Racjonalista - Strona głównaDo treści


Fundusz Racjonalisty

Wesprzyj nas..
Zarejestrowaliśmy
204.447.193 wizyty
Ponad 1065 autorów napisało dla nas 7364 tekstów. Zajęłyby one 29017 stron A4

Wyszukaj na stronach:

Kryteria szczegółowe

Najnowsze strony..
Archiwum streszczeń..

 Czy konflikt w Gazie skończy się w 2024?
Raczej tak
Chyba tak
Nie wiem
Chyba nie
Raczej nie
  

Oddano 701 głosów.
Chcesz wiedzieć więcej?
Zamów dobrą książkę.
Propozycje Racjonalisty:
Sklepik "Racjonalisty"

Złota myśl Racjonalisty:
W teologii znajdujemy stulecia wysiłków inteligentnych mężczyzn i kobiet, by swoją ewidentnie irracjonalną wiarę przedstawić jako coś logicznego i spójnego.
 Kultura » Sztuka » Teatr » Jednoaktówki (L.B.)

Ajakos [3]
Autor tekstu:

Kwiatkowski: — Już ja go przycisnę! Sfinalizuję wszystko w kilka dni! (wstaje, podchodzi do Burmistrza i podaje mu rękę) Prowadzenie z panem interesów to przyjemność. Nie muszę chyba dodawać, że nikt się nie dowie o naszej umowie i jej warunkach...

Burmistrz: — (z uśmiechem) Dyskrecja to rzecz najważniejsza. Wie pan dobrze, jak upierdliwi bywają nasi radni…

Gabinet Burmistrza stopniowo pogrąża się w mroku.

Kwiatkowski: — Znowu te ciemności. Czemu nie ma światła?

Hermes: — Światła? Też coś! Jak na zmarłego, masz bardzo wygórowane oczekiwania. Trzeba się było cieszyć światłem za życia… (śmieje się) Dobra, dobra, nie przejmuj się. Żartowałem. (prawa strona sceny zostaje oświetlona. Hermes, Ajakos i Kwiatkowski siedzą na swoich krzesłach, jak przedtem) Powiedz mi lepiej, jak ci się podobało to, co obejrzeliśmy. (spogląda pytająco na Kwiatkowskiego) Co powiesz, przyjacielu?

Kwiatkowski: — A co mam powiedzieć? Dotrzymałem słowa — nikt się nie dowiedział. I wszystko odbyło się tak, jak obaj z burmistrzem zaplanowaliśmy. Podzieliliśmy się potem pieniędzmi. Ja za swoją część kupiłem potem od miasta małą kamieniczkę…

Hermes: — Dobrze, że sam wspomniałeś o tej kamieniczce. Pewien szewc miał w tym budynku swój warsztat i mieszkanie. Wyrzuciłeś tego staruszka…

Kwiatkowski: — Zaraz: wyrzuciłem. Miasto dało mu lokal zastępczy w jakimś baraku. Musiałem się pozbyć wszystkich najemców i lokatorów, skoro chciałem sprzedać tę kamieniczkę bankowi.

Hermes: — Rozumiem cię. Zawsze lubiłem ludzi, mających głowę do interesów. A czy kiedykolwiek spotkałeś się z tym szewcem osobiście?

Kwiatkowski: — Nie, nigdy. Moje biuro wysłało mu tylko wypowiedzenie umów, tak jak wszystkim... Po co miałbym z nim rozmawiać? Nie chodziło mi przecież o negocjowanie wysokości czynszu.

Hermes: — W takim razie poznaj go teraz…

W holu robi się coraz ciemniej, aż zapada mrok.

Kwiatkowski: — No nie, znowu…

Hermes: — (rozbawiony) Spokojnie, spokojnie…

SCENA TRZECIA

Lewa strona sceny zostaje oświetlona. Ukazuje się mały, zagracony warsztat szewski. Szewc, w mocno przybrudzonym stroju roboczym,pochyla się nad półką z butami. Po chwili znajduje poszukiwaną parę damskich butów.

Szewc: — Wreszcie je znalazłem. Pamięć już u mnie nie ta, wzrok też… Proszę bardzo. (podaje buty Klientce)

Klientka: — Dziękuję! (uważnie ogląda buty) Ładnie to teraz wygląda. Wreszcie się nie będę bała, że obcas mi odpadnie... Ile się należy?

Szewc: — Dziękuję!

Klientka: — Nie rozumiem. Ile mam zapłacić?

Szewc: — (z naciskiem) Dziękuję! Niech pani nosi na zdrowie. Nie miałem przy tych butach wiele roboty, nie ma o czym mówić. W końcu jest pani moją stałą klientką…

Klientka: — Nie wiem, co powiedzieć… (z uśmiechem) To ja przyniosę panu kawałek ciasta! Wczoraj upiekłam… Wpadnę tu gdzieś za dwie godziny…

Szewc: — Skoro pani taka miła…

Klientka wychodzi z butami w dłoniach. Zaraz potem do warsztatu wchodzi postawny mężczyzna po pięćdziesiątce.

Klient: — Dzień dobry. (wyciąga ze swojej torby parę czarnych pantofli i wręcza ją Szewcowi) Czy mógłby pan coś z tym zrobić? Strasznie się wykoślawiły…

Szewc: — (oglądając pantofle) Żaden problem. Wymienię fleki i tyle… Może pan przyjść jutro z rana. (odkłada pantofle na półkę, a potem siada na stołku, obok swoich narzędzi) A tak w ogóle co słychać? (sięga po jeden z butów, leżących na podłodze i umieszcza go w statywie. zabiera się do przyklejania oderwanej podeszwy)

Klient: - Szkoda gadać, panie! Obyczaje są w upadku! Ludzie zmieniają poglądy częściej, niż rękawiczki. Zawsze tak było, ale teraz… (macha ręką) Weźmy taką armię. Ja służyłem w wojsku dawno temu, za komuny. Mój dowódca kompanii — na zajęciach politycznych! — często pokazywał nam mapę, a na niej rzeki: Łaba, Ren… Mówił: musicie ćwiczyć pokonywanie przeszkód wodnych, bo to się wam może przydać na polu walki… W razie wojny — powiadał — światowej, ruszycie na Zachód, na Hamburg, Akwizgran… (po chwili) Kiedy Polska wchodziła do NATO nie słyszałem, żeby wśród oficerów wzbudziło to jakieś rozterki. Widocznie jest im obojętne, do kogo będą strzelać. Przez czterdzieści lat ćwiczyli na poligonach razem z Ruskimi, jak to będą bić Niemców i Amerykanów, a potem trzask, prask: nagle sojusznicy i wrogowie zamienili się miejscami. To dla mnie podejrzane, zbyt łatwe i naiwne, żeby mogło być prawdziwe... Teraz pewnie mój dowódca pokazuje żołnierzom tę samą mapę Europy i mówi: w razie wojny ruszycie na Wschód, będziecie się przeprawiać przez rzeki: Dniepr, Wołga... Musicie więc ćwiczyć pokonywanie przeszkód wodnych, bo to się wam przyda na polu walki… (śmieje się) Tak, tak, wszystko się zmienia. Nawet jeśli słowa zostają te same. Słowa są zwodnicze, nie można im ufać…

Szewc: — (nie przerywając pracy) A pan jak zwykle, o polityce… Nie szkoda na to czasu?

Klient: — Pewnie, że nie szkoda. Trzeba, panie, nadążać za światem! (powoli rusza w kierunku wyjścia) Tylko tutaj, u pana, czas się zatrzymał. Klepie pan te obcasy na kopycie, jakby nic się nie działo.

Szewc: — (umieszcza w statywie kolejny but) Wielkie rzeczy! Co by się nie działo, buty i tak będą ludziom potrzebne.

Klient: — Tak, to prawda. Ale gdyby wszyscy tam myśleli, świat w niczym by się nie zmieniał.

Szewc: - (sięga po młotek) Może wtedy byłoby lepiej? Przed chwilą sam pan narzekał na zmiany. (ostukuje młotkiem obcas)

Klient: — (kręci głową z niedowierzaniem) Pan jest przeżytkiem z minionej epoki. Sympatycznym przeżytkiem, ale… To do jutra.

Szewc: — (nie przerywając pracy) Do jutra.

Warsztat stopniowo pogrąża się w mroku. Gdy jest już całkiem ciemno, przez dłuższą chwilę słychać jeszcze stukanie szewskiego młotka.

Kwiatkowski: — (nie jest widoczny, słychać tylko jego głos) Nie powiem, sympatyczny staruszek… Ale ja i tak nie czuję się winny. Jego warsztacik nie miał żadnych perspektyw. Jeśli nie ja, to ktoś inny i tak sprzedałby tę kamienicę. Prędzej czy później. (po chwili) Kiedy zrobi się widno?

Hermes: — Za chwileczkę. Nie czujesz się winny? Może i słusznie…

Kwiatkowski: — (z niepokojem) Dlaczego ten Ajakos nic nie mówi?

Hermes: — On nie jest od prowadzenia rozmów. On tylko wydaje wyroki. Przyjdzie czas i na to, nie martw się. (po chwili) Co działo się później, sam wiesz. Sprzedawałeś, kupowałeś, wchodziłeś w rozmaite interesy, wyrabiałeś sobie znajomości... (prawa strona sceny znów zostaje oświetlona. Hermes, Ajakos i Kwiatkowski siedzą na swoich krzesłach, jak przedtem) Jako ekspert muszę ci nawet powiedzieć, że byłeś w tym niezły… Nie minęło piętnaście lat, a stałeś się wpływowym biznesmenem. (po chwili, spoglądając z ukosa na Kwiatkowskiego) Kupiłeś sobie nawet wydawnictwo…

Kwiatkowski: — Na krótko. Tak, pamiętam, przejąłem większościowy pakiet udziałów w dużym wydawnictwie. Firma padała, kupiłem ją za bezcen… Miałem wysoko postawionego kolegę w ministerstwie, on mi załatwiał państwowe zlecenia… Niestety, ten kolega rok później stracił posadę i złotą żyłę przejęła konkurencja…

Hermes: — Czy interesowałeś się kiedykolwiek literaturą? A może teatrem?

Kwiatkowski: — Nie, nigdy! Zawsze wolałem nauki ścisłe.

Hermes: — Po co pytam, skoro znam odpowiedź? Taaaak... Do twojego wydawnictwa przychodzili pewnie literaci, pragnący wydać swoje książki…

Kwiatkowski: — Zapewne. Ale dokładnie to nie wiem… Kazałem spławiać wszystkich pismaków bez wdawania się w rozmowę. I tak się działo. Nigdy nie pytałem pracowników wydawnictwa o szczegóły…

Hermes: — Pytam o te sprawy, bo… (scena stopniowo pogrąża się w ciemnościach) Dużo gadaliśmy o interesach, halach, kamienicach… Teraz chciałbym ci pokazać coś zupełnie innego. Dla odmiany. Popatrz, może cię to zainteresuje…

SCENA CZWARTA

Lewa strona sceny raz jeszcze zostaje oświetlona. Na fotelach, po przeciwnych stronach małego stolika, siedzą: Dyrektor i Literat.

Literat: - (nerwowo gestykulując) Dziwię się, że nie chce pan wystawić moich dramatów. Dlaczego? Pański teatr ma renomę. Czytał pan moje utwory, więc wie pan, czy są coś warte. Moja twórczość to walka duszy, to istna rzeź wewnętrzna… Próbuję sprawić, żeby słowo pokazało swoje granice… Moja twórczość to zetknięcie dusz, wniebowstąpienie w sztukę, gonitwa za widmem ideału… Przełamuję samotność w granicach własnego ja, biciem serca zagłuszam salwy rzeczywistości, opisuję ludzką egzystencję jako formę upadku. Zdarza się, że myśli wkradają mi się do głowy, jak wrogowie…

Dyrektor: — (z uśmiechem) Szkoda, że nie włączyłem dyktafonu. To, co pan mówi, te zdania… Zebrać je do kupy i już byłby z tego spektakl. Może nawet ciekawszy, niż pańskie sztuki... (poważniejąc) Ale przejdźmy do konkretów, skoro panu tak na nich zależy. Powtarzam po raz ostatni — nie wystawimy pańskich tekstów. Pańskie dramaty nawet mi się podobają, są dobre… Ale wie pan, teatr — dzisiejszy teatr! - żywi się czym innym. Taka jest prawda. Poziom tekstów dramaturgicznych nie ma tu nic do rzeczy…

Literat: - (z ironią) Żywi się czym innym? No to smacznego.

Dyrektor: - Wystawiamy rzeczy może mniej wartościowe literacko, za to… Wie pan, nasz teatr musi zarobić na siebie, na samych dotacjach daleko nie zajedziemy. A dodatkowych wydatków mamy sporo: remont dachu, wymiana foteli… Sam pan rozumie.

Literat: - Mniej wartościowe? Czy śmieci, wstawione do galerii, staną się dziełem sztuki? To, co wystawiacie, to z reguły rozreklamowana lipa, humbug… Równie dobrze moglibyście nic nie wystawiać. (z ironią) Tak byłoby najtaniej.


1 2 3 4 Dalej..

 Po przeczytaniu tego tekstu, czytelnicy często wybierają też:
Copywriter
Formalne bycie razem


« Jednoaktówki (L.B.)   (Publikacja: 21-08-2002 Ostatnia zmiana: 06-09-2003)

 Wyślij mailem..   
Wersja do druku    PDF    MS Word

Lech Brywczyński
Ur. 1959. Studiował chemię i historię; pracował w wielu zawodach, m.in. jako tłumacz, wydawca, dziennikarz lokalnej prasy, animator życia kulturalnego; dramatopisarz (dramaty publikowane m.in. w: czasopiśmie Res Humana, szczecińskich Pograniczach, w gdańskim Autografie, w elbląskim Tyglu, w magazynie Lewą Nogą, i in.); w 2002 r. ukazała się jego książka Dramaty Jednoaktowe (sponsorowana przez Urząd Miejski w Elblągu).
 Strona www autora

 Liczba tekstów na portalu: 13  Pokaż inne teksty autora
 Najnowszy tekst autora: Lewica a wiara rodzima, czyli... POGANIE DO AFRYKI!
Wszelkie prawa zastrzeżone. Prawa autorskie tego tekstu należą do autora i/lub serwisu Racjonalista.pl. Żadna część tego tekstu nie może być przedrukowywana, reprodukowana ani wykorzystywana w jakiejkolwiek formie, bez zgody właściciela praw autorskich. Wszelkie naruszenia praw autorskich podlegają sankcjom przewidzianym w kodeksie karnym i ustawie o prawie autorskim i prawach pokrewnych.
str. 1821 
   Chcesz mieć więcej? Załóż konto czytelnika
[ Regulamin publikacji ] [ Bannery ] [ Mapa portalu ] [ Reklama ] [ Sklep ] [ Zarejestruj się ] [ Kontakt ]
Racjonalista © Copyright 2000-2018 (e-mail: redakcja | administrator)
Fundacja Wolnej Myśli, konto bankowe 101140 2017 0000 4002 1048 6365