|
Chcesz wiedzieć więcej? Zamów dobrą książkę. Propozycje Racjonalisty: | | |
|
|
|
|
Tematy różnorodne » Inny punkt widzenia
Niewiara w niełaskę [1] Autor tekstu: Lesław Kawalec
Znakomity
redaktor Racjonalisty, pan Andrzej Koraszewski, wyjaśnił nam właśnie
dlaczego ma łaskę niewiary w Boga … Abrahama, Izaaka i Jakuba, po czym z pokorą skonstatował, że absolutnie nie ma żadnej duszy i że jest on częścią
świata zwierzęcego. Należy się jednak zastanowić, czy słusznie umotywowana
„głęboka wiara w sens niewiary" w katolickie dogmaty nie podważa sensu
samego pojęcia „łaski wiary". Śmiem więc twierdzić, że odrzucenie
duchowej strawy w kościelnym sosie nie prowadzi koniecznie do niewiary w Boga w ogóle, co sam Autor zasugerował pisząc o możliwości zawieszenia na kołku
swego sceptycyzmu wobec istnienia jakiejś wyższej inteligencji. Pozwolę sobie
więc wystąpić tu w roli przedstawiciela obozu „niewiary w niełaskę
przedmiotu wiary".
Przywołany
przykład rzekomego cudu uzdrowienia przez JPII meksykańskiego chłopca to
naprawdę znakomity obraz karykaturalnego wizerunku boga, jaki jego „urzędnicy"
nam serwują, boga odległego, sankcjonującego pośredników, którzy
najwidoczniej zatrudniają też w zaświatach jakieś sekretarki mające
selekcjonować te miliardy próśb, które tak trudno przerobić, nawet świętemu.
Niedawno ktoś na dowód szczególnego umiłowania przez Maryję naszego narodu
podał mi nagłaśniany przez radio Ojca Rydzyka przykład Polki, która dzięki
odmawianiu różańca nie tylko uratowała się z tsunami, ale też spotkała na
pełnym morzu swoją rodzinę. Cóż, najwidoczniej te kilka milionów polskich
katolików zakatowanych na śmierć w czasie drugiej wojny za mało odmawiało różaniec...
za to ktoś posądzany o wydawanie na śmierć dzieci żyje sobie w nimbie chwały
jako sponsor inicjatyw „katolicko-narodowych", a współcześni papieże
kontemplują kanonizację Piusa XII — ten nowy ryzykując spekulacje na temat
ideowego podłoża błędów wojennej młodości i możliwe kwestionowanie cudu
nawrócenia.
Chyba
jednak bardziej wykształceni przedstawiciele tego nurtu intelektualnego
wyczuwają tu jakiś dysonans, bo niedawno pewien jezuita po przejściach zaczął
powątpiewać w cuda w ogóle. Czyżby była to ręka wyciągnięta przez
Matkę-Kościół w osobie Ojca Obirka w kierunku Pana Andrzeja i ludzi z jego obozu? Znając tę macierzyńską troskę można się spodziewać, że ta
ekumeniczna postawa prędzej czy później sprowadzi się do przymrużenia oka
na jakąś rzekomą potrzebę wyciągania wniosków z istnienia Boga. Póki co
Ojciec w najlepsze sprawuje swe funkcje i wozi się za pieniądze tych
wstecznych katolików, albo postępowych księży przez ciemny lud
utrzymywanych, oraz kala własne gniazdo jak nikt nie widzi, za to w Polsce boi
się mówić wprost, choć powinien.
Pomijając
mniej i bardziej koncesjonowane wybryki księży żyjących w pluralistycznym świecie i pracujących dla instytucji, która pragnie dla każdego mieć coś miłego, a przy tym nie kwestionując możliwej autentyczności przekonań, ani docierania i tam światła prawdy, przejdę do rzeczy: Bóg jest, a wiara w Niego czyni
cuda. Ogłaszam to z pokorą człowieka, który mówi to za siebie — choć wie
co mówi — a innych jedynie zachęca do odkrycia tego — co sam uważa za prawdę — w ich własnym życiu i do nie wzbraniania się przed potwierdzaniem swego
ewentualnego odkrycia w obserwacji otaczającego świata.
Najpierw
wszakże pozwolę sobie zdefiniować pojęcia:
-
Bóg: byt
nadrzędny wobec wszechświata, o którym możemy wiedzieć tyle, co sami się
dowiemy
-
cud: zdarzenie
wymykające się prawom przypadku, za to wpisujące się w logikę zakładającą
istnienie Boga, jako bytu zdolnego wchodzić w interakcję z nami i łamać na
naszą korzyść ograniczenia otaczającej nas rzeczywistości tak, jak my ją
postrzegamy
Tak na
zdrowy rozum, podobnie jak można próbować nauczyć wbijając opornym
uczniakom wiedzę do głów i strasząc jedynką, tak i można próbować
narzucać obraz Boga strasząc piekłem. Podobnie jednak jak przyswojenie wiedzy i umiejętności ma miejsce tylko wtedy, gdy uczeń SIĘ NAuczy, tak i z
prawdziwym poznaniem Boga możemy mieć do czynienia chyba tylko wtedy, gdy sami
go odkryjemy w świecie i swoim własnym życiu. I tak jak dobry nauczyciel ma
zorganizować proces uczenia się, tak ja mam cichą nadzieję, że podpowiem
jak tego Boga szukać. Bo jakie efekty przynosi jezuicki u swych źródeł — a wciąż żywy — model oświaty i jak rozwijają się podobnie działające instytucje religijne widać gołym
okiem.
O ile
odrzucanie Boga jakże często bywa pochodną gwałcenia przez dilerów jakiegoś
boga, przyrodzonych nam zdolności umysłu, to czy da się wyjaśnić
uniwersalnie odczuwaną od zarania dziejów potrzebę oddawania czci bogom tylko i wyłącznie lękiem przed śmiercią i nieszczęściem? A może także
wzdraganiem się przed bezsensem świata przy założeniu braku tej myśli
przewodniej, wykraczającej poza (choć zapewne także obejmującej) rzeczywistość,
którą możemy objąć?
Pan
Andrzej pięknie pisze o sensie życia ateisty: wydłużanie życia, ułatwianie
egzystencji, czy zakwestionowanie sensu życia w brudzie, nędzy i cierpieniu.
Wydawać by się mogło, że skoro próby eliminacji cierpienia nie przyniosły
do tej pory specjalnie zachęcających skutków — jeśli nie liczyć
upowszechnienia środków odurzających i filozofii nirwany — to cel życia
ateisty wydaje się być dość beznadziejnym przedsięwzięciem, o ile nie wewnętrznie
sprzecznym. Bo skoro życie wciąż jest cierpieniem — pewnie także i dlatego, że wydaje się bezsensowne — to po co je przedłużać? Bo co jeśli
ułatwianie życia jednym musi oznaczać (ubezpieczenia, podatki) skracanie go
innym? Czyż sił w tej beznadziejnej wędrówce — poza biologicznym popędem — nie dodaje poszukiwanie czegoś, co temu życiu nada sens? Np. sens
posiadania dzieci i mnożenia tego nieszczęścia ad infinitum.
W
dynamicznym układzie odniesień, trwanie nie jest stagnacją — jest raczej
zmierzaniem w jakimś kierunku: np. od osławionej eksplozji — wielkiego wybuchu — do implozji. Mechanizmom podtrzymującym tę dynamikę daleko jednak do
zautomatyzowanej identyczności: ogniste kule stygną, energia ulega przeobrażeniom,
ewoluując nowe formy, które na pewnym etapie — np. cywilizacji ludzkiej -
nie wydają się już dłużej podlegać determinizmowi procesów
chemicznych i fizycznych, a raczej podlegają suwerennej woli człowieka. Np.
skała wapienna, zamiast uskuteczniać nacisk na złoże solanki, wbrew
ewolucyjnej drodze sobie przypisanej, jest wydobywana, by stać się surowcem
dla prefabrykatu, który ostatecznie uchroni kogoś przed skutkami grawitacji
rozproszonej cieczy.
Czy świadomość
taka nie powinna nam podpowiedzieć, że na poziomie wyższym niż ten nasz
ludzki, schemat ów nie może się powtórzyć? Czy wniosek taki byłby
nieuprawniony? Czy afirmowana przez racjonalistę nauka nie rządzi się zakładaniem
analogii logicznie wypływających z obserwacji rzeczywistości? Powie ktoś, że
przecież suwerenną wolę człowieka można zakwestionować, a decyzje człowieka
przypisać uwarunkowaniom neurologicznym. To w takim razie gdzie obiektywny sens
wydłużania, kwestionowania czy ułatwiania, skoro i tak będzie co ma być?
Sens,
logika, kierunek. Coś co RZĄDZI procesami. Zastanawiając się nad znaczeniem
słów oznaczających Boga i boga w kilku tradycjach religijnych zauważamy, że
mogą oznaczać zarówno jakąś pierwotną immanencję, albo zwierzchność;
zwierzchność wyższą i zwierzchność niższą. Mamy więc hebrajskiego Tego
Który Jest a później En Sof, czy greckiego Ho Theos — zwierzchności wyższego
rzędu z jednej strony. Mamy też pojęcie El czy ton Theos na oznaczenie boga,
pana, anioła, sędziego, wreszcie: człowieka, jako bożego dziecka. Mając na
myśli pojęcie bóstwa mieliśmy więc w naszej tradycji cywilizacyjnej do
czynienia od zawsze z przynajmniej dwoma pojęciami: jakiejś pierwotnej pleromy i zasady tego świata, choć wykraczającej poza
ten świat, ale mamy także pojęcie jakiejś konkretnej, bardziej
namacalnej zwierzchności — w wielu przypadkach będącej swego rodzaju ucieleśnieniem,
emanacją, manifestacją tej zasady w jakimś kontekście.
Być może
było to postrzeganie przez pryzmat samego siebie: my też rządzimy się jakimiś
zasadami, a nasze zachowanie odzwierciedla pewne wartości, a także mamy pewną
władzę. Być może jednak jest odwrotnie: tak jest z nami jak jest, bo
materializuje się tu pewna zasada wyższego rzędu. Wielu ludzi dopatruje się
jej w tym, że choć cykl życia prowadzi do pewnej ewolucji i kieruje się
pewnym określonym porządkiem, to jednak, jak widzimy, albo nie jest
mechanistycznie zdeterminowany, albo — jeśli założyć że jest -
popadniemy w poczucie uzasadnionego bezsensu, w którym trudno mówić o cnocie
biorącej się z dokonywania swobodnego wyboru.
Można
by zaryzykować twierdzenie, że ten porządek sam w sobie, zakładający pewną
swobodę decyzji — a więc faktyczną władzę — człowieka na poziomie jego
funkcjonowania, jest Bogiem. Czy zawsze był — jak chcą dzieci Abrahama -
czy sam się tworzy wraz z rozwojem wszechświata, jako ten najwyższy poziom
holarchii — jak chciałby Ken Wilber — tego, powiedzmy uczciwie, nie dowiemy
się zapewne, zanim nie staniemy się częścią jego samoświadomości, co nastąpić
może — i byłoby to logiczne — wraz ze śmiercią, kiedy nasza świadomość
oderwie się od ograniczeń cielesnego miejsca i czasu. Chociaż, jeśli ogarnąć
świat w oparciu o dane zebrane w wyniku dorobku całej ludzkości naszym umysłem
wykorzystanym w stopniu do którego jak się wydaje został powołany
(wykorzystujemy z niego raptem kilka procent), to kto wie?
I właśnie,
zastanawiając się nad fenomenem mózgu, wiedząc, że się wciąż rozwija i wciąż ma wolne moce, widzimy orientacyjny horyzont jego możliwości. Wiemy też
do czego służy i do czego może służyć. Może na przykład być potężnym
generatorem fal. Wiemy też, że to raczej mózg steruje ciałem, a nie ciało mózgiem,
ale też mózg jest tego ciała częścią. Częścią, ale i siłą napędową...
Horyzont rozwoju naszego mózgu obejmuje nie tylko jego odkryte i potencjalne
atrybuty, ale także jego przeznaczenie. Wygląda też na to, że jego powołaniem
jest nieustanny rozwój, a naturalną tendencją wykorzystywanie swego potencjału.
Czy to,
co dzieje się w skali mikro nie może się dziać w skali makro? Czy organizm
żywy nie rozwija się tak, jak został zaprogramowany genetycznie, a jednak czy
DNA determinuje życie? Czy przetwarzanie bodźców zewnętrznych nie wpływa na
nasze życie wewnętrzne? Czy sposób przetwarzania informacji i jego efekt jest
zdeterminowany? Czy sami nie mamy w pamięci własnego lenistwa w używaniu umysłu, i czy nie jest tak, że jednak potrafimy się zmusić do przełamania naszych
ograniczeń, jeśli naprawdę chcemy? A czy, jeśli potrafimy się zmusić choć
jest to wbrew nam, to nie jest to afirmacją naszej władzy nad sobą i triumfem wolnej woli? (A propos, tak jakoś przychodzi mi tu do głowy
Jezus: czy triumf umysłu nad materią nie jest dowodem jakiejś naszej
zwierzchności?)
1 2 Dalej..
« Inny punkt widzenia (Publikacja: 23-04-2004 Ostatnia zmiana: 23-04-2005)
Lesław KawalecUr. 1970. Nauczyciel języka angielskiego w krakowskim liceum, prowadzi także zajęcia w Kolegium Językowym i na kierunku Filologicznym na WSEH w Bielsku-Białej. Interesuje się religią, historią, polityką i dydaktyką, rozumianą jako pomoc otoczenia w maksymalnym rozwijaniu potencjału młodego czowieka, jego inicjatywności i niezależnego myślenia. Światopoglądowo bliski jest mu socynianizm. Strona www autora
Liczba tekstów na portalu: 6 Pokaż inne teksty autora Najnowszy tekst autora: Prawdziwi i urojeni wrogowie islamu | Wszelkie prawa zastrzeżone. Prawa autorskie tego tekstu należą do autora i/lub serwisu Racjonalista.pl.
Żadna część tego tekstu nie może być przedrukowywana, reprodukowana ani wykorzystywana w jakiejkolwiek formie,
bez zgody właściciela praw autorskich. Wszelkie naruszenia praw autorskich podlegają sankcjom przewidzianym w
kodeksie karnym i ustawie o prawie autorskim i prawach pokrewnych.str. 3382 |
|