Racjonalista - Strona głównaDo treści


Fundusz Racjonalisty

Wesprzyj nas..
Zarejestrowaliśmy
204.446.879 wizyt
Ponad 1065 autorów napisało dla nas 7364 tekstów. Zajęłyby one 29017 stron A4

Wyszukaj na stronach:

Kryteria szczegółowe

Najnowsze strony..
Archiwum streszczeń..

 Czy konflikt w Gazie skończy się w 2024?
Raczej tak
Chyba tak
Nie wiem
Chyba nie
Raczej nie
  

Oddano 701 głosów.
Chcesz wiedzieć więcej?
Zamów dobrą książkę.
Propozycje Racjonalisty:
Sklepik "Racjonalisty"

Złota myśl Racjonalisty:
Jednym z najbardziej odpychających skutków ubocznych mieszania dobra moralnego z "duchowością" jest fakt, iż umożliwia to ogromnej liczbie ludzi zwykłe wałkonienie się kosztem cudzej ofiarności i pracy, ukrywane pod niewypowiedzialnie świętą (..) maską pobożności i głębi moralnej.
 Kultura » Historia

Zapomniane dzieci – wywiad z Władysławem Grodeckim [2]
Autor tekstu:

Po brytyjsko-radzieckiej inwazji na Iran w sierpniu 1941 r. północny Iran znalazł się pod okupacją sowiecką. W tym czasie powstał obóz w Teheranie i dwa przejściowe w Ahwazie i Meszhedzie. Po przybyciu do stolicy Iranu dzieci zakwaterowano w niedokończonej fabryce broni i w namiotach. Często sypiały na gołej ziemi. Choć też przynoszono im materace, lampy, zabawki i słodycze, to brakowało księży, pielęgniarek i lekarzy. W zabójczym klimacie wybuchła epidemii tyfusu plamistego i duru brzusznego. Każdego dnia umierało po ok. 15 osób. Z braku trumien grzebano dzieci owinięte kocem. Brakowało miejsca na pochówek. Na nowym cmentarzu przeznaczonym wyłącznie dla Polaków pochowano ok. 2000 zmarłych. A jednak jak wspomina płk. Ross: „Byłoby nieprawdą twierdzić, że polscy uchodźcy w Teheranie byli entuzjastycznie nastawieni do wyjazdu na południe. Deportowani z własnych domów w Polsce i wożeni pod przymusem w różnych kierunkach po ogromnych przestrzeniach europejskiej i azjatyckiej Rosji nie mieli ochoty do dalszych podróży w nieznane, nawet w najlepszych warunkach". Nie mieli ochoty wyjazdu na południe kraju, a tym bardziej za ocean. Najwięcej chętnych było na wyjazd do Meksyku w nadziei na przekroczenie granicy USA, gdzie mieli swych krewnych.

Tymczasem dla ocalałych dzieci zaczęto organizować w Iranie szkoły, ochronki i różne kursy. Największy ośrodek powstał w Isfahanie. Decyzja o umieszczeniu dzieci w Isfahanie była podyktowana naglącą potrzebą wywiezienia jak największej liczby sierot do lepszych warunków klimatycznych i mieszkaniowych, by po przeżyciach w ZSRR powróciły do zdrowia i nabrały sił. Początkowo było tu 250 dzieci, ale z biegiem czasu znalazło się tu ok. 2500 osób. W latach 1942-1945 przewinęło się przez ten ośrodek około 2000 dzieci. Niektóre mieszkały tu od początku do końca istnienia obozu. Inne do wyjazdu do Afryki lub Nowej Zelandii.

Europejskie i amerykańskie siostry zakonne przekazały Polakom sześć szkół i internaty, a szach wypożyczył wielką pływalnię. Pomagał dzieciom ks. bp Józef Gawlina, saperzy Dywizji Karpackiej, siostry nazaretanki i żołnierze alianccy, stacjonujący w Iranie.

Jaki był stosunek aliantów do polskich sierot. Czy mógłby pan przybliżyć chwalebną działalność płk. Aleksandra Rossa?

Gdy rządy USA i Wielkiej Brytanii w imię przyjaznych stosunków z Rosją odmówiły polskim dzieciom gościny, pierwszym krajem, który zezwolił im na przybycie, były Indie. Ich śladem podążyły władze krajów Afryki Wschodniej, Meksyku i Nowej Zelandii.

Na początku XXI w. dowiadujemy się z mediów, jakim problemem dla państwa polskiego jest przyjęcie kilku czy kilkunastu rodzin ze Wschodu. Jakie więc musiały być problemy z przyjęciem wielu tysięcy wygłodzonych, schorowanych i wynędzniałych, obcych dzieci w okresie wojny? Jak wyglądało życie tubylców i młodych przybyszów z dalekiego i zimnego Lechistanu? Życie obok wojny?

W trakcie moich wędrówek po świecie odwiedziłem większość miejscowości gdzie znajdowały się obozy polskich dzieci. Tam lub w innych krajach (w USA, Kanadzie, Meksyku, Argentynie, Polsce) opowiadano mi, z jaką serdecznością przyjmowano polskie sieroty. Dzieci bały się trudów podróży, kontaktów z ludźmi obcej kultury i religii, a nawet jak w przypadku Afryki — dzikich zwierząt. Prawie zawsze były to obawy zupełnie nieuzasadnione, prawie wszędzie przestraszone sieroty witano polskim hymnem, przynoszono różne prezenty. W obozach robiono wszystko, by dzieci czuły się dobrze, by niczego im nie brakowało. Były kaplice, gdzie dzieci się modliły, place zabaw i szkoły, gdzie dzieci przygotowywano do zawodu, normalnego życia i sprawowania władzy po powrocie do Polski po wojnie. Najbardziej ulubione przez nie przedmioty w szkole to: język polski, geografia i historia ojczysta! Uczono prawdziwej historii Polski, historii, której dzieci nie musiały się wstydzić.

Ogromne zasługi w ratowaniu polskich sierot miał angielski pułkownik Aleksander Ross, który urządził specjalny obóz dla dzieci i roztoczył nad nimi staranną opiekę. Szczerze je pokochał. Według jego raportu od marca do września 1942 r. z Rosji do Iranu wyjechało łącznie 75 003 wojskowych i 41 128 cywilów, w tym ok. 20 tys. dzieci. Ponadto przez Meszhed wyjechało 2 694 osoby, głównie cywilów.

Niestety trzeba było wkrótce opuścić gościnny Iran i ruszać na południe.

Jam Saheb Digvijay Sinhji — „dobry maharadża" z Indii — zaopiekował się tysiącem polskich sierot. Czy dużo było takich historii, że ktoś z odległego kraju, innej kultury pochylił się nad losem polskich dzieci?

Przypadków niezwykłej gościnności i serdeczności na tułaczym szlaku polskich dzieci było bardzo dużo. To zaskakujące, że gościnność to cecha ludzi i narodów biednych. Często biedni ludzie, choć sami niewiele mają, dzielą się z innymi. Europa jest bogata, ale ludzie nie są szczęśliwi. W Azji i Afryce żyją ludzie biedni, ale bardzo gościnni i szczęśliwi.

Znam ją nie tylko z opisów, sam tej gościnności i serdeczności doświadczyłem, szczególnie ze strony muzułmanów i ludzi Czarnego Lądu.

Nie ma na świecie kraju równie fascynującego jak Indie. Już na początku w 1974 r., gdy pojawiła się pierwsza okazja, udałem się nad Ganges! Byłem pod wielkim wrażeniem polskiego inżyniera Maurycego Friedmana, współpracownika Gandhiego, który odwiedził mnie wówczas w Bombaju. Zaś w bibliotece polskiej w Madrasie dowiedziałem się, że Indie były pierwszym krajem, który przyjął kiedyś polskie dzieci… Poza przejściem morskim z Rosji do Iranu było przejście lądowe do Indii. Konsulat RP w Bombaju zaproponował władzom utworzenie obozu w Bandurze. Tam dzieci miały odpoczywać i dochodzić do pełni sił. Jednak władze Indii odrzuciły ten projekt .

W tej niełatwej sytuacji przyszła pomoc z niespodziewanej strony. Maharadża Navagaru Jam Saheb Digvijay Sinhji — który osobiście jako chłopiec poznał w Szwajcarii Ignacego Paderewskiego, a po latach w Londynie Władysława Sikorskiego — zainteresował się historią naszego kraju, szczerze polubił Polaków i przejął się tragicznym losem polskich sierot. Zaproponował utworzenie własnym sumptem obozu w Balachadi i to uczynił. Za jego przykładem poszło 25 maharadżów i innych dobroczyńców!

Polskie wojsko po pewnym czasie opuściło Iran i ruszyło w szlak bojowy. Wtedy wielu nastolatków kłamało na temat swojego wieku, aby tylko dostać się do armii. Co jednak z młodszymi dziećmi, które nie mogły służyć w wojsku? Jakie były ich dalsze losy, kiedy już opuściły przyjazny Iran?

Ten stan nie mógł trwać długo. Obawa, że w razie zmian politycznych znowu mogły wrócić w ręce Sowietów napawała niepokojem. Jeszcze w czerwcu 1942 r. rząd brytyjski z rządami swych kolonii w Afryce Wschodniej i na konferencji gubernatorów w Nairobi zdecydował o umieszczeniu Polaków w krajach Afryki Wschodniej, a polskie sieroty zgodził się przyjąć rząd Indii.

Natomiast w tworzeniu armii gen. Władysława Andersa ogromną rolę odegrał powstały w 1933 r. Konsulat w Bombaju. Wobec skandalicznie ubogiego zaopatrzenia w żywność, odzież i sprzęt formowanych polskich oddziałów i cywilów przez ZSRR zaistniała pilna potrzeba przekazania im niezbędnego wyposażenia z magazynów armii brytyjskiej. Nierzadkie bowiem były przypadki koczujących, wygłodzonych, obdartych i brudnych dzieci.

Opieką nad polskimi dziećmi, które zostały w ZSRR, zajmowała się także Hanka Ordonówna.

Polska kolonia w Bombaju uczyniła wszystko, by losem ginących z głodu i chorób w azjatyckiej Rosji po zwolnieniu z zsyłki zainteresować wpływowe koła Indii. Udało się! Poza pomocą zorganizowaną przez Czerwony Krzyż, pomagał Polish Children's Fund (Fundusz stworzony z inicjatywy konsulatu w Bombaju). Pomoc dzieciom niósł rząd Indii, brytyjskie władze lokalne i dziesiątki bezimiennych ofiarodawców. Pierwszy transport polskich dzieci drogą lądową do Meszhedu miał miejsce 13 marca 1942 r. Przy wsparciu Brytyjczyków i Hindusów pomoc organizował konsulat RP w Bombaju.

Największym jednak osiągnięciem konsulatu pod auspicjami PCK była organizacja ekspedycji z Indii z pomocą materialną. Ciężarówki jechały z żywnością, lekarstwami, odzieżą, a wracały z dziećmi z sierocińca w Aszhabadzie. Ekspedycją kierował Tadeusz Lisicki, a jedną z opiekunek była Hanka Ordonówna. Eugeniuszowi i Kirze Banasińskiej udało się stworzyć kilka obozów. Największy z nich znajdował się w Valivade, gdzie umieszczono ok. 5 tys. uchodźców. Funkcję harcmistrza w tym obozie sprawował tu legendarny ks. Zdzisław Peszkowski. Możliwość inwazji wojsk japońskich na Indie, a także trudności z przyjęciem większej liczby dzieci przez kraje Afryki Wschodniej stanowiły przeszkodę dla kolejnych transportów dzieci do tego kraju. Dopiero zmieniła to interwencja brytyjskiego ministra spraw zagranicznych Anthony’ego Edena.

Jak wiele z tych osób ocalałych jeszcze żyje? Czy utrzymuje pan z nimi kontakty?

Znany polski współczesny podróżnik Wojtek Dąbrowski powiedział kiedyś o mnie (zawsze z pisaniny innych można dowiedzieć się coś o sobie!): „Grodecki to legenda i pierwszy Polak, który przecierał szlaki innym, także mnie".

Miłe to stwierdzenie. Tak, to prawda, że zaczynałem swe wędrówki po świecie, gdy nie było internetu, komórek, gdy Polakowi trudno było o paszport, gdy były kłopoty z uzyskaniem wiz, zdobyciem obcej koniecznej w podróży waluty, gdy nie było odpowiednich map, przewodników, gdy za granicę Polski wyjeżdżali tylko sportowcy i politycy, gdy byliśmy traktowani na Zachodzie jak trędowaci, gdy w szkołach nie uczono żadnego języka przydatnego w podróży itd. W tamtych czasach samotna wyprawa była prawdziwą szkoła przetrwania. Wierzyłem, że tam gdzie są ludzie, tam da się przeżyć i to czego nauczyłem się w polskiej szkole, w domu, na ulicy to musi wystarczyć i wystarczyło!

Gdy czyniłem przygotowania do pierwszej wyprawy dookoła świata z lat 1992-1994 i zbierałem adresy różnych organizacji międzynarodowych, instytucji polonijnych i zgromadzeń zakonnych, mój serdeczny przyjaciel, salezjanin ks. Andrzej Policht (późniejszy założyciel Salezjańskiego Wolontariatu Misyjnego w 1997 r.) przekazał mi starannie przygotowany wykaz adresów wszystkich polskich misjonarzy tego zgromadzenia na świecie. On pierwszy podał mi pomocną dłoń.

W wykazie adresów na pierwszym miejscu była już wspomniana s. Walentyna Czernik, salezjanka w Lonavli koło Bombaju. Nim do niej dotarłem, przeżyłem prawdziwy horror w czasie wędrówki przez Indie. Z pięcioosobowego grona studentów, z którymi rozpoczynałem wyprawę, pozostał tylko jeden. Inni, zawłaszczając samochód i kamerę video, w ogóle nie wyjechali z Delhi. Zostałem z niewielką ilością pieniędzy (praktycznie wystarczyło na przelot i kilkudniowy pobyt w Melbourne) bez biletu powrotnego, bez biletu wyjazdowego i wizy do Nowej Zelandii, bez możliwości podjęcia pracy, bez żadnego adresu kogoś, kto by zechciał pomóc. itd.


1 2 3 Dalej..
 Zobacz komentarze (4)..   


« Historia   (Publikacja: 12-10-2017 )

 Wyślij mailem..   
Wersja do druku    PDF    MS Word

Bartosz Bolesławski
Pracownik Ośrodka Badań nad Totalitaryzmami im. Witolda Pileckiego w Warszawie
 Strona www autora

 Liczba tekstów na portalu: 3  Pokaż inne teksty autora
 Najnowszy tekst autora: Tragedii września 1939 nie dało się uniknąć. Rozmowa z prof. Markiem Kornatem
Wszelkie prawa zastrzeżone. Prawa autorskie tego tekstu należą do autora i/lub serwisu Racjonalista.pl. Żadna część tego tekstu nie może być przedrukowywana, reprodukowana ani wykorzystywana w jakiejkolwiek formie, bez zgody właściciela praw autorskich. Wszelkie naruszenia praw autorskich podlegają sankcjom przewidzianym w kodeksie karnym i ustawie o prawie autorskim i prawach pokrewnych.
str. 10155 
   Chcesz mieć więcej? Załóż konto czytelnika
[ Regulamin publikacji ] [ Bannery ] [ Mapa portalu ] [ Reklama ] [ Sklep ] [ Zarejestruj się ] [ Kontakt ]
Racjonalista © Copyright 2000-2018 (e-mail: redakcja | administrator)
Fundacja Wolnej Myśli, konto bankowe 101140 2017 0000 4002 1048 6365