesprawiedliwość"; na
podstawie podanego powyżej obrazu sytuacji i przytoczonych przykładów,
niechaj każdy zechce osądzić, ile z naszej powszechnej ludzkiej moralności
mogło przetrwać po tej stronie drutu kolczastego. [ 2 ]
Nie oznacza to więc, że normalnym w obozie było zachowanie przestępcze,
że nasze normalne, moralne zasady miały zastosowanie, ale były regularnie łamane.
To oznacza raczej, że ani nasze koncepcje etyczne, w ich normalnych
znaczeniach, ani nasze zasady — np. Nie będziesz kradł — nie miały tam żadnego
zastosowania. To nie było tak, że kradzież była zła, ale stanowiła
powszechną praktykę, albo przeciwnie, że była ona dobra. Zwyczajnie, to co
myślimy o kradzieży, nasze pojęcie na jej temat i jej moralna waloryzacja nie
miały żadnego zastosowania w obozach, jak ma to miejsce w świecie poza
drutami. Jeśli więc traktować Auschwitz jako eksperyment, to pokazuje on czym
był i byłby świat bez znanych nam zasad moralnych, tych, które według
tradycji judeochrześcijańskiej pochodzą od Boga (a tym samym, upraszczając
nieco kwestię: w jakim kierunku i do jakiego stanu może się doprowadzić świat
bez Boga — podobnej argumentacji użyje wiele lat później Menachem Mendel
Shneerson, rabin i myśliciel, używając Zagłady jako argumentu nie-wprost na
rzecz konieczności istnienia Wiekuistego). Przywłaszczenie sobie czyjejś własności
było i dobre i złe zarazem, dla zdobywcy dobre, dla okradzionego złe. Samo
pojęcie kradzieży, aby posiadało znaczenie, sens, wymaga istnienia pojęcia własności,
prawa i podmiotowości. Żadne z tych pojęć nie miało sensu, znaczenia, w tym
królestwie ciemności. Permanentne łamanie zasady moralnej dotyczącej kradzieży
pozbawia bowiem znaczenia pojęcie własności, która nie jest metafizycznym
związkiem podmiotu z rzeczą, lecz stosunkiem społecznym, ustanowionym na mocy
społecznej umowy. Umowa społeczna w Auschwitz miała w zasadzie tylko jeden
paragraf: wymieniony przez Jeana Amerego obowiązek śmierci. [ 3 ]
Czynnikiem istotnym, jeśli nie kluczowym dla przetrwania była też
niewrażliwość na los innych, której samoistnie się nabywało w miarę
trwania w Auschwitz. Tak był ten system rozmyślnie urządzony i nie było możliwości
tego obejść, uchodząc jednocześnie z życiem. Istoty „z czystym
sumieniem" przeznaczone były w świecie śmierci do szybkiej eksterminacji.
Żyd bowiem był z definicji winny i zasługiwał wyłącznie na wyrok śmierci,
nie miał więc prawa mieć czystego sumienia, nie miał prawa mieć sumienia w ogóle, gdyż sumienie jest cechą człowieka, a Żydzi nie byli uznawani za
ludzi.
Zdaniem Bruno Bettelheima, psychologa i psychiatry, byłego więźnia obozów w Dachau i Buchenwaldzie, przetrwanie w obozie zależało przede wszystkim od
szczęścia. W jego opinii nikt nic nie mógł zrobić, by zwiększyć swoje
szanse przetrwania. Było ono czymś nieprzewidywalnym, przypadkowym, często
niezasłużonym. W Auschwitz nikt nie przetrwał dzięki własnej zasłudze,
bowiem rzeczywistość ta była skonstruowana tak, że nie było to możliwe.
Nie było prawa, metody, drogi, która prowadziłaby do przetrwania, do
uchylenia obowiązku śmierci.
Bycie jednym spośród tych kilku nielicznych, którzy przeżyli pociąga
za sobą obowiązek usprawiedliwienia tego faktu i samego istnienia ocalonego.
Jedną z odpowiedzi jest tu odpowiedź człowieka wierzącego, ocaleńca
religijnego — To był cud, że ktoś przetrwał, podczas gdy tylu innych
zginęło, zatem musiał istnieć jakiś niezgłębiony, niepojęty powód, dla
którego pozostałem przy życiu. Tym spośród świadków i ocalonych, którym
refleksja taka wydaje się irracjonalna czy wręcz absurdalna, głos rozsądku
podpowiada — To był czysty przypadek, po prostu szczęście i nie ma innej
odpowiedzi na to pytanie. Ale w tle owej „odpowiedzi rozsądku" odzywa
się drugi głos, głos sumienia: To prawda, ale to, że ty miałeś szanse
przetrwać było spowodowane tym, że ktoś zginął zamiast ciebie. A za
tym głosem może pojawić się kolejny podszept, mówiący: Niektórzy z nich zginęli, ponieważ wypchnąłeś ich z miejsca, gdzie praca była lżejsza;
inni, ponieważ nie udzieliłeś im pomocy, na przykład nie oddałeś im kromki
chleba, bez której mogłeś przeżyć. Ostatecznie więc do głosu może
dojść oskarżenie, na które nie ma odpowiedzi: Cieszy cię to, że to ktoś
innym zginął, a nie ty. Lawrence L. Langer, amerykański profesor
literatury holokaustu, nazywa owo poczucie winy żydowską udręką (Jewish
anguish) i ujmuje rzecz następująco: „Tak jak czyjeś przetrwanie było
opłacone przez śmierć kogoś innego (przykładowo: ja jem = ty głodujesz,
ty zostałeś skierowany do komory gazowej = ja dzięki temu przeszedłem
selekcję.), tak samo czyjaś egzekucja plugawiła życie osoby, która przetrwała,
szczególnie jeśli ofiarami byli członkowie twojej rodziny, którym nie byłeś w stanie pomóc. Niejeden przetrwał Auschwitz dzięki takiemu
"cudowi". Nie był to jednak „cud" w religijnym rozumieniu,
lecz jedynie metafora przypadku i szczęśliwego wyroku losu. [ 4 ]
Zwróćmy jednak uwagę na fakt, iż najbardziej wydawałoby się nierozsądna z naturalistycznego punktu widzenia, pierwsza wymieniona odpowiedź — cud w znaczeniu religijnym — ma właściwość kojącą dla owej żydowskiej udręki,
rozważanego tu poczucia winy. Zamyka ona drogę przemyśleniom prowadzącym do
jego powstania, kwestia została ponadto potwierdzona w studium przypadków
przeprowadzonych przez Sarę Botwinick, a szczególną rolę w tamowaniu owego
poczucia winy pełni halachiczna zasada chajecha kodmim:
1 2 3 4 Dalej..
Przypisy: [ 1 ] Primo Levi, Czy to jest człowiek, przeł.
H. Wiśniowska, Wydawnictwo Literackie, Kraków 2008, s. 126. [ 3 ] "Głównym obowiązkiem więźnia
[Żyda] w obozie, była śmierć", Jean Amery, Poza winą i karą, Wydawnictwo
Homini, Kraków 2007, s. 54. [ 4 ] Massimo Giuliani, A Centaur in Auschwitz — Reflections on Primo
Levi's Thinking, Lexington Books 2003, s. 49. « Historia (Publikacja: 03-10-2013 )
Piotr Mirski Absolwent The European Institute for Jewish Studies "Paideia" w Sztokholmie. Doktorant wydziału Filozofii i Socjologii UMCS w Lublinie. Pisze doktorat pod tytułem "Boskie wahadło historii", na temat Zagłady, jej ideologicznych i historycznych przyczyn, a w dalszej części na temat reakcji religijnej myśli żydowskiej na kwestię Szoa i udział/braku udziału/istnienia/nieistnienia Boga. Liczba tekstów na portalu: 3 Pokaż inne teksty autora Poprzedni tekst autora: Obrazy rzeczywistości Auschwitz: Todeswelt i nieprzystawalność języka* | Wszelkie prawa zastrzeżone. Prawa autorskie tego tekstu należą do autora i/lub serwisu Racjonalista.pl.
Żadna część tego tekstu nie może być przedrukowywana, reprodukowana ani wykorzystywana w jakiejkolwiek formie,
bez zgody właściciela praw autorskich. Wszelkie naruszenia praw autorskich podlegają sankcjom przewidzianym w
kodeksie karnym i ustawie o prawie autorskim i prawach pokrewnych.str. 9316 |
|