|
Chcesz wiedzieć więcej? Zamów dobrą książkę. Propozycje Racjonalisty: | | |
|
|
|
|
Tematy różnorodne » Ekologia i ekozofia
Płoną lasy... nie tylko w Kalifornii Autor tekstu: Jan M. Fijor
Z problemami leśnictwa zetknąłem się nieco bliżej rok temu, gdy o mały
włos a dostałbym grzywnę za wejście do własnego lasu. Zostałem zatrzymany
przez służbę nadleśnictwa w momencie, gdy zbierałem do wora pozostawione w moim lesie po jakimś pikniku śmieci. Poinformowano mnie, że w związku z nadzwyczajnym pogotowiem przeciwpożarowym nikomu — nawet właścicielowi -
nie wolno do swego lasu wchodzić.
Zemsta szczurówO „kangurowatym szczurze" Stephensa usłyszałem po raz pierwszy kilka lat
temu, przy okazji procesu sądowego, w którym na wysoką grzywnę i wyrok z zawieszeniem skazano mieszkańca okolic San Diego, za to, że w czasie porządkowania
ogrodu za domem, zabił z premedytacją sierpem, właśnie, „szczura
kangurowatego". Szczury takie są bowiem pod ścisłą ochroną. Dokuczanie im
stanowi wykroczenie wobec federalnej ustawy o ochronie flory i fauny, znanej
jako Endangered Species Act, w szczególności także przeciw Programowi Ochrony
Ginących Gatunków Zamieszkujących Okolice San Diego, obejmującemu ponad 2300
km kw. terenów, z których aż 30 proc. znajduje się na obszarze miasta San
Diego. Na gruntach, na których znajdują się nory „szczurów Stephensa"
nie wolno budować osiedli ludzkich, nie wolno ich irygować, uprawiać, porządkować — słowem, leżą pozostawione sobie i szczurowi kangurowatemu. Nie samemu
szczurowi, obok tego ginącego gryzonia pod ochroną znajdują się także: żółwie
pustynne, kalifornijski zjadacz komarów, ropucha strumienna, mucha delhijska i kilkaset innych ginących gatunków. Wspomniany program był odpowiedzią
polityków na rosnące wpływy i naciski — żeby nie powiedzieć: szantaże -
ze strony organizacji ekologicznych. Prawdę mówiąc program ten spotkał się
też z masowym poparciem mieszkańców Kalifornii, którzy od lat stanowią
awangardę nie tylko w dziele ochrony środowiska.
Rezultatem istnienia programu ochrony przyrody było wyłączenie z użytkowania w Południowej Kalifornii ponad 2,6 mln ha ziemi, na której odtąd królowały
ginące gatunki. Znaczna część tych terenów pokrywały lasy i leśne
chaszcze, co wiązało się z całkowitego wyłączeniem ich spod gospodarki leśnej.
Nie tylko nie wolno było drzew wycinać, zabroniono także normalnych na
terenie leśnym zabiegów porządkowych, w tym także, uprzątania wiatrołomów,
wytyczania szlaków czy nawet tworzenia rowów przeciwpożarowych. Ochroną objęto
nie tylko tereny, na których ginące gatunki zamieszkiwały, równie
rygorystyczny zakaz obowiązywał obszary do nich przylegające, gdyż stanowiły
„potencjalne siedlisko" chronionych stworzeń. Tak rygorystyczna polityka wyłączyła
te ziemie nie tylko spod kontroli służb leśnych, lecz co gorsza, także spod
jurysdykcji straży pożarnej. Reszty można się domyślać.
Kiedy w ostatni piątek października, wskutek zaprószenia ognia przez nieostrożnego
myśliwego polującego na terenach objętych ochroną wybuchł największy w dziejach Kalifornii pożar, nie było sposobu ich ratowania. Z ogniem poszły
nie tylko chronione gatunki, lecz także prawie 3000 domów mieszkalnych, setki
urządzeń komunalnych, handlowych, zginęli także ludzie — jak dotąd 17 osób.
Straty sięgają miliardów dolarów, w czym znaczny udział ma ortodoksyjna, żeby
nie powiedzieć: głupia, polityka w zakresie ochrony środowiska. Nie ulega
bowiem wątpliwości, że gdyby tereny te były zamieszkałe i podlegały
normalnemu użytkowaniu, reakcja na pożar byłaby szybsza, a ich ochrona — włącznie z ratowaniem ginących gatunków — znacznie skuteczniejsza.
To jeszcze nie koniec skandalu związanego z absurdalnymi regulacjami.
Zmarnowana szansa
Pierwszym świadkiem pożaru był helikopter miejscowego szeryfa poszukujący
niesfornego myśliwego. Pilot maszyny przelatując nad okalającymi San Diego
lasami cedrowymi, dostrzegł na jednej z leśnych polan języki ognia. Była
godzina 17.45. Niespełna kwadrans wcześniej, na pobliskim lotnisku leśnej
straży pożarnej, wylądował ostatni samolot patrolowy. Pilot helikoptera
szeryfa zawiadomił strażaków o pożarze, który w tym momencie — mimo potężnego
wiatru, o prędkości 180 km na godzinę — był jeszcze do opanowania. Wystarczyło
wypuścić w powietrze kilka maszyn, zrzucić na zarzewie ognia kilka ton wody i chemikaliów, i tragedii dałoby się uniknąć. Niestety, na przeszkodzie znowu
stanęły przepisy.
W stanie Kalifornia obowiązuje bowiem ścisły „zakaz latania po zachodzie słońca",
który tego fatalnego dnia rozpoczął się o 17.36 i trwał do 18.05. Pilotowi
helikoptera oświadczono, że zgodnie z przepisami stanowymi, latająca cysterna z wodą wystartuje dopiero następnego dnia rano. Co więcej, do lądowania
zmuszono także, przelatujący kilka kilometrów dalej, prywatny helikopter
przystosowany do gaszenia pożarów.
W ciągu nocy pożar, którego można było kilkanaście godzin wcześniej łatwo
uniknąć, objął 120 tys. ha. Władze tłumaczą się rygorami rozporządzenia i względami bezpieczeństwa pilotów straży pożarnej, zrzucając winę na
lekkomyślnego myśliwego. Rodzi się jednak refleksja — że gdyby polowanie na
terenach objętych „ochroną przyrody" było dozwolone, gdyby były one własnością
prywatną, a straż pożarna nie podlegała regulacjom stanowym, to przecież do
tego pożaru najprawdopodobniej by nie doszło. Z danych federalnego
Departamentu Lasów wynika bowiem, że lasy państwowe są mimo wszystkich
programów ochronnych znacznie bardziej łatwopalne.
Prywatny właściciel lasu, czy to w Amazonii, Kalifornii czy pod Lęborkiem,
dba o swój las znacznie lepiej niż najbardziej nawet troskliwe władze leśne.
Dlatego w państwowej Amazonii lasów ubywa w tempie kilku procent rocznie, a w
Stanach Zjednoczonych, powierzchnia prywatnych obszarów leśnych jest dziś większa
niż była po wojnie cywilnej, to jest w roku 1868. Podobnie byłoby i w Polsce,
gdyby nie troska leśniczych chroniących tereny leśne, nawet przed ich
prawowitymi właścicielami.
« Ekologia i ekozofia (Publikacja: 26-10-2004 )
Jan M. Fijor Ekonomista; publicysta "Wprost", "Najwyższego Czasu", "Życia Warszawy", "Finansisty" i prasy polonijnej; wydawca (Fijorr Publishing). Były doradca finansowy Metropolitan Life Insurance Co. Ekspert w dziedzinie amerykańskich stosunków społeczno-politycznych. Autor dwóch książek: "Imperium absurdu" i "Metody zdobywania klienta, czyli jak osiągnąć sukces w sprzedaży". Liczba tekstów na portalu: 36 Pokaż inne teksty autora Najnowszy tekst autora: Keynes i jego ludzie | Wszelkie prawa zastrzeżone. Prawa autorskie tego tekstu należą do autora i/lub serwisu Racjonalista.pl.
Żadna część tego tekstu nie może być przedrukowywana, reprodukowana ani wykorzystywana w jakiejkolwiek formie,
bez zgody właściciela praw autorskich. Wszelkie naruszenia praw autorskich podlegają sankcjom przewidzianym w
kodeksie karnym i ustawie o prawie autorskim i prawach pokrewnych.str. 3711 |
|