|
Chcesz wiedzieć więcej? Zamów dobrą książkę. Propozycje Racjonalisty: | | |
|
|
|
|
Filozofia » Teksty źródłowe » Nietzsche
O przesądach filozofów [1] Autor tekstu: Fryderyk Nietzsche
Tłumaczenie: Stanisław Wyrzykowski
Poza dobrem i złem
Wola prawdy, co do niejednego skusi nas jeszcze porywu, owa słynna prawdziwość, o której z czcią wyrażali się dotychczas wszyscy filozofowie: co za pytania
stawiała nam już ta wola prawdy! Jakie dziwaczne niedobre zagadkowe pytania! Długa
to już historya, — a jednak, czyż się nie zdaje, iż zaledwie się rozpoczęła?
Cóż dziwnego, gdy w końcu nabieramy nieufności, tracimy cierpliwość,
niecierpliwie się odwracamy? Iż i my także od tego Sfinksa pytać się
uczymy? Kto to właściwie stawia nam w tym wypadku pytania? Co właściwie dąży w nas ku prawdzie? Jakoż zastanawialiśmy się długo nad pytaniem co do
przyczyny tej woli, — aż wreszcie, nad jeszcze gruntowniejszem zatrzymaliśmy
się już całkiem pytaniem. Pytaliśmy o wartość tej woli. Przypuśćmy, iż
chcemy prawdy: czemuż nie nieprawdy r a c z ej? I niepewności? Niewiedzy
nawet? — Problemat wartości prawdy stanął przed nami, — lub może to my przed
tym stanęliśmy problematem? Kto z nas jest tu Edypem? Kto Sfinksem? Jest to,
jak się zdaje, schadzka pytań i pytajników. — da li kto temu wiarę, iż
marzy się nam ostatecznie, jakoby ten problemat nigdy jeszcze dotychczas
poruszony nie był, — jakobyśmy po raz pierwszy go dostrzegli, zauważyli,
pierwsi nań się porwali? Gdyż wchodzi tu w grę poryw i nie masz może większego
nadeń.
Jak coś z własnego mogłoby powstać przeciwieństwa?
Na przykład, prawda z błędu? Lub wola prawdy z woli złudzenia? Lub czyn
bezinteresowny ze sobkowstwa? Albo czysta słoneczna zaduma mędrca z pożądliwości?
Takowe powstanie jest niemożliwe; kto o niem marzy, jest głupcem, czemś
gorszem jeszcze; rzeczy najwyższej wagi muszą mieć inny, własny początek, — z tego znikomego, zwodniczego, złudnego, poziomego świata, z tego odmętu
urojeń i żądzy wywieść się nie dają! Raczej w łonie Bytu, w Nieznikomości, w utajonem Bóstwie, w Rzeczy samej w sobie — tam musi być ich przyczyna, poza
tem nigdzie! — Ten — sposób wnioskowania stanowi typowy przesąd, po którym
dają się poznać metafizycy wszystkich czasów; ten sposób oceniania wartości
widnieje w głębi ich wszystkich procedur logicznych; z tej swojej wiary dążą
oni ku swej wiedzy, ku czemuś, co ostatecznie jako prawda uroczyście
ochrzczone zostaje. Zasadniczą metafizyków wiarą jest wiara w przeciwieństwo
wartości. Najprzezorniejszym z pośród nich nie przyszło na myśl wątpić u samego już progu, gdzie wątpienie było snadź najpotrzebniejsze: tym nawet,
którzy chełpili się de omnibus dubitandum, wątpić bowiem należy po
pierwsze, czy przeciwieństwa w ogóle istnieją, po wtóre zaś, czy owe
popularne wartości oceny tudzież wartości przeciwieństwa, na których
metafizycy pieczęć swą wycisnęli, nie są snadź powierzchownemi jeno
ocenami, tymczasowemi jeno perspektywami, do tego jeszcze widzianemi może z jakiegoś kąta, może z dołu ku górze, żabiemi jakoby perspektywami, by posłużyć
się wyrażeniem, utartem u malarzy? Nie odmawiając bynajmniej wartości temu,
co prawdziwe, rzetelne, bezinteresowne: byłoby jednakże rzeczą możliwą, iż
pozorowi, woli złudzenia, sobkowstwu i żądzy należałoby przyznać wartość
dla całego życia wyższą i bardziej zasadniczą. A nawet byłoby jeszcze możliwem,
że to, co wartość owych dobrych i czcigodnych rzeczy stanowi, na tem właśnie
polega, iż są one zdradliwie spowinowacone, skojarzone, zadzierzgnięte, może
nawet w istocie swej jednakowe z owemi złemi, pozornie wręcz sprzecznemi
rzeczami. Może! — Kto ma wszakże ochotę troszczyć się o takie niebezpieczne
może! Trzeba z tem się wstrzymać do przybycia nowej odmiany filozofów, co będą
mieli jakiś inny, sprzeczny smak i pociąg od dotychczasowych, — filozofów,
niebezpiecznego może w każdem rozumieniu. — I mówię zupełnie poważnie:
widzę, iż tacy nowi filozofowie już się ukazują.
Napatrzywszy się dość długo między wiersze i na palce filozofów, powiadam
sobie: przeważną część świadomego myślenia trzeba jeszcze zaliczyć do
czynności instynktowych, nawet gdy chodzi o myślenie filozoficzne; trzeba pod
tym względem zmienić zdanie, jak się je zmieniło co do dziedziczności i wrodzonego. Podobnie jak akt narodzin na cały przedwstępny i rozwojowy
przebieg dziedziczności zgoła nie wpływa: tak samo świadomość nie jest
bynajmniej w stanowczem jakiemś znaczeniu instynktownemu przeciwna, — przeważną
częścią świadomego myślenia filozofa kierują potajemnie jego instynkty i na określone wprowadzają je tory. Poza wszelką logiką oraz jej pozornie własną
świetnością ruchu kryją się także oceny wartości, mówiąc wyraźniej,
fizyologiczne postulaty, określony rodzaj życia mające na celu. Na przykład,
iż określone większą ma wartość niż nieokreślone, że pozór mniej jest
wart od prawdy: takowe oceny, mimo całej swej regulatywnej ważności dla nas,
mogłyby wszakże li pierwszoplanowemi być ocenami, określonym rodzajem niaiserie, wręcz snadź potrzebnej do utrzymania istot, jakiemi my jesteśmy. O ile przyjmiemy mianowicie, iż człowiek niekoniecznie jest miarą rzeczy...
Fałszywość jakiegoś sądu nie jest jeszcze dla nas przeciw sądowi temu
zarzutem; w tem nowość mowy naszej brzmi snadź najniezwyklej. Chodzi o to, o ile wpływa on na wzmożenie życia, na utrzymanie życia, na utrzymanie
gatunku, może nawet na chów gatunku; i zasadniczo skłaniamy się do
twierdzenia; iż najfałszywsze sądy (do których należą syntetyczne sądy a priori) są dla nas najniezbędniejsze, iż odmawiając znaczenia fikcyom
logicznym, nie mierząc rzeczywistości miarą li zmyślonego świata Absolutu,
równego-sobie samemu, nie fałszując liczbą nieustannie świata, człowiek
nie mógłby żyć, — że wyrzeczenie się fałszywych sądów byłoby
wyrzeczeniem się życia, zaprzeczeniem życia. Uznać nieprawdę warunkiem życia:
znaczy to wprawdzie w niebezpieczny sposób stanąć okoniem przeciwko nawykowym
względem wartości uczuciom; zaś filozofia, która na to się odważy, staje
już tem samem poza dobrem i złem.
To, co nas do napoły nieufnego, napoły szyderczego
patrzenia na wszystkich pobudza filozofów, nie pochodzi stąd, iż raz wraz
dostrzegamy, jacy oni niewinni, — jak często i jak łatwo mylą się i błądząc,
krótko mówiąc, ich naiwność i dzieciństwo, — lecz stąd, iż niedość
rzetelnie sobie poczynają: wszyscy bowiem razem podnoszą wielki i cnotliwy hałas,
skoro problemat prawdziwości bodaj tylko z daleka poruszony bywa. Wszyscy udają,
jakoby właściwe swe mniemania odkryli i osiągnęli drogą samoistnego
rozwijania zimnej, czystej, bosko pogodnej dyalektyki (tem różnią się od
mistyków wszelkiego pokroju, którzy są od nich uczciwsi i tępsi — ci mówią o natchnieniu): w istocie zaś rzeczy dodatkowo wyszukiwanymi argumentami bronią z góry powziętego zdania, pomysłu, podszeptu, abstrakcyjnie urobionego i przesianego serdecznego życzenia: — wszyscy są adwokatami, co do tego przyznać
się nie chcą, i to najczęściej wykrętnymi nawet rzecznikami swych przesądów,
które prawdami zowią, — bardzo zaś im daleko do tej dzielności sumienia, która
to, to właśnie przed sobą wyznaje, bardzo daleko do tego dobrego dzielności
smaku, która pozwala także tego się dorozumieć, bądź to by ostrzedz wroga
lub przyjaciela, bądź też ze swawoli i gwoli naigrawaniu się ze siebie
samej. Niemniej sztywna jak obyczajna tartufferya starego Kanta, z jaką wabi on
nas na dyalektyczne manowce, ku jego kategorycznemu imperatywowi wiodące, słuszniej
mówiąc, zwodzące — nam wybrednym widowisko to uśmiech wywołuje na usta,
bawimy się bowiem niezgorzej, przyglądając się pomysłowym kruczkom starych
moralistów i moralności kaznodziejów. Albo te czarnoksięskie praktyki z matematyczną formą, w którą Spinoza swą filozofię-finalnie miłość swej
mądrości, by słowo to trafnie i właściwie wyłożyć — ni to w spiż zakuł i zamaskował, aby w ten sposób zachwiać już z góry odwagą napastnika, co ośmieliłby
się podnieść oczy na tę niezwyciężoną dziewicę i Pallas Atenę: — ileż
znamiennej lękliwości i nieodporności w tej maskaradzie chorego pustelnika!
Wyjaśniło mi się zwolna, czem była dotychczas każda
wielka filozofia: oto spowiedzią swego twórcy oraz rodzajem mimowolnych, a jako takie nie zaznaczonych memoarów; tudzież że moralne (lub niemoralne) dążności w każdej filozofii właściwy stanowiły zarodek, z którego każdorazowo cała
rozwinęła się roślina. W rzeczy samej, czyni się dobrze (i roztropnie),
gdy, szukając wyjaśnienia, jak utworzyły się właściwie najodleglejsze
metafizyczne twierdzenia jakiegoś filozofa, pyta się zawsze przedewszystkiem:
ku jakiemu morałowi to zmierza (on zmierza -)? Nie wierzę zatem, iż popęd ku
poznaniu jest ojcem filozofii, lecz że jakiś inny popęd i w tym wypadku poznaniem (i niepoznaniem!) jeno jako swem posłużył się narzędziem. Kto wszakże
zasadnicze popędy człowieka z tego rozpatruje stanowiska, o ile one tu właśnie
jako inspirujące geniusze (lub demony i koboldy -) wpływ swój wywierać mogły,
ten się przekona, iż wszystkie uprawiały już kiedyś filozofię, i że każdy z osobna radby właśnie siebie przedstawić jako ostateczny cel istnienia i jako uprawnionego władcę wszystkich innych popędów. Gdyż każdy popęd żądny
jest władzy: i jako taki próbuje filozofować. — Wprawdzie u uczonych, u właściwych
przedstawicieli wiedzy, może być inaczej — gdy kto chce, lepiej — u nich może
zdarzać się istotnie coś jak gdyby pęd ku poznaniu, jakiś drobny, niezależny
mechanizm zegarkowy, co, dobrze nakręcony, pracuje dzielnie w tym kierunku bez
istotnego współudziału wszystkich innych uczonego popędów. Właściwe
interesy uczonego zwracają się przeto zazwyczaj całkiem gdzieindziej, ku
rodzinie naprzykład, ku polityce lub zarobkowaniu; a nawet jest to niemal obojętne,
czy na tem lub owem miejscu wiedzy jego małą ustawi się machinę i czy
obiecujący młody pracownik uczyni ze siebie dobrego filologa, chemika lub
znawcę grzybów: — nie znamionuje go to, iż tem lub owem zostanie. Odwrotnie, u filozofa niema zgoła nic nieosobistego; zwłaszcza morał jego daje niezbite i rozstrzygające świadectwo, kim on jest — to znaczy, wedle jakiej hierarchii
dostojeństwa układają się względem siebie najwnętrzniejsze popędy jego
natury.
Jak złośliwymi potrafią być filozofowie! Nie znam nic
jadowitszego od żartu, na jaki pozwolił sobie Epikur względem Platona i platoników: nazwał ich Dionysokolakes. Dosłownie i w pierwszym rzędzie
znaczy to pochlebcy Dionyzosa, a więc zausznicy i lizusy tyrana; zarazem ma to
jeszcze znaczyć wszystko to komedyanci, niema w tem nic szczerego (gdyż
Dionysokolax było popularnem nazwaniem aktora). I to ostatnie jest złośliwością
wymierzoną przez Epikura przeciwko Platonowi: gniewała go wspaniała maniera
oraz zdolność inscenizowania się, którą Plato wraz z uczniami swoimi
posiadał, — a której Epikur nie posiadał! on, stary, bakałarz ze Samos, co
siedział ukryty w swym ogródku w Atenach i pisał trzysta ksiąg, kto wie? może z ambicyi i pasyi przeciw Platonowi? — Trzeba było lat stu, zanim Grecya odgadła,
kim był ten bożek ogrodowy Epikur. — Czy odgadła? — W każdej filozofii bywa punkt, w którym przekonanie filozofa jawi się na
widowni: czyli mówiąc językiem starodawnego misteryum: adventavit asinus
fulcher et fcriisfimul.
1 2 3 4 Dalej..
« Nietzsche (Publikacja: 08-07-2004 Ostatnia zmiana: 05-02-2005)
Wszelkie prawa zastrzeżone. Prawa autorskie tego tekstu należą do autora i/lub serwisu Racjonalista.pl.
Żadna część tego tekstu nie może być przedrukowywana, reprodukowana ani wykorzystywana w jakiejkolwiek formie,
bez zgody właściciela praw autorskich. Wszelkie naruszenia praw autorskich podlegają sankcjom przewidzianym w
kodeksie karnym i ustawie o prawie autorskim i prawach pokrewnych.str. 3497 |
|