|
Chcesz wiedzieć więcej? Zamów dobrą książkę. Propozycje Racjonalisty: | | |
|
|
|
|
« Kultura Piekło w literaturze i filmie [4] Autor tekstu: Ewa Linow
G. Minois twierdzi, że różnica pomiędzy piekłem zmysłów a piekłem
intelektu ustanowiona została w XVII i XVIII w. Pierwsze, przeznaczone dla pospólstwa,
używało środków brutalnych i barwnych obrazów. Drugie, mniej chaotyczne i drastyczne a bardziej skupiające się na cierpieniu psychicznym, utraciło swą
barwność, choć prawdopodobnie zyskało na perswazji. Czym się stało wtedy?
Bossuet, uosobienie Kościoła klasycystycznego, wzdraga się mówić o Piekle,
podążając drogą już wyznaczoną przez duchownych intelektualistów okresu
kontrreformacji. W jego pojęciu piekło to grzech sam w sobie, to bytowanie w rozłące z Bogiem, a „grzesznik jest sam dla siebie karą". W pewnym sensie
prekursorem takiej wizji był już autor Pochwały głupoty (1511 r. -
Erazm z Rotterdamu, który obierając Kościół jako przedmiot satyry,
piekielność widział w wewnętrznym ludzkim niepokoju jako skutku nieczystego
sumienia. Z pewnością nieufnie przyglądał się obrazom robactwa i węży
piekielnych. Z czasem ta bardziej uduchowiona wizja sytuacji staje się coraz
bardziej powszechna. Pod tym względem dość przewrotnym dziełem jest sławny
dramat Christophera Marlow'a — Tragiczne dzieje doktora Faustusa z 1589
roku. W dialogu pomiędzy naukowcem Faustusem a Mephistophilisem widoczny jest
wyraźny dysonans, nazwijmy go, intencjonalno-interpretacyjny. Mefisto mówiąc:
„gdzie my jesteśmy, tam jest piekło, a gdzie jest piekło, tam my być
musimy" wcale nie myśli o ziemi. Choć właśnie w ten sposób jego słowa
interpretuje Faust. Mefisto skazany jest na piekło cierpień duchowych, nie na
fizyczną kaźń. Zresztą dlatego może nadal działać na ziemi. Jednak pod
koniec dramatu Faust zostaje skazany na prawdziwe, fizyczne Piekło. Dlaczego?
Po pierwsze, taka protestancka wizja Marlow'a nie mogła być dobrze
zrozumiana w czasach zabobonów i jeszcze bardzo lichego rozwoju intelektualnego mas. Po drugie, gdy
stare mirakle padły ofiarą własnego rozpasania, zostały niemal wszędzie całkowicie
zakazane a wraz z nimi temat nieba i piekła. I może to w znacznym stopniu tłumaczy
fakt, dlaczego dramaturg wszech czasów — William Szekspir — chcąc być
wystawianym i oglądanym, nigdy nie zajął się tym tematem
(przynajmniej dosłownie). Dopiero w 1667 roku Dis z Raju utraconego
będzie krzyczał, że „umysł jest dla siebie siedzibą, może
sam w sobie przemienić piekła w niebiosa, a niebiosa w piekło". To
bezceremonialne zdanie — według mnie, bo może się mylę — stanie się krokiem
milowym w drodze literackich kreacji piekielnej strony zaświatów.
"CZĘŚĆ TEJ SIŁY, KTÓRA
WIECZNIE ZŁA PRAGNĄC, WIECZNIE CZYNI DOBRO" Z całą pewnością, Szatan stanowi niepodważalny dogmat, bez którego
wiara w Piekło nie miałaby sensu. Spory dotyczą jedynie sfery wizualnej. W literackiej twórczości zmieniały się widocznie gusta i estetyczne kanony,
wywodzone raz z ludowej tradycji, czasem z widzeń pustelników i zakonników. W ten sposób Szatan raz stawał się cielesny i namacalny, innym razem
nieuchwytny i niepojęty, postrzegany jako inteligentna siła lub filozoficzna
idea. Pierwsze wizje Szatana wydają się być całkiem zootomiczne, kolejne
zyskują bardziej ludzki kształt. Diabeł przestaje śmieszyć koźlimi rogami,
obrośniętymi kopytami, haczykowatym nosem i unoszącym się wokół smrodem
siarki. Zyskuje na powadze, staje się żądnym zemsty, inteligentnym i przebiegłym
duchem.
Gdy przyjrzymy się literackim portretom Diabła, zauważymy, że ten
najważniejszy infernalny stwór często zmienia swe oblicze. Może być szczególnie
odrażający jak np. u Tundala. Będąc niegdyś najpotężniejszą i najpiękniejszą istotą
stworzoną przez Boga, staje się w przeklęciu stworem-hybrydą, krzyżującym w sobie ptaka i człowieka. Czarniejszy jest od kruka, o spiczastym dziobie i ogonie, choć kształt ma ludzki. Obdarzony tysiącem rąk, z których wyrasta po dwadzieścia palców z paznokciami dłuższymi niż
rycerskie lance, ściska nieszczęsne dusze. Tundal kładzie swojego Disa na żelaznej
kracie ponad rozpalonym do czerwieni węglem. Wokół kłębią się demony.
Przy każdym jęku i wydechu z ust potwora wylatują owe nieszczęsne dusze i lecą wprost ku piekielnym katuszom, przy wdechu — wsysane są z powrotem i znowu
przeżuwane. Taka wizja literacka Disa, jak zauważa A.
Turner, zostaje uwieczniona na najsłynniejszym chyba piekielnym obrazie -
„Ogrodzie ziemskich rozkoszy" Hieronima Boscha [ 13 ].
Malarz wykorzysta także tundalowskie ogniste kuźnie — pojawiające się również w innych jego dziełach.
Ognisty Szatan tundalowskiej wizji staje w kontraście do dantejskich
wyobrażeń zarządcy piekła. Dante obdarza go aż trzema twarzami: czerwoną
pośrodku (Judasza), czarną po lewej (Brutusa), żółtą po prawej (Kasjusza).
Jak widać, każda twarz to oblicze zdrajcy i tam właśnie — w ostatnim kręgu zdrajców — umieszcza sławny Włoch
swego Diabła. Spod każdej twarzy wyrasta para skrzydeł, które wywołują
lodowaty wiatr. Zaś cały Szatan nie płonie żarem, ale zamknięty jest w bryle lodu i płacze bez opamiętania. Przypomina właściwie grudę zamrożonej
protoplazmy, postać niczego nieświadomą i całkowicie pokonaną.
Z czasem jednak, jak już wspominałam, stwory zootomiczne zaczną być
coraz bardziej antropomorficzne aż zyskają prawie całkiem ludzki kształt. Już
Diabeł Marlowe’a w Tragicznych dziejach doktora Faustusa jest poważny, ironiczny a nawet
melancholijny, choć czasem towarzyszą mu tradycyjne rozbrykane chochliki.
„Lepiej być władcą w Piekle niż sługą w Niebiosach" — krzyczy
miltonowski Szatan, bo przecież: „Umysł jest dla siebie siedzibą, może sam w sobie przemienić Piekło w Niebiosa, a Niebiosa w Piekło". Ten uczłowieczony
stwór sam w sobie odnalazł piekło. Jako nieugięty, potężny, pyszny i dumny
napawa się władzą i rozpływa w zachwytach nad swą potęgą. Przywdziewa
coraz liczniejsze kostiumy — potrafi wcielić się w każdą żywą formę (np.
węża) i przybrać w mgnieniu oka dowolny kształt (choćby mgły). W tym dorównuje
Bogu. Warto podkreślić, iż Szatan u Miltona do samego końca ma wolną wolę. Pędząc ku Górze Niphates, intonuje
swój wielki monolog, gdzie dająca znać o sobie pycha („Nie przyrzekałem,
że będę uległy, lecz, że Wszechmocny uległym mi będzie") nie pozwala mu
ukorzyć się i poddać Wielkiemu Władcy. W piekielnej wizji Raju utraconego
Miltona nawet Szatan może okazać skruchę. Nie chce, ale może.
Przyglądając się uważnie władcom zaświatów nie należy pominąć
dość oryginalnej, bo w istocie bardzo odmiennej wizji Swedenborga. Ten
szwedzki filozof-wizjoner w ogóle nie uznaje Szatana jako persony. Pojęcie
Disa kojarzy z podziemnymi krainami w topografii Piekła. W ten sposób Diabeł
staje się Piekłem z tyłu, najgorszych zwanych też złymi geniuszami, Szatan -
Piekłem z przodu, dla mniej złośliwych zwanych też złymi duchami, zaś
Lucyfer — czeluścią dla Babilończyków, których posiadłości rozciągają się
aż do Nieba. Fakt, że nie ma żadnego władcy zaświatów jako persony
Swedenborg tłumaczy także tym, iż wszyscy, którzy wypełniają Inferno — jak
również Niebo — pochodzą z rodzaju ludzkiego, a każdy jest
takim „diabłem, jakim był przeciw Bóstwu na świecie". Paradoksalnie, u Swedenborga zarządcami Piekła są… anioły. To one mają obowiązek
dozorowania Krainy Ciemności, uśmierzania wariactw i panujących tam wiecznych
niepokojów. Jako ich „przełożeni" zostają wybrani zawsze najzłośliwsi
grzesznicy. Ważne, by byli wystarczająco podstępni i przebiegli, aby zapanować
nad tłumem piekielników, a jednocześnie nie łamali i w żaden sposób nie przekraczali
wyznaczonych im granic.
Portret Szatana w większości piekielnych koncepcji współgra z generalnie obraną wizją, zawsze jakoś się do niej odnosi. Widoczna już po
pierwszych wersach utworu zootomiczność krajobrazu Tundala znajduje
odzwierciedlenie w krzyżującym w sobie ptaka i człowieka obliczu Diabła. Podobnie u Dantego. Szatan jako przywódca
największych grzeszników zostaje obdarzony aż trzema twarzami zdrajców. Gdy w końcu stanie się tworem prawie całkiem antropomorficznym, zachowa jeszcze
możliwość metamorfozy, ale zostanie przedstawiony jako zupełnie człekokształtny
twór na tle silnie zurbanizowanego krajobrazu. Nawet gdy utraci już swą
cielesność, by uosabiać inteligentną siłę czy filozoficzną ideę, nadal będzie
stanowił niepodważalny dogmat, bez którego nasza wiara w Piekło nie miałaby
sensu.
PIEKŁO W OBRAZACH FILMOWYCH Motyw Piekła w filmie nie jest
szczególnie popularny. Twórcy filmowi przedstawiają je najczęściej w sposób
widowiskowy i banalny, gdyż staje się ono okazją do zaprezentowania umiejętności
scenografów i fachowców od efektów specjalnych. W ten sposób temat Piekła
to często jedynie pretekst dla artystycznego popisu, rzadko głębsza metafora
ludzkiego losu. Chlubnymi wyjątkami są filmy stosunkowo stare jak na przykład
„Orphee" Jean'a Cocteau z 1949 roku czy „Czarny Orfeusz" Marcela
Camusa z 1959 roku. Niestety, dziś praktycznie niedostępne w bezlitośnie
skomercjalizowanych wideotekach. Jednak bazując na wiarygodnych, mam nadzieję,
recenzjach możemy się dowiedzieć, że są to dzieła godne obejrzenia i zapamiętania. J. Cocteau granicą między światem doczesnym a wiecznym czyni lustro, w którym winowajca po raz ostatni ujrzy swe
oblicze. Ono staje się symbolem niewidzialnej linii. Za nią rozpościera się
piekielna przestrzeń pokryta ruinami i starymi schodami. Całe Inferno wypełnione jest mnóstwem ciemnych
izb, zrujnowanych gmachów i chylących się ku upadkowi budynków. Film
przenosi na ekran grecki mit o Orfeuszu i Eurydyce. Mit, podobno potraktowany bardzo metaforycznie,
zapewne wzbogaca film i czyni go ciekawym artystycznie obrazem. Ja chciałabym
jednak skupić się na obrazach współczesnych i na ich podstawie odpowiedzieć
na pytanie: czemu może służyć Piekło w dzisiejszej kinematografii i czy
motyw zaświatów może być jeszcze atrakcyjny dla kinowej widowni. „Adwokat
diabła" (1997) Taylora Hackforda, „Harry Angel" (1987) Alana Parkera, „Między Piekłem a Niebem" (1998) Vincenta Warda oraz „Boskie jak diabli" (2001) A. Diaza
Yanesa będą przedmiotem tych dociekań.
Niestety, paradoksalnie dzięki wykorzystanej doszczętnie technologii
filmowej i nadmiarowi efektów specjalnych, interesujący początkowo obraz zatytułowany
„Między Piekłem a Niebem" w reżyserii V. Warda staje się niebawem trudną
do wytrzymania próbą cierpliwości co inteligentniejszych kinomanów, nieznośnie
przy tym łopatologiczną w przekazie. W istocie, wizja zaświatów Warda jest mocno standardowa:
ruiny, zgliszcza, ciemności i wszędobylskie karaluchy. Reżyser stara się
podkreślić, że Piekło to przede wszystkim miejsce wiecznego bytowania samobójców,
którzy pozbawieni zostali świadomości tego, co zrobili. Nie znając przeszłości,
nie umieją dociec przyczyny pobytu w tak odrażającym miejscu. Okazuje się, że największą karą jakiej
można doznać w Piekle jest utrata zmysłów i taka spotyka żonę głównego bohatera Annie Nielsen (Anabella
Sciorra). Z Krainy Ciemności nie ma też powrotu. Dzieje się tak
zawsze wtedy, gdy rzeczywistość grzesznika stanie się rzeczywistością tego,
który przybywa jako wybawiciel. Piekielnicy, oczywiście, cierpią niewyobrażalne
katusze, a przy tym pozbawieni są wszystkich rzeczy, do których byli za życia
szczególnie przywiązani np. malarze — swych obrazów. Do Inferno wiedzie droga
poprzez nieustający sztorm. Łódź z bohaterem i jego Przewodnikiem jest
oblegana przez tysiące ożywionych topielców, usiłujących ją zatopić. Gdy
ci w końcu docierają do celu, napotykają na osobliwy pomost. Film Warda, co
jest jego niewątpliwą zaletą, realizuje wizję Piekła choćby w jego
podstawowych elementach — ognia, Cerbera, Przewodnika czy pomostu. Ten ostatni
jest wyjątkowo ciekawym pomysłem choć, rzecz jasna, obficie wykorzystującym
komputerowe popisy. Oglądamy bowiem piekielny pomost zbudowany z morza czaszek,
które szepczą, krzyczą i… złorzeczą, gdy ktoś zbyt śmiało nadepnie na
jedną z nich. Pośród tego morza głów Chris Nielsen (Robin Williams) nagle
rozpoznaje ojca i żonę. Pomimo paru ładnych scen (bo wszystko jest, rzecz
jasna, o wielkiej miłości), film jest generalnie słaby. Scenograf Eugenio
Zanetti wykorzystuje sentymentalny obraz Caspara Friedricha i w tym samym
romantycznym, tkliwym i dość kiczowatym stylu tworzy całą opowieść. Dramat
zostaje uhonorowany w 1998 roku Oskarem za efekty specjalne i to wyróżnienie,
jak nie patrzeć, za wizualną stronę artystycznego przedsięwzięcia w jakimś
stopniu sprawia, że lekko fałszywie brzmią słowa — metafora bohatera o tym,
że „nie wszędzie jest ogień i ból, bo prawdziwe Piekło to zmarnowane życie".
Ta mądra skądinąd sentencja zostaje skutecznie zabita przez dosłowność całej
wizji. Szkoda.
1 2 3 4 5 6 Dalej..
Przypisy: [ 13 ] A. Turner, Historia
piekła, przeł. J. Jarniewicz, Gdańsk 2004, s. 84. « Kultura (Publikacja: 25-04-2006 )
Wszelkie prawa zastrzeżone. Prawa autorskie tego tekstu należą do autora i/lub serwisu Racjonalista.pl.
Żadna część tego tekstu nie może być przedrukowywana, reprodukowana ani wykorzystywana w jakiejkolwiek formie,
bez zgody właściciela praw autorskich. Wszelkie naruszenia praw autorskich podlegają sankcjom przewidzianym w
kodeksie karnym i ustawie o prawie autorskim i prawach pokrewnych.str. 4728 |
|