|
Chcesz wiedzieć więcej? Zamów dobrą książkę. Propozycje Racjonalisty: | | |
|
|
|
|
Wprowadzenie » Agnosiewicz
O tym, jak mój ojciec odnalazł Pana i co z tego wynikło [2] Autor tekstu: Mariusz Agnosiewicz
Zupełnie nie rozumiem jak wierzących może ekscytować fakt,
że wywierają wpływ na ledwo już działający mózg, który w stanie agonalnym
zdecydowanie nie pracuje normalnie i prawidłowo, a na dodatek jeszcze niemal zawsze znarkotyzowany syntetykami. Przecież to nie jest żaden nawet
najmniejszy argument przeciwko postawie ateistycznej. Co innego, gdy na starość
ateista się nawróci, bo coraz mocniej przeraża go perspektywa śmierci: wówczas
to faktycznie może być wykorzystane do tego, aby wykpić takiego ateusza i jego
ateizm. Ale jeśli kaznodzieja skaperuje ateusza w stanie agonalnym, to
przecież nie znaczy to nic ponadto, że
niektóre religie sprawdzają się w roli narkotyku znieczulającego, kiedy
wyrabia się tolerancja na fentanyl i słabnie kojące działanie opioidu. Do jakiej
chwały jest to tytuł? Naturalnie wszyscy pragniemy mieć pełną kontrolę nad
własnymi zachowaniami i myślami, ale jest to niemożliwe. Wiem, że także ja sam w każdej chwili mogę ulec wypadkowi, który w taki sposób uszkodzi mój mózg, że stanę
się innym człowiekiem. Mamy ograniczoną kontrolę także nad naszymi zachowaniami i słowami w stanie agonii, choć nie mam wątpliwości, że obojętność religijna,
czyli brak zainteresowania religijnymi prawdami wiary, może łatwo zaowocować
„nawróceniem" na łożu śmierci.
KZ poświęcił ojcu wiele godzin w ostatnich trzech dniach
jego życia i niewątpliwie rozmowy te poprawiały jego nastrój. Teraz dowiaduję
się z internetu, że w ich wyniku "zupelnie sie zmienil. Niepokoj, ktory mial
zniknal, a pojawila sie radosc". Jakże chciałbym, aby tak było! Naprawdę nie
miałbym nic przeciwko temu, aby w tych ostatnich godzinach został całkowicie
znieczulony przez religię — przecież i tak dostawał narkotyki.
Tak się jednak nie stało. Wszelkie znieczulenie było do
samego końca tylko częściowo skuteczne. W ostatnim dniu rodzina i znajomi
żegnali się z człowiekiem, który pragnął żyć, który nie pogodził się z tym, że
musi za wcześnie odejść. Kiedy już nie mógł mówić, wyrażał to oczami.
Kiedy naraz Jego śmierć zaczęła funkcjonować
jako przypowieść
religijna, zapytałem też innych członków rodziny o ich wrażenia ze skutków
aplikowania ojcu religii. Mama (new born
atheist) zauważyła, że rozmowy z KZ przynosiły ojcu ulgę, ale było to dla
niego coś kłopotliwego, gdyż w czasie tych rozmów chciał być sam z KZ. W ocenie
mamy religijne wątki tego były drugorzędne: KZ był jego przyjacielem, który
poświęcał mu w tych trudnych chwilach dożo swojego czasu. Podobnie jak KZ, nie
dostrzegła zauważalnej skuteczności znieczulającej księdza. Z kolei wuj-katolik,
który również był częstym gościem w hospicjum, ocenia dziś, że największą ulgę
przyniosła ojcu rozmowa z księdzem. Każdy widział w tym, co chciał, w zależności
od światopoglądu. Czy jednak ma to większe znaczenie, która „nadzieja" lepiej
znieczulała nienormalnie funkcjonujący organizm? „Nawrócenie" w agonii można
porównać do sytuacji, kiedy powiesz coś do zaspanego partnera z łóżka, a on w półśnie wybełkocze parę nibypotakujących słów i się przytuli — takie to
„nawrócenie".
To przecież nie w tym rzecz, że w agonii nie działają
„teorie" życiowe, lecz w tym, że wówczas niemal już nic nie działa. Gaśnie
całość.
Marzyłem wówczas o całkowitym znieczuleniu ojca i byłoby mi
zupełnie obojętne jakim narkotykiem. Nie ze względu na Niego, bo Jego Historia
dobiegała już końca, lecz ze względu na mamę — dla której umieranie ojca było
ogromnie ciężkie. Dała mu wówczas całą siebie, jak chyba nigdy za życia. Jego
ogromne pragnienie życia powodowało tym większy jej ból i gdyby ojciec
faktycznie mógł umrzeć radosny, jak funkcjonuje to teraz w religijnej opowieści,
mama nie zostałaby tak zdruzgotana jego śmiercią.
Ta śmierć spowodowała w istocie zasadnicze zmiany
dotyczące religii w rodzinie: mama, która dawniej naciskała na praktyki
religijnie obojętnego ojca — porzuciła wiarę w Boga i Kościół. Dziś uważa się za
bezapelacyjną ateistkę.
To, że mój ojciec mógł w ogóle zaaplikować sobie tuż przed
śmiercią znieczulenie religijne, wynika moim zdaniem z wyższości fentanylu nad
morfiną. W 1992 r. umierała moja babcia, a jego teściowa — również na nowotwór.
Była znieczulana morfiną, która w pewnym momencie nie koiła już bólu czysto
fizjologicznego. Ten ból, jakiego doświadczyła w swojej agonii, spowodował u tej
całe życie szczerze i gorliwie wierzącej osoby przedśmiertne wyplucie religii.
Zrobiło to na mnie duże wrażenie, kiedy osoba, która zawsze najmocniej
kibicowała mojej gorliwości religijnej, powiedziała mi, że religia w obliczu
tego jest już bez znaczenia. Mniej więcej w tym okresie zaczęły gasnąć moje
przekonania religijne. Nie potrafię powiedzieć, czy ta śmierć zrobiła ze mnie
ateistę, ale musiała mieć na to wpływ.
Czyż to nie igraszka losu, że agonia zamienia gorliwego
katolika w ateistę, a obojętnego w zielonoświątkowca? Czy moja babcia umarła
jako katoliczka czy ateistka? Czy mój ojciec umarł jako obojętny czy
zielonoświątkowiec? Myślę, że najbardziej pewne przemiany światopoglądowe to te,
które ich śmierci spowodowały w żyjącej części rodziny. Nie spowodowały
nawrócenia, lecz wywrócenie. Upadły odpowiedzi. Pojawiły się pytania.
Fascynuje mnie śmierć niewierzącego. Nie gardzę tymi,
którzy upadają na duchu. To bardzo ludzkie. Ale podziwiam tych, którym udaje się
rozstać ze światem w spokoju ducha — bez samooszukiwania się nadzieją, której nie
dawali wiary będąc w pełni sił. [ 1 ] Umarłbym z zawiedzionym wyrazem twarzy, jeśli śmierć
przydarzyłaby mi się gwałtownie. Chciałbym mieć możliwość umierania, aby mieć
czas zmierzyć się z tym problemem. Śmierć jest wszak głównym problemem naszego
życia i dobre poradzenie sobie z nim jest tegoż życia ukoronowaniem. Finalną
weryfikacją siły naszego światopoglądu. Naszego egzystencjalnego poukładania.
Obecnie niestety mam ograniczoną wolę godnej śmierci i dobrego zakończenia
życia. Agonia czasami przybiera taki obrót, że należy ją przyspieszyć sztucznie.
To elementarne prawo tych, którzy nie traktują życia jako Bożego dopustu, lecz
jako pole do autokreacji.
Nie chodzi tylko o to, aby umrzeć „bez modlitwy", choć dla
ateisty jest to na pewno zasadniczy walor „godnej śmierci". Chodzi też o to, aby
móc umrzeć wtedy, kiedy nie ma już żadnej woli życia. Pomyślmy jak śmieszne
wobec niektórych przypadków pseudonawróceń ateistów w agonii, są o wiele
częstsze przypadki wściekłej walki o przedłużenie życia o ile się da ze strony
wierzących. Powinni ufać Panu, który wszak najlepiej wie, kiedy wezwać ich do
siebie, a nie na siłę, medycyną przeciwstawiać się Bożym decyzjom, których
wejście w życie starają się odwlec choćby i o parę dni.
Problem godnej śmierci doskonale ukazał film Clinta
Eastwooda Million Dollar Baby (pol.
Za wszelką cenę — zdobywca Oskara za
najlepszy film 2004 r. i kilkunastu innych nagród filmowych). Maggie głównym
sensem swojego życia uczyniła mistrzostwo w kobiecym boksie zawodowym i idzie do
tego wielkimi krokami. W trakcie zawodów doznaje kontuzji w wyniku której
zostaje całkowicie sparaliżowana. Odtąd liczy się już tylko jedno: prawo do
śmierci. Większość ludzi nie ma wypracowanego sensu własnego życia. Żyją z dnia
na dzień i w analogicznej sytuacji wolą życie sparaliżowane aniżeli śmierć. Dla
wielu jednak to jest koniec życia i zanik jakiejkolwiek woli życia. W imię
teologicznych doktryn wlecze się za nami do dziś niehumanitarny nakaz dźwigania
„dopustu Bożego".
Powinienem jeszcze wrócić do listu dziennikarza radiowego,
którego oburzył mój tekst w Focusie, rozbierający na części pierwsze opętania i egzorcyzmy (a przecież, powiada z filozoficzną głębią pan Romuald, „są dziwy na
niebie i ziemi o których się nie śniło waszym filozofom", więc mój tekst „jak
zwykle przyniósł więcej szkody niż pożytku"). Pan Romuald osią swojej długaśnej
epistoły uczynił „nawrócenie Woltera na łożu śmierci". Kolejny zepsuty kotlet, którym napychają
się wierzący i którego nawet już nie mam siły od ust im odejmować. Jest to ten
typ reakcji obronnych wobec racjonalizmu, że gdybym nawet własną śmiercią odparł
tę „argumentację", to napisałby, że na pewno zrobiłem to nie z przekonania, lecz
na złość Panu Bogu i wszystkim świętym. Ta religijność przejawia się agresją
słowną, czyli możemy stwierdzić, że jest na pewno tym złym rodzajem narkotyku
egzystencjalnego, który spowodował przez wieki pasmo szkód i przemocy.
Oceniając moją działalność, która niewątpliwie będzie
jeszcze przedmiotem niejednej napaści i karykatury, proszę jednak wziąć pod
uwagę, że w zasadzie nie jestem człowiekiem antyreligijnym. Jestem jedynie
wrogiem społecznie szkodliwych narkotyków. Ilekroć jednak w człowieku religijnym
dostrzegam jakiekolwiek przejawy humanizmu wobec drugiego człowieka czy wobec
życia, tylekroć jest mi on bratem. KZ jest mi bardziej bratem aniżeli wielu
ateistów, których nienawiści miałem okazję doświadczać, i niezrównanie bardziej
bratem aniżeli pan Romuald z Polskiego Radia, który, jak wierzę, poza reakcjami
obronnymi także ma w sobie coś, co zasługuje na szacunek ateisty. Warto bowiem wierzyć w człowieka.
1 2
Przypisy: « Agnosiewicz (Publikacja: 23-02-2011 Ostatnia zmiana: 24-02-2011)
Wszelkie prawa zastrzeżone. Prawa autorskie tego tekstu należą do autora i/lub serwisu Racjonalista.pl.
Żadna część tego tekstu nie może być przedrukowywana, reprodukowana ani wykorzystywana w jakiejkolwiek formie,
bez zgody właściciela praw autorskich. Wszelkie naruszenia praw autorskich podlegają sankcjom przewidzianym w
kodeksie karnym i ustawie o prawie autorskim i prawach pokrewnych.str. 950 |
|