|
Chcesz wiedzieć więcej? Zamów dobrą książkę. Propozycje Racjonalisty: | | |
|
|
|
|
« Kościół i Katolicyzm Bastion totalitaryzmu [1] Autor tekstu: Mirosław Kostroń
20 lipca 1963 roku w Saarbrucken odbyło się spotkanie dyskusyjne
kilkunastu czołowych myślicieli katolickich. Właśnie wtedy powzięto decyzję o wydawaniu międzynarodowego przeglądu teologicznego „Concilium".
Schillebeeckxowi i Rahnerowi zlecono przygotowanie prospektu, który poprzedziłby
pierwszy numer czasopisma. Stwierdzono wówczas, że skład współpracowników
„Concilium" nie był dobrany przypadkowo. Zbigniew Czajkowski — autor bardzo
interesujących relacji z soboru — nie mógł się nadziwić, że w prospekcie
nie spotkał nazwiska żadnego Polaka. Przeważali oczywiście Francuzi, Niemcy,
Belgowie i Holendrzy, byli Amerykanie, Hiszpanie, Włosi, Szwajcarzy, ba, nawet
ktoś z Filipin i z Konga. Nie było nikogo z kraju niemal w stu procentach
katolickiego. Tak przynajmniej chcieliby autorzy raportów do „Annuario
Pontificio", którzy podając liczby wyznawców w poszczególnych polskich
diecezjach, ograniczali się po prostu do
przepisywania danych statystycznych o liczbie zamieszkujących określony teren
wszystkich ludzi. Otóż, ten arcykatolicki kraj nie uczestniczył w najważniejszych
pracach intelektualistów chrześcijańskich w tak przełomowym momencie.
Redaktorzy „Concilium" pisali o olbrzymich
zadaniach Kościoła wobec „niedorozwoju teologii" we wszystkich właściwie
krajach.
Trudno jednak nie
zgodzić się z Czajkowskim, gdy ten mówił, iż termin „kraj słabo rozwinięty
pod względem teologicznym" dotyczy przede wszystkim Polski.
Zły stan naszej myśli katolickiej najlepiej ilustruje fakt, że gdy już w 1965 roku ukonstytuowało się „Concilium", nie tylko że wśród redaktorów,
ale nawet w składzie choćby jednej z dziesięciu sekcji, nie znalazł
się nikt z Polski. Zapewne nie bez znaczenia była tu nienawiść, z jaką
odnosił się do tej inicjatywy prymas Wyszyński. Do pasji doprowadzała go
lektura Schillebeeckxa, Metza czy Girardiego. Z drugiej jednak strony, cóż
takiego do zaoferowania mieli katolicy polscy. Tomizm egzystencjalny
dominikanina Krąpca z KUL-u był tylko próbą ożywienia pewnych zmurszałych
idei Tomasza z Akwinu. Prawda, że zakrojoną na dość dużą skalę,
realizowaną przez umysły naprawdę nieprzeciętne (Krąpiec, Stępień, Swieżawski),
ale już chyba w zarodku skazaną na niepowodzenie.
Doceniam pracę
ludzi z kręgu „lubelskiej szkoły filozoficznej", ale doprawdy, ich
propozycje nie były
wystarczająco inspirujące, a już zwłaszcza w okresie fermentu z lat sześćdziesiątych.
Mimo wszystko, uważam Antoniego B. Stępnia za jednego z najwybitniejszych filozofów polskich doby powojennej. Takiej głębokości
przemyśleń i precyzji sformułowań życzyłbym wszystkim filozofom z nurtów
zwących się racjonalistycznymi. KUL-owskie wydanie prac zebranych Stępnia, już
od ładnych kilku lat, stanowi lekturę, do której co rusz powracam. Nie trzeba z nim się zgadzać,
ale trudno nie przyznać, że to usiłowanie łączenia wątków
fenomenologicznych z tomistycznymi,
wypada całkiem interesująco. Stępień pisał stosunkowo niewiele, mając
zapewne na uwadze słowa Kurnbergera, które Wittgenstein uczynił mottem Tractatus
Logico-Philosophicus: „ … a wszystko,
co się wie, nie tylko w szumie i zgiełku słyszało, da się powiedzieć w trzech słowach". Uważną lekturę Stępnia polecam jak najbardziej wszystkim
młodym filozofom. Naprawdę warto.
Ciekawe, że hołubiony w początkach przez środowisko „Znaku" Krąpiec,
był w późniejszym okresie postrzegany jako wróg „katolicyzmu otwartego".
Definitywnie ich drogi się rozeszły, gdy metafizyk z Lublina
uznany został za jednego z ojców duchowych Radia „Maryja". Przypomnijmy tu
szereg programów zrealizowanych przez Ryszarda Filipskiego dla Telewizji
„Trwam". Były to filmowe zapisy rozmów z Mieczysławem A. Krąpcem, które
prowadziła żona kinowego Hubala — poetka Lusia Ogińska. Z kolei, tę do literatury wprowadzał sam Bohdan Poręba na łamach skrajnie
nacjonalistycznej „Myśli Polskiej".
Wracajmy jednak do „Concilium". Nie jest prawdą całkowita absencja
autorów polskich w tym czasopiśmie. Jeśli już pojawiali się, to nie z jakimiś mocno podejrzanymi nowinkami, ale tak, jak franciszkanin
Stanisław Celestyn Napiórkowski z wołaniem o pamięć o Matce Bożej
(„Gdzie jest mariologia?").
Propozycje, aby polską mutację „Concilium" wydawał Społeczny
Instytut Wydawniczy „Znak", spełzły na
niczym. A szkoda, bo lata sześćdziesiąte, to najlepszy okres w działalności
„Znaku". „Tygodnik Powszechny", który w początkach swego istnienia, żywił
się polemikami z „Kuźnicą" i „Odrodzeniem",
po przywróceniu tytułu w 1956 roku Turowiczowi, był pismem nudnym i intelektualnie dosyć jałowym. Bez wątpienia najciekawszą w tamtych latach
inicjatywą, jaka wyszła ze środowisk katolickich, było wydawanie miesięcznika
„Więź" oraz serii książkowej składającej się na „Bibliotekę"
tego warszawskiego periodyku. Ożywienie publicystyki nastąpiło w czasie obrad
Vaticanum II.
Trzeba tutaj przyznać, że właśnie wówczas środowisko „Tygodnika
Powszechnego" odegrało
niebagatelną rolę w krzewieniu idei soborowych. Później, to wszystko zaczęło
się zmieniać, by w latach osiemdziesiątych przekształcić organ katolików z ulicy Wiślnej w polityczny kogel-mogel.
Wojtyła, nie bez wpływu Wyszyńskiego, wymógł na krakowskich redaktorach
zaprzestanie myślenia o wydawaniu „Concilium".
W końcu zdecydowano się powierzyć tę niebezpieczną misję
wydawnictwu „Pallottinum".
Miało to zapewnić
pełną kontrolę episkopatu polskiego nad rodzimą mutacją „Concilium".
Nie mogło być mowy o wydawaniu po polsku wszystkich numerów, ograniczono się do wyboru artykułów.
Nie dziwi to, że
na wybór zdecydowali się Japończycy
(„Nansosha", Tokio), gdyż katolicy nie stanowią tam nawet jednego procentu
ludności. Jednak kraj katolicki tak ostentacyjnie odcinający się od
odnowicielskich prądów umysłowych w ówczesnym Kościele, to już
ewenement. Po raz kolejny Wyszyński
zadbał o to, aby Polska pozostała w grajdole prymitywnego katolicyzmu ludowego, a dzielnie sekundował mu biskup krakowski Wojtyła. Po kilku latach zrezygnowano nawet z wydawania
tej namiastki „Concilium", a Wyszyński dał swoje błogosławieństwo
konserwatywnie
nastawionemu czasopismu „Communio".
Jakim więc prawem zamianowano Wyszyńskiego i Wojtyłę — „ojcami
polskiej demokracji"?
Czyż to nie
paradoks? Człowiek autorytarnie rządzący polskim Kościołem przez
kilkadziesiąt lat, który na swoim
podwórku nie dopuszczał do najmniejszego głosu sprzeciwu, ów kapłan — dzierżymorda miałby
być nauczycielem demokracji. Kościół polski był i pozostaje bastionem totalitaryzmu. Żaden
sprzeciw jest tutaj niedopuszczalny, inaczej myślący, a nawet tylko ci, którzy
starają się myśleć
samodzielnie są bezwzględnie niszczeni. Casus Stanisława Obirka i Tadeusza Bartosia to tylko
dwa z wielu tego rodzaju przypadków, ale ze względu na format intelektualny
tych ludzi można
powiedzieć, że przykłady znamienne. Kościół polski w swym zacietrzewieniu
nie waha się wytracać
najbardziej wartościowych jednostek. Pozostają natomiast bezmyślni fanatycy i cyniczni konformiści.
Jerzy Urban wyraził się kiedyś dosadnie (na łamach świetnie
redagowanego przez Kazimierza Koźniewskiego
tygodnika „Tu i Teraz") o tym „umiłowaniu" przez Kościół polski
„wolności":
„Za mojej młodości
przeciwnicy religii zwali się wolnomyślicielami, bo Kościołom zarzucali spętywanie
poglądów na świat. Obecnie Kościół proteguje ogólną swobodę przekonań i wolność, ale tylko w sprawach leżących poza zasięgiem jego misji. Żąda natomiast pełnego
dyscypliny wyznawania jego nauk bez żadnych odchyleń. Jednym słowem wolnomyślicielstwo
tak, ale jako kłopot dla innych".
Światli katolicy zdawali sobie sprawę z konieczności
przekształcenia agresywnej, zacofanej i feudalnej w swej strukturze instytucji
we wspólnotę par excellence religijną. W tym sensie mówiło się o „aggiornamento" i powrocie do Chrystusowych idei. Skrzydło skrajnie konserwatywne, którego
nieformalnym przywódcą był kard. Alfredo Ottaviani — sekretarz Świętego
Oficjum, czyniło wszystko, aby zminimalizować głębokość zmian w Kościele.
Nomen omen: w herbie biskupim Ottavianiego znajdował się napis „Semper
idem" — „Zawsze ten sam". W obozie konserwatywnym, jak jeden mąż, stanęli
wszyscy polscy biskupi. A były to zaiste postaci jakby żywcem przeniesione z czasów saskich. Cóż ci nieodrodni spadkobiercy feudalnych panów mogli mieć
wspólnego z Jezusem z Nazaretu? Nie na darmo Jan Strzelecki mówił o polskiej
religijności, jako o bezustannie trwającym „katolicyzmie czasów saskich".
Już następnego dnia po zamknięciu obrad Vaticanum II hierarchowie Kościoła
zaczęli się wycofywać z soborowych ustaleń, a w każdym bądź razie
sabotować ich realizację. Po śmierci Pawła VI i dotychczas niewyjaśnionym,
owianym legendą, zgonie Jana Pawła I, stało się jasne, że Kościół
katolicki definitywnie odchodzi od idei „aggiornamento". Kandydatem na papieża,
który najlepiej odpowiadał tym konserwatywnym trendom był kardynał z Krakowa,
Karol Wojtyła.
Chciałbym w tym miejscu posłużyć się kilkoma cytatami doskonale
obrazującymi drogę, jaką przebył katolicyzm, od Jana XXIII do Jana Pawła
II, od nadziei do rozczarowań.
W zbiorze szkiców filozoficznych Schematy i człowiek z 1963 roku
Andrzej Grzegorczyk tak pisał:
"Zabiegi mające
na celu utrzymanie prestiżu i autorytetu dostojników Kościoła często więcej
pochłaniają ich siły niż praca naprawdę podnosząca religijne przeżycia
ludzi. Tymczasem wydaje mi się, że spośród wszelkich organizacji ludzkich może
jeden tylko Kościół ma dość siły duchowej, żeby dawać przykład
szacunku dla każdego człowieka. (Poza tym Kościół ma tę wyższość nad
innymi instytucjami, że można go śmiało krytykować i wszelka krytyka
zostaje jako tako wysłuchana, przynajmniej obecnie.) Pokusa siły jest dla każdego
przywódcy tak wielka, iż wydaje się, że póki ludzie nie staną się zupełnie
święci, zawsze będzie można się spotkać z ludźmi zamkniętymi,
nietolerancyjnymi i fanatycznymi. Postawa siły i polityka asekuracyjna są
oczywiście dalekie od chrześcijańskich
wzorów Chrystusa czy Franciszka z Asyżu, słabych, biednych i bezbronnych głosicieli
słowa duchowego żywota".
Zwróćmy uwagę na zdanie w nawiasie, na słowa o dopuszczalności
krytyki w „obecnym" Kościele. To początek lat 60-tych, jeszcze żyje Jan
XXIII, a 11 października 1962 roku zostaje otwarty Sobór Watykański II. Schematy i człowiek to książka pełna nadziei. Zdaje się to zauważać Witold Marciszewski,
autor pięknie napisanych uwag wstępnych otwierających szkice Grzegorczyka.
1 2 Dalej..
« Kościół i Katolicyzm (Publikacja: 25-02-2007 )
Mirosław Kostroń Publicysta, studiował polonistykę i filozofię, publikował głównie w prasie lewicowej ("Dziś", "Forum Klubowe", "Przegląd Socjalistyczny", "Trybuna Robotnicza") oraz na portalach internetowych Racjonalista i Antybarbarzyńca. Przekonania: ateista i socjalista, hobby: jazz (od bebopu do jazz-rocka), sztuka drugiej połowy XX wieku (od abstrakcjonizmu do konceptualizmu). Liczba tekstów na portalu: 14 Pokaż inne teksty autora Najnowszy tekst autora: Dlaczego dzisiaj należy być bardziej Europejczykiem niż Polakiem | Wszelkie prawa zastrzeżone. Prawa autorskie tego tekstu należą do autora i/lub serwisu Racjonalista.pl.
Żadna część tego tekstu nie może być przedrukowywana, reprodukowana ani wykorzystywana w jakiejkolwiek formie,
bez zgody właściciela praw autorskich. Wszelkie naruszenia praw autorskich podlegają sankcjom przewidzianym w
kodeksie karnym i ustawie o prawie autorskim i prawach pokrewnych.str. 5280 |
|