|
Chcesz wiedzieć więcej? Zamów dobrą książkę. Propozycje Racjonalisty: | | |
|
|
|
|
« Społeczeństwo Ku społeczeństwu otwartemu [1] Autor tekstu: Magdalena Uzarewicz
Wyobraziłam sobie społeczeństwo, w którym nastąpił podział ludzi ze
względu na kolor oczu. Niebieskookich, brązowo- czy zielonookich -
wszystkich opisywano odpowiednio do ich koloru oczu. W ten sposób przypisano im
określone temperamenty, rodzaje zainteresowań, ewentualne poglądy i decyzje
oraz prawa i obyczaje, którymi najprawdopodobniej mieliby się kierować. [ 1 ]
Czy trudno wyobrazić sobie takie społeczeństwo? Wydaje mi się, że
nie. Skoro dzielono już ludzi ze względu na płeć, preferencję seksualną,
wyznanie, rasę, kolor skóry, narodowość — można tak wymieniać dalej.
Dlaczego zatem do tej listy nie dołączyć koloru oczu? Może, dlatego, że nie
był on bezpośrednią przyczyną podziałów panujących w naszym społeczeństwie
[ 2 ], a przykłady powyższe były i co najważniejsze nadal są, tylko że przedstawiane w formie subtelniejszej,
bardziej zakamuflowanej.
Nawiązując do tych podziałów chciałabym zaproponować inną możliwość — społeczeństwa, w którym ludzie mogą dokonywać wyborów zwyczajów,
wyznania, poglądów i przekonań. I przede wszystkim mogą czynić to bez
presji społecznej narzucającej im określony sposób myślenia, a następnie
nie będą za swoje wybory uznawani za „dziwaków" i „odmieńców" i alienowani. W społeczeństwie takim występowałyby pluralizm i zróżnicowanie
poglądów oraz postaw społecznych zgodnie z indywidualnymi wyborami jednostek.
Zanim jednak zastanowimy się nad koncepcją takiego społeczeństwa,
warto przyjrzeć się temu, w którym żyjemy obecnie — społeczeństwu
polskiemu. W moim przekonaniu powiela ono jeden nadrzędny model, w którym większość
jawi się jako osoby wyznania chrześcijańskiego, żyjące w związkach
heteroseksualnych z jednym partnerem (najlepiej przez całe życie), z występującym
jeszcze czasami przekonaniem, że to mężczyźni tworzą grupę, która powinna
zapewniać byt i bezpieczeństwo pozostałym członkom społeczeństwa.
Zgadzam się z Zygmuntem Baumanem, który w Globalizacji pisze, że „jednorodność rodzi konformizm, a konformizm i nietolerancja to dwie strony tej samej monety". Rzeczywiście, gdy nie
stykamy się z ludźmi innymi niż my, bardzo trudno nam „radzić sobie z ludzką
odmiennością", z jej zrozumieniem, co może spowodować, że zaczniemy się
lękać kogoś nieznanego, innego, uznawanego nawet za dziwacznego [ 3 ]. Uważam, że lęk ten może
być jednym z powodów alienowania, a często również dyskryminowania osób
uznanych za odmienne. W książce E pluribus unum? Dylematy wielokulturowości i politycznej
poprawności Andrzej Szahaj zauważa także, że kultura euroamerykańska
jest kulturą, w której występuje
autokrytycyzm „i tylko ona była w stanie postrzegać sama siebie jako jedną z możliwych form życia pomiędzy innymi" [ 4 ].
Zgadzam się z tym poglądem, ale jednak z pewnymi zastrzeżeniami. Obserwując
bowiem społeczeństwo polskie, zauważam wciąż bardzo duży wpływ
konserwatywnego sposobu myślenia. Zresztą A. Szahaj, pisząc o tym, że
kultura europejska ma szacunek dla obcych kultur i wykazuje wobec nich życzliwe
zainteresowanie, stwierdza, że „dojście do takiego stanu zajęło skądinąd
setki lat i wciąż jest to chyba pewien deklarowany ideał niż powszechna
praktyka" [ 5 ].
Zgadzam się również, że krytycyzm wobec tej kultury powinien być
„detaliczny", „nastawiony na lokalizację konkretnych elementów", a nie
„hurtowy", polegający na „całościowym resentymencie" [ 6 ].
Można zauważyć, jak czyni to Szahaj, że taką całościową krytykę
przedstawia między innymi P. Rottenberg. Uważam, że gdyby nie uogólnienia i stosowanie przez niego dużych
kwantyfikatorów, byłoby można stwierdzić, że jest to jednak krytyka
„detaliczna".
Dlatego moim zdaniem ma słuszność P. Rothenberg, gdy stwierdza, że
„tradycyjny program nauczania przedstawia (mityczną) białą rodzinę, z klasy średniej, patriarchalną, heteroseksualną i jej wartości". Następnie
przedstawia się ten punkt widzenia jako neutralną i obiektywną rzeczywistość, a różnice traktuje się jako dewiacje i patologie. Można nawet pomyśleć, że
„zgodnie z tym programem tylko kolorowi mają rasę i tylko kobiety mają płeć,
tylko lesbijki i geje mają orientację seksualną — każdy inny jest ludzką
istotą". [ 7 ] I chociaż zdaje sobie sprawę, że dokładnie tak nie jest, to jednak
zauważam, że w społeczeństwie polskim wspomina się o kolorze skóry, płci,
orientacji seksualnej często dopiero wtedy, gdy mówi się o „kolorowych",
kobietach i homoseksualistach. W pozostałych przypadkach jest się osobą, która
się „nie wyróżnia". W pewnym sensie „dobrze" być taką osobą, to
znaczy przyjmować zdanie większości, na przykład być kobietą marzącą o „wspaniałym" ślubie, zaradnym mężu i gromadce dzieci, albo mężczyzną
decydującym się na założenie własnej rodziny i zapewnienie jej opieki, być
osobą wierzącą — należącą do Kościoła Katolickiego, podobnie jak
dziewięćdziesiąt parę procent społeczeństwa, podsumowując: osobą, która
żyje „godnie", czyli według tradycyjnego wzorca. Ale czy tylko będąc
chrześcijaninem, żyjącym w monogamicznym i heteroseksualnym związku można
„godnie" spędzić życie? Moim zdaniem nie tylko, ale co z kimś, kto nie
chce narazić się na kpiny i szykany, na wyalienowanie ze społeczeństwa, a mimo to chce wybrać coś innego,
coś co nie zgadza się z dominującym, nadrzędnym modelem? W interesujący sposób problem ten w Trzech studiach przedstawiła
Margaret Mead, ale zawężając go do różnic płci. Wydaje mi się jednak, że
można go rozszerzyć, gdyż narzucanie ludziom określonych temperamentów,
postaw i potrzeb jest krzywdzące nie tylko wtedy, gdy czyni się to dzieląc
ich na mężczyzn i kobiety, ale także na osoby pozostające w związkach
hetero- i homoseksualnych, w związkach mono- i poligamicznych, na osoby
wyznania chrześcijańskiego i innych wyznań i pod innymi względami. Jak pisze
M. Mead, wprowadzając takie różnice, czy w jakikolwiek sposób ograniczając
ludziom wybór spośród wielu różnorodnych możliwości, stwarzamy jednostki
nieprzystosowane. Bowiem mimo presji wywieranej przez społeczeństwo, aby wybrać
jakiś jeden nadrzędny model, jedną nadrzędną ideę, zawsze znajdą się
osoby niepasujące, chcące czegoś innego. Mead podaje przykład narzucania każdej
płci różnych zachowań i potrzeb. Robimy to już podczas wychowywania
dziecka, na przykład wygłaszając uwagi typu: „Nie rób tak. Tak zachowują
się chłopcy", „Nie siedź jak dziewczynka" itp. Mężczyzna, który woli
lalki od samochodów, płacze zamiast walczyć na pięści, uczy się szyć i gotować zamiast interesować się bardziej „męskimi" zajęciami, może
zacząć utożsamiać się z kobietami, skoro z ich potrzebami i zajęciami już
się utożsamia. Podobnie może być z kobietą mającą potrzeby i preferującą
zajęcia uważane za „męskie". [ 8 ]
Analogicznie tworzy się jednostki nieprzystosowane, gdy stwierdza się,
że normalny, przeciętny człowiek to chrześcijanin, to osoba żyjąca w związku
monogamicznym z osobą płci przeciwnej. Czy ktoś, kto ma inne
potrzeby jest osobą „nienormalną"? Oczywiście, że nie. Można wtedy
powiedzieć, że należy do mniejszości i „usunąć na bok". Jednak w „większości"
nadal pozostają osoby, które mimo odmiennych poglądów wybrały model nadrzędny w społeczeństwie.
Wydaje mi się, że jest tak dlatego, że presja społeczna jest duża i nie wszyscy chcą wyrażać własne, odmienne opinie.
Można się w tym miejscu zastanowić, czy rzeczywiście jest jakaś
presja w społeczeństwie? Jeśli jej nie ma, to dlaczego w szkołach świeckich
uczy się religii, i to religii tylko jednego wyznania? Dlaczego na
uniwersytetach świeckich tworzy się wydziały teologii, również tylko
wyznania katolickiego? Dlaczego w publicznej, świeckiej telewizji, w takim
samym radiu, czy prasie przeważają programy i artykuły promujące model chrześcijański,
heteroseksualny, monogamiczny, model tradycyjny, który narzuca pewne schematy
myślenia? Bertrand Russell w Małżeństwo i moralność słusznie zauważa,
że „rzeczy powtarzane stale i z naciskiem, zwłaszcza jeżeli słyszy się je
od dzieciństwa, stwarzają u większości ludzi przekonania tak silne, że
opanować one mogą nawet podświadomość. Bardzo często podświadomie jesteśmy
jeszcze pod wpływem poglądów religijnych, chociaż wydaje nam się, żeśmy
się od nich zupełnie uwolnili". [ 9 ]
Oczywiście, można nie powielać tego modelu, można znaleźć programy
lub literaturę przedstawiającą inne możliwości. Jednak jest jej mniej i dostęp do niej jest trudniejszy. A nie oszukujmy się — duża część
naszego społeczeństwa woli wybierać łatwiejsze drogi zdobywania wiedzy i w
związku z tym tworzenia własnych poglądów. A mogliby oni mieć większy wybór,
szerszą perspektywę, gdyby w łatwiejszy i wolny od negatywnego wartościowania
sposób mogli poznać i inne możliwości. Ponadto występujące w naszym społeczeństwie
„powielanie" schematów, powoduje, że nawet jeżeli ktoś zna inne możliwości,
to niejednokrotnie nie postępuje według nich, gdyż wybiera drogi, którymi
podąża większość społeczeństwa, drogi utarte przez powielane schematy.
Sama znam przypadki osób (i wydaje mi się, że nie są to wcale nieliczne
przypadki), które mając wybór — albo pójść za własnymi potrzebami i poglądami i narazić się na niechęć społeczną, albo zagłuszyć własne
przekonania i żyć zgodnie z wzorcem aprobowanym przez społeczeństwo -
wybierały tę drugą możliwość.
Czy można jednak to zmienić? Rozwiązaniem wydaje się odejście od
jednego nadrzędnego modelu na rzecz indywidualnych, różnorodnych postaw. Moim
zdaniem zamiast promować jeden model, lepiej byłoby przedstawiać różnorodne
możliwości i pozwolić jednostce na swobodny wybór. I to wybór, który
odzwierciedlałby jej potrzeby i przekonania. W tym celu, według mnie, należałoby
przestać mówić jednym kościele narodowym, o „typowej" strukturze
rodziny, o przypisywaniu ludziom szczególnych cech temperamentu lub potrzeb według
jakichś sztucznych podziałów. Uważam, że zamiast tego powinno mówić się o konkretnej jednostce, która może zdecydować, czy chce należeć do któregoś z wielu istniejących na równi kościołów, jaki model rodziny jej odpowiada, i której nie narzuca się cech charakteru i predyspozycji tylko dlatego, że
jest mężczyzną lub kobietą lub z jakiś innych nieistotnych powodów.
1 2 Dalej..
Przypisy: [ 1 ] Podobną sytuację tworzy Amerykanka Jane Elliot, która od ponad dwudziestu
lat prowadzi warsztaty dla różnych grup społecznych mające na celu
ukazanie mechanizmu działania stereotypów i uprzedzeń oraz przeciwdziałanie
ich upowszechnianiu się. Dzieli ona uczestników na dwie grupy: „brązowoocy"
są grupą lepszą, uprzywilejowaną, a „niebieskoocy" są uważani za
mniej inteligentnych, słabiej wykształconych, pozbawionych praw i przywilejów. Por. film Oczy
niebieskie, reż. Bertram Verhaag, Niemcy 1996. [ 2 ] Pośrednio kolor oczu jako przyczyna dzielenia ludzi był wykorzystywany w hitleryzmie. [ 3 ] Z.
Bauman, Globalizacja. I co z tego dla ludzi wynika, przeł. E. Klekot, Państwowy
Instytut Wydawniczy, Warszawa 2000. [ 4 ] A. Szahaj, E pluribus unum? Dylematy wielokulturowości i politycznej
poprawności, Uniwersitas, Kraków 2004, s.75. [ 8 ] M. Mead, Trzy studia, przeł. E. Życieńska, Państwowy Instytut
Wydawniczy, Warszawa 1986, t. III, s. 279-318. [ 9 ] B. Russell, Małżeństwo i moralność, przeł. Helena Bołoz-Antoniewiczowa,
Towarzystwo Wydawnicze Rój, Warszawa 1931, s. 47. « Społeczeństwo (Publikacja: 02-09-2005 )
Magdalena Uzarewicz Studentka filozofii Uniwersytetu Warmińsko-Mazurskiego w Olsztynie. Członkini Koła Antropologii Kulturowej na uniwersytecie w Olsztynie. Jej zainteresowania obejmują tematykę związaną z liberalizmem i feminizmem. Liczba tekstów na portalu: 2 Pokaż inne teksty autora Najnowszy tekst autora: Dajcie mu Barbie | Wszelkie prawa zastrzeżone. Prawa autorskie tego tekstu należą do autora i/lub serwisu Racjonalista.pl.
Żadna część tego tekstu nie może być przedrukowywana, reprodukowana ani wykorzystywana w jakiejkolwiek formie,
bez zgody właściciela praw autorskich. Wszelkie naruszenia praw autorskich podlegają sankcjom przewidzianym w
kodeksie karnym i ustawie o prawie autorskim i prawach pokrewnych.str. 4338 |
|