Czytelnia i książki » Powiastki fantastyczno-teolog.
Ołtarz sztuki profesora Bambi [2] Autor tekstu: Ziemowit Ciuraj
Pod mur uczelni podjechała ciężarówka załadowana długimi stalowymi rurami. Głośno trzasnęły otwierane burty naczepy i ładunek z łoskotem zwalił się na
kamienną nawierzchnię ulicy. Słowa zafurczały i nabrały nowego wigoru. „Czy nie przekraczam sensownych granic interpretacji dźwięków, których znaczenia nie
rozumiem, czy nie daję się aby uwieść egzotycznej świeżości nieokrzesanej cudzoziemszczyzny?" — zawahał się. „Wszak prostym pracownikom fizycznym zazwyczaj
nie przydaje się a priori waloru błyskotliwej elokwencji".
Profesor przerwał tok wywodu i podszedł do okna. Popatrzył z wysokości pierwszego piętra na robotników kręcących się wokół ciężarówki, która zatrzymała się
u wylotu zaułka, przy którym stał zabytkowy budynek uniwersytetu. Dwóch z nich właśnie wyładowywało młoty pneumatyczne. Pokręcił z niedowierzaniem głową. -
Impossibile — mruknął.
Obrócił się z godnością i nie dając po sobie poznać wzburzenia kontynuował wykład.
Po kilku minutach przestrzeń auli wypełnił wibrujący huk młotów rozbijających bruk. Profesor zamilkł. Zdjął okulary i popatrzył bezradnie na audytorium.
Oczy rozszerzyły mu się ze zdziwienia.
Najbliżej siedzący, obdarzony nieskazitelną urodą filmowego amanta acz niezbyt mądrym wyrazem twarzy osobnik, pochylony ku swojej koleżance, szeptał jej
coś do ucha. Wywoływało to u dziewoi z trudem powstrzymywane parsknięcia, które świadczyły o tym, że oboje świetnie się bawią. Rząd dalej jakieś urodziwe
dziewczę robiło sobie makijaż. Zapatrzone w lusterko różowej puderniczki poprawiało sobie image małego, zgrabnego noska, na którym jeszcze gdzieniegdzie
spod warstwy pudru wyzierały niesforne piegi. Wbił w nią spojrzenie bazyliszka. Poczuła na sobie jego wzrok; ręka przez chwilę znieruchomiała, po czym
zniecierpliwionym ruchem głośno zatrzasnęła puzderko. Odwzajemniła groźne spojrzenie i ostentacyjnie wpatrując się w bezczelnego łosia zadziornie
przekrzywiła głowę. Kiedy podniósł oczy ku dalszym rzędom, dostrzegł skupienie, jednak skierowane nie na niego, tylko tablety i laptopy, dzięki którym
większa część sali przeniosła się w wirtualne przestrzenie forów społecznościowych. Reszta ziewała okrutnie.
W pewnym momencie odniósł wrażenie, że śni koszmar pedagoga. W rzędzie najwyższym trwał turniej karciany, a sąsiedzi z niższej ławy, odwróceni do katedry
tyłem, z natężoną uwagą śledzili kolejne wyjścia graczy.
Niezwykłe podejrzenie jak błyskawica przeszyło jego umysł; odwrócił głowę w stronę tłumacza tak szybko, że poczuł gorąco na karku.
— Czy to jest Uniwersytet św. Filipa?
Rudy pączek popatrzył na profesora. Przez chwilę myślał, że uczony żartuje.
— Tak — w głosie jego zabrzmiało tak szczere zdumienie, że uczony nabrał smutnej pewności. Przez chwilę miał nadzieję, płonną niestety, że jakimś
niezrozumiałym zbiegiem okoliczności trafił przez przypadek do akademii wychowania fizycznego albo może nawet, strach pomyśleć, szkoły biznesu.
Zamknął na chwilę oczy, nabrał powietrza, po czym wypuścił je powoli przez zaciśnięte usta. Wreszcie zwrócił się do tłumacza:
— Proszę zamknąć okno.
Tłumacz wykonał polecenie. Hałas zmienił barwę, ale nie stał się ani trochę mniej dokuczliwy. Było jasne, że kontynuowanie pracy w tych warunkach jest
niemożliwe. Właściwie mógł przerwać wykład. Okoliczności w pełni by to usprawiedliwiły. Ale myśl o dezercji — jego, który uważał się za spadkobiercę
najlepszych tradycji włoskiej nauki i ambasadora wielkiej kultury śródziemnomorskiej — wydała mu się niedorzeczna.
Przyszło mu w pewnym momencie na myśl pytanie, co go pokusiło, by przyjeżdżać do tego dziwnego, odległego kraju. Odrzucił je szybko i wziął się w garść.
— Cosi non va — wyszeptał. Tak nie może być.
Powiedział kilka słów do asystentki i dziewczyna wyszła z sali. Po kilku minutach wróciła z wiadomościami z frontu robót.
— Będzie wymiana rur. Nic się nie da zrobić — oznajmiła z rezygnacją.- Niente da fare.
Bambi uśmiechnął się łagodnie, ale w jego oku pojawił się błysk szaleństwa. Już miał poprosić o bardziej szczegółowe wyjaśnienia lecz w tej samej chwili w
drzwiach pojawił się jeden z budowlańców, w brudnych dżinsach i poplamionej pomarańczowej kamizelce drogowca.
— O co chodzi? — zapytał zdziwionym tonem, przyglądając się z zainteresowaniem fantazyjnej fryzurze uczonego. Na widok kolczyka uśmiechnął się krzywo.
— Gdyby panowie zechcieli poczekać godzinkę z tym kuciem, profesor mógłby dokończyć wykład — wyjaśnił pojednawczo tłumacz.
Robotnik wyjął zapałkę, którą żuł w kącie ust.
— Aaa, wykład — wydawało się przez chwilę, że przebłysk zrozumienia zagościł na wymiętej twarzy, na której zachowało się wspomnienie rozkoszy alkoholowego
raju. — Nie ma takiej opcji. Płacą nam za dzieło, nie godziny — oznajmił krótko.
Przybysz popatrzył na wyświetlane na ekranie zdjęcie i zaciekawiony podszedł do rzutnika.
— Kurde — oświadczył z rozbawieniem przypadkowy gość wykładu. — Takie cóś to tera tylko w muzeum.
Z nonszalancją światowca wsadził lewą rękę w kieszeń spodni a prawą zaczął ruszać suwakiem podajnika slajdów. Zaklekotały przeźrocza, na ekranie jedne po
drugich rozbłysły kolorowe zdjęcia pałaców, plafonów i rzeźb. Profesor jęknął, zamachał rękami i rzucił się w jego stronę cedząc słowa wywołujące rumieniec
u tłumacza. Gość, skonfundowany nerwowym gulgotaniem kapłana wielkiej sztuki przestał bawić się urządzeniem. Wychodząc posłał profesorowi obrażone
spojrzenie.
Niebawem huk stał się jeszcze potężniejszy. Ekipa porzuciła prace rozpoczęte u wylotu ulicy i przeniosła się pod okna sali wykładowej. Głębokiemu basso
continuo młotów wtórował teraz przeraźliwy kanon dwóch pił tarczowych tnących stal.
Wobec takiego rozwoju sytuacji profesor, przekrzykując łomot, poprosił asystentkę, żeby skontaktowała się z rektoratem.
Tymczasem sala całkiem straciła zainteresowanie tym, co dzieje się na katedrze. Panienka w czerwonym wdzianku sennie wsparła brodę na ręce opartej o pulpit
i obserwowała śmiesznego człowieka ze staroświeckim epidiaskopem z wyrazem bezbrzeżnego znudzenia.
— Człowieku, jak masz karo, dokładasz karo. — W ostatnim rzędzie trwała nauka brydża.
Niesłychane. Porzucił okop stoików i ruszył do straceńczej szarży na porażającą swym ogromem twierdzę Ciemnogrodu.
— Attenzione! — krzyknął donośnie i zaklaskał, próbując zwrócić na siebie uwagę.
Sala odpowiedziała mu gromkimi brawami, gwizdami i radosnym wyciem.
Zawrzało. Szum zbieranych ubrań, plecaków i toreb, zgiełk głośnych rozmów, tupot nóg i salwy śmiechu zagłuszyły krzyki profesora. Ktoś śpiewał „Zawsze
spoglądaj na jasną stronę życia". Studenci ruszyli do wyjścia.
Wtedy zdał sobie sprawę z tego, że zaiste potężny i nieokiełznany stał się żywioł ignorancji, że właśnie przekracza ową niewidzialną granicę, oddzielającą
ład od chaosu i że to on — Giovanni Salvatore Bambi — jest ostatnią instancją zdolną zapobiec katastrofie: profanacji świętego refugium klasycznej sztuki.
W teatralnym akcie desperacji, rozkładając szeroko ręce, własnym ciałem zablokował drzwi.
*
Kiedy rektor w towarzystwie kilku policjantów przybył na miejsce, technicy wykonywali właśnie dokumentację fotograficzną. Na średniowiecznym kamieniu
posadzki korytarza ujrzał leżącą, popękaną marmurową figurę, jako żywo przypominającą wzorcowy posąg cesarza Augusta. Od razu rozpoznał rysy słynnego
wykładowcy.
Koroner wykonał już swoją pracę. Trzymając plastikowy kubek z kawą w jednej ręce a drugą w kieszeni, trzecią robił notatki w notesie, który dzierżył w
czwartej. Piątą przywitał się z rektorem.
— Skamieniał z oburzenia — wyjaśnił ściszonym głosem i wysiąkał nos w chusteczkę, którą wyciągnął szóstą dłonią.
Rektor przez dłuższą chwilę w skupieniu kontemplował niezwykły artefakt.
— Czyż to nie piękne?… — w zamyśleniu potarł potężną, kwadratową szczękę boksera zasnutą cieniem dwudniowego zarostu. — Oto sztuka po raz kolejny
zakreśliła formę życia nadając mu ostateczny, ponadczasowy kształt. — Westchnął refleksyjnie. Rozpakował listek gumy do żucia a błyszczący papierek cisnął
na podłogę.
Igor Mitoraj, „Światło Księżyca", fot. Rick Eisenmenger
Oto starły się ze sobą dwie odwieczne potęgi: Prostactwo i Wyrafinowanie. Wynik tego starcia nie zawsze jest łatwy do przewidzenia: raz górą są ci, którzy
przyoblekając doświadczenie w cyzelowane formy słów i symboli kształtują uporządkowany obraz świata; innym znów razem ci, którzy kierowani mechaniką praw
termodynamiki udzielają energii wszelkim przemianom, których doświadcza obszar kultury a które są niemożliwe bez twórczego napięcia zachodzącego między
tym, co trwałe i poddane regule a tym, co całkowicie nieprzewidywalne, spontaniczne a często, niestety, destrukcyjne.
Z gąszczy religijnych mateczników wychodzą czasem gorliwcy, wskazujący oskarżycielskim palcem na okresy intelektualnego ożywienia — Odrodzenie i Oświecenie
— jako źródła współczesnego materializmu i wszelkich plag, które on ze sobą niesie. Ponieważ rzecz nasza dzieje się wokół pojęcia formy, warto zwrócić
uwagę na istotny fałsz ukryty w takim podejściu.
Jeśli zważymy, że odczucie formy jest zasadniczym sposobem doświadczania materialności świata, jeśli uzmysłowimy sobie, że silnie rozwinięty formalizm -
zarówno w obszarze sztuki, organizacji społecznej i religijnej jak też w sposobie kształtowania relacji człowieka do świata materialnego — stanowi bodaj
najbardziej charakterystyczny rys tego, co można nazwać „cywilizacją Zachodu" , możemy bez ryzyka dużego błędu postawić tezę, że arystotelizm, który stał
się (z poprawkami św. Tomasza) podstawową doktryną Kościoła i fundamentem europejskiej cywilizacji, przyznający formie rolę determinanty wszelkich przemian
i trwałości obserwowalnego świata, jest właściwym źródłem zachodniego materializmu.
1 2 3 Dalej..
« Powiastki fantastyczno-teolog. (Publikacja: 16-05-2014 )
Wszelkie prawa zastrzeżone. Prawa autorskie tego tekstu należą do autora i/lub serwisu Racjonalista.pl.
Żadna część tego tekstu nie może być przedrukowywana, reprodukowana ani wykorzystywana w jakiejkolwiek formie,
bez zgody właściciela praw autorskich. Wszelkie naruszenia praw autorskich podlegają sankcjom przewidzianym w
kodeksie karnym i ustawie o prawie autorskim i prawach pokrewnych.str. 9656 |