|
Chcesz wiedzieć więcej? Zamów dobrą książkę. Propozycje Racjonalisty: | | |
|
|
|
|
Nauka » Astronomia
Tak zwany podbój Kosmosu [1] Autor tekstu: Ziemowit Ciuraj
W czarnym aksamicie nieskończoności zwycięstwo będzie człowieka.
Ajschylos
Wielki wyścig
Kosmiczna przygoda Ziemian, która rozpoczęła się wraz z wysłaniem na orbitę w roku 1957 przez Związek Radziecki pierwszego sztucznego satelity Sputnik-1,
od swego zarania posiadała charakter militarny. Fundamenty kosmicznej technologii rakietowej stworzył zespół hitlerowskich naukowców kierowanych przez
Wernhera von Brauna [1] a poszczególne etapy „podboju" Przestrzeni w okresie powojennym wyznaczały jednocześnie kolejne fazy zimnowojennej rywalizacji
dwóch mocarstw, aspirujących do roli światowego hegemona. Rozwój techniki rakietowej w pierwszym rzędzie podyktowany był koniecznością opracowania coraz
szybszych i bardziej precyzyjnych nośników ładunków jądrowych o globalnym zasięgu. Nie mniej istotne było wykorzystanie satelitów w misjach szpiegowskich
do zbierania informacji z terenu wrogich państw. Niejako przy okazji tego technologicznego wyścigu pojawiły się dobrodziejstwa techniki: satelity
meteorologiczne, postęp elektroniki i techniki obliczeniowej oraz nowe materiały, które później znalazły cywilne zastosowania.
| 1. New York Times informuje o wystrzeleniu przez ZSRR pierwszego sztucznego satelity Ziemi. Październik 1957 |
Ten nowy obszar ludzkiej aktywności znalazł swoje odzwierciedlenie w obszarze kultury. Zaczęły powstawać rozliczne opowiadania i filmy
fantastyczno-naukowe, przedstawiające mniej lub bardziej optymistyczne wyobrażenia na temat tego, co nowa era techniki przyniesie ludziom i naszej
planecie. Apogeum tej „kosmicznej gorączki" nastąpiło w okresie misji księżycowych programu Apollo; twórcy snuli niewczesne wizje Księżyca, na którym w
roku 2000 miał panować ożywiony ruch i budowano kolejne bazy.
Rzeczywistość szybko zweryfikowała te marzenia. Opinia publiczna nie była świadoma tego, jak wielkie są koszty takich eskapad, jak wielkie ryzyko im
towarzyszy ani tego, że rzeczywistym motorem szybkiego rozwoju programu lotów załogowych były względy propagandowe. Kiedy w księżycowym pokerze USA
zgarnęły całą pulę, zasadnicze cele polityczne towarzyszące temu projektowi zostały osiągnięte i podjęto racjonalną decyzję o zakończeniu załogowych lotów
na Księżyc[2]. Nie pojawiły się żadne realistyczne perspektywy powiązania ekspansji na inne planety z konkretnymi, ekonomicznymi korzyściami,
uzasadniającymi tak wielkie przedsięwzięcia (jak to miało miejsce np. po odkryciu lądu amerykańskiego przez Europejczyków). Tam, gdzie Kosmos oferował
konkretne zyski, to znaczy w obszarze satelitów komercyjnych (telekomunikacyjnych, nawigacyjnych i meteorologicznych), dość szybko nastąpił rozwój
odpowiednich technologii i dziś znaczna część transmisji światowej sieci teleinformatycznej odbywa się via Kosmos a system GPS jest używany nie tylko przez
armię USA (chociaż jego sygnał przeznaczony do celów cywilnych jest mniej dokładny). Równocześnie dość szybko zorientowano się, że nie istnieją żadne
ekonomiczne przesłanki, uzasadniające dalsze wysyłanie ludzi na Księżyc, nie mówiąc już o locie na Marsa.
| 2. Amerykański astronauta badający powierzchnię Księżyca |
Program wahadłowców, który wchłonął część specjalistów z programu Apollo, miał w zamierzeniu stworzyć urządzenie wielokrotnego użytku, umożliwiające tanie
i częste loty na wokółziemską orbitę. Początkowo przewidywano nawet, że takie loty będą się odbywały co kilka tygodni. I tu rzeczywistość szybko
zweryfikowała piękne wizje, które zawierały więcej „fiction" niż „science". Wielka złożoność systemu, jakim jest każdy lot wahadłowca oraz zawodność
elementów, z których był zbudowany ten statek spowodowały nieprzewidziany wzrost kosztów (finansowych i czasowych) i wkrótce ukazały, że z ekonomicznego
punktu widzenia idea wahadłowców okazała się być ślepą uliczką (te same cele można realizować mniejszym kosztem za pomocą zwykłych rakiet). Spektakularne
katastrofy „Challengera" (1986) oraz „Columbii" (2002) spowodowały, że wahadłowce straciły wiarygodność jako bezpieczne środki transportu ludzi.
Gwiezdne wojny
Program wahadłowców, co zrozumiałe, nie powstawał tylko po to, by umożliwić zbudowanie na orbicie dużej stacji kosmicznej przeznaczonej do cywilnych badań
naukowych. Wiązano z nim dużo większe oczekiwania natury czysto wojskowej: miał się stać jednym z elementów budowy infrastruktury militarnej w kosmosie,
która zapewniłaby Stanom Zjednoczonym ochronę przed atakiem rakietami międzykontynentalnymi. Ten aspekt nowej technologii, dla specjalistów oczywisty od
samego początku rozwijania projektu samolotu kosmicznego, uzyskał postać programu „Gwiezdnych Wojen" (tzw. Inicjatywa Obrony Strategicznej, SDI), którego
początek ogłosił prezydent USA R. Reagan w roku 1983.
W największym skrócie idea ta polegała na stworzeniu kosmicznej „tarczy" antyrakietowej, będącej złożonym systemem zbierania informacji o obiektach
startujących z terytorium ZSRR, przesyłania ich do centrów obliczeniowo-analityczno-decyzyjnych i wyposażonym w sieć potężnych laserów orbitalnych,
zestrzeliwujących głowice bojowe rakiet krótko po starcie, zanim oddzielą się od członów napędowych. Użycie broni laserowej stanowiło niezbędny element
całego zamierzenia: żadne inne techniki przechwytywania rakiet nie są dość szybkie, by gwarantować zniszczenie lecących z prędkością kilku kilometrów na
sekundę celów w kilka minut po ich wystrzeleniu. Wprawdzie częścią całego systemu miały być również antyrakiety startujące z terytorium USA, jednak
spełniać one miały raczej rolę „ostatniej linii obrony", zaś zasadniczą rolę kontruderzenia miały na siebie wziąć lasery.
Program ten, pomyślany jako przezwyciężenie doktryny MAD (Zagwarantowane Obopólne Zniszczenie), gdyby został wdrożony zapewniłby Amerykanom militarną
dominację. Ale i tu rzeczywistość okazała się nieprzychylna wobec teoretycznych założeń.
Po pierwsze — okazało się, że zbudowanie laserów o dostatecznie wielkiej mocy a jednocześnie na tyle małych, by możliwe było ich przetransportowanie na
orbitę wymaga technologii, które dopiero muszą być stworzone. Po drugie: ze względu na swoją moc, każdy z takich laserów musiałby mieć rozmiary małej
stacji kosmicznej. Biorąc pod uwagę to, że hipotetyczne zmasowane uderzenie jądrowe byłoby przeprowadzone z użyciem tysięcy rakiet, koszty rozmieszczenia
efektywnego systemu tego rodzaju byłyby zaiste kosmiczne a jego budowa zajęłaby dziesięciolecia. Przeciwnik w tym czasie mógłby dużo szybciej zwiększać
arsenał międzykontynentalnych rakiet balistycznych. Po trzecie — i najważniejsze — ZSRR mógł w odpowiedzi na tarczę rozmieścić o wiele mniejszym kosztem
system satelitów — niszczycieli, których jedynym zadaniem byłoby śledzenie orbitalnych elementów całego systemu i ewentualne ich wyeliminowanie. Okazało
się więc, że gdyby USA chciały konsekwentnie realizować wszystkie założenia SDI byłoby to zwycięstwo pyrrusowe, a z rywalizacji tej to USA, nie ZSRR,
wyszłyby zrujnowane ekonomicznie.
Czego szukamy w Kosmosie?
Po upadku ZSRR w roku 1991 administracja waszyngtońska „zwinęła" projekt SDI, zachowując zeń kilka mniejszych programów budowy broni antyrakietowej. (O
jednym z nich słyszeliśmy kilka lat temu przy okazji dyskusji na temat planowanej bazy amerykańskich antyrakiet na terenie Polski). Wielkie marzenia o
locie ludzi na Marsa zostały zastąpione skromniejszymi, lecz dużo bardziej sensownymi z punktu widzenia nauki programami badania powierzchni Czerwonej
Planety za pomocą bezzałogowych łazików. Również pomysł budowy stałej bazy na Srebrnym Globie, jak się zdaje, został odłożony ad Kalendas Graecas.
Ekspansja człowieka w przestrzeń kosmiczną ma coraz bardziej charakter czysto intelektualny, wyzuty z heroizmu pionierów ryzykujących życiem w imię
oznaczenia kolejnych obszarów, na których swój ślad odcisnęła ludzka stopa. Teleskopy kosmiczne umożliwiły sięgnięcie w odległe o miliardy lat świetlnych
rejony Kosmosu i poszerzyły naszą wiedzę o początkach i ewolucji Wszechświata. To, co jeszcze w latach siedemdziesiątych wydawało się naturalną
konsekwencją rozwoju techniki rakietowej — kolejne bazy kosmiczne i zasiedlanie przez człowieka innych ciał niebieskich — okazało się mrzonką. Ziemia jest
jedynym miejscem w Układzie Słonecznym, na którym człowiek może żyć. Żadne habitaty nie stworzą nigdy warunków umożliwiających trwałą obecność ludzi poza
naturalnym środowiskiem, w którym nasz gatunek wyewoluował. Co więcej: nawet, gdybyśmy byli w stanie dotrzeć do tętniących życiem planet o bliźniaczo
podobnych warunkach klimatycznych do tych, które panują na naszej planecie, zasiedlenie tych rajskich zaświatów mogłoby się okazać niemożliwe. Na
przeszkodzie stanęłaby przypuszczalnie zupełnie odmienna biologia, stwarzająca istotne zagrożenia dla życia ludzkiego, dużo trudniejsze do odparcia niż
zimna próżnia martwych globów. Wśród badaczy Kosmosu niewątpliwie istnieje nieporównanie większa, niż wśród miłośników opowiadań fantastycznonaukowych
świadomość tego, że jesteśmy z naszą macierzystą planetą związani na dobre i na złe.
I tu właśnie pojawia się pytanie: po co nam loty w Kosmos? Są potrzebne jako źródło wiedzy, skąd się wzięliśmy i jak powstała ta nasza błękitna oaza życia
na kosmicznej pustyni, jaka jest budowa i historia Wszechświata. To wszystko są prawdy dość oczywiste. Pojawiają się wprawdzie koncepcje pozyskiwania z
planetoid cennych minerałów metalicznych, ale — pomimo tego, że znikome ciążenie panujące na tych ciałach niebieskich ułatwiałoby transport urobku na
Ziemię, wciąż jest to perspektywa w skali przemysłowej nieosiągalna na obecnym poziomie rozwoju techniki a co najważniejsze, nieopłacalna z ekonomicznego
punktu widzenia, gdyż źródła tych surowców wciąż są obecne na Ziemi i dalekie jeszcze od wyczerpania. Wygląda więc na to, że najważniejszą korzyścią,
jakiej możemy oczekiwać od dalszej realizacji programów kosmicznych wychodzących poza utrzymanie satelitów Ziemi jest poszerzenie wiedzy naukowej o
świecie, w którym żyjemy.
Mała błękitna kropka
Wiedza ta jednak nie jest tylko, jak by mógł ktoś sądzić, natury czysto teoretycznej, absorbującej astrofizyków czy kosmologów. Ponad wszelką wątpliwość,
korzystając również z badań geologów, udało się powiązać znane z paleontologii dane świadczące o wielkim wymieraniu gatunków żyjących na Ziemi z
uderzeniami dużych obiektów kosmicznych. Najsłynniejszym tego rodzaju wydarzeniem było wymieranie wielkich gadów na granicy kredy i paleogenu, ok. 66
milionów lat temu. Badania geofizyczne pozwoliły zlokalizować pochodzący z tego czasu ślad uderzenia dużego, dziesięciokilometrowego ciała niebieskiego,
znajdujący się u wybrzeży półwyspu Jukatan w Ameryce Środkowej (krater Chicxulub). Chociaż co do tego, czy uderzenie to było jedyną przyczyną ograniczenia
bioróżnorodności planety trwają wciąż ożywione dyskusje, uczeni raczej zgodni są, że posiadało istotny wpływ.
Krater Barringera, Arizona, USA. Pierwszy zidentyfikowany na Ziemi krater meteorytowy. Średnica ~1200 m, głębokość ~170 m, średnica meteorytu ~50 m, wiek ok. 50000 lat
1 2 3 4 5 Dalej..
« Astronomia (Publikacja: 19-01-2014 Ostatnia zmiana: 17-09-2015)
Wszelkie prawa zastrzeżone. Prawa autorskie tego tekstu należą do autora i/lub serwisu Racjonalista.pl.
Żadna część tego tekstu nie może być przedrukowywana, reprodukowana ani wykorzystywana w jakiejkolwiek formie,
bez zgody właściciela praw autorskich. Wszelkie naruszenia praw autorskich podlegają sankcjom przewidzianym w
kodeksie karnym i ustawie o prawie autorskim i prawach pokrewnych.str. 9547 |
|