|
Chcesz wiedzieć więcej? Zamów dobrą książkę. Propozycje Racjonalisty: | | |
|
|
|
|
Kultura » Sztuka
Atak Kraka. Twórcownie czy akademie? [2] Autor tekstu: Stanisław Szukalski
Wysyłajmy gdzie warto stypendystów oddających się
naukom ścisłym, a zamykajmy murami dostęp do cudzych poglądów na sztukę.
Ostatnie odkrycia w dziedzinie fizyki są najlepsze, bo najkorzystniejsze, a zatem wysyłajmy do tych krajów, które przodują w technice, to jest Stany
Zjednoczone, Niemcy, Belgja czy Francja. W technice mechanicznej niema
narodowego sposobu patrzenia na tę dziedzinę, lecz w etyce i estetyce powinien
być tylko nasz własny i dlatego nie wolno nam łamać naszego ducha rasowego
przez wpajanie w nowe pokolenie poglądów pochodzących i opartych na innej
rasowej dyspozycji. W prawach etyki i estetyki niema „ostatnich wynalazków",
gdyż esencją są tu koncepcie. Jeżeli ostatnie wynalazki w „inności"
technik malarskich przyciągają do Paryża młodych artystów, to jest to na
skutek tradycji, która przez ich pedagogów lub rodziców ich tam wysyła. Tak,
jak jest tradycją, że pies pierwej się musi obrócić kilka razy, by trawę
udeptać, nawet jeżeli się kładzie spać na posadzkę. Starsze pokolenie jeszcze cierpi na te dawne przesądy o tem, jak to „talent nie może się rozwinąć bez cudownego wpływu Paryża".
Profesorowie, mając „kulturę", radzą lub obiecują Paryż młodzieży
nieprzewidującej ewentualnej zagłady ich cech narodowych i indywidualnych.
Akademje nęcą stypendjami zagranicznemi i zachęcają do większego wysiłku,
aby ukoronować „zadziwiające talenty" zawsze Paryżem. Czyż celem naszego
wysiłku społecznego i jednostek utalentowanych jest służenie francuskiej
kulturze? My możemy się chwalić Korzeniowskim, lecz przysporzył on wpływów
kulturze angielskiej. Smutną prawdą jest, że Polsce więcej zawsze zależało
na tem, że jakiś wielki człowiek był Polakiem, aniżeli na wyzyskaniu jego
dorobku dla naszej narodowej kultury. Podobno Pan Kiwacz i Pan Weiss są talentami rzadkiemi na
dzisiejsze czasy, lecz cóż przez nich polska kultura estetyczna zyskać może?
Uprawiają malarstwo francuskie, nie będąc również doskonałymi jak ich ideał,
który naśladują. Francja ma lepszych. Ni tu, ni tam wartości nowych przynieść
nie mogą. Więc pocóż to marnowanie ludzkiego materjału, siebie i swoich
uczni? Z czego się składa tak zwana kultura profesora Akademji
(nie mówię tutaj o wielkich artystach)? Jest to orjentowanie się w historji
sztuki, monografjach i anegdotach o wielkich ludziach, a przede wszystkiem to,
że studjował on „wszystko", co jest uznane za godne do poznania. A zatem
zagłębił się w filozofję sztuki i o sztuce. Popularność książki jako środka komunikacyjnego
kultury jest bardzo niedawną. Zaś popularne czytanie rozwinęło się od paru
dziesiątek lat. Pisanie zaś o sztuce jest jeszcze późniejszem.
Teoretyzowanie na temat sztuki zaczyna się (wiele znaczący symptom tęsknoty
ku czemuś straconemu) dopiero paręset lat po śmierci renesansu, t. j. upadku
wielkiej sztuki europejskiej. Narody europejskie coraz to pewniej wpadały w stan beztwórczości na polu sztuki, aż ostatnim symptomem tego upadku jest
francuski łupież „izmów". Otóż ta sama estetyczna impotencja
europejczyków wydawała z każdym stopniem końcowej bezproduktywności coraz
to więcej teoryj o sztuce, jakby o raju straconym, mnożąc analizy, dedukcje,
przepowiednie. Mnożyły się zastępy bezpłodnych teoretyków, manjackich
adwokatów, anemicznych estetów, którzy się starali dać „inne" tory
sztuce-lokomotywie, lecz zawsze zapominali o p a 1 i w i e, aby szła dalej. I tak jak stara panna, cierpiąca na
chroniczną dziewiczość, dogmatyzowali o rodzeniu „nowej sztuki". Nie mając w sobie na tyle zdrowego rozsądku, by zrozumieć, że nie o n o w ą sztukę chodzi, lecz zwyczajnie o sztukę. Artysta, który szuka „nowej sztuki", „nowej
drogi", a przez nie nowego siebie, ten czyni to z bardzo małostkowych
pobudek, gdyż nie ma nowych
koncepcyj dla swej techniki do ubrania. Odrębność uczuć daje
odrębność koncepcyj, te zaś zniewalają pracownika lub kapłana tejże do
dania najodpowiedniejszej formy swym myślom-wysłannikom. Na cóż jemu
sukienki przepiękne, skoro nie ma tego, coby w nie ubrał i coby miłował
ponad siebie? Ćwiczon był w błędnej modzie myślenia, bo nawet ośmieszano
przed nim esencję twórczości największych artystów. Jakżeż mógł on zatęsknić
do narodzenia się w nim duszy wielkiego człowieka? Jakże on może chcieć
ubrać swą „duszę", z jej wielorakim wyrazem umiłowania i oburzenia świętego, w jak najwspanialsze, najczystsze, najskromniejsze, zależnie od jego
dyspozycji, lecz zawsze najdoskonalsze szmatki, t. j. formę i styl, skoro
zrobiono z niego kalekę nie mogącego doszukiwać siebie, czy Boga swego, tylko
przy pomocy modeli? Zmuszonego już zawsze chodzić na szczudłach prozaiki
optycznej, nie wiedzącego, na której stronie ma serce a w sobie noszącego już
tylko trupa świętej pobudki do tworzenia? Pocóż im się wystrajać, gdy nie
mają gdzie iść? Z czasów wielkiej niewiary w siebie, kiedyśmy z zagranicy
sprowadzali strawy kultury, któreśmy pożerali z owijką, przejęliśmy system
pedagogiczny od ludzi i w czasach, kiedy sztuki już nie było między nimi.
Zamiast sięgnąć do tych pierwotwórców sztuki, co tworzyli ją „na
kolanie" i w umiłowaniu bez akademickich studjów, sprowadziliśmy sobie, jak
gdyby słonia do zoologicznego ogrodu, profesorów, stoły dla modeli, cyrkle do
pomiarów, sznurki z ciężarkiem dla znalezienia pionu i równowagi, trupy do
sekcji anatomicznej, posadziliśmy naszych młodzieńców przed tem wszystkiem i po dziesięciu latach niecierpliwego wyczekiwania i pańszczyźnianych studjów
spodziewaliśmy się pełnorosłych twórców. Jak już patetycznie wygląda ta cała komedja „studjów",
to bawienie się w naukowość i czczą analizę, podróżowanie kolejami, okrętami i pytanie się cudzoziemców o drogę, by kiedyś! nareszcie! dotrzeć do własnego
serca! Jakżeż patetycznie wyglądamy z naszemi akademjami w porównaniu ze
sztuką i beztroskiem dojściem do niej Chin, Grecji, Indji i Romańczyków,
Francji, ale przeszłej i bardzo dawnej? Wszakże oni wszyscy nie znali studjów.
Oni dobywali z siebie nie zaś nabywali dla siebie, jak my dzisiejsi to czynimy. Czyż nie widzicie, że ten system akademicki to jest droga
nierzetelna dojścia do celu, wymyślona przez kulturę, która wcale sztuki nie
wydała przez 400 lat? Czyż nie taką właśnie metodą chciałby dojść do
celu ten, co przekonany jest, że w sobie twórczości nie posiada za grosz i stara się jednak swego celu dopiąć przez sekretne studjowanie z modeli w domu, przy zamkniętych drzwiach, by nagle po latach mozolnych studjów wyjść z ukrycia i udając dopiero-co urodzony genjusz, zajaśnieć jak żywy talent,
któremu wszystko samo z siebie przychodzi? Jest to krótsza droga zdobycia zewnętrznych cech talentu,
to jest zdobywalnej techniki. Jednak poza techniką trzeba coś jeszcze dać, otóż
to „coś" jest sztuką, a składa się ono z sentymentu i koncepcji, dopiero
zewnętrznie ze stylu i formy. Są dwie techniki, żywa i martwa. Pierwsza prawieczna,
wyrosła z samoucznego wyrażania się ideograficznie osobistego prymitywu, dla
wymodlenia swych uczuć, zaś druga, upokarzająco zdobyta mozołem pańszczyźnianych
studjów i tropienia objektywnej rzeczywistości. Pierwsza wyrabia styl wprost
od niechcenia, bez wyrafinowania — zbędnej intelektualizacji, druga jeszcze
nienarodzony styl porania i skazuje niewolnika na galery wiecznej tułaczki po
powierzchni objektywizmu. Technika akademicką drogą zdobyta jest tylko wózkiem. Otóż
cała walka między rozlicznemi dzisiaj bandami zniszczałych talentów jest około
pytania „jaką formę" kółka, jaki typ ma mieć ten wózek. Ja mówię, że
dobry
wózek wystarczy, lecz elementarną kwestją jest, co na ten wózek
włożyć i obwozić. Otóż akademicki system ćwiczenia uczy robienia wózków, i stawia wózek za cel życia artysty. Ja zaś błagam, byście raz już
przerwali ciągłość tej niszczycielskiej instytucji i zapoczątkowali metodę,
która ćwiczy serce i myśl od pierwszego dnia, aby stworzyła coś, coby można
na tym wózku wozić. Gdybyśmy jako naród mieli nawet dziesiątki wielkich
artystów, miary Matejki i Malczewskiego, to i tak dopóki systemu akademickiego
nie wyplenimy, dopóty Polskiej Sztuki nie będzie, i jak dotąd, będziemy
mieli zaledwie sztukę w Polsce. Różnica jest wielka i zasadnicza. „Polska
Sztuka" miałaby indywidualne cechy kultury narodu, jako wielokrotne
powtarzanie charakteru zewnętrznego (styl) i przeciągła łączność między
jednym twórcą a drugim mimo ich odrębności osobistych. Wpływałaby na
otoczenie pozostawieniem wpływów swoistych po sobie. Jak jedno uderzenie w wodę
sięga swemi kołami niedaleko od źródła poruszenia i zamiera przez styk z powierzchnią stojącą dalej nieruchomie, tak powtórzenie wielo-wielokrotne, a ustosunkowane zmusza zewnętrzne nieruchome horyzonty neutralności do przyjęcia
drgań, to jest przyjęcia pulsu naszej kultury. Tak więc i artysta wielkiej
miary nie może być zwany artystą polskiej sztuki, lecz zaledwie swojej
prywatnej. Aby dany styl pozostał narodowym a zatem wpływowym jako promieniejący
element naszej kultury, musi być uprawiany przez więcej aniżeli tylko
jednego, choćby wielkiego twórcę, musi być zaczynkiem nowej tradycji, bo
tylko to, co jest tradycją, jest narodowem czy miejskiem, stosownie od obszaru
swego wpływu. Jeżeli „coś" jest uprawianem tylko przez Kraków, nazwiemy
to krakowskiem, polskim zaś nie będzie nawet Matejko, jeżeli jego styl nie
osiągnie swej supremacji na późniejszych i młodszych artystach. Przyjęcie i spożywanie wartości twórczych jednostki i przyswojenie ich na większej przestrzeni kraju i czasu, stanie się narodową własnością,
nawet gdyby je wniósł cudzoziemiec. Polską sztukę mogą zrodzić pracownie z majstrem
pedagogiem, zaś nigdy akademje. W akademjach poza niszczycielskiem działaniem
studjów z modeli wyrabia się to śmieszne współzawodnictwo w znalezieniu
jakiejś innej formy jako swego herbu jakości osobistej. Dzisiejsza sztuka,
dana nam przez byłych uczni akademickiego systemu, jest to targowisko paranoików
obwożących swe puste wózki, zgiełkliwie okrzykujących inność swoich
wehikułów, nic zaś nie mających do ofiarowania. Jeżeli spostrzeżemy nagle na horyzoncie pierwszego artystę
architekta od 400-tu lat (nie inżyniera-budowniczego), to mimo że on może
przynieść ze swojem urodzeniem nawet genjalne pomysły i style czystej a świeżej
wody, to umrze jednak z nim jego styl, a Polska nawet się nie dowie, że miała w sobie twórcę polskiej architektury. Akademicko wylężeni plastycy mają
zbyt mało twórczych zdolności by być skromnymi i każdy z nich cofnie rękę
od pozostawionej stylistycznej spuścizny jak od gorącego żelaza. Jego „duma
osobista" nie pozwoli na „poniżenie" się niesienia dalej wskaźni i dorobku wielkiego wymyśliciela. A przecież znacie dumę małych ludzi, znacie
honorowość bezwartościowych ludzi broniących opinji o sobie drogą
pojedynkową. Ich wartość jest zamknięta właśnie w tej „dobrej opinji"
pozorami tylko wybudowanej, a nie w nich samych. Wolą ginąć dla tej
reputacji. Cóżby oni przedstawiali za wartość, gdyby im ktoś ją skradł
lub wystawił na deszcz?
1 2 3 4 5 Dalej..
« Sztuka (Publikacja: 01-07-2005 )
Wszelkie prawa zastrzeżone. Prawa autorskie tego tekstu należą do autora i/lub serwisu Racjonalista.pl.
Żadna część tego tekstu nie może być przedrukowywana, reprodukowana ani wykorzystywana w jakiejkolwiek formie,
bez zgody właściciela praw autorskich. Wszelkie naruszenia praw autorskich podlegają sankcjom przewidzianym w
kodeksie karnym i ustawie o prawie autorskim i prawach pokrewnych.str. 4211 |
|