Racjonalista - Strona głównaDo treści


Fundusz Racjonalisty

Wesprzyj nas..
Zarejestrowaliśmy
204.448.159 wizyt
Ponad 1065 autorów napisało dla nas 7364 tekstów. Zajęłyby one 29017 stron A4

Wyszukaj na stronach:

Kryteria szczegółowe

Najnowsze strony..
Archiwum streszczeń..

 Czy konflikt w Gazie skończy się w 2024?
Raczej tak
Chyba tak
Nie wiem
Chyba nie
Raczej nie
  

Oddano 701 głosów.
Chcesz wiedzieć więcej?
Zamów dobrą książkę.
Propozycje Racjonalisty:
Sklepik "Racjonalisty"

Złota myśl Racjonalisty:
"Czysta wariacja ta demokracja."
 Światopogląd » Świeckie religie

Leopold albo o religii światła i barwy [3]
Autor tekstu:

Oto i cały sen. Po przebudzeniu długo jeszcze było we mnie obecne wspomnienie niewysłowionej rozkoszy, w której drogą analizy wyodrębniłem trzy różne składniki: pierwszy — związany z podnieceniem erotycznym, z zaspokojeniem pragnienia, drugi — związany z brakiem wyrzutów sumienia, ponieważ uznawany przeze mnie zakaz nie miał na terenie snu mocy obowiązującej, i wreszcie trzeci składnik — podziw dla własnej pomysłowości, dla umiejętności wymyślenia sposobu obejścia moralnej cenzury, a także i przede wszystkim zachwyt nad stworzonym przez siebie słowem: Nieliczka, czyli taka cudowna kraina, w której każde pragnienie może zostać zaspokojone, ponieważ nie obowiązują w niej żadne zakazy, a to, co się robi, nie liczy się; w tym sensie, że nie ponosi się za to żadnej odpowiedzialności, nie trzeba się tego wstydzić, nie trzeba nic ukrywać.:

Ta wymyślona przeze mnie Nieliczka była potrójną zbitką: po pierwsze z kopalni soli w Wieliczce, która znajduje się głęboko pod powierzchnią ziemi, a więc w świecie podziemnym, gdzie nie obowiązują prawa świata ziemskiego; po drugie z Ekwadoru, który znajduje się gdzieś na drugiej półkuli, a więc tam, gdzie wszystko jest odwrócone do góry nogami: to, co dla nas jest na dole, dla nich znajduje się na górze, a więc i to, co u nas jest zakazane, to u nich jest dozwolone; po trzecie z dźwięku słowa „Wieliczka", kojarzącego się z liczeniem i z nieliczeniem się z zakazami.

Gdybym kiedyś napisał książkę o marzeniach sennych, to na pewno umieściłbym na okładce tytuł: Nieliczka, bo słowo to znakomicie odsłania istotę wyzwalającej i kompensacyjnej funkcji snów.

HANKA

Czy wiesz, że pod kierunkiem profesora Witwickiego prowadził badania nad marzeniami sennymi doktor Bagno?

FRYDERYK

Tak. Czytałem jego pracę, referującą wyniki badań. Była wydrukowana w „Księdze pamiątkowej ku czci profesora Witwickiego" i początkowo miałem nawet taki zamiar, żeby w książce o Witwickim uczynić doktora Bagno główną postacią jednego z dialogów. Miał to być oczywiście dialog o marzeniach sennych. Ale nie mogłem sobie przypomnieć ani rozmów, które z nim prowadziłem, ani jego wyglądu i ostatecznie, zamiast o snach napisałem dialog o poezji sądząc, że czytelników bardziej zainteresują, związki łączące Witwickiego z Leopoldem Staffem niż mało znany szerszym kręgom doktor Bagno.

HANKA

Witwicki często mówił o tym, że poezja jest czymś zbliżonym do marzeń sennych. Zauważyłam, że LEOPOLD jest znacznie krótszy od pozostałych dialogów, możesz więc jeszcze uzupełnić rozważania o poezji rozważaniami o snach.

Na razie jednak opowiedziałeś mi dopiero jeden sen. A dwa pozostałe?

FRYDERYK

Drugi sen śnił mi się, jak już powiedziałem, kilka razy. Przychodził zawsze w podobnych okolicznościach, kiedy kończyłem jakąś większą pracę. Bo kiedy piszę książkę, to zwykle jest tak, że początek jest trudny i przypomina pchanie ciężkiego wozu pod górę. Zdarza się, że mam czas, dużo „czasu w jednym kawałku" jak mawiała Beata Obertyńska, czy też może jej matka, Maryla Wolska, a więc jakieś trzy czy cztery dni przeznaczone wyłącznie na pisanie. Niestety, układanie zdań idzie opornie, a kiedy po całym dniu siedzenia przed maszyną do pisania odczytuję dwie wystukane stroniczki, dochodzę do przekonania; że należało napisać jakoś inaczej. I tak to się ciągnie mniej więcej do połowy książki. Wtedy nagle wszystko się zmienia. Jakbym wjechał na szczyt góry i teraz zjeżdżał na dół. Wóz zjeżdża sam, książka pisze się sama. Zaczynam pisać dziennie po dziesięć i dwadzieścia stron, a zdarzają się dni rekordowe: trzydzieści stron maszynopisu dziennie. I oczywiście to, co jest pisane w taki sposób, jest znacznie lepsze od tego, co, posiada taką samą objętość a było pisane kilka tygodni. W pierwszym okresie zastanawiałem się nieraz, czy nie zaplanowałem zbyt wielu arkuszy i czy potrafię je wszystkie wypełnić interesującą treścią, a w ostatniej fazie pracy przekraczam zwykle limit o kilkadziesiąt stron, a ponieważ nadchodzi termin oddania maszynopisu do wydawnictwa, oddaję tekst z żalem, że nie starczyło miejsca na to, co miałem jeszcze do powiedzenia.

I w takiej właśnie sytuacji zjawia się ów sen. Noc. Jestem sam w małym pokoiku. Byłoby zupełnie ciemno, gdyby nie cudowny blask bijący od zeszytu leżącego na stole. To jest właśnie ten „wyśniony zeszyt", w którym znajduje się coś najcenniejszego, jakieś moje wiersze czy myśli, przewyższające odkrywczością, głębią, trafnością sformułowań wszystko, co kiedykolwiek w życiu napisałem. Ogarnia mnie wtedy uczucie niewysłowionego szczęścia, wyrastające z przekonania, że nie żyłem na próżno, że zrealizowałem to gadanie, dla którego przyszedłem na świąt. Wydaje mi się, że mam skrzydła. Zbliżam się do okna i przyglądam się szafirowemu niebu z milionami maleńkich brylantów. I płynę przez to niebo, między gwiazdami, cudownie lekki, bo nie dźwigam już żadnego ciężaru, bo wykonałem zadanie, które miałem wykonać.

Budzę się i przez pewien czas rozkoszuję się tym szczęściem, jakie daje latanie we śnie i poczucie, że stworzyło się coś doskonałego. Potem, zdając sobie sprawę, że to nie sen, chcę się upewnić, że ten zeszyt, który widziałem we śnie, istnieje rzeczywiście. Będę więc mógł za chwilę wziąć go do ręki i odczytać sobie jeszcze raz tekst, będący najwyższym osiągnięciem mojego życia. I wtedy pojawia się niepokój, czy ten tekst istnieje, czy rzeczywiście udało mi się zapisać to, co chwilami pojawiało się w ostatniej fazie pracy nad książką, ale zaraz znikało, zanim zdążyłem zanotować. Potem niepokój przechodzi w pewność. Niestety, to był tylko sen, tego doskonałego tekstu nie ma. Miejsce szczęścia zajmuje żal za czymś, co było tak blisko i zostało utracone.

HANKA

Czy w ostatnich dniach też miałeś taki sen?

FRYDERYK

Jeszcze nie. Ale mój stan na jawie przypomina to, co przed chwilą opisałem. O napisanej przez siebie książce myślę z mieszanymi uczuciami: jedną cząstką mojej osobowości cieszę się z tego, co napisałem, bo to, co wyszło, jest mniej więcej tym, co zostało zaprojektowane i, być może, jest lepsze od tego wszystkiego, co napisałem w poprzednich latach. Niestety, drugą cząstką mojej osobowości odczuwam dziwny niepokój, że jeszcze czegoś w tej książce brak, że w ostatniej fazie pracy, wtedy właśnie, gdy wystukiwałem na maszynie po dwadzieścia kilka stron dziennie, obrazów i pomysłów było znacznie więcej, a ponieważ pojawiały się nie po kolei, ale wszystkie naraz, więc tylko niektóre zdążyłem utrwalić, a inne — i to właśnie te najcenniejsze, najbardziej niezwykłe i odkrywcze — rozwiały się. Więc żal, że utraciłem je, być może, na zawsze.

I chyba na tym tle pojawił się ten trzeci sen, który chciałem ci opowiedzieć. Ten sen, który śnił mi się dzisiejszej nocy.

Początek był nawet dość przyjemny. Rozmawiałem z jakąś miłą panienką: ona po jednej, ja po drugiej stronie biurka. Ona była u siebie, a ja przyszedłem do niej w jakiejś sprawie, która wydawała mi się mało ważna, a wkrótce miała się okazać groźna. Panienka była ubrana na zielono. Miała nie tylko zieloną sukienkę, ale także zielone oczy i pomalowane na zielono powieki. Przypomniało mi to pewną sytuację sprzed trzech lat. Byłem w szpitalu, na stole operacyjnym, za chwilę miałem zostać uśpiony, a przy mnie stała anestezjolożka i też wszystko było zielone: ściany, światło, kitle lekarzy, zabawne czapeczki na ich głowach, a przede wszystkim ona była zielona i to właśnie były moje ostatnie słowa wypowiedziane przed operacją, że podobają mi się jej zielone powieki, bo wytwarzają pogodny, spokojny nastrój, którego nic nie zakłóca i nie rozprasza.

A więc rozmawiam we śnie z lekarką i zamierzam wstać, pożegnać się, odejść, ale z jej słów wynika, że muszę zostać, że trzeba będzie natychmiast przeprowadzić różne badania. Nie mogę wrócić do domu, muszę zostać w szpitalu położyć się do łóżka, bo „rośnie we mnie jakieś ciało gąbczaste" — tak właśnie to określiła, a ja od razu domyśliłem się, że to jest rak.

— Ależ ja nie mogę zostać — protestowałem — mam wiele ważnych spraw do załatwienia. Przyjdę za kilka dni.

— Nie. Badania trzeba przeprowadzić natychmiast. To ciała gąbczaste rośnie bardzo szybko. Nie ma już czasu. Wszystko inne nie ma już żadnego znaczenia.

HANKA

I co było dalej?

FRYDERYK

Nic. Obudziłem się i uprzytomniłem sobie całą potworność tego snu.

HANKA

Lęk przed rakiem?

FRYDERYK

Może to się wyda nieprawdopodobne, ale do tego raka ze snu miałem zupełnie inny stosunek, niż przypuszczasz. Odczuwałem, że to jest m ó j rak, składnik mojej osobowości, który wywoła pewne zamieszanie, ponieważ rośnie zbyt szybko i chce osiągnąć przewagę nad innymi składnikami. Buntowałem się przeciwko operacji, bo nie chciałem utracić czegoś, co nie tylko przebywa we mnie, ale j e s t w jakimś sensie m n ą. A potworność snu polegała na czymś innym, na tym, że „nie ma już czasu" na dokończenie czy poprawienie prac, które rozpocząłem.

Nie chodziło w tym śnie o mnie, o moje zdrowie ani o to „ciało gąbczaste", ale o te sprawy, które znajdowały się na zewnątrz mnie i zaczynały się jakoś ode mnie uniezależniać, bo zielona anestezjolożka zadecydowała bezapelacyjnie, że od tej chwili nie mogę już się nimi zajmować.

HANKA

Jak interpretujesz ten sens

FRYDERYK

Nie mam żadnych wątpliwości co do tego, że był to sen o Witwickim, a nawet więcej, sen o centralnym problemie tej książki.

HANKA

Jak to możliwe?

FRYDERYK

Mówiłem już o tym, że w ostatnich tygodniach żyłem wyłącznie pisaną przez siebie książką. Wszystko inne straciło dla mnie w tym okresie znaczenie: chodziło tylko o to, żeby rozpoczętą książkę dokończyć i nadać jej kształt możliwie najdoskonalszy. Rzecz jasna, że w takiej sytuacji również sny zostały wciągnięte w ten sam nurt. Nic dziwnego, że kilka razy śnił mi się Witwicki i te osoby, które — jak na seansie spirytystycznym - wywoływałem kolejno ze Świata Cieni.

Mówiłem także o tym, że po ukończeniu książki pojawił się niepokój. Czułem, że o czymś zapomniałem, że coś bardzo ważnego, co powinno było znaleźć się w, tej książce, znajduje się wciąż jeszcze poza napisanym przeze mnie tekstem, chociaż kilkakrotnie pojawiało się — na jedno oka mgnienie — w mojej świadomości. Nie mogę jednak przypomnieć sobie, co to właściwie było.


1 2 3 4 5 Dalej..

 Po przeczytaniu tego tekstu, czytelnicy często wybierają też:
Nauka – brama do nowej religii?
Religia Muzyki i kult kompozytorów


« Świeckie religie   (Publikacja: 19-03-2005 Ostatnia zmiana: 29-07-2005)

 Wyślij mailem..   
Wersja do druku    PDF    MS Word

Andrzej Rusław Nowicki
Ur. 1919. Filozof kultury, historyk filozofii i ateizmu, italianista, religioznawca, twórca ergantropijno-inkontrologicznego systemu „filozofii spotkań w rzeczach". Profesor emerytowany, związany dawniej z UW, UWr i UMCS. Współzałożyciel i prezes Stowarzyszenia Ateistów i Wolnomyślicieli oraz Polskiego Towarzystwa Religioznawczego. Założyciel i redaktor naczelny pisma "Euhemer". Następnie związany z wolnomularstwem (w latach 1997-2001 był Wielkim Mistrzem Wielkiego Wschodu Polski, obecnie Honorowy Wielki Mistrz). Jego prace obejmują ponad 1200 pozycji, w tym w języku polskim przeszło 1000, włoskim 142, reszta w 10 innych językach. Napisał ok. 50 książek. Specjalizacje: filozofia Bruna, Vaniniego i Trentowskiego; Witwicki oraz Łyszczyński. Zainteresowania: sny, Chiny, muzyka, portrety.
 Strona www autora

 Liczba tekstów na portalu: 52  Pokaż inne teksty autora
 Najnowszy tekst autora: W chiński akwen... Wolność w Hongloumeng
Wszelkie prawa zastrzeżone. Prawa autorskie tego tekstu należą do autora i/lub serwisu Racjonalista.pl. Żadna część tego tekstu nie może być przedrukowywana, reprodukowana ani wykorzystywana w jakiejkolwiek formie, bez zgody właściciela praw autorskich. Wszelkie naruszenia praw autorskich podlegają sankcjom przewidzianym w kodeksie karnym i ustawie o prawie autorskim i prawach pokrewnych.
str. 4023 
   Chcesz mieć więcej? Załóż konto czytelnika
[ Regulamin publikacji ] [ Bannery ] [ Mapa portalu ] [ Reklama ] [ Sklep ] [ Zarejestruj się ] [ Kontakt ]
Racjonalista © Copyright 2000-2018 (e-mail: redakcja | administrator)
Fundacja Wolnej Myśli, konto bankowe 101140 2017 0000 4002 1048 6365