|
Chcesz wiedzieć więcej? Zamów dobrą książkę. Propozycje Racjonalisty: | | |
|
|
|
|
Światopogląd » Świeckie religie
Leopold albo o religii światła i barwy [1] Autor tekstu: Andrzej Rusław Nowicki
Osoby:
WŁADYSŁAW, lat 60
HANKA, lat 62
FRYDERYK, lat 19 i 62 Początek rozmowy dnia 20 maja 1938 roku w mieszkaniu prof.
Witwickiego w Warszawie, ciąg dalszy w Instytucie Psychoneurologicznym, we wrześniu
1981 r. Były takie lata w moim życiu, puste i mało interesujące, o których trudno byłoby napisać nawet dwie lub trzy strony. Ale za to w innych latach zdarzały się dni tak bogate w treść, że należałoby je
utrwalić w kilku pękatych tomach. Do takich dni należał piątek 20 maja 1938
roku — dzień mojej pierwszej wizyty w mieszkaniu profesora Witwickiego. Z barwnej tkaniny naszej ówczesnej rozmowy można w nieskończoność
wyciągać i przypominać różne wątki. Na przykład wątek dotyczący p o e z j i. WŁADYSŁAW Podoba mi się twój wiersz, zwłaszcza tytuł: „Godzina
ciszy". To dobrze, że wybrałeś taki temat. Wzdrygam się na myśl, że mogłeś
przynieść mi jakiś inny wiersz, na przykład „Godzinę hałasu",
„Zgrzytanie nożem po szkle" albo „Prucie nożem brzucha". Teraz pisze
się i takie wiersze. A przez twój wiersz prześwieca uśmiech Ateny,
oczekiwanie na chwilę, w której zdejmie pancerz i odsłoni dziewczęcą pierś. Podoba mi się też to, że — nawiązując do tradycji
sarmackiej — wplotłeś do swego wiersza wiele słów łacińskich, pragnąc w ten sposób uczynić swój wiersz bardziej dostojnym i majestatycznym, wytworzyć
wokół procesu myślenia nastrój sakralny. Szkoda tylko, że są błędy w akcentach. Jeżeli występujące w wierszu słowa łacińskie będą prawidłowo
akcentowane, to zburzą rytm wiersza. FRYDERYK Istnieje prawo poety do transakcentacji. Korzystał z niego
Mickiewicz w „Panu Tadeuszu" i Charles Baudelaire w wierszu łacińskim, sławiącym
piękno ukochanej Franciszki. WŁADYSŁAW To miłe, że zna pan Francscae meae laudes. Ale szkoda, że
właśnie jego wziął pan sobie za wzór. W akcentowaniu słów łacińskich.
To był znakomity poeta, ale z łaciny należał mu się stopień
niedostateczny. FRYDERYK Czy mogę o coś zapytać? WŁADYSŁAW Proszę, pytaj. FRYDERYK Czy mógłby mi pan profesor opowiedzieć o swoich
spotkaniach z poetami. Czyje wiersze najbardziej pan lubi? Czy miał pan profesor
wśród poetów jakichś przyjaciół? WŁADYSŁAW Zacznijmy od tego, że pisać wierszy nie próbowałem
nigdy; wydawało mi się, że ci, którzy to robią, udają coś i coś
bezwstydnie pokazują przed drugimi czy przed sobą; nie miałem też nigdy żadnych
ambicyj ani aspiracyj pisarskich. Niełatwo więc, przychodziła poetom przełamać moje
opory, rozbudzić moje zainteresowanie i pozyskać moje zaufanie. Przeważnie
traktowałem pisane przez nich wiersze jako materiał do badań psychologicznych
nad nieszczerością, zakłamaniem, sprzecznościami wewnętrznymi i zaburzeniami. psychicznymi. To dobry materiał do badań, ponieważ wiersze
nalezą do takich wytworów ludzkich, w których
odsłaniają się ukryte skłonności, marzenia, upodobania. Ale jak wszyscy młodzi ludzie z mojego pokolenia wychowałem
się na się na trzech wieszczach i Sienkiewiczu. Zdawało mi się, że spośród
trzech Mickiewicz najmniej pozuje i najwięcej prawdy mówi. Z niego też najwięcej
uczyłem się na pamięć. Serdeczny i trwały stosunek nawiązałem w klasie ósmej z Horacym i Platonem. Spośród wszystkich poetów na świecie najbliższy mi był
zawsze Platon, z którym obcuję bez przerwy już 42 lata. W czasie studiów uniwersyteckich zaprzyjaźniłem się z moim rówieśnikiem, Leopoldem Staffem. Ja kierowałem kołkiem filozoficznym, a on kółkiem literackim. On należał do najgorliwszych uczestników kółka
filozoficznego, a ja wygłaszałem często referaty o sztuce u niego, w kółku
literackim. Nasza przyjaźń trwa już czterdzieści lat, a utrwaliła ją współpraca w „Sympozjonie". To Staff zamówił i wydrukował mój przekład „Uczty" w redagowanej przez siebie serii. Z tego przekładu napisał w 1910 roku piękną
recenzję Bolesław Leśmian, ale jego poezja jakoś do mnie nie przemawiała. Stykałem się także z Janem Kasprowiczem. Był redaktorem
tygodnika, w którym ukazywały się moje pierwsze prace. To był taki poeta, który
nie udawał filozofa i nie uprawiał nauki, a nie bardzo miał z czego żyć.
Pod. wpływem Twardowskiego napisał pracę doktorską i habilitacyjną i został
profesorem na katedrze literatury. Byliśmy więc na Uniwersytecie Lwowskim
kolegami. W latach lwowskich zaprzyjaźniłem się także z rodziną
Wolskich. Tam wszyscy pisali i drukowali wiersze. Przede wszystkim Maryla
Wolska, autorka pięknego „Dzbanka malin". Okropne były wiersze jej męża,
Wacława Wolskiego, który był zdolnym inżynierem i przemysłowcem, a koniecznie chciał być także poetą i filozofem. Za to córki były bardzo
dobrze wychowane, Beata poszła w ślady matki i raz po raz wydaje jakiś tomik
wierszy, a Lela odziedziczyła talent malarski po dziadku, Karolu Młodnickim. Oto i wszystkie moje kontakty z poetami w latach lwowskich.
Po wojnie poezja zeszła na psy, podobnie zresztą jak malarstwo. Nie wystarcza
okropna treść, zerwano także z ortografią i gramatyką. Czy widziałeś co
Ci futuryści wyprawiają z polską mową, jak starają się ją zeszpecić i okaleczyć? To powinno być sądownie karane! Albo taki arogant Słonimski czy Tuwim. Powiedz sam, po co
taki Tuwim zabiera się do pisania o Sokratesie, nie mając w ogóle żadnego
pojęcia o jego życiu i filozofii. Kiedy się przegląda wiersze współczesnych poetów, jakże
się wtedy zaczyna cenić dobrą starą poezję: Kochanowskiego i Reja, Ignacego
Krasickiego, Mickiewicza i Słowackiego. Zacząłem sobie na nowo odczytywać
ich wiersze, odkrywać dyskretny urok ukrytych aluzji, głębię obserwacji
psychologicznych. Nabrałem chęci do ilustrowania takich arcydzieł jak „Pan
Tadeusz" czy „Beniowski". W zestawieniu z upadkiem współczesnej poezji polskiej
nawet taki Staff zaczyna rosnąć w oczach i może wydawać się olbrzymem.
Leopold zna dobrze poetyckie rzemiosło, pracuje solidnie nad swoimi wierszami,
ma swój zawodowy honor i pilnuje się, żeby nie oddawać do druku wierszy
lichych. A to, co pisze, jest sympatyczne. Poeta kocha:
"Koronkowość srebrnych firanek;
Złote brzęczenie pszczelich skrzydełek;
Wodno-tęczowych niestałość szkiełek ...
Cyzelowany pięknie filigran ...
poezję starych studni, zepsutych zegarów" - no, dla mnie osobiście więcej poezji mają w sobie zegary
nie zepsute; dobrze pracujące. Ale to kwestia upodobań. Staff kocha szczerze starożytną Grecję i renesansową
Italię — „ziemię rodzącą włoskie wino i greckie posągi", „ziemię
cudów".. Kocha „otchłanne piękno wszechświata". Dusza jego przepełniona
jest:
"bezgranicznym oddaniem W wielkiej i świętej miłości
Dla Wszystkiego, co przestwór pięknością wypełnia". Bliska mi jest
religia Staffa, którą w „Hymnie" do
barw nazwał „religią światła i barwy". To jest religia, którą wyznaje
każdy prawdziwy malarz i każdy człowiek, który potrafi właściwie korzystać z tego cudownego daru, jakim są oczy. * Dalszy ciąg tej rozmowy o poezji miał miejsce czterdzieści
trzy lata później. Moja książka o Witwickim była już napisana, liczyła pięćset
stron maszynopisu, ale przed oddaniem jej do Wydawnictwa postanowiłem jeszcze
raz zobaczyć się z osobami, które pomogły mi „odzyskiwać utracony czas" i wydobywać z „mrocznych głębin zapomnienia" to, co należało ocalić od
ostatecznej zagłady, utrwalić i przekazać potomnym — aby sprawdzić, czy nie
pogubiłem się w ich opowieściach o Witwickim i nie poplątałem prawdy ze zmyśleniami. Z Hanką chciałem się spotkać nie tylko z tego powodu.
Czułem, że książka jest niby już gotowa, a przecież czegoś jej jeszcze
brakuje. I to nie jakiegoś drobiazgu, ale czegoś bardzo ważnego, o czym
zapomniałem, a co miało stanowić rację jej istnienia. O czym zapomniałem? Było tak, jak po przebudzeniu się z interesującego snu.
Wiemy, że śniło się nam coś bardzo ważnego i chcemy to sobie przypomnieć,
ale resztki snu rozwiewają się i coraz trudniej je schwytać. A może należałoby pójść do psychiatry? Do kogoś, kto
potrafi naprowadzić nas na zgubiony trop i spowodować przypomnienie sobie
tego, co powinno być przypomniane? Do psychiatry? No właśnie. Zamierzałem spotkać się z Hanką, żeby odczytać jej kilka dialogów, a zapomniałem o tym, że jest
docentem psychoneurologii i że przede wszystkim do niej powinienem się zwrócić w tej sprawie o pomoc. Powiedziałem więc na samym początku rozmowy tak: FRYDERYK Dwa lata temu bardzo mi pomogłaś przy odtwarzaniu
wspomnień o Witwickim i o Baleyu. Po spotkaniu z tobą, we wrześniu 1919 roku
zabrałem się do pracy i książką, którą wtedy chciałem napisać, jest już w zasadzie gotowa i chyba nawet ma taki kształt, jaki wówczas sobie wymarzyłem.
Miałem więc już wysłać ją do Wydawnictwa, ale coś mnie jeszcze od tego
powstrzymuje. Jakieś takie niejasne odczucie, że czegoś ważnego nie
dopowiedziałem. Postanowiłem więc zwrócić się do ciebie jako do psychiatry z prośbą o pomoc. HANKA Nie sądzę, żeby potrzebna ci była pomoc psychiatry. Nie
myśl, że należę do tych psychiatrów, którzy uważają wszystkich ludzi za
psychopatów i u każdego gotowi są wykryć jakieś zaburzenia psychiczne.
Przeciwnie. Im dłużej zajmuję się rehabilitacją osób uważanych za
psychicznie niepełnosprawne, tym bardziej utwierdzam się w przekonaniu, że
choroby psychiczne — we właściwym znaczeniu tego słowa — są zjawiskiem
niezwykle rzadkim. Najczęściej mamy do czynienia z nieprzystosowaniem się człowieka
do środowiska, a w przeważającej większości przypadków wina nie leży
bynajmniej po stronie człowieka nieprzystosowanego, toteż najlepszą terapią
jest przekształcanie środowiska. FRYDERYK Kiedy o kimś mówi się, że jest mu potrzebna pomoc
psychiatry, to ma się zwykle na myśli to, że ten ktoś ma jakieś problemy ze
swoim własnym wnętrzem. Kiedyś rozmawiałem na ten temat z Witwickim, że u podstaw zainteresowania psychologią leżą zwykle jakieś własne kłopoty
psychiczne. Zdarzyć się więc może — i już teraz zaczyna mnie to
trochę irytować — że kiedy książka moja zostanie wydrukowana, wystawiona na
witrynach i ludzie zaczną ją czytać, to znajdą się również tacy
czytelnicy, którzy powiedzą: — Cała książka poświęcona jest problemowi
rozszczepienia osobowości, w każdym dialogu powraca ten sam wątek,
najwidoczniej więc autor tej książki miał jakąś lekką schizofrenię, nie
mógł sobie dać rady z własną dezintegracją i stąd właśnie jego obsesja.
1 2 3 4 5 Dalej..
« Świeckie religie (Publikacja: 19-03-2005 Ostatnia zmiana: 29-07-2005)
Andrzej Rusław NowickiUr. 1919. Filozof kultury, historyk filozofii i ateizmu, italianista, religioznawca, twórca ergantropijno-inkontrologicznego systemu „filozofii spotkań w rzeczach". Profesor emerytowany, związany dawniej z UW, UWr i UMCS. Współzałożyciel i prezes Stowarzyszenia Ateistów i Wolnomyślicieli oraz Polskiego Towarzystwa Religioznawczego. Założyciel i redaktor naczelny pisma "Euhemer". Następnie związany z wolnomularstwem (w latach 1997-2001 był Wielkim Mistrzem Wielkiego Wschodu Polski, obecnie Honorowy Wielki Mistrz). Jego prace obejmują ponad 1200 pozycji, w tym w języku polskim przeszło 1000, włoskim 142, reszta w 10 innych językach. Napisał ok. 50 książek. Specjalizacje: filozofia Bruna, Vaniniego i Trentowskiego; Witwicki oraz Łyszczyński. Zainteresowania: sny, Chiny, muzyka, portrety. Strona www autora
Liczba tekstów na portalu: 52 Pokaż inne teksty autora Najnowszy tekst autora: W chiński akwen... Wolność w Hongloumeng | Wszelkie prawa zastrzeżone. Prawa autorskie tego tekstu należą do autora i/lub serwisu Racjonalista.pl.
Żadna część tego tekstu nie może być przedrukowywana, reprodukowana ani wykorzystywana w jakiejkolwiek formie,
bez zgody właściciela praw autorskich. Wszelkie naruszenia praw autorskich podlegają sankcjom przewidzianym w
kodeksie karnym i ustawie o prawie autorskim i prawach pokrewnych.str. 4023 |
|