|
Chcesz wiedzieć więcej? Zamów dobrą książkę. Propozycje Racjonalisty: | | |
|
|
|
|
« Czytelnia i książki Kaplica Magellana [2] Autor tekstu: Maciej Psyk
Rano wszyscy
ustalili swoje zajęcia. Naukowcy zaczęli pracę w jaskini. Turyści
wysmarowali się błotem i bawili w wojnę zamiennie z polowaniem. A duchowni
rozeszli się robić zdjęcia okolicy i zapełniać uwagami notesy, co miało być
ich głównym zajęciem do powrotu do cywilizacji. Wieczorem spotkali się przy
ognisku. Myśliwi ofiarowali wszystkim upolowane zwierzęta i ryby z rzeki.
Szczególnie dobre kąski otrzymywała doktor Rembur, co sprawiło jej podwójną
przyjemność, gdyż miała także fakultet z antropologii. Okazało się, że w jaskini spoczywały szczątki marynarza, który przybył na ląd chory i skrajnie wyczerpany szkorbutem. Został pozostawiony przez towarzyszy. Wyskrobał
to gwoździem na desce. Prawdopodobnie wkrótce potem umarł sam jak Robinson
Cruzoe, powalony tropikalnym klimatem. Nadal nie było bezpośredniego dowodu,
że w jaskini przebywała ekspedycja Magellana, ale było to bardzo
prawdopodobne. Następnego
dnia wszystko potoczyło się jak poprzednio. Nikt nie oddalał się od
obozowiska i dla bezpieczeństwa wszyscy trzymali się w grupach. Było około
południa. Pozorną senność dżungli przerwało dziwne zachowanie się ptaków.
Wzbiły się w powietrze z głośnym krzykiem. Naukowcy i duchowni pomyśleli,
że to turyści upolowali jakieś duże zwierzę. Wtem jak spod ziemi wyrośli
uzbrojeni ludzie. Było ich dużo, dziesiątki i z każdą chwilą pojawiali się
kolejni. Przerażony Calen wyjrzał z jaskini dokładnie w chwili, gdy dwóch z nich przyłożyło mu nabite karabiny pod boki. Opór nie miał sensu. Pozostali
byli równie przerażeni, ale bez sprzeciwu poddali się napastnikom. Przy
obozowisku stali już otoczeni misjonarze i kierowca, który go pilnował. Po
chwili reszty dopełnił widok wychodzących z dżungli z rękoma na głowach
turystów.
— Gorzej być
nie mogło. Jesteśmy w gównie po same uszy. — Szepnął profesor swoim. Ale w tej samej chwili dostał kolbą w brzuch aż pociemniało mu w oczach i zrozumiał, że właśnie wygłoszona opinia i tak była optymistyczna.
Terroryści
zgromadzili ich wszystkich razem i kazali wejść do jaskini. Razem przed nimi
pokrzykując i nawołując się w swoim narzeczu kręciło się ponad stu
uzbrojonych mężczyzn.
— Wszystko,
tylko nie łaźcie po jaskini, małpoludy! To światowe dziedzictwo! — jęknął
Calen, ale dostał tylko ostrzegawcze uderzenie w twarz. Blady lecz opanowany
Meier prawie niezauważalnie pokręcił głową. Rada była dobra, bo tylko
przyjęcie nowych reguł mogło ocalić im życia, jeśli w ogóle były na to
jakieś szanse. Większość porywaczy weszła do jaskini, która wypełniła się
ludźmi. Na zewnątrz została tylko straż. Podczas gdy grupy Calena i Meiera
przyglądały się porywaczom, usiłując dowiedzieć się o nich czegokolwiek:
hierarchii, uzbrojenia, wyposażenia, zmęczenia, morale — czegokolwiek co
pozwoli na dedukcję, misjonarze zamknęli oczy i zaczęli modlić się jak
szaleni. Jeśli Bóg punktuje żarliwość, do nieba trafiają najpierw ci, którzy
całe życie się bali. Początkowo niżsi w hierarchii sądzili, że rozmawiają
ze sobą i zaczęli ich szturchać kolbami, ale jeden ze starszych krzyknął coś i przestali. Po chwili nawet ich strażnicy prawie przestali zwracać na nich
uwagę i ich burczenie łaciny. Pozostali zaś cały czas mierzyli do reszty
wyprawy z gotowych do strzału karabinów.
Terroryści
powtarzali między sobą słowo podobne do indoeuropejskiego „komendant". Po
kilku minutach przednia straż zaczęła coś krzyczeć i zapanowało
podniecenie. Terroryści ustawili się w szeregach jak regularne oddziały. Do
jaskini wszedł wysoki człowiek w średnim wieku z nowoczesnym karabinem i w pełnym umundurowaniu. W przeciwieństwie do większości porywaczy był
ogolony i ostrzyżony. Jego orientalne rysy nie różniły go od pobratymców,
ale gdy patrzył na pojmanych na jego twarzy pojawił się niewielki uśmieszek.
— Czołem,
palancie! Mamy cię w dupie, wiesz? Razem ze swoją brudną bandą jesteście
zbirami, którzy niszczą odnaleziony po pięciu wiekach dowód spotkania dwóch
cywilizacji! Zleźliście się tu za nami jak robactwo! Pięćset lat! Nawet do
tylu nie potrafisz liczyć, padalcu! I przez diabła nadana banda morderców
pojawia się tu nazajutrz po rozpoczęciu prac! Kurwa twoja mać!! — wrzeszczał i klął po francusku Calen płacząc z bezsilnej wściekłości nie nad sobą i porwanymi,
nie nad — bardziej niż mniej przecież — prawdopodobną perspektywą śmierci,
ale z powodu zniszczenia prac archeologicznych i pozbawienia perły w koronie tej nauki całej ludzkości. Meier w pierwszej chwili był na niego wściekły,
ale gdy naukowiec się uspokoił i zamilkł poczuł do niego pewnego
rodzaju podziw. Tylko klechy zamknąwszy oczy mamrotały pacierze jakby byli w Notre Dame. Nikt nie zwracał na nich uwagi, jakby ich nie było.
Komendant
najpierw się uśmiechnął a po chwili zachichotał. Wreszcie nie wytrzymał i zaczął
zanosić się od śmiechu. Tego nikt się nie spodziewał.
— Ani chybi,
musi pan być profesorem i szefem tej wycieczki. Tylko ich stać na to co chce
pan widzieć jako odwagę a jest nawet nie maskowanym rasizmem. — Odpowiedział
wreszcie płynnie w języku Napoleona. Calen z wrażenia i strachu zsikał się w gacie. Pozostali byli pod nie mniejszym wrażeniem. Także ci, którzy nie
znali francuskiego rozumieli co się dzieje. Tego nikt się nie spodziewał.
— Co mam panu
zrobić, aby wywiązać się z roli, którą pan mi nadał? — ciągnął
komendant. — Ucinać panu palec po palcu? Oczy wydłubać? Chyba nie spodziewa
się pan po mnie niczego lepszego, sądząc po powitaniu? — upewnił się, że
blady jak papier Calen pojął właśnie, że popełnił największy błąd w życiu i kontynuował. — Skąd to zaskoczenie, mój panie? Naprawdę sądził pan, że
świat kończy się na słupach Herkulesa — patrząc od północy, rzecz
jasna? Że w Algierii żyją brakujące ogniwa Darwina, które możecie sobie
traktować jak Włosi w Etiopii? To niewątpliwie dar waszej religii, która,
jak widzę, dotarła i do nas. — Spojrzał wymownie na siedzących osobno
misjonarzy. — Kształcicie Pol Pota i inne kreatury a pan się dziwi, że
spotyka usynowionego ambasadora Republiki, zamiast odczuwać w tej chwili dumę.
Kolor pańskich spodenek aż nadto wyraźnie ujawnia pańskie uczucia. -
Profesor był doszczętnie pobity. Po prostu znokautowany. Ostatnie zdanie poniżyło
go przed rodakami bardziej niż sprawiłoby to brutalne traktowanie. Nie, nie był
to maniak ani barbarzyńca. Kimkolwiek był ten niezwykły człowiek i czegokolwiek od nich chciał, kształcił się we Francji, a więc należał
do tutejszej elity. Ale nie należał do rodziny książęcej. Był bystry i inteligentny. I miał posłuch swoich ludzi. Calen postanowił czekać na
rozwój wypadków.
— Jestem
komendantem Armii Wyzwolenia Ugrofinstanu. Mój ojciec był szefem armii, dawno
temu. Miałem zostać ministrem, przestawić kraj na raj zachodnich turystów.
Miliardy w twardej walucie. Hotele, kasyna, porty, lotnisko. Nasze najpiękniejsze
kobiety dla waszej rozrywki. Pojmuje pan? I wy wszyscy? Wysłano mnie na studia
do Francji. Jestem inwestycją, profesorze. Nieudaną inwestycją. Przed moim
powrotem odkryto złoża złota i diamentów. Zamiast przynieść bogactwo
przyniosły nędzę i terror. Obce mocarstwo dokonało przewrotu. Usunięto
reformatorski rząd. Stracono przywódców, w tym mojego ojca. Ot tak sobie.
Przyszedł silniejszy, zabił strażników i zagarnął skarby tej ziemi. Dla
niepoznaki utworzono marionetkowy rząd pewnego psychopaty, który ogłosił się
księciem i pozwala robić im tu wszystko w zamian za utrzymanie pałaców,
dworu i władzy z części dochodów. Musiał pan o tym słyszeć. Nawet pan. — Faktycznie, w przewodnikach pisano coś o rewolucji, jakimś zamachu ileś
lat temu. Calen nie przeczytał, tylko przekartkował. Szukał restauracji. -
To się nazywa realpolitik, drodzy państwo.
— Proszę nas
zabić lub uwolnić, wedle uznania. — odpowiedział wreszcie. — Ale nie zamęczać
swoimi problemami. Każdy ma swoje. Nasz „książę" podnosi wiek
emerytalny. — odgryzł się, ochłonąwszy z wrażenia.
— Nie mam
zamiaru was zabijać. Bo to nie wszystko. Mam przyjaciół w stolicy. Oczywiście
anonimowych. Mam od nich dowody na zbrodnie tego reżimu. Bo nędza i terror to
nie wszystko. Poza miastami nie ma cywilizacji. Dokumentów, statystyk, urzędów.
Ani spisów ludności. „Książę" pozwala swoim przyjaciołom porywać
ludzi z dżungli. Oficjalnie nikt nic nie wie. Nikt tego nie zgłasza, bo nie ma
gdzie. Zabierani są na lotniskowiec, który pilnuje Ugrofinstanu jak pies kości.
Tam przeprowadza się na nich badania i eksperymenty. Ten psychol nazywany księciem
uczynił z kraju, który mógł być bogaty, rezerwuar królików. To dużo
bardziej humanitarne niż na własnych żołnierzach, prawda? Mam na to dowody.
Przedstawi je pan całemu światu przed kamerą, co będzie sygnałem do
rewolucji w stolicy, której przyjdziemy z pomocą z dżungli. Karta się odwróciła.
Wkrótce zwyciężymy! Kaplica Magellana i wasze badania są dla nas darem
niebios. Skupiona jest tutaj uwaga całego świata. I na jego oczach przeczyta
pan dowody i chwycimy za broń. Prace archeologiczne oczywiście będziecie
mogli skończyć. Dla własnego bezpieczeństwa — po rewolucji. Niedługo
nadejdzie sprzęt do nagrania przekazu. Wtedy przeczyta pan dowody. Kaplica
Magellana w przedziwny sposób odegra swoją nową rolę. Tymczasem żegnam. Jak
pan rozumie, będę miał teraz dużo pracy.
***
Komendant
wyszedł wraz z większością swoich ludzi. Wszyscy z nich wiedzieli, że wkrótce
nastąpi zwrot w ich walce z siłami rządowymi. Ci, którzy pozostali w jaskini
żywo rozmawiali między sobą. Na jeńców zwracali mniejszą uwagę. Wbrew
obawom naukowców, teren prac pozostał nienaruszony.
Francuzi i znający francuski turyści myśleli nad sytuacją w której się znaleźli.
Byli w samym oku nadchodzącej rewolucji. Gorzej — jej zapalnikiem.
Pozostałym Niemcom szybko przetłumaczono słowa komendanta. Tylko duchowni nie
wykazywali zainteresowania mimo, że jeden z nich znał francuski i sam przetłumaczył
swojej grupie. Szukali pomocy po swojemu czyli zaczęli litanię do Matki
Boskiej.
Szeptem odezwał się jeden z turystów, berliński przemysłowiec:
— Jeśli to prawda, to z całego tego ich księcia faktycznie mały
Hitlerek. Ale dla nas to jeszcze gorzej. Bo to znaczy, że siły rządowe będą
nas od teraz traktowały tak jak ich. W najlepszym razie będą coś
podejrzewać i każdego przesłuchają. Ale jeśli on wie o przecieku tej
mrocznej tajemnicy to umarł w butach. Jesteśmy dla niego i jego rządu groźniejsi
niż rebelianci, poza samym komendantem z którym jedziemy na jednym wózku.
Zapanowało milczenie. Oni — jeńcy w rękach terrorystów, jak
nazywano Armię Wyzwolenia Ugrofinstanu! — mieli się bardziej obawiać wojska
niż porywaczy. Z drugiej strony, nie byłoby rozsądne uciekać bojownikom.
1 2 3 4 Dalej..
« Czytelnia i książki (Publikacja: 01-07-2004 )
Maciej Psyk Publicysta, dziennikarz. Z urodzenia słupszczanin. Ukończył politologię na Uniwersytecie Szczecińskim. Od 2005 mieszka w Wielkiej Brytanii. Członek-założyciel Polskiego Stowarzyszenia Racjonalistów oraz członek British Humanist Association. Współpracuje z National Secular Society. Liczba tekstów na portalu: 91 Pokaż inne teksty autora Liczba tłumaczeń: 2 Pokaż tłumaczenia autora Najnowszy tekst autora: Monachomachia po łotewsku | Wszelkie prawa zastrzeżone. Prawa autorskie tego tekstu należą do autora i/lub serwisu Racjonalista.pl.
Żadna część tego tekstu nie może być przedrukowywana, reprodukowana ani wykorzystywana w jakiejkolwiek formie,
bez zgody właściciela praw autorskich. Wszelkie naruszenia praw autorskich podlegają sankcjom przewidzianym w
kodeksie karnym i ustawie o prawie autorskim i prawach pokrewnych.str. 3486 |
|