|
Chcesz wiedzieć więcej? Zamów dobrą książkę. Propozycje Racjonalisty: | | |
|
|
|
|
STOWARZYSZENIE » Biuletyny
Biuletyn Neutrum, Nr 3(11), Lipiec 1994 [1]
Spis treści:
Pierwszy etap za nami
Listy Z trudem osiągnięty kompromis
Odpowiednie warunki
Powiedzieli
Wokół konkordatu
Bezbożne mniejszości
Barbara Labuda o działalności naszego stowarzyszenia
Amerykańska szkoła w stanie oblężenia
Drobiazgi
Napisz do nas!!! *
PIERWSZY ETAP ZA NAMI
Z Barbarą Labudą, posłanką na Sejm, przewodniczącą Stowarzyszenia na Rzecz Praw i Wolności „Bez Dogmatu", rozmawia Tomasz Maral — Gratulujemy liberalizacji ustawy antyaborcyjnej. To w znacznej mierze twoja zasługa... — To ulga, przede wszystkim wielka ulga, że po paru latach mozolnego marszu pod górę udało się pokonać pewien etap tej marszruty. Tylko etap, bo czekają nas dalsze. Drugi to przeprowadzenie naszego projektu przez Senat bez poprawek. Następny to reakcja prezydenta. Jeśli odrzuci ona naszą propozycję, trzeba będzie zbierać głosy posłów, by odrzucić jego weto, i wreszcie, jeśli nam się to uda, zacznie się naprawdę ciężka praca. — Co masz na myśli? — Doprowadzenie do tego, aby kobiety nie były zmuszone do korzystania z prawa do aborcji, bo przecież to jest naszym celem. Przez cały czas staramy się wyeliminować albo przynajmniej ograniczyć przyczyny, które pchają kobiety do aborcji: brak kultury i oświaty seksualnej, brak środków antykoncepcyjnych i ich wysoka cena, a wreszcie — bieda. Te dwie pierwsze stosunkowo łatwo wyeliminować i cały czas do tego zmierzamy. Ostatnio zobowiązaliśmy ministerstwa do wprowadzenia powszechnej edukacji seksualnej. Udała nam się też inna rzecz bardzo ważna: środki antykoncepcyjne można będzie kupować taniej, za 30% ceny, na receptę. Są to kroki milowe w dziedzinie zwalczania aborcji. — Wałęsa zapowiada, że nie podpisze ustawy dopuszczającej usuwanie ciąży... — Niestety, obawiam się, że pan prezydent tym razem — co nie jest u niego częste — spełni swą obietnicę, i zawetuje ustawę. Nie znajdzie on dla siebie zwolenników w żadnych grupach światłych, otwartych, socjaldemokratycznych, liberalnych czy nawet umiarkowanie prawicowych. Szuka więc elektoratu wśród ludzi o skrajnie konserwatywnych postawach, a ci ludzie są, oczywiście, przeciwnikami prawa do aborcji. — Czy głosowanie w Sejmie przebiegało zgodnie z twoimi oczekiwaniami? — Byłam mile zaskoczona. Jeszcze parę miesięcy temu sądziłam, że ten projekt ustawy przejdzie ledwie nikłą większością głosów. Ale w międzyczasie nastroje w Sejmie uległy zmianie wskutek nacisków płynących z zewnątrz, od pojedynczych osób. Ten głos wyborców, wyrażony w sposób zwielokrotniony — jest potęgą. I napływające do posłów listy z przypomnieniem, że „jestem pana czy pani wyborcą, i liczę, że pani czy pan poprze światłą ustawę dotyczącą aborcji", mają bardzo duże znaczenie psychologiczne. Zwłaszcza, że z drugiej strony jest wielka siła ludzi zorganizowanych w parafiach. Dlatego bardzo dobrze, że Neutrum włączyło się do akcji wysyłania listów do posłów w sprawie liberalizacji zakazu aborcji. — Czy wystarczy głosów, aby odrzucić weto prezydenta? — Przekonuję i nakłaniam różnych posłów do tego, żeby je odrzucili. Tłumaczę im, że prawo do aborcji jest uczciwe, normalne, i że kobietom ono się należy. Ale mówię im też o poparciu, jakie mogą dzięki temu uzyskać, bo przecież ono bardzo liczy się w polityce. Takie przekonywanie jest ogromnie czasochłonne, w przypadku jednej z grup politycznych dyskusja przed głosowaniem trwała kilka godzin. — I udało się? — Tak, oczywiście. — Czy to znaczy, że zawierasz z taką grupą posłów jakiś kontrakt polityczny? — Nie, to polega przede wszystkim na namawianiu i przekonywaniu. W parlamencie, wbrew powszechnym przekonaniom, jest mnóstwo porządnych ludzi, którzy przejmują się sprawami społecznymi, tylko nie znają czasem pewnych racji. To raz, a dwa — są indoktrynowani i poddawani naciskom w swoim parafialnym środowisku. — Czy to nie jest tak, że przychodzisz do takich ludzi, a oni mówią: „Aha, to Labuda, ta szalona ekstremistka antyklerykalna", i wcale nie chcą cię słuchać? — Nie, bardzo wielu ludzi odnosi się do mnie z sympatią. Mam nadzieję, że ona bierze się z tego, że nikomu nie okazuję nienawiści. Nie kieruję się też żadnymi uprzedzeniami politycznymi i w różnych sprawach staram się porozumieć ze wszystkimi. Jestem działaczką byłej opozycji antykomunistycznej, ale nie ma to wpływu na moją współpracę z dawnymi członkami PZPR, bo uważam, że to jest już inny kraj niż wtedy. Ja o taką Polskę walczyłam, żeby moi przeciwnicy siedzieli na ławie poselskiej, a nie w więzieniu, i żeby właśnie w parlamencie, a nie na barykadach dochodziło do sporów między nami. Dlatego jestem zaskoczona, że znaczna część moich kolegów, którzy mieli takie poglądy jak ja jeszcze kilka lat temu, teraz zachowuje się tak, jakby ich dziwiło, że lewica siedzi w parlamencie! A gdzie ma być — w więzieniu?! Tak się zachowują, jakbyśmy mieli stworzyć dwie odrębne Polski, dwa odrębne parlamenty, ba! — dwie odrębne listy obecności w Sejmie! Ja staram się nie kierować pamięcią o przeszłości. Dla wielu ludzi z SLD i PSL też stanowi to zaskoczenie: „Zaraz, taka z etosu, ze styropianu, siedziała w więzieniu, i nas nie odrzuca?". — Znani działacze Unii Wolności mówią, że nie mieścisz się już w tej partii, że jej szkodzisz, i właściwie należałoby się ciebie pozbyć. Kiedy wasze drogi się rozeszły? — One zaczęły się lekko rozchodzić już dawno temu. Dla mnie pierwszym sygnałem alarmowym była instrukcja o wprowadzeniu religii do szkół, spłodzona przez rząd Mazowieckiego. Przyjęła to komisja mieszana złożona z przedstawicieli rządu i Episkopatu, zresztą w ogóle nie można było dociec, kto właściwie był w tej komisji. To było przyjęte, jak pamiętasz, w czasie wakacji, chyłkiem. Nie spytano o zdanie nikogo: ani rodziców, ani wychowawców, ani młodzieży, nie mówiąc już o parlamencie. Były dyskusje i spory na ten temat w naszej, lewicowej czy też liberalno-socjaldemokratycznej części grupy OKP-owskiej. Nam się to nie podobało. Na to mówiono, że nie należy protestować, bo to woda na młyn czerwonych, zewsząd czyhają zagrożenia, NRD trwa, mur berliński stoi, Związek Radziecki jeszcze cały, nie trzeba szkodzić i wywoływać wojny religijnej. Ja usiłowałam trochę protestować, ale nas dość szybko spacyfikowano, a trochę też spacyfikowaliśmy się sami. Ta sprawa nie stała się powodem jakiejś awantury między nami, ale był to sygnał — dla mnie bardzo poważny — że nie możemy sobie ufać. — I później to się potwierdziło? — Potem była sprawa ustawy oddającej Kościołowi rzymskokatolickiemu dobra, o które mógł on występować, nieruchomości bądź rekompensaty w postaci dużych sum, wypłacanych z budżetu państwa. Byłam jedyną osobą z wszystkich klubów, która przeciwko temu wystąpiła. Wsparła mnie posłanka — wówczas z SD — Anna Dynowska i jeden czy dwóch posłów z klubu lewicy postpezetpeerowskiej. Nie było żadnych innych poważnych głosów w dyskusji. Zostałam potwornie zaatakowana przez Łopuszańskiego, Jurka i innych fundamentalistów katolickich. Mój klub wtedy się ode mnie zdystansował, bo, jak pamiętasz, po opuszczeniu OKP utworzyliśmy własny ROAD-owski klub, którego byłam szefową na początku. — I ROAD-owcy też cię nie poparli? — No mówię ci, byłam sama. Jak sama to sama. Po prostu nikt mnie wtedy nie wsparł, nikt! Trochę osób wprawdzie głosowało tak jak ja, ale w wystąpieniach nikt tego nie poparł. Łatwo sprawdzić w sejmowych stenogramach. Ja postulowałam, żeby odrzucić cały ten projekt, i ewentualnie powrócić do dyskusji wtedy, gdy będą w Polsce regulowane wszystkie kwestie własnościowe, i gdy będzie to dotyczyło wszystkich, a nie tylko jednej instytucji, której daje się tak wielki majątek kosztem skarbu państwa. Ta niedobra i niesprawiedliwa ustawa przeszła siedmioma głosami, między innymi głosami naszej grupy ROAD-owskiej, bo część jej członków albo się wstrzymała od głosu, albo głosowała za, albo wyszła z Sali. Wtedy straciłam zaufanie polityczne do większości moich kolegów z opozycji solidarnościowej, a potem te moje obawy już tylko się potwierdzały, i wzmacniałam się w poczuciu braku szacunku dla tych ludzi. Uważałam, że zaparli się siebie. Zwłaszcza, że wtedy na boku bardzo często mi powtarzali, że mam rację! Niektórzy mówili: „Basiu, masz rację w tym swoim proteście, ale nie mogę głosować razem z tobą, bo jestem związany z Episkopatem". Lub: „Nie mogę głosować za odrzuceniem, choć masz rację, więc wyjdę do kuluarów". — I wychodzili? — Tak, niektórzy wychodzili. A inni nie. Jeden z posłów, moich przyjaciół, pocałował mnie w czółko i powiedział: „No to co, Basia, popieramy twoją propozycję odrzucenia tej ustawy", po czym usiadł dwa rzędy za mną i głosował za jej przyjęciem. A potem była kwestia wprowadzenia „wartości chrześcijańskich" do ustawy o oświacie i do ustawy o radiu i telewizji, oraz sprawa aborcji. I wtedy już zaczął się otwarty konflikt wokół spraw obyczajowych i ustrojowych między mną a znaczną częścią Unii, choć jeszcze nie z jej większością. — Czy masz w Unii niezawodnych sprzymierzeńców? — Mam kilku, między innymi Krzysztofa Dołowego, Marka Halickiego, Iwonę Katarasińską, Władka Frasyniuka, ale generalnie można powiedzieć, że bardzo poważnie zawiodłam się na moich dawnych przyjaciołach z opozycji i podziemia, kiedyś obrońcach swobód obywatelskich. Bo te osoby, które przedtem były nosicielami wartości postępowych, stały się nosicielami antywartości, ludźmi, którzy utrwalają skostniały, anachroniczny porządek rzeczy — taki patriarchalny, zamknięty stosunek do świata, pełen zacietrzewienia i wrogości wobec innych. Nie przypuszczałam, że znajdę się w takiej grupie politycznej. Oczywiście, nie wszyscy są tacy konserwatywni. Ale na początku wydawało się, że moja postawa jest większościowa, później że jest pół na pół, wreszcie — mniejszościowa, a teraz mi się wydaje, że już skrajnie mniejszościowa. Że to jest mniejszość mniejszości. — Czy zostaniesz w klubie Unii? — Zobaczymy. Ja nie ulegnę presji i dalej będę mówiła to co myślę. W partii i w klubie czyni się na mnie naciski, żebym milczała, i wówczas w nagrodę za sprzeniewierzenie się własnym poglądom mogłabym liczyć na cichą tolerancję mojej osoby. To prawda, krytykuję Episkopat, który wyraźnie wszedł w kolejną fazę walki o swe wpływy polityczne. Episkopat decyduje teraz, kto jest komunistą. Komunistą jest ten, kto krytykuje Episkopat. Proste jak drut! A każdy były komunista, który stosuje sprawdzoną technikę wazeliniarstwa, komunistą nie jest. Mnie naturalnie też zaszeregowano do komunistów. Jeszcze niedawno usiłowano zredukować ten konflikt polityczny przez wskazywanie na jego cząstkowość. Ale dzisiaj wszyscy już widzą, że ma on charakter zasadniczy i dotyczy tego, jakiego państwa chcemy i w jakim społeczeństwie chcemy żyć. Bo wiadomo, że te wszystkie ustawy, o których przed chwilą mówiliśmy, rzutują na konstytucję i jej ducha. I ustawa aborcyjna też znajdzie swe odzwierciedlenie w konstytucji. Oczywiście nie w tym sensie, że w konstytucji będzie postanowienie, iż w najjaśniejszej Rzeczypospolitej obowiązuje zakaz bądź zezwolenie na aborcję. To absurd. Konstytucja będzie natomiast wyrażała pewną filozofię: albo nastawienie na społeczeństwo otwarte, światłe, tolerancyjne, przygotowane do wejścia w trzecie tysiąclecie na planecie, na której jest bardzo dużo problemów i konfliktów, z coraz bogatszą wiedzą na temat zarówno organizmu człowieka, jak i wszechświata — albo na udawanie, że wszystko jest jasne jak Słońce, a trudne problemy można rozwiązywać za pomocą nakazów i zakazów.
*
1 2 3 4 5 Dalej..
« Biuletyny (Publikacja: 01-09-2002 Ostatnia zmiana: 16-03-2004)
Wszelkie prawa zastrzeżone. Prawa autorskie tego tekstu należą do autora i/lub serwisu Racjonalista.pl.
Żadna część tego tekstu nie może być przedrukowywana, reprodukowana ani wykorzystywana w jakiejkolwiek formie,
bez zgody właściciela praw autorskich. Wszelkie naruszenia praw autorskich podlegają sankcjom przewidzianym w
kodeksie karnym i ustawie o prawie autorskim i prawach pokrewnych.str. 2394 |
|