Kultura » Historia
O tym jak europejska oaza tolerancji została czarnym ludem fanatyzmu [1] Autor tekstu: Mariusz Agnosiewicz
Był taki kraj w samym środku Europy, który stworzył całą praktykę i teorię tolerancji religijnej, którą szczyci się dziś Europa. Był to kraj niechętny
krucjatom i nieznający szału polowań na czarownice. Kraj, który przygarnął Żydów, gdy inni ich prześladowali. Kraj, który jako pierwszy chrześcijański
zawarł pokój wieczysty z imperium muzułmańskim. Kraj, którego oświecony władca deklarował, że nie zamierza być panem sumień swoich poddanych ani że nie
jest na tyle naiwny, by wierzyć, że z pokłutej hostii krew pociecze — w czasie, kiedy władcy europejscy za szczyt postępu pozwalającego im na zakończenie
zabijania inaczej wierzących uznali zasadę „czyja władza tego religia".
Fot. Vladimir Archipov
Gdy kraj ten dostał się we władanie cudzoziemskich królów, którzy wnieśli weń politykę nietolerancji, ciężko zachorował i został rozgrabiony przez sąsiadów
pod pretekstem wycinania nietolerancyjnego wrzodu Europy.
Jest to prawdopodobnie największy paradoks historii Polski.
Powinniśmy jednak umieć wyciągać lekcje z własnej historii, by nie być skazanym na jej powtarzanie. Trzeba też należycie zrozumieć czym była tzw. kwestia
dysydencka, która w podręcznikach szkolnych opowiadana jest nieudolnie.
Dla dokonania rozbiorów Polski i wymazania z mapy kraju o wielowiekowej tradycji, zaborcy potrzebowali czarnego PR na Polskę. Nie tyle dlatego by inni
mieli rzucić się nam z pomocą, ile po to, by usprawiedliwić przed opinią publiczną Europy tak jaskrawą ingerencję w losy nieagresywnego kraju, który w
przeszłości wielokrotnie stawał w obronie całej Europy przed najazdami z zewnątrz. Wytworzenie negatywnego obrazu Polski stało się niezbędnym warunkiem
całej operacji.
W poprzednich tekstach wskazywałem już, że największą tragedią historyczną była utrata rodzimej dynastii panującej i przejęcie władzy naczelnej przez
zewnętrzne dynastie. Wazowie wnieśli do Polski całkowicie sprzeczną z naszą tradycją politykę religijną a ich polityka wojenna wycieńczyła kraj. Dzieło
zniszczenia dokończyła polityka Wettynów. Tzw. noc saską opisuje się w kategoriach rozpasania i nieudolności, pomijając przy tym kluczową i nader czynną
rolę królów saskich w zdruzgotaniu image Polski za granicą, co stało się przygotowaniem do operacji rozbiorowej.
Stanisław August powinien w naszej historiografii uchodzić za wielkiego patriotę, gdyż wszelkimi siłami starał się naprawić te szkody. Niestety, otatni
rozdział wplątania Polski w nietolerancję napisały klasyczne operacje specjalne Rosji i Prus — to opłacani agenci utworzyli w Polsce stronnictwa religijne,
które podjęły ostatnią bezpardonową walkę pomiędzy sobą.
Poniższy tekst przypomina ten proces.
Czym naprawdę była noc saska
Polska tolerancja była atutem Rzeczypospolitej, gdyż ciągnęli tutaj innowacyjni ludzie prześladowani za herezje w całej Europie. Sytuacja uległa zmianie
po spolaryzowaniu Europy po Wojnie Trzydziestoletniej, która wprowadziła zasadę cuius regio eius religio. Religia zaczęła być wykorzystywana regularnie
jako pretekst do interwencji międzynarodowych.
Ludzie prześladowani religijnie, emigrują z kraju, zasilając tym samym gospodarki kraju tolerancyjnego. Kiedy innowiercy zamiast emigrować, zaczęli
zabiegać o ingerencję w sprawy Rzeczypospolitej — zmieniły się zasady gry.
Żaden inny kraj europejski nie sąsiadował wówczas z tak dużą liczbą różnorodnych religii. Żaden też nie toczył wojen przez cały wiek XVII z tak dużą liczbą
innowierczych krajów. Noc Saska to właśnie przesunięcie wojen z dysydentami z poziomu międzynarodowego na poziom krajowy.
W 1717 konstytucja sejmowa odebrała dysydentom prawo publicznego sprawowania nabożeństw oraz budowy nowych świątyń w miastach królewskich. Instrukcja
trocka z 1750 zakazywała nadawania innowiercom urzędów, starostw, hibern. Akty te nie można kategorycznie potępiać, gdyż miały one uzasadnienie w ówczesnej polityce innych państw, a dysydenci w rzeczy samej stali się instrumentem „dobrosąsiedzkich" ingerencji. Problemem było co innego — celowe ignorowanie bezprawnych ekscesów na tle religijnym oraz ferowanie jaskrawo niesprawiedliwych wyroków.
Kwestię dysydentów w Polsce często przedstawia się jako bezzasadne formułowanie czysto politycznych nacisków na równouprawnienie polityczne innowierców, choć nie był to
wcale ówczesny standard europejski. Prawa polityczne były tylko jednym z postulatów, nie zawsze występującym. Podstawą było dążenie do odzyskania
utraconych praw religijnych, zwrotu świątyń, możliwości praktykowania innowierczej religii. Zestawienie wszelakch krzywd i pretensji innowierców wobec
Polski zawiera publikacja wydana w 1767 w Londynie zatytułowana Reflections on the affairs of the dissidents in Poland.
Szymon Askenazy pisze, że kwestia dysydencka była „jednym z gwoździ do trumny Rzeczypospolitej". Sprawa dysydencka jest przykładem świadomego użycia
religii jako społecznego ładunku wybuchowego, w precyzyjnie zaplanowanym interesie politycznym przez pozbawionych skrupułów ateistów (rozbiorów dokonali
monarchowie oświeceni, zdystansowani do religii). Dostrzeżenie w tym wirtuozerii powinno być traktowane jako szczepionka przed ponownym przechodzeniem tej
samej choroby w przyszłości.
Czym była sprawa dysydencka? Planowym wybuchem fanatyzmu religijnego skierowanym do wewnątrz, który zniszczył organizm nosiciela. Król Stanisław August
stał się dla fanatyków wcieleniem najgorszego diabła, w pewnym momencie chcieli nawet postawić pomnik carycy za usunięcie tego szatana. Innym objawem tego
autodestruktywnego szału było wściekłe darcie i deptanie reformatorskiego projektu prawa na forum polskiego sejmu.
Dlaczego należy w tym widzieć sterowaną autodestrukcję a nie przejaw kolejnej wojny religijnej? Autorom kwestii dysydenckiej nie chodziło bowiem o obronę
praw mniejszości religijnych w Rzeczypospolitej, lecz o to, by fanatycy katoliccy rozbili i sparaliżowali państwo. Jakże wymowny jest fakt, że główny
wykonawca tego projektu, ambasador Rosji w Warszawie, Nikołaj Repnin, zorganizował najpierw partię innowierczą (konfederacja słucka dla Litwy, na czele
której postawił kalwinistę Jana Jerzego Grabowskiego, i toruńska — dla Korony, z luteraninem Jerzym Wilhelmem Goltzem na czele), a następnie katolicką
odpowiedź na nią — konfederację radomską (23 czerwca 1767), której przywódcą uczynił Karola Stanisława Radziwiłła Panie Kochanku.
Fragment powieści Waldemara Łysiaka syntetycznie ujmujący politykę ościennych mocarstw wobec Polski w XVIII wieku
Umocnienie innowierców w Rzeczypospolitej nie tylko nie było prawdziwym celem zabiegów wokół kwestii dysydentów, było ono wręcz skutkiem niepożądanym.
Minister spraw zagranicznych Rosji, Nikita Panin, pouczał Repnina, by uważał, by jego działania faktycznie nie umocniły polskiego innowierstwa (list z 25
sierpnia 1767).
Fryderyk II w 1766 pisał do swego posła, by wręcz zaangażował się potajemnie w torpedowanie równouprawnienia różnowierców. Kunszt tego spisku politycznego
przejawiał się nie tyle w uczynieniu z polskiego kleru i polskich klerykałów nieświadomych wykonawców interesów zaborców. Większym jeszcze osiągnięciem
było wciągnięcie do tej „gry o tron" papieża Klemensa XIII, dla którego sprawa dysydentów w Polsce była jednym z kluczowych elementów pontyfikatu.
Oświeconym zaborcom nie należy jednak przypisywać zbyt wiele, nie wszystko było elementem ich planu.
Opisy sprawy dysydenckiej często oscylują wokół sugestii, że była ona wymysłem wrogów Polski. Tymczasem problem był realny. Faktem jest, że w latach
poprzedzających podniesienie kwestii dysydenckiej, w Polsce eskalowały się ekscesy antyprawosławne i antyprotestanckie, które były konsekwentnie
podsycane przez papiestwo oraz saskiego króla. Były to zjawiska od początku prowokowane, ale faktem jest, że pretekst zaistniał w pełnej krasie.
Miały wówczas miejsce akty burzenia zborów i innego rodzaju zajścia antyprotestanckie. Tymczasem prawa protestantów były przedmiotem międzynarodowych
zobowiązań Polski (Pokój oliwski, 1660), stwarzając tym samym pretekst do ingerencji ze strony Prus. Należy jednak podkreślić, że nie tylko przyszli
zaborcy podejmowali wówczas interwencji w Polsce w sprawie praw dysydentów, ale i Szwecja, Dania, Anglia.
Dostatecznym ostrzeżeniem powinna być dla Polaków sprawa tumultu toruńskiego z 1724, kiedy jedna z wielu burd religijnych zakończyła się bardzo surową
reakcją polskiej władzy centralnej, która uznała wyłączną winę luteranów za tumult w którym doszło do znieważenia figury maryjnej, za co na śmierć skazano
kilkanaście osób, w tym protestanckiego burmistrza miasta. Sprawa odbiła się szerokim echem międzynarodowym, szczególnie w Prusach i Anglii. Miała wtedy
miejsce interwencja zagraniczna w Polsce w związku z ochroną dysydentów. Anglia rozważała wówczas nawet zbrojną interwencję w Polsce w obronie dysydentów.
W literaturze angielskiej uważa się, że sprawa tumultu toruńskiego przyczyniła się do umocnienia niechęci do katolicyzmu w Anglii.
Całą winę za to zajście trzeba przypisać królowi Augustowi II Mocnemu, którego państwo nie działało, który jednak w trybie błyskawicznym doprowadził do
sądowego mordu na protestantach. Bez względu na winę, skazanie tylu osób na karę śmierci było jaskrawo niesprawiedliwe. Był to ewidentny sabotaż wizerunkowy
wobec Polski ze strony jej marionetkowego króla osadzonego siłą na polskim tronie. W ten sposób Sakson wpisał się w dawną politykę Wazy prowadzenia
Rzeczypospolitej na kursie kolizyjnym. Najpierw w okresie Wazów (dynastia luterańska) neofici ciągali Polaków do wojen ze wszystkimi innowiercami wokół, następnie w okresie Wettynów (dynastia luterańska) neofita mordował rodzimych protestantów w imieniu Rzeczypospolitej. Król w żadnym razie nie był fanatykiem religijnym i doskonale musiał zdawać sobie sprawę zarówno z konsekwencji
krajowych takiego rozstrzygnięcia, jak i międzynarodowych. Polska straciła wówczas twarz.
Po sprawie toruńskiej wzięto się tymczasem za prawosławnych. Biorąc pod uwagę rosnący wpływ Rosji na sprawy wewnętrzne Rzeczypospolitej w XVIII w. oraz
przyznanie Rosji prawa do opieki nad prawosławnymi w Polsce na mocy traktatu pokoju wieczystego pomiędzy Polską a Rosją (1686), ekscesy te stawały się nie
tylko awanturnictwem religijnym, ale i cennymi prezentami dla polityki rosyjskiej.
1 2 Dalej..
« Historia (Publikacja: 23-02-2015 )
Wszelkie prawa zastrzeżone. Prawa autorskie tego tekstu należą do autora i/lub serwisu Racjonalista.pl.
Żadna część tego tekstu nie może być przedrukowywana, reprodukowana ani wykorzystywana w jakiejkolwiek formie,
bez zgody właściciela praw autorskich. Wszelkie naruszenia praw autorskich podlegają sankcjom przewidzianym w
kodeksie karnym i ustawie o prawie autorskim i prawach pokrewnych.str. 9807 |