Racjonalista - Strona głównaDo treści


Fundusz Racjonalisty

Wesprzyj nas..
Zarejestrowaliśmy
204.444.877 wizyt
Ponad 1065 autorów napisało dla nas 7364 tekstów. Zajęłyby one 29017 stron A4

Wyszukaj na stronach:

Kryteria szczegółowe

Najnowsze strony..
Archiwum streszczeń..

 Czy konflikt w Gazie skończy się w 2024?
Raczej tak
Chyba tak
Nie wiem
Chyba nie
Raczej nie
  

Oddano 700 głosów.
Chcesz wiedzieć więcej?
Zamów dobrą książkę.
Propozycje Racjonalisty:
Sklepik "Racjonalisty"
Mariusz Agnosiewicz - Zapomniane dzieje Polski
Mariusz Agnosiewicz - Heretyckie dziedzictwo Europy

Złota myśl Racjonalisty:
"To, że jesteśmy krajem katolickim, nie znaczy, że nie możemy być państwem o standardzie demokratycznym z rozdziałem od Kościoła. Inaczej zostaniemy stłamszeni przez Kościół, który coraz więcej chce, chce i chce, i będzie bronił swoich przywilejów. (...) jak lewica rządzi, to Kościół najwięcej ciągnie."
 Kultura » Historia

Boliwar Ameryki Północnej [1]
Autor tekstu:

Wielu, mieszkańców Nowego Jorku nigdy w swoim życiu nie zobaczy gór. Uwikłani w codzienną gonitwę za dolarami, miażdżeni przez miasto, bezlitosnego, bezwzględnego molocha, krótkie godziny odpoczynku spędzają przed ekranami telewizorów lub leżąc w czasie weekendów bezładnie upchani na plażach Atlantyckiego Oceanu. Są jeszcze i ci, których spotkać można w Central Park lub czasem natknąć się na nich w ulicznym tłumie. Biegną przed siebie, przyciskając łokcie do boków, łapiąc szeroko otwartymi ustami hausty ciężkiego od spalin i wyziewów powietrza, „joggują". Patrząc na nich nie trudno oprzeć się myśli, że obecnie dorastające pokolenie czeka na konflikt. Konflikt, przy którym wszelkie dotychczasowe antagonizmy polityczne, rasowe, społeczne czy religijne odejść muszą w cień. To nie będzie konflikt, to będzie walka. Walka na śmierć i życie o dostęp do… czystej wody i świeżego powietrza, o możliwość wyzwolenia się choć na parę chwil z paraliżującej obecności tłumu. O możność bycia samemu nad brzegiem rzeki, w lesie, w górach. Coraz więcej ludzi zdaje sobie sprawę z tego co nadchodzi, ale coraz trudniej jest zrezygnować z miękkiego fotela, drinka i wszystkiego tego, co za cenę ciężkiej pracy większości zaharowanych ludzi daje dzisiaj „cywilizacja".

Tempora mutantur et nos mutamur in illis — stara łacińska maksyma mówi prawdę. Czasy się zmieniają, i my zmieniamy się wraz z nimi! Do amerykańskiej Szwajcarii w stanie New Hampshire jest zaledwie 340 mil od nowojorskiej Piątej Alei. Najwyższe na północnym wschodzie Stanów Zjednoczonych dumne gniazdo wspaniałych gór, Białych Gór — White Mountains, park narodowy Białych Gór obejmuje obszar 295 431 ha wysokich gór, lasów, jezior i strumieni. Z łańcucha Appalachów wyrastają ku niebu szczyty, na ich wierzchołkach żyli bogowie czerwonych ludzi. W 1642 roku niejaki Darby Field wspiął się jako pierwszy na najwyższy granitowy wierzchołek, znajdujący się 1916 m nad poziomem oceanu. Nazwano go później imieniem pierwszego prezydenta Stanów Zjednoczonych. Dziś prowadzi nań wysypany żwirem trakt, a tysiącom turystów z całego świata sprzedaje się „T-shirts" z napisem „This body climbed Mt. Washington". Podobne napisy spotkać można i na zderzakach samochodów z tym, że „body" zastępuje stosowny rzeczownik. Koszt wjazdu i zdobycia tytułu wspinacza niewielki. Zaledwie 8 dolarów od samochodu i 2 dolary od każdej siedzącej w nim osoby. Drogę na szczyt udostępniono do publicznego użytku już 120 lat temu. Później konne omnibusy zastąpiły wehikuły bardziej nowoczesne.

Pracownicy obserwatorium meteorologicznego na szczycie uważają zajmowany przez nich budynek za — strongest building in the world. Zdołali zarejestrować huragan wiejący z szybkością 231 mil na godzinę. Średnia temperatura roczna wynosi tu zaledwie 27 stopni Fahrenheita (tj. 3°C) trudno więc się dziwić, że chętnych do dłuższego pobytu na Mt. Washington jest raczej niewielu. Jednak rozległa panorama, widok niekończących się łańcuchów górskich, dolin, potoków, szmaragdowych jezior, ciemnych plam borów i płynących na horyzoncie chmur pozostaje na długo w pamięci.

Zaparkowawszy samochód na jednym ze 160 campingów znajdujących się w rejonie White Mountains, mając plecak i mocne buty można pójść w góry. Z położonego tuż przy stanowej szosie nr 3 niedużego uroczego miasteczka Woodstock niespełna godzinna wspinaczka wijącą się zalesionym zboczem ścieżką doprowadza na brzeg cichego jeziora Lonesome Lakę. Ukryte w lesie schronisko Appalachian Mountain Club gościnnie otwiera podwoje. Drewniany wsparty na wbitych w skałę słupach okrągły budynek zaskakuje niezwykłym kształtem. W środku na zmęczonych turystów zawsze oczekuje waza z cierpkim chłodnym napojem. Pierwsza szklanka „free of charge", następna już po 25 centów. Ustawione w gwiazdę drewniane stoły i ławy dotykają kuchennej lady. Młoda załoga schroniska, składająca się z członków Klubu, przygotowuje posiłki, przynosi na górę produkty żywnościowe, sprząta i… dźwiękami gitary budzi śpiochów codziennie o 6.30. Śniadanie o siódmej. Piętrowe prycze, wełniane koce. Ład i porządek przypominają szczenięce, harcerskie lata. Cisza i spokój. Szum lasu, wieczorne mgły otulające odległy Mt. Lafayette. Kąpiel w jeziorze nocą przy blasku gwiazd i księżyca szybko pozwala zrzucić z siebie zmęczenie, złe myśli, troski, kłopoty.

Utrzymanie tego ładu i porządku wymaga ogromnych starań. W schronisku za żadne skarby nie można odnaleźć drzwi oznaczanych zwykle literami WC lub „Man" czy „Women", natomiast nie wiadomo dlaczego ktoś starannie wykaligrafował napisy „storage" i „generator". Hałasu „generatora" jednak nie słychać. Może zepsuty? Komunikat energicznej szefowej załogi przy kolacji wyjaśnia nieporozumienie. Napisy na drzwiach mają wprowadzać w błąd gości, którzy nie zamierzają nocować. „Storage" to jest właśnie dla Panów, a ten drugi przybytek dla Pań. Granitowe podłoże, w którym osadzono fundamenty budynku, jest nieprzepuszczalne. Ścieki spłynęłyby do pobliskiego jeziora. Jedynym rozwiązaniem jest więc zwożenie ich na dół. Robi to helikopter, który od czasu do czasu dostarcza również butle z płynnym gazem służącym do opalania kuchni i oświetlenia. Godzina lotu helikoptera kosztuje 300 dolarów, więc należy starać się, aby kursował jak najrzadziej. Logiczne i zrozumiałe. Podobny system kanalizacji sanitarnej, wspomagany transportem powietrznym pojemników z nieczystościami, zastosowano we wszystkich ośmiu schroniskach Appalachian Mountain Club (AMC) odległych od siebie o jeden dzień wędrówki. Blisko 30 000 rzesza członków AMC utrzymuje wyznakowany przed wielu dziesiątkami lat szlak w idealnym porządku.

Appalachian Mountain Club powstał w 1876 roku. Jego nakładem ukazuje się najstarsze w Ameryce czasopismo poświęcone górom — Appalachia. Stale korygowany przewodnik doczekał się już dwudziestego któregoś wydania. Wysoko w górach, prawie na granicy lasów, AMC ustawiło też szereg prostych drewnianych schronów. W większości z nich nocleg jest bezpłatny. Musisz tylko przynieść ze sobą śpiwór i niezbędny zapas żywności oraz wpisać się na listę korzystających i… nie mieć za złe bobrom z najbliższego jeziora, jeśli pracowitym pluskiem gałęzi drzew taszczonych na budowę podwodnych siedzib nie pozwolą przez większą część nocy zmrużyć ci oka. Przysadzista ni to szopa, ni to wiata z drewnianych bali, bez drzwi i okien. Czysto zamiecione deski podłogi muszą wystarczyć za materac. Wrażenie nieco psuje falista ocynkowana blacha, jaką pokryto dach schronu. Oszczędność czy zabezpieczenie przed pożarem? Chyba jedno i drugie. Na zewnątrz, w odległości zaledwie paru metrów, krąg z kamieni, gorący popiół wskazuje, że ktoś niedawno palił tu ogień. Innych śladów pobytu człowieka brak. Wszystkie, dosłownie wszystkie resztki jedzenia, zużyte opakowania, każdy zabiera ze sobą, mając do tego celu parą specjalnie przygotowanych różnej wielkości plastykowych toreb. Autorzy różnych folderów i przewodników przypominają, że stanowić one powinny podstawowe wyposażenie wybierających się w góry. „Plastic trashbags" są wymieniane jako rzeczy absolutnie niezbędne zaraz po „food", „guidebook", „map and compass".

Wielki Szlak Appalachów ciągnie się głównym grzbietem na przestrzeni blisko 200 mil od stanu Maine do stanu Karolina. Spotkać można na nim młode zakochane pary, starsze w dawno emerytalnym wieku panie, samotnych hippisów i małżeństwa z nieletnimi dziećmi, ale bardzo trudno znaleźć choć jedną puszkę po konserwach. Rygorystycznie też przestrzegana jest zasada nie rozbijania biwaku powyżej linii drzew i co najmniej 200 stóp (około 65 metrów) od szlaku i tyleż samo od najbliższego strumienia. Nie do pomyślenia jest mycie brudnych naczyń przy użyciu detergentów w górskich rzekach czy jeziorach. Ochrona przyrody, zapobieganie bezmyślnemu niszczeniu naturalnego środowiska człowieka dla mieszkańców jednego z najbardziej uprzemysłowionych państw świata nie jest pustym frazesem.

Droga ze schronu nad jeziorem Kingsmana na grzbiet o tej samej nazwie nie zajmuje więcej niż pół godziny. Intensywnie pachnie żywica spływająca z karłowatych świerków, tworzących trudny do przebycia gąszcz. Białoszara, szorstka w dotyku granitowa skała prześwieca tu i ówdzie. Na wierzchołkach ułożone ręką ludzką kopczyki kamieni i wspaniała, rozległa panorama. Bezludzie. Na północy majaczące na skraju mgieł i obłoków zbocza, a nad nimi szczyty. To dolina rzeki świętego Wawrzyńca, a dalej już Kanada. Na południowym wschodzie, przy dobrej widoczności, można dostrzec lśniącą taflę wielkiego jeziora Winnipesaukee i dalej, bardzo daleko, Ocean Atlantycki. Wielki Szlak Appalachów stromą kamienną rynną schodzi w dół do niedużego jeziora o podmokłych, bagiennych brzegach. Równo ogryzione kłody drzew świadczą wyraźnie o tym, kto w nim zamieszkuje. Dalej znów wspinaczka, a potem zejście wzdłuż skaczącego po omszałych zielonych skałach strumienia. Dzień pobytu w górach znanych z młodzieńczych lektur, po których błądzą duchy czerwonoskórych wojowników, a które na zawsze zachowasz w pamięci.

Albany Argus" i jej wieczorna edycja „Albany Evening Journal" były szanującymi się gazetami. Obie wydawane w stolicy stanu Nowy Jork, reprezentowały niejako oficjalne stanowisko władz. Informowały o najważniejszych wydarzeniach w kraju, zamieszczały przemówienia wygłaszane na posiedzeniach Kongresu, depesze z Europy no i oczywiście całą masę wiadomości przydatnych dla ludzi businessu. Cała pierwsza strona z 30 listopada 1838 roku jest zajęta ogłoszeniami reklamowymi („Profilaktyczne bibułki Cullensa", „Gwoździe, żelazo, stal, łopaty i siekiery Domu Handlowego F.R. Bachusa", „Papier kolorowy i atrament", „Patentowe buty i trzewiki z korkową wkładką", „Węgiel w najlepszym gatunku", „Tanie czapki i kapelusze". Pewna pani informuje też damy z Albany i okolic, że ostatnio otrzymała najmodniejsze stroje, „prosto z Paryża". Siedem kolumn petitem. Ogłoszenia na pierwszej stronie były drogie. We wnętrzu numeru mamy informacje o pierwszym wejściu damy na Mont Blanc. Czterdziestoletnia alpinistka nazywała się Henrietta d'Angevolle, a towarzyszył jej Pan Karol Hoppen, polski gentleman. Sąsiednie kolumny wypełnia natomiast szczegółowa relacja o wydarzeniach na kanadyjskiej granicy Potyczka pomiędzy Patriotami a Rojalistami pod Prescott.

Patriotami dowodził pewien Polak. Zdobył uznanie korespondenta za próbę zdobycia pogranicznego Fortu Wellington nocnym atakiem na bagnety. Niestety, amerykańscy wolontariusze to nie wiarusy spod Olszynki Grochowskiej. Woleli wymianę strzałów.

Uniemożliwiło to wykorzystanie elementu zaskoczenia. W następnych numerach, gazeta obszernie informuje o przebiegu bitwy pod znajdującym się na przedpolu Prescott wiatrakiem, stratach obu stron, prowadzonych w tym samym czasie walkach na terenie Dolnej Kanady. Stanowisko władz amerykańskich wobec wydarzeń jakie się rozgrywały na północnej granicy było jednoznaczne. Podjęta przez nie akcja uniemożliwiła udzielenie oblężonym na przyczółku na drugim brzegu rzeki Św. Wawrzyńca jakiejkolwiek pomocy. Terminy używane w publikowanych z blisko tygodniowym opóźnieniem korespondencjach z Ogdensburga, ulegają ewolucji. Określenia takie, jak Patrioci, Bojownicy Wolności zastąpione zostały innymi, o znaczeniu pejoratywnym. Władze brytyjskie królewskiej kolonii i republikańskich Stanów Zjednoczonych przemawiały tym samym językiem. 13 grudnia 1838 roku amerykański czytelnik dowiaduje się, że miał miejsce: „sąd wojenny nad uwięzionymi piratami". Sprawozdawca odnotował nazwiska zespołu sędziowskiego, świadków, treść zadawanych pytań, odpowiedzi oskarżonych.. Najwięcej miejsca zajęła relacja o przesłuchaniu dowódcy piratów. Szokującym dla żurnalisty był fakt, że Polak Nils Szoltevcki Von Shoultz, upewniwszy się czy wypowiedziane przez niego słowa zostaną przekazane Jego Ekscelencji Gubernatorowi zakomunikował Sądowi że... czuje się winny i nie prosi o łaskę. Przypieczętował tym swój los. Z zeznań świadków i złożonego oświadczenia wynikało, że zgodził się przyjąć stanowisko komendanta oddziału, który dokonał inwazji na stronę kanadyjską dopiero po usilnych naleganiach i dezercji tchórzliwego „generał-majora" Birge’a. Wierzył, że niosą wolność uciemiężonym mieszkańcom brytyjskiej kolonii, oraz że dezerterujący żołnierze sił regularnych armii Jej Królewskiej Mości, przyłączą się do nich jak tylko wylądują na kanadyjskiej stronie. Pomocy nie otrzymał. Możliwości powrotu nie mieli jego podkomendni. Postanowił ich nie opuszczać. Dlatego podjął decyzję umocnienia zajętego przyczółka. I bronił go tak długo, jak tylko było to możliwe. Na zakończenie przesłuchania stwierdził z dumą, że pomiędzy miastami Kingston i Quebekiem pozycja, jaką zajmowali, nie miała sobie równej.


1 2 3 Dalej..

 Po przeczytaniu tego tekstu, czytelnicy często wybierają też:
Moja apostazja
Dajmy odejść legendom

 Zobacz komentarze (1)..   


« Historia   (Publikacja: 02-06-2007 )

 Wyślij mailem..   
Wersja do druku    PDF    MS Word

Witold Stanisław Michałowski
Pisarz, podróżnik, niezależny publicysta, inżynier pracujący przez wiele lat w Kanadzie przy budowie rurociągów, b. doradca Sejmowej Komisji Gospodarki, b. Pełnomocnik Ministra Ochrony Środowiska ZNiL ds. Międzynarodowego Rezerwatu Biosfery Karpat Wschodnich; p.o. Prezes Polskiego Stowarzyszenia Budowniczych Rurociągów; członek Polskiego Komitetu FSNT NOT ds.Gospodarki Energetycznej; Redaktor Naczelny Kwartalnika "Rurociągi". Globtrotter wyróżniony (wraz z P. Malczewskim) w "Kolosach 2000" za dotarcie do kraju Urianchajskiego w środkowej Azji i powtórzenie trasy wyprawy Ossendowskiego. Warto też odnotować, że W.S.M. w roku 1959 na Politechnice Warszawskiej założył Koło Stowarzyszenia Ateistów i Wolnomyślicieli.   Więcej informacji o autorze

 Liczba tekstów na portalu: 49  Pokaż inne teksty autora
 Najnowszy tekst autora: Kaukaz w płomieniach
Wszelkie prawa zastrzeżone. Prawa autorskie tego tekstu należą do autora i/lub serwisu Racjonalista.pl. Żadna część tego tekstu nie może być przedrukowywana, reprodukowana ani wykorzystywana w jakiejkolwiek formie, bez zgody właściciela praw autorskich. Wszelkie naruszenia praw autorskich podlegają sankcjom przewidzianym w kodeksie karnym i ustawie o prawie autorskim i prawach pokrewnych.
str. 5392 
   Chcesz mieć więcej? Załóż konto czytelnika
[ Regulamin publikacji ] [ Bannery ] [ Mapa portalu ] [ Reklama ] [ Sklep ] [ Zarejestruj się ] [ Kontakt ]
Racjonalista © Copyright 2000-2018 (e-mail: redakcja | administrator)
Fundacja Wolnej Myśli, konto bankowe 101140 2017 0000 4002 1048 6365