|
Chcesz wiedzieć więcej? Zamów dobrą książkę. Propozycje Racjonalisty: | | |
|
|
|
|
Wprowadzenie » Agnosiewicz
O tym, jak mój ojciec odnalazł Pana i co z tego wynikło [1] Autor tekstu: Mariusz Agnosiewicz
Dostałem ostatnio dwie wiadomości o śmierci i wierze. Jedna
pochodzi od moich sąsiadów z rodzinnych Miłkowic, o tym, jak mój ojciec odnalazł
przed śmiercią Boga (zielonoświątkowego). Druga to napastliwy e-mail dziennikarza Polskiego Radia,
Romualda Wójcika o tym, „co zwykło czynić wielu 'racjonalistów' nie tylko na
łożu śmierci — na wszelki wypadek podlizać się Panu Bogu, bo a nuż, widelec. W trwodze umierania nagle wielki, niezależny intelekt na miarę Architekta
Wszechświata dostaje obs...trukcji". Zacznę od wątku bardzo osobistego.
Ktoś życzliwy podesłał link do dyskusji na forum filmwebu -
pod filmem „Jesus Camp" o indoktrynowaniu dzieci w amerykańskim protestantyzmie
charyzmatycznym — gdzie
Marcin napisał:
"Co do strony racjonalista.pl, to ostatnio mialem mozliwosc
rozmawiac z ojcem mojego szwagra. Pochodzi z Miłkowic. Mała wieś obok Legnicy.
Opowiadał ostatnio historie o tym, jak umierał pewien starszy człowiek, jego
sąsiad. Traf chciał, że ów stary człowiek był ojcem założyciela strony
racjonalista.pl (Mariusza Agnosiewicza — Gawlika — zmienil nazwisko na
Agnosiewicz). Historia mniej wiecej wyglada tak. Kiedy umieral jego ojciec, oczywiscie z katolickiej rodziny, przyjechal do niego jego syn Mariusz Gawlik. Jednak przy
ostatnich chwilach, ciezko mu bylo o slowa otuchy, dlatego ów ojciec poprosił
ksiedza, bo syn niespecjalnie potrafil mu pomoc. Przychodzi bowiem taka chwila w naszym zyciu, ze na nic sie zdaja nasze cudowne, krasomowcze teorie
ewolucjonizmu, kreacjonizmu — to wszystko przestaje miec znaczenie. Staje nam
przed oczami tylko obraz tego, co jest dalej — po tym, jak umieramy. Bo jesli
cos jest, to co sie stanie ze mna. A wiec kontynuujac, syn nie bardzo potrafil swoimi teoriami wesprzec swojego
ojca. Na nic zdala sie jego madrosc. Ksiadz rowniez przyszedl i powiedzial to
samo, co do kazdego mowi przed smiercia. Natomiast ojciec mojego szwagra poczal
mowic owemu schorowanemu, starszemu czlowiekowi cos, co sprawilo, ze zupelnie
sie zmienil. Niepokoj, ktory mial zniknal, a pojawila sie radosc. Brzmi to moze
smiesznie, ale czasem lepiej zamiast kwiecistych i przepelnionych erudycja tonów
oprzec sie na praktyce. Co zrobilibysmy, gdyby nagle ktos nam najblizszy znalazl
sie na granicy tego zycia? Prawda jest taka, ze kazdy z nas szuka BOGA — kazdy z nas chcialby w cos
wierzyc. Jedni staraja sie to w sobie zagluszyc, inni nie. (...)
Nie pytalem nikogo, niespecjalnie mnie interesowalo co
mysla inni, ale jesli On rzeczywiscie jest, to niech cos zrobi, niech sie jakos
'objawi'. I nagle On rzeczywiscie przyszedl do mnie i mnie dotknal, ale nie tak,
jak dotyka czlowiek. Nie jest to mistycyzm, ale wlasne przezycie. Moga sie ze
mnie smiac wszyscy, moga mi udowadniac teorie, probowac przekonywac, ale to, co
przezylem sam na sam z Bogiem, zostanie dla mnie i tylko dla mnie. Nie zabierze
mi tego nikt i nie zmieni tego nikt. Bog istnieje, bo Go poznalem osobiscie.
Zadna teoria i madrosc nie ma dla mnie znaczenia."
Wpis jest częściowo prawdziwy: straciłem kilka lat temu
ojca, który przed śmiercią był ewangelizowany. Historia podwójnego
ewangelizowania byłaby może dziwna,
gdyby faktycznie był on starym i schorowanym człowiekiem, jak podaje Marcin,
który ma informacje z drugiej ręki. Niestety nie był. Umarł młodo, w wieku 53
lat, w sile wieku i sprawności — jeszcze w rok przed śmiercią był moim głównym
partnerem do tenisa.
Powyższa historia jest typową religijną kreacją ku
pokrzepieniu wiary, jakie opowiadają nam wielokrotnie księża. Dochodzi do niej
budujący wątek o niesprawdzeniu się racjonalizmu...
Nigdy nie
ukrywałem tego, że pochodzę z katolickiej rodziny. Ojciec był jednak typowym
katolikiem „kulturowym" — a jego całkowita obojętność religijna irytowała mnie w okresie kiedy byłem jeszcze gorliwym ministrantem. W zasadzie większość rodziny
od strony ojca przedstawia ten sam typ: od małego uderzała mnie ich obojętność
religijna, nawet jeśli od czasu do czasu pojawiali się w kościele. Myślę, że to,
że nikt z nich nie zdobył się na zerwanie z Kościołem i przyznanie się do
ateizmu wynikało z faktu, że ateizm był na cenzurowanym: przez mojego dziadka -
otwartego ateistę i antyklerykała, który jednak odszedł od mojej babci (dodam,
że nie miał on żadnego udziału w moim wychowaniu). Zupełnie inaczej wygląda
sytuacja w drugiej części mojej rodziny, od strony mamy. Dominuje szczery
katolicyzm, nierzadko gorliwy.
Pochodzę więc z modelowej katolickiej rodziny: jest i gorliwość i obojętność. Mój ojciec zawsze chodził do kościoła bez przekonania i pod presją mamy. Przez pierwsze lata praktyki religijne wywoływały pomiędzy
nimi sprzeczki, później odpuścił i chodził już bez jakichkolwiek komentarzy.
Może zresztą i ze względu na mnie zrezygnował z protestów: byłem wszak wówczas
ministrantem od czytania „Słowa Bożego". Jedno jest pewne: przez całe życie
nigdy nie zaobserwowałem u niego jakiegokolwiek śladu przekonań religijnych, nie
mówiąc już o uczuciach religijnych.
Wieść o chorobie spadła jak grom z jasnego nieba. Nowotwór
złośliwy przewodu pokarmowego. To nie był czas właściwy nie tylko na umieranie,
ale i na chorowanie. Rok wcześniej skończył budować własny kort tenisowy. Był
okazem energii, siły i pracowitości. Nie był przy tym typem refleksyjnym:
dylematy czy rozważania egzystencjalne nigdy nie zaprzątały mu uwagi. Choroba go
znokautowała fizycznie i duchowo. W żaden sposób nie można powiedzieć, że
pogodził się z nieuchronnością śmierci. Nawet w hospicjum w ostatnim okresie
agonii pragnął żyć i nie mógł zrozumieć: dlaczego tak szybko.
I tutaj wkraczają ludzie specjalizujący się w dawaniu
nadziei.
Czy ojciec uważał, że nie potrafiłem mu pomóc? Nie wiem,
nigdy mi o tym nie powiedział. Myślę jednak, że nie oczekiwał ode mnie fałszywej
nadziei czy tym bardziej oferty cudu. Na pewno jednak Marcin mija się z prawdą
pisząc, że ciężko mi było w tych chwilach o słowa otuchy. Jaką otuchę może dawać
ateista? Okaz synowskich uczuć! Jako racjonalista mogłem mieć i dawać nadzieję
przez większość choroby — ale nie na łożu śmierci, w hospicjum, w którym niemal
zamieszkała moja mama. Jako ateista i humanista mam do zaoferowania drugiemu
człowiekowi jedynie moje ludzkie słowa, gesty i uczucia. Że bywa to mało — to
zasługa dewaluującej humanizm roli religii.
Czy ojciec wzywał księdza? Księża są wszechobecni w hospicjach, więc sam przyszedł, a ojciec go nie odprawił.
Czy wobec bezskuteczności księdza, który nijak nie pomógł
mu pogodzić się ze śmiercią, ojciec wzywał alternatywnych kaznodziejów? Nie
wzywał. Kaznodzieja Zielonoświątkowy (dalej jako KZ) bywał u niego nie dlatego,
że był kaznodzieją zielonoświątkowym, ale dlatego, że był (i jest) przyjacielem
rodziny. Wspominałem już o tym zresztą kilkukrotnie w swoich tekstach, że
wychowałem się w sąsiedztwie zielonoświątkowców, których bardzo cenię i lubię.
Nigdy nie pociągała mnie ich wiara, ale zawsze z uznaniem
odnosiłem się do tego, że byli zwyczajnie bardzo dobrymi ludźmi i sąsiadami,
jakich bym każdemu życzył, jeśli nie jest fanatykiem katolickim.
W okresie mojej wczesnej młodości KZ nie miał nic przeciwko
temu, że jego syn włóczy się z czołowym ministrantem parafii, ani też obecnie -
kiedy wie, że jestem ateistą, który neguje czynnie jego chrześcijaństwo — nigdy nie dał
mi odczuć, że w naszych relacjach coś się zmienia. Można na niego liczyć, jak
potrzeba jakiejkolwiek pomocy sąsiedzkiej.
W kategoriach ateistycznych i humanistycznych KZ jest
człowiekiem godnym szacunku. Zawsze irytuje mnie paplanie o tym, że ateiści
powinni szanować drugiego człowieka jako takiego, czy nie mówiąc już o nonsensie
wezwania do poszanowania innych przekonań i wierzeń. Osobiście jestem
zwolennikiem poglądu, że na szacunek trzeba zasłużyć. Jeśli ktoś mi powie, że to
usprawiedliwienie mojej ateistycznej nietolerancji i fanatyzmu, odeślę go do
mojego KZ, który ma mój ateistyczny szacunek.
Zarówno On, jak i ja mamy całkowicie sprzeczne przekonania
światopoglądowe, i żaden z nas nie jest letni. Spotykamy się jednak na gruncie
areligijnym: jego wiara wyraża się w czynach humanistycznych i nie obchodzi mnie
to, że niektóre jego zachowania mogą być motywowane religijnie. Ważne jest to,
że nie czujesz w tym blagi ani pozerstwa.
Dodam na marginesie, że nigdy nie doświadczyłem w naszych
relacjach żadnego nawracania (choć taka próba bynajmniej by mnie nie uraziła),
może poza niedawnym przypadkiem lekkomyślnego wejścia pod niebezpieczny dach,
który w każdej chwili mógł się zawalić. Kierując się moim racjonalizmem (w
zasadzie wyłącznie zdrowym rozsądkiem) wezwałem KZ, aby niezwłocznie wyszedł
stamtąd, na co ten spacerując po niebezpiecznym terenie odparł mi z wyraźną
dumą: Ufam Panu i jestem zbawiony, więc
nie muszę się przejmować takimi rzeczami. Swoją drogą, jestem przekonany, że
gdyby w tym miejscu znalazł się proboszcz parafialny, to na moje bezbożne słowa
czmychnąłby spod dachu. Zachęcam wierzących do autorefleksji: ile w waszych zachowaniach ateistycznego rachowania, a ile ufności Panu i swojemu aniołowi
stróżowi.
Idealna wiara działa jak doskonałe znieczulenie wobec
wszelkich lęków egzystencjalnych i rozterek — taka jej rola. Trochę podobna do
narkotyku. (zob. mój tekst
Neandertalskie chabry. O religii, pożądaniu i narkotykach). Nigdy nie byłem fanatycznym wrogiem narkotyków. Uważam, że ludzie
mają prawo odurzać się w dowolny sposób i bynajmniej nie każde narkotyki
działają negatywnie społecznie. Czasami nawet sam mam ochotę zapalić trawkę,
choć to nie jest racjonalne. Naturalnie, należy minimalizować użycie
tych najgroźniejszych narkotyków, ale nie zakazywać i walczyć en block, czyli „jak leci".
Czy mój ojciec w stanie agonalnym skutecznie znieczulił się
świętym narkotykiem? Nie potrafię jednoznacznie na to pytanie odpowiedzieć, ale
wiem, że aplikował je sobie. Zresztą nie tylko te. W tym czasie, kiedy ponoć
znalazł Pana, funkcjonował od czterech miesięcy także na narkotykach
syntetycznych:
dostawał mocne dawki fentanylu w plastrach, który poza anestezjologią bywa
nielegalnie stosowany jako substytut heroiny i o którego właściwościach czytamy,
że: "powoduje błogostan, znieczulenie, przyjemne otępienie, rozluźnienie mięśni,
'rozleniwienie', senność, delikatną euforię, poza tym posiada charakterystyczne
dla innych opioidów działanie powodujące odsunięcie wszelkich problemów, uczucie
że 'zło zniknęło'. Sny w trakcie odurzenia fentanylem są niezwykle realistyczne, w niektórych przypadkach są to sny świadome (LD)".
1 2 Dalej..
« Agnosiewicz (Publikacja: 23-02-2011 Ostatnia zmiana: 24-02-2011)
Wszelkie prawa zastrzeżone. Prawa autorskie tego tekstu należą do autora i/lub serwisu Racjonalista.pl.
Żadna część tego tekstu nie może być przedrukowywana, reprodukowana ani wykorzystywana w jakiejkolwiek formie,
bez zgody właściciela praw autorskich. Wszelkie naruszenia praw autorskich podlegają sankcjom przewidzianym w
kodeksie karnym i ustawie o prawie autorskim i prawach pokrewnych.str. 950 |
|