« Czytelnia i książki Kaplica Magellana [4] Autor tekstu: Maciej Psyk
— Biegniemy.
Nie oglądać się. Zdaje się, że komendant mówił prawdę. Nic tu po nas. — Wrócił do swej roli Meier. Dobiegli do autobusu. Na szczęście był
sprawny. Ruszyli na wstecznym. Nie było jak zawrócić. Przejechali tak ze dwa
kilometry. Zawrócili dopiero na polanie. Jeden z Niemców włączył
radio. Leciały jakieś ludowe piosenki. Zaczęło się! Pędzili do stolicy. A właściwie — do ambasady. Miejsca, które prawdopodobnie i tak nie było już bezpieczne,
ale było jedynym w którym mogli liczyć na dalszą pomoc. Przejechali prawie
na pełnym gazie połowę drogi, gdy radio nagle zamilkło. Nie było
uszkodzone. I nie zamilkło tak do końca nagle. Ostatnie trzy sekundy narodowe
pieśni przerwały jakby krzyki i w ostatnim ułamku sekundy — strzał. Zrobiło
się straszno. Bali się. Wszyscy się bali. Zwierzęce instynkty wyłaziły na
żer ich uczuć. Dopiero co cudem uniknęli śmierci w piekielnej temperaturze
napalmu. Teraz cały kraj rządzony przez skorumpowanych bandytów ogarniał
chaos a oni byli w nim celem numer jeden. Bardzo się bali. Przeżyli już
wiele. Koszmarna podróż w rozgrzanej puszce wydawała się teraz dziecinną
igraszką. Mogli zabić ich bojownicy. Na początku. Później. Kiedykolwiek. Mógł
nie udać się bunt. Zapłaciliby za to życiem. Rembur zapewne nie tylko. Cudem
pokonali bojowników i po chwili nowym cudem uniknęli wykrycia. Rzeczywiście,
cuda się zdarzają. Bo żyli. Nadal. Oni. Nie wszyscy. Jechali tak
szybko jak to było możliwe nie zatrzymując się. Radio milczało. Nadało
jeszcze dalekie i bliższe odgłosy wystrzałów i zamilkło ostatecznie.
Wreszcie wpadli na ubitą drogę do stolicy. Autobus zawył i przyspieszył do
granic możliwości a raczej wytrzymałości starego silnika. Jeszcze trochę,
jeszcze tylko trochę! Już nic więcej nie mogli zrobić. Po prostu jechali.
Przedmieścia zamieniły się w południową dzielnicę stolicy. Na ulicy nie było
jednak w ogóle ruchu. Żadnych rowerzystów, tylko kilka samochodów spiesznie
umykało z arterii.
— Musieli ogłosić
stan wyjątkowy. Jesteśmy w najlepszym momencie! — Krzyknął Hans Bedermann,
obecnie właściciel firmy spedycyjnej a wcześniej kierowca rajdowy, który
usiadł za kierownicą. Ale to jeszcze nie był koniec. Do ambasady zostało
zaledwie kilka kilometrów tej szaleńczej jazdy, gdy z ulicy poprzecznej
wyjechał na arterię samochód wojskowy z funkcjonariuszami bezpieczeństwa i skręcił wprost na nich. Zaczęli machać aby się zatrzymać. Autobus zbliżał
się w ogromnym tempie.
— Gracie ze
mną w chickena? To zły pomysł! Trzymać się! Będzie rzucać! — Krzyknął
Hans i docisnął pedał gazu poziomo do podłogi. Autobus zawył z przemęczenia i wycisnął z siebie siódme poty. Przyspieszył jeszcze kilka kilometrów.
Bezpieczniacy wyciągnęli broń, ale zobaczyli, że pędzących jak rakieta
kilku ton stali nic już nie zatrzyma. Kierowca wozu skręcił, ale nie zdążył.
Autobus z pędem równym jadącej lokomotywie uderzył w tył samochodu. Wóz
uniósł się w górę i odbił jak piłka. Przewrócił się do góry kołami i sunął po ulicy przez dwieście metrów wzniecając snop iskier. Pasażerów
rzuciło do przodu, ale, ostrzeżeni, zdołali się utrzymać. Droga do ambasady
stała otworem. Wkrótce ją zobaczyli. Była jedynym budynkiem w którym i przed którym coś się działo. Reszta była wymarła. Wjechali na dziedziniec.
Byli uratowani. Nie, nie byli uratowani. Nadal walczyli o życie. Tu już
nigdzie nie było bezpiecznie. Jedynie szanse przeżycia wzrosły. Attache
wojskowy wydał pracownikom broń z podziemnego schronu. Calen zobaczył przerażonego
ambasadora.
— Panie
ambasadorze! Pierre Calen!
— Żyje pan?
Wszyscy żyjecie?
— Misjonarze
nie żyją. My jesteśmy cali. Przyjechaliśmy, gdy zaczęło robić się
nieciekawie.
— W całym
tym zadupiu jest już nieciekawie. Przed chwilą terroryści z Armii Wyzwolenia
Ugrofinstanu opanowali budynek radia i walczą o gmach telewizji. Podobno chcą
nadać jakiś materiał, który wywoła wojnę domową. Do dzisiaj to była
nasza tajemnica państwowa, ale ten cały książę to zwykła menda finansowana z kopalni złota. Tutaj w każdej chwili mogą wybuchnąć walki. Ewakuujemy
wszystkich obcokrajowców. Schowajcie się w schronie. Zaraz przylecą po nas
nasi i nas zabiorą. Niech pan się nie poddaje. Wyjdziemy z tego. Wszystko będzie
dobrze.
Calen uśmiechnął
się i dał reszcie znak, by schować się w schronie.
***
Pięć lat później
Niemiecki
wiceminister finansów Rudolf Meier był członkiem delegacji rządowej biorącej
udział w szczycie europejskim w zamku pod Paryżem. Zwykle nudne negocjacje
technokratów tym razem skończyły się wyjątkowo szybko i Meier wykroił
kilka godzin na odwiedziny swojego przyjaciela, kustosza Muzeum Narodowego,
profesora Pierre’a Calena. Tym bardziej, że ten miał dla niego jakąś
niespodziankę, jak mówił. Zaprzyjaźnili się pięć lat wcześniej i od tego
czasu widywali się dość często.
Wieczorem
wiceminister zamówił więc taksówkę i wkrótce stanął pod drzwiami domu
przyjaciela.
— Pierre! Nic
się nie zmieniasz! Jak miło cię widzieć!
— Tylko od
zewnątrz mój drogi. Wewnątrz mam osiemdziesiąt. Wejdź.
Rozmawiali
przez godzinę o tym co u nich nowego, popijając drinki. Calen
dostał rok temu Złoty Krzyż Republiki za wybitne osiągnięcia naukowe i był z tego bardzo dumny. Mimo wieku emerytalnego biły się o niego wszystkie
uczelnie. Z kolei Meier z bankowca zamienił się w wiceministra.
— Wiesz, Rudi,
mam coś dla ciebie. Trzymałem specjalnie. — Odezwał się Francuz, gdy już
sobie pogadali i popili. Podszedł do stolika telewizyjnego i wyjął kasetę. Włożył
do odtwarzacza i nacisnął play.
— To pół
roku temu. Może obiło ci się o uszy? Poznajesz?
Na ekranie
pojawiły się mury Watykanu. Na placu jak zwykle tysiące ludzi. Machali dziesiątkami
flag. Z głównego budynku zwisał wielki portret człowieka, którego obaj
znali. Meier pytająco spojrzał na gospodarza. Ten skinął głową. — Patrz
dalej. — Powiedział. — Kaseta była przegrana z telewizji katolickiej. Na
dole przesuwało się tłumaczenie słów ubranego na biało starca siedzącego
na tronie.
„Dziś
wspominamy ojca Grzegorza Wysoczyńskiego, który w szczególny sposób umiłował
ludy Demokratycznej Republiki Ugrofinstanu. Niósł pomoc wszystkim biednym i cierpiącym. Gdy dowiedział się o odnalezieniu Kaplicy Magellana wyruszył
oddać hołd Matce Boskiej Phata-Szuńskiej w jej dzisiejszej bazylice. Tam poniósł
męczeńską śmierć za wiarę, do końca pozostając wiernym Kościołowi.
Dokonywał cudów za życia i po śmierci. Uzdrawiał chorych, uratował
zgubione w lesie dziecko, które samo wróciło do domu i drwala, na którego
spadło drzewo. Przeto mocą naszą uznajemy ojca Wysoczyńskiego za świętego i cześć mu jako takiemu całemu Ludowi Bożemu nakazujemy".
Następnie
podświetlono wielki portret świętego. Miał wystylizowaną twarz człowieka
nie z tego świata. Za jego głową włączono lampy i dla zebranego tłumu
jego głowa zajaśniała blaskiem imitującym aureolę. Lud wpadł w emfazę i zaczął krzyczeć, bić brawo lub padać na kolana. Na schody do mikrofonu wystąpił
mężczyzna z kobietą. Jak się okazało — pierwsza para Polski.
— Umiłowany
Ojcze Święty! W swej nieskończonej dla nas hojności, dajesz nam dzisiaj
kolejnego świętego, który jest dla nas znakiem i drogowskazem jak przestrzegać
uniwersalnych wartości chrześcijańskich we współczesnym świecie. Jesteśmy
wzruszeni i dumni, że świętego Grzegorza Wysoczyńskiego wydała polska
ziemia. Podążając niezmiennie drogą twojego nauczania patrzymy dziś na tego
świętego, widząc w nim ostoję norm moralnych...
— Kto to jest u licha? — Spytał Meier.
— Polski
prezydent. Niezły numer, co?
— Długo tak
może?
— Chyba dłużej z żoną. — Zachichotał Pierre. — Przewiń jak chcesz.
Rudolf
przewijał przez dłuższy czas, ale przemówienie prezydenta trwało, trwało i trwało. Wreszcie zmieniła się scena. First Lady podeszła do starca, kucnęła
przed nim i usiłowała pocałować go w latającą rękę. Wyglądało to
cokolwiek groteskowo. Wreszcie jej się udało. Wstała z kucek i wróciła do męża.
Kamera na podświetlony obraz. Kamera na podniesienie. Kamera na tłum.
Oddalenie. Widok ogólny. Koniec. Napisy.
— Nasz dawny
znajomy jest już oficjalnie w niebie. — Odezwał się Meier.
— Tak. Dopiął
swego. Teraz ten obraz wisi w bazylice, którą tam zrobili, wiesz? A wiesz jak
się nazywa bazylika?
— Matki
Boskiej Phata-Szuńskiej...?
— ...
Odkupicielki Wszechświata. Bingo. Wiesz co? Moje bliźniaczki właśnie skończyły
Oxford. Marianna chciałaby zająć się finansami międzynarodowymi. Ale ja,
kurczę, nic już na to nie mogę poradzić. Nie wiesz może jak ten temat ugryźć?
Zaczekaj, zaraz przyniosę ci jej zdjęcia.
Calen wyszedł z pokoju po zdjęcia a Meier natychmiast wyciągnął komórkę. Znalazł
nazwisko Karla Libknechta, niemieckiego szefa Europejskiego Banku Centralnego.
Jego dawnego przyjaciela z Frankfurter Bank. To dzięki niemu został
wiceministrem.
— Karl? Czołem.
Słuchaj, zrobiłbyś coś dla mnie? Potrzebuję twojej przysługi a zapewniam,
że się nie zawiedziesz. Moja młoda przyjaciółka właśnie skończyła
finanse międzynarodowe na Oxfordzie. Ręczę za nią. Nie potrzebujesz może
asystentki?
— Och, Rudi.
Niby jakąś mam, ale nie jestem nią zachwycony. Do cholery, nic wiedzy. To
prawie sekretarka. Jeśli ta twoja to mądra dziewczyna po Oxfordzie to niech do
mnie przyjdzie. Przyda mi się ktoś taki. Robię to po starej znajomości. I wierzę ci na słowo.
— Karl, jesteś
super. Dzięki.
— No cześć.
Do zobaczenia.
Meier wyłączył
komórkę i w tej samej chwili wszedł gospodarz ze zdjęciami córek.
— Zobacz.
Otworzył album. Dziewczyna była faktycznie bardzo ładna.
— Pierre,
chyba mam dobre wieści. Rozmawiałem właśnie o twoim skarbie z szefem
Europejskiego Banku Centralnego.
Calen
wytrzeszczył oczy ze zdumienia.
— Ż… żartujesz?
— Nie.
Powiedz jej, że chce ją widzieć. Masz to ode mnie.
Profesor
rzucił się objąć przyjaciela i serdecznie go ucałował. Potem nalał sobie
whisky i wypił jednym haustem.
— Aleś mnie
zaskoczył. Warto jest żyć, Rudolf.
Niemiec zamyślił
się.
— Wiesz, chyba wszyscy trzej skorzystaliśmy te pięć lat temu w jaskini. I my i on.
— Tak. Chyba masz rację.
K O N I E C
1 2 3 4
« Czytelnia i książki (Publikacja: 01-07-2004 )
Maciej Psyk Publicysta, dziennikarz. Z urodzenia słupszczanin. Ukończył politologię na Uniwersytecie Szczecińskim. Od 2005 mieszka w Wielkiej Brytanii. Członek-założyciel Polskiego Stowarzyszenia Racjonalistów oraz członek British Humanist Association. Współpracuje z National Secular Society. Liczba tekstów na portalu: 91 Pokaż inne teksty autora Liczba tłumaczeń: 2 Pokaż tłumaczenia autora Najnowszy tekst autora: Monachomachia po łotewsku | Wszelkie prawa zastrzeżone. Prawa autorskie tego tekstu należą do autora i/lub serwisu Racjonalista.pl.
Żadna część tego tekstu nie może być przedrukowywana, reprodukowana ani wykorzystywana w jakiejkolwiek formie,
bez zgody właściciela praw autorskich. Wszelkie naruszenia praw autorskich podlegają sankcjom przewidzianym w
kodeksie karnym i ustawie o prawie autorskim i prawach pokrewnych.str. 3486 |