|
Chcesz wiedzieć więcej? Zamów dobrą książkę. Propozycje Racjonalisty: | | |
|
|
|
|
Światopogląd » Tanatozofia
Śmierć i nicość a podmiotowość [2] Autor tekstu: Tom Clark
Tłumaczenie: Przemysław Piela
Czytając ten tekst napotykamy różnorodne określenia typu: „ciemność po śmierci”, „nadciąganie ciemności”, „czarny aksamit”, „świat, który wkrótce zgaśnie”, „gaśnięcie światła”, „stan totalnej obojętności”. Wszystkie one, wyrażają przekonanie Burgessa, o tym, że śmierć będzie oznaczać wkroczenie w sferę pozbawioną doświadczania, wszelkich zalet, w stan podobny do utraty doznań, percepcji, myśli. Autor buntuje się przeciw bliskiemu nadejściu Nicości, wiecznego braku odbierania bodźców w świecie, w którym podmiot w jakiś sposób jest nieustannie świadom własnej śmierci. W istocie śmierć przekreśla możliwość wszelkich doświadczeń i spostrzeżeń, pod warunkiem jednak, że nawet ukrycie nie wierzymy, — jak wydaje się to czynić Burgess – w to, że po śmierci trwamy w rodzaju pseudopodmiotu, dla którego wieczność jawi się jako „czarny aksamit”. Burgess, podobnie jak Nozick i Asimow, zaprzecza jakoby miał trwać dalej w jakiejkolwiek postaci. Ale jeśli tak, to ich wizerunek podmiotu uwięzionego w pośmiertnej nicości jest raczej wewnętrznie sprzeczny. Skoro śmierć jest rzeczywistym końcem jednostki, to nie może ona oznaczać nastania „ciemności” dostrzegalnej z perspektywy jakiejś pozostałości zmarłego. Podam jeszcze dwa krótkie i typowe, wg mnie, przykłady ludzi stających bez wiary w tradycyjne wyobrażenia o życiu pozagrobowym, w obliczu śmierci. Arthur W. Frank, autor książki At The Will Of The Body: Reflections on Illness , opisał przeżycia związane ze swoim atakiem serca. „Później już zawsze czułem ryzyko każdego błędnego ruchu, uderzenia serca, które mogłoby przeciągnąć mnie na drugą stronę. Już nigdy nie stracę poczucia immanencji nicości, pewności śmierci”. Z kolei Larry Josephs, cierpiący na AIDS, napisał kiedyś w „Times”, że gdy nadejdzie czas by zmierzyć się ze śmiercią, będzie silniejszy i mniej przestraszony wizją wpadnięcia w czarną i pustą otchłań.
Jakkolwiek strach przed śmiercią jest niewątpliwie warunkowany biologicznie i stąd do pewnego stopnia nieunikniony, tak ze strachem przed nicością, czarną otchłanią, można walczyć skutecznie. Terapia uspokajająca zakłada w tym przypadku dostrzeżenie, a później faktyczne poczucie, jeśli to możliwe, że śmierć nie jest końcem doświadczenia. Jest to zdecydowanie koniec konkretnej osoby postrzegającej, jednakże koniec ten nie pociąga za sobą dalszych implikacji w postaci np. „gaśnięcia światła”. Doświadczenie, co za chwilę udowodnię, jest zupełnie niewrażliwe na kostuchę wiodącą swój niechętny towar w mrok.
Ciągłość i bycie obecnym
Na początek, gwoli wykreowania przejrzystego obrazu problemu, warto przypomnieć kilka faktów dotyczących najzwyklejszego doświadczenia. Już na samym początku należy podkreślić fakt, iż z punktu widzenia nas samych, jako podmiotów doświadczenia, nie istnieją żadne przerwy w świadomym życiu. Pomimo tego, że często i regularnie jesteśmy w stanie utraty świadomości (sen, odurzenie środkami farmakologicznymi, utrata przytomności, itp.), to stany te nie są reprezentowane przez subiektywnie odczuwane przerwy pomiędzy okresami naszej przytomności. Dla podmiotu oznacza to ni mniej ni więcej tyle, że istnieje dlań natychmiastowe przejście pomiędzy doświadczeniem poprzedzającym stan utraty świadomości i doświadczeniem bezpośrednio po nim następującym. Na stole operacyjnym słyszymy swoje ostatnie napomnienie anestezjologa, by ten nie przedawkował środków usypiających i w następnej chwili odzyskujemy świadomość już na sali pooperacyjnej. Lub możemy też zapamiętać ostatnią mglistą myśl przed zaśnięciem, a następną (z wyjątkiem marzeń sennych – innego rodzaju doświadczenie) rzeczą, która do nas dotrze, będzie szczekanie psa sąsiada o szóstej rano. Po przebudzeniu zdajemy sobie sprawę z upływu czasu, niemniej jednak z naszej perspektywy nie było żadnej przerwy pomiędzy dwoma doświadczeniami zakleszczającymi się wokół stanu nieświadomości. Pozwolę sobie nazwać to zjawisko indywidualną ciągłością podmiotową.
Proszę również zauważyć, że wspomniana ciągłość trwa nieustannie od momentu pierwszego zapamiętanego doświadczenia w dzieciństwie, aż po chwilę śmierci. A zatem dla podmiotu, życie jest jedynie pojedynczym blokiem doświadczeń, naznaczonym rytmem dni, tygodni, miesięcy i lat oraz indywidualnymi oraz społecznymi ograniczeniami. Chociaż może się to wydawać oczywiste, a nawet tautologiczne, dla klarowności dalszego wywodu muszę dobitnie zaznaczyć, że podczas całego naszego życia nigdy nie znajdujemy się poza sceną. Okazjonalnie możemy mieć poczucie doświadczenia czy też wychwycenia momentu nieświadomości, ewidentnie jest to jednak niemożliwe. Świadomość jest dla podmiotu swoistą stałą życia; „nicość” nieprzytomności nie może być doświadczoną rzeczywistością.
Co się zaś tyczy okresów przed i po ciągłym podmiotowo bloku doświadczeń, tj. przed urodzeniem i po śmierci. Czyż nie reprezentują one pewnego rodzaju pustki dla podmiotu, skoro, mimo wszystko ten nie istnieje w obu przypadkach? Twierdzenie, że tak, jak już wcześniej to wykazałem, jest równoznaczne z myleniem nieistnienia ze stanem, w którym jakoś prymitywnie trwamy jako forma bezsilnego ego skonfrontowanego z ciemnością. Przecież zazwyczaj nie myślimy o czasach przed naszym zaistnieniem, jako o otchłani, z której zdołaliśmy się wydostać. Po prostu czujemy się obecni na świecie. Nie możemy zatem porównywać stanu bycia świadomym ze stanem poprzedzającym niedoświadczanie.
Analogicznie to samo jest prawdą dla stanu po śmierci. Nie będzie przyszłego indywidualnego staniu niedoświadczania, do którego moglibyśmy przyrównać obecny stan świadomości. Wszystko czym dysponujemy jako podmioty to jeden ciągły blok doświadczeń. Wiemy oczywiście, iż jest on skończony, ale skoro jest on wszystkim co mamy, to nie możemy doświadczyć jego końca. O tyle o ile możemy coś wiedzieć z pewnością, wiemy, że ten szczególny zbiór wspomnień, pragnień, planów i przyzwyczajeń jest skończony, natomiast samo jego zakończenie nie będzie dla nas faktem, lecz jedynie swoistą zasłyszaną pogłoską. Wskutek tego (co może brzmieć nieco podejrzanie), tak długo jak jesteśmy podmiotami, zawsze będziemy się znajdować pośrodku samego doświadczenia.
Nawet będąc w pełni świadomym wszystkiego, trudno jest nie zadać sobie w obliczu nadchodzącej śmierci (załóżmy minutę lub dwie przed) pytań z rodzaju: co się ze mną stanie? lub co dalej? i później nie próbować wyobrazić sobie nadejścia nicości. Niezwykle kuszącą staje się chęć projekcji nas samych – tego ośrodka świadomości – wkraczających w ciemność lub pustkę niedoświadczania. Ale skoro przekreśliliśmy już wcześniej nicość i niedoświadczanie jako los w podmiotowym spojrzeniu, to jak brzmią możliwe do przyjęcia odpowiedzi na postawione pytania? Otóż pierwszą wątpliwość można odeprzeć całkiem łatwo. „Ja” warunkowane przez osobowość i pamięć po prostu zanika, a doświadczanie nie będzie już dłużej możliwe w obrębie tejże osobowości i pamięci. Druga wątpliwość (co dalej?) jest nieco bardziej zawiła, ponieważ, jeśli nie założymy, że wraz ze śmiercią mojego "ja" następuje kres całego wszechświata, nie możemy z pełną odpowiedzialnością powiedzieć, że nic. Owo "nic" stwierdza o tym, co zdarzyć się nie może. To co będzie dalej musi być czymś , i to coś musiałoby zawierać się w innym rodzaju przytomności. Najprościej mówiąc, musiałyby istnieć inne ośrodki postrzegania zaczynające istnieć po śmierci – wtedy też doświadczenie mogłoby dalej istnieć. Wtedy też, można by powiedzieć o czymś, co (wraz z innymi rzeczami) następuje po moim indywidualnym bloku doświadczeń.
Burgess sugeruje, iż rozpatrywanie własnego spotkania ze śmiercią w kategoriach świata, który zgaśnie jak obraz w telewizorze odciętym od prądu jest po prostu lekkomyślne. Wiemy przecież, jako osoby, które prawdopodobnie doświadczyły śmierci innych, że świat nie gaśnie. Trwa dalej we wszystkich swych aspektach, włączając nasze partykularne i subiektywne światy. Śmierć kończy jedynie indywidualną podmiotowość, podczas gdy w tym samym czasie istnieją inne i powstają nowe.
Jak udało mi się wykazać, podmiotowości – ośrodki świadomości – nie posiadają początków i końców; z ich perspektywy znajdują się one po prostu w świecie i postrzegają tę obecność jako trwającą zawsze; zupełnie jak gdyby wszystkie przytomnie postrzegane światy były zawsze „na swoim miejscu”. Oczywistym jednak jest, z obiektywnego punktu widzenia, że światy te nie są stałe, jednakże ich koniec nigdy nie jest rzeczywiście doświadczany przez same podmioty. Fakt ten, wraz z wiedzą o tym, że inne podmiotowości trwają dalej po naszej śmierci, sugeruje alternatywę dla intuicyjnego przeświadczenia o nicości w obliczu śmierci. (Ostrzegam, że moja propozycja, do momentu dokładniejszego zobrazowania przez zaserwowany przeze mnie eksperyment myślowy, może wydawać się bardzo niewyraźna.) Otóż wydaje mi się, że zamiast oczekiwać nicości, powinniśmy przyjąć za stałą podmiotowe poczucie bycia zawsze obecnym, doświadczane w granicach osobowości, które istnieją, lub dopiero co powstają.
Moja propozycja nie jest równoznaczna z sugestią, jakoby istniały jakieś nadnaturalne, sprzeciwiające się śmierci, związki pomiędzy różnymi świadomościami, które mogłyby podtrzymywać ciągłość fragmentów pamięci i osobowości. W żadnym wypadku nie jest to, to, co mam na myśli, skoro dowody wskazują, iż wszystkie części składowe jednostki – żywe ciało, świadomość, osobowość, wspomnienia, upodobania, oczekiwania itp. – są unicestwiane z chwilą śmierci. Implikacją zaproponowanej przeze mnie definicji indywidualnej ciągłości podmiotowej jest postrzeganie doświadczenia jako części konkretnej osoby; stąd też omawiany rodzaj ciągłości jest ograniczony momentem śmierci. Dlatego sugerując Czytelnikowi wybieganie poza śmierć w kontekście subiektywnego przeświadczenia o byciu zawsze obecnym, stwierdzam w luźnych dywagacjach, iż to nie Czytelnik – nie ten zestaw jego konkretnych właściwości – będzie bytem, który może doświadczyć „bycie obecnym”. Może będzie to zupełnie inny układ właściwości (w rzeczy samej niezliczone układy), być może wypełnione diametralnie różnymi rodzajami doświadczeń. Ale mimo tych (prawdopodobnie skrajnych) różnic, będzie podzielać z Czytelnikiem to samo poczucie bycia zawsze obecnym i podobnie jak Czytelnik, nigdy nie doświadczy jego zakończenia.
Przekształcenia, a ogólna podmiotowość
By nieco rozszerzyć swój tok rozumowania kontynuując zagadnienie “bycia zawsze obecnym” chcę się skupić na wieloaspektowym przykładzie Ripa Van Winkle. [ 3 ] Wyobraźmy sobie, że w niedalekiej przyszłości opracujemy technologię, która pozwoli nam skutecznie zatrzymywać i przywracać funkcje życiowe organizmu. Ktokolwiek by zechciał, mógłby sobie zażyczyć zostać „wstrzymanym” na bliżej nieokreślony czas, by później zostać „przywróconym” z powrotem do życia (Pewne ufne i prawdopodobnie naiwne duszyczki już teraz zamroziły swoje mózgi, lub nawet całe ciała w oczekiwaniu na taką właśnie technologię). Słowem, kładziemy kogoś do snu, a następnie budzimy, po nieważne ilu latach, z nietkniętą osobowością i wspomnieniami.
1 2 3 4 Dalej..
Przypisy: [ 3 ] Rip Van Winkle to główny bohater noweli Washingtona Irvinga pod tym samym tytułem. Rip Van Winkle stał się współczesnym mitem, uosobieniem osoby, która zapada w długotrwały sen lub też jest w niewytłumaczalny sposób nieświadoma bieżących wydarzeń – przyp. tłum. « Tanatozofia (Publikacja: 17-07-2008 Ostatnia zmiana: 14-05-2009)
Wszelkie prawa zastrzeżone. Prawa autorskie tego tekstu należą do autora i/lub serwisu Racjonalista.pl.
Żadna część tego tekstu nie może być przedrukowywana, reprodukowana ani wykorzystywana w jakiejkolwiek formie,
bez zgody właściciela praw autorskich. Wszelkie naruszenia praw autorskich podlegają sankcjom przewidzianym w
kodeksie karnym i ustawie o prawie autorskim i prawach pokrewnych.str. 5967 |
|