|
Chcesz wiedzieć więcej? Zamów dobrą książkę. Propozycje Racjonalisty: | | |
|
|
|
|
Społeczeństwo » Lustracja
O Wałęsie i Indianach Autor tekstu: Stanisław Hałewer
Ktoś z gości przyprowadził Dariuszka. Dariuszek miał 10 lat, ale jak na swój wiek
nie był zbyt denerwujący, po prostu chciał brać udział w rozmowie. Kiedy
dowiedział się, że mój gość wrócił z Ameryki, zapragnął usłyszeć coś o Indianach. Dariuszek bardzo interesował się Indianami, ale interesował się
tak jak inne dzieci w Polsce. Jego Indianie różnili się od Indian dzieci
amerykańskich. Indianie Dariuszka byli mieszkańcami książek. Przez jakiś
czas przysłuchiwał się naszej rozmowie o polityce i o zmianach
jakie zaszły w Polsce w ostatnich dziesięciu latach. Nie przerywał,
ale kiedy gość na chwilę zamilkł, nie wytrzymał i szeptem spytał: Czy
wdział pan w Ameryce prawdziwych Indian? Gość popatrzył na niego tak jakby
go dopiero teraz zauważył i powiedział: Tak, poznałem dwóch
Indian, jednego w Południowej, a drugiego w Północnej Ameryce. Tego z Północnej
to nawet dość dobrze znałem.
Dariuszek
nie wytrzymał — niech pan
opowie… Byłem zły na małego. Rozmowa była ciekawa, a on z tymi Indianami. Dobrze, opowiem o Indianach, ale nie tobie, a panu Stanisławowi, a ty Dariuszku jeśli chcesz, możesz
się przysłuchiwać. Pewnie wszystkiego nie zrozumiesz, ale tak to już jest z tymi Indianami, że nie wszystkie ich sprawy jesteśmy w stanie pojąć.
— Właśnie -
przerwałem — mówiliśmy o Wałęsie.
— Tak — powiedział
gość — teraz opowiem panu coś o Wałęsie. I o Indianach. Zacząć od tych
Indian z Północnej, czy Południowej Ameryki? — zwrócił się do Dariuszka.
— Północnej.
— Dobrze, zachowamy w ten sposób chronologię… Facet miał na imię Hal. Hal zachowywał się trochę
inaczej niż wszyscy. Kiedy mu, na jego pytanie, odpowiedziałem: „Z
Polski". (Bo każdy, kto słyszał moją angielszczyznę, zawsze pytał: „Skąd
jesteś?"). Zaczął mnie o tę Polskę szczegółowo wypytywać. Nie były
to, jednak grzecznościowe pytania dla stworzenia miłej atmosfery. Hal pytał
szczegółowo. Interesowała go polityka, a zwłaszcza Solidarność, jak była
zorganizowana, jaki miała program, jak przygotowywała swoje akcje i tak dalej i dalej. Zadawał mnóstwo pytań dotyczących Wałęsy, czasami tak szczegółowych,
że można było pomyśleć, że Hal jest na usługach SB. Hal wypytywał mnie
przeważnie wtedy, gdy nikogo innego nie było w pobliżu. Zapytałem go w końcu o powód jego zainteresowania Solidarnością i Wałęsą.
To przecież oczywiste — odpowiedział — jak można się nie interesować przywódcą ruchu
masowego, oddolnego (powiedział „grassroots"), który wygrywa swoją walkę i staje na czele państwa. To nie tylko fascynujące, ale i inspirujące dla
wszystkich uciśnionych i poniżanych. Więcej, mogę cię zapewnić, że o Wałęsie
(oczywiście powiedział „Valenksa") słyszało więcej prostych ludzi niż
możesz to sobie wyobrazić. No dobrze, ale dlaczego ty? Uciśniony i poniżany
chyba nie jesteś — zacząłem ironizować, bo mnie trochę zdenerwował jego
patos. Jak to, nie wiesz? — Hal wydał się być zaskoczony. Przypatrz mi się.
Popatrzyłem na jego twarz. Wyglądasz jak co dzień — powiedziałem — żadnego
ucisku nie widzę. No a kolor skóry — nalegał Hal. Zupełnie nie wiedziałem o co mu chodzi.
Jestem Indianinem -
powiedział Hal. Rzeczywiście miał trochę ciemniejszą skórę, ale nie była to twarz
„czerwonoskórego" jaką mogłem sobie wyobrazić na podstawie książek, które
czytałem, gdy byłem w wieku Dariuszka. Pewnie się dziwisz — powiedział -
że ktoś na moim stanowisku może być Indianinem. Spotkałeś kiedyś
Indianina? Może i spotkałeś, ale nie zwróciłeś na niego uwagi, bo to był
pan Nikt. Może słyszałeś, albo widziałeś w telewizji Johna Casha i to
pewnie byłoby wszystko. Ja, gdyby nie to, że poszedłem do wojska, bo była
wojna w Wietnamie i mogłem dzięki temu uzyskać bezpłatne wykształcenie, też
byłbym nikim. Niektórzy spośród nas, gdy tylko dojdą do czegoś, zapominają
kim są, zapominają o swoich braciach i wrastają w świat białych. Ja taki
nie jestem. Wraz z innymi ludźmi, myślącymi podobnie jak ja, staram się coś
organizować, protestować przeciwko niesprawiedliwości, walczyć o prawa
naszych braci. Zupełnie jakbym słyszał Winnetou — pomyślałem sobie -
ten sam patos. Więc walczysz o prawa swoich indiańskich braci — powiedziałem z lekką kpiną. Hal jej nie dostrzegł. Tak, staram się walczyć o prawa moich
indiańskich braci i dlatego interesują mnie ludzie, podobnie jak ja, walczący o prawa uciskanych i ciemiężonych, zwłaszcza gdy tę walkę wygrali. Stąd
moje zainteresowanie postacią Wałęsy.
W kilka dni po tej
rozmowie byłem wraz z Halem w Memphis. Był z nami jeszcze pewien Jeff. Hal
zaproponował nam wycieczkę do Chucalissa,
nawet w tym celu wynajął samochód. Jeff nie był zainteresowany, więc
pojechaliśmy we dwóch. Chucalissa jest to odtworzona wioska indiańska sprzed,
mniej więcej, tysiąca lat. Na miejscu prowadzone są jeszcze jakieś prace
archeologiczne, ale głównie jest to skansen, stoją chaty indiańskie, przed
którymi siedzą „prawdziwi" Indianie i strugają jakieś „wyroby pamiątkarskie".
Do jednego z nich podszedł Hal i przedstawił się. Okazało się, że facet
pracuje na miejscowym uniwersytecie, który opiekuje się tą wioską. Indianie
nie znali się osobiście, ale jak się okazało, korespondowali ze sobą wcześniej.
Zaczęli natychmiast rozmowę o jakiejś zbliżającej się sprawie sądowej,
wnioskach o uchylenie zakazu sądowego, przyjętej przez ich adwokata linii postępowania i podobnych sprawach. Po chwili rozmówca Hala zaczął tracić ochotę do
rozmowy, odpowiadał półgębkiem, nerwowo spoglądając na mnie. Hal uśmiechnął
się i, jakby tylko na to czekając, powiedział: — przy nim możesz mówić
wszystko. On jest z Polski. Należał do Solidarności i zna Wałęsę — kłamał
na dodatek. Indianin wstał i z szacunkiem podał mi rękę.
Nastąpiło
milczenie, które przerwał Dariuszek — a czy ten pan, ten Indianin, palił?.
— Myślisz o fajce
pokoju? Nie. Widzisz, teraz w Ameryce prawie nigdzie nie wolno palić, nawet
fajki pokoju. Ale podanie ręki to jakby to samo.
— Dobrze, że pozwalają
tam podawać sobie ręce — powiedział Dariuszek i zaraz dodał — a ten
Indianin z Ameryki Południowej?
— Indianin z Ameryki
Południowej nie palił, ale pił. Pił yerba mate, taką dziwną herbatę południowoamerykańską.
Było to kilka lat po
zwiedzaniu skansenu w Chucalissa — ciągnął
gość. Do Asuncion przyleciałem nocnym lotem przez Sao Paulo. W hotelu
byłem przed południem. Od razu położyłem się do łóżka. Przed zaśnięciem
włączyłem na chwilę telewizor. Jako pierwszą wiadomość CNN International
podał, że Wałęsa wrócił do pracy w stoczni. Wiadomość na pewno ekscytująca,
ale mimo to po całonocnym locie zasnąłem natychmiast. Obudziłem się około
czwartej po południu. Prysznic, golenie i wyjście na spacer po mieście.
Poszedłem Aleją Chile nad rzekę, pokręciłem się po raczej biednych
uliczkach i skierowałem się w stronę Plaza de los Heros czyli Placu Bohaterów.
Bohaterowie wojenni, a raczej ich duchy przebywają w stojącym tam mauzoleum.
Natomiast skromni bohaterowie cywilni, czyli bohaterowie pracy są na sąsiednim
skwerze. Teraz, za dnia, byli to mężczyźni trudniący się czyszczeniem butów.
Wie pan, ktoś mi kiedyś powiedział, że nigdy by nie pozwolił, żeby mu ktoś
inny oczyścił buty, bo to musi być poniżające dla drugiego człowieka. A co
by pan pomyślał o typie, który idąc na obiad przechodzi w brudnych butach
obok fotela czyścibuta, a ten czyścibut, myśląc o niezarobionym dolarze,
odprowadza go wzrokiem, a właściwie jego buty, zabijając głód herbatą
yerba mate. Jak pan myśli?
— Nie wiem -
odpowiedziałem.
— Tak — zamyślił
się gość — wieczorem na Placu Bohaterów, przed mauzoleum, następuje
zmiana warty. Na skwerze też. Pucybuci znikają, a pojawiają się dziewczyny.
Wracając jednak do moich butów, były bardzo zakurzone po spacerze po
uliczkach Asuncion w gorące styczniowe popołudnie. I czyścibut, którego mijałem
patrzył na nie tak, jak głodny człowiek patrzy na zastawiony stół.
— A te dziewczyny to
też są Indianki? — spytał Dariuszek.
— Tak, Dariuszku.
— I też są głodne?
— Na pewno.
— A dlaczego?
— Bo nie mają pieniędzy
na jedzenie.
— To dlaczego nie
zarobią?
— Zarabiają,
Dariuszku, zarabiają.
— Czyszczą buty?
— Nie, buty czyszczą
tylko mężczyźni albo młodzi chłopcy. Ten czyścibut, na którego fotelu
usiadłem był mężczyzną około czterdziestki, zawinął mi nogawki w spodniach i zaczął coś do mnie mówić.
— No hablo español — odpowiedziałem.
— Americano — pokiwał
głową ze zrozumieniem.
— No, polaco -
powiedziałem. Nie chciałem, żeby mi coś usiłował tłumaczyć w łamanym
angielskim, a o „polaco" byłem pewien, że nie słyszał. Nie mogłem się
bardziej mylić! To co nastąpiło nie było próbą przypodobania się
klientowi, żeby dostać większy napiwek. Ten człowiek naprawdę się ucieszył,
że spotkał kogoś, z kimś będzie mógł podzielić się sensacyjną wiadomością i kto tę wiadomość należycie doceni. Odłożył szczotkę i podniósł palec
wskazujący do góry. Polaco! Wałęsa! — powiedział i popatrzył mi w oczy,
żeby zobaczyć czy słucham go należycie uważnie. Poczym, tak jak się tłumaczy
cudzoziemcom, nie znającym naszego języka, używając prostych form i pomagając
sobie gestykulacją, zakomunikował mi wiadomość, która musiała godzinę
temu, lub dwie, dotrzeć tu na plac, od kogoś, kto oglądał telewizję i,
przekazywana z ust do ust, dotarła w końcu do niego: WAŁĘSA — TORNAR -
TRABAJO — ASTILLERO. A kiedy pokiwałem głową, dodał: HONOR. Co znaczy „astijero"
mogłem się tylko domyślać ale co do „onor" nie było żadnych wątpliwości...........
— No tak, przegrał — powiedział gość w zamyśleniu — to fakt. Można powiedzieć, że spadł i wie pan co, ja myślę, że nawet on sam nie wie z jak wysoka. Wyżej, mało
kto się wspiął. Był idolem milionów biedaków! Tych, tutaj w Paragwaju i w
innych równie odległych miejscach. Szkoda, że on tego w ogóle nie wiedział.
Nie wiedział, że oni w ogóle istnieją. A kiedy przegrał, oni są dalej z nim, „onor" mówią.
— A wie pan co -
wyrwał się Dariuszek — czytałem taką książkę o Indianach, jak jeżdżą
saniami zaprzężonymi w psy. I tam było, że jak ten najważniejszy pies, ten
na samym przedzie, taki wódz, się przewróci, albo bardzo osłabnie, to inne
psy rzucają się na niego, żeby go zagryźć i ten co go zabije, to zostaje
nowym wodzem tego zaprzęgu. Widział pan takie zaprzęgi w Ameryce?
— Nie, Dariuszku, w Ameryce nie widziałem.
Osoba
Dariuszka jest wytworem fantazji autora. Wszystkie inne postacie i wydarzenia
przedstawione w opowiadaniu są realne.
« Lustracja (Publikacja: 02-07-2008 )
Wszelkie prawa zastrzeżone. Prawa autorskie tego tekstu należą do autora i/lub serwisu Racjonalista.pl.
Żadna część tego tekstu nie może być przedrukowywana, reprodukowana ani wykorzystywana w jakiejkolwiek formie,
bez zgody właściciela praw autorskich. Wszelkie naruszenia praw autorskich podlegają sankcjom przewidzianym w
kodeksie karnym i ustawie o prawie autorskim i prawach pokrewnych.str. 5949 |
|