|
Chcesz wiedzieć więcej? Zamów dobrą książkę. Propozycje Racjonalisty: | | |
|
|
|
|
Felietony i eseje » Felietony, bieżące komentarze
Moje wrażenia z wizyty Sanala [1] Autor tekstu: Jacek Tabisz
Zachęcony przez artykuły
publikowane na Racjonaliście, przez program Guru Busters, oraz przez Małgorzatę
Koraszewską zdecydowałem się zaprosić do Polski przewodniczącego Stowarzyszenia
Indyjskich Racjonalistów Sanala Edamaruku. Mój pomysł został szczęśliwie
poparty przez moich kolegów i koleżankę z zarządu. W międzyczasie okazało
się, że Sanal został oskarżony o bluźnierstwo przez indyjskich katolików.
Nie byliśmy pewni, czy w związku z tym odwoła swoją chęć zawitania w nasze
skromne progi, czy też wręcz przeciwnie — przyspieszy termin swojej wizyty,
aby nie zostać aresztowanym za to, że krzyż chrystusowy jest obiektem
materialnym (co Sanal nieopatrznie ośmielił się zauważyć). Zagrożony poważnie
aresztowaniem Sanal zdecydował się wizytę u nas przyspieszyć, co utrudniło
całe przedsięwzięcie, gdyż zostało mniej czasu na zebranie pieniędzy i ochotników dla tego projektu. Do tego przyjazd wypadał w pierwszych trzech
tygodniach lipca... Na szczęście nasi członkowie i sympatycy odpowiedzieli hojnie i życzliwie na moje wezwania o pomoc
publikowane w Internecie (a nawet mówione w moich „Bezbożnych
pogadankach") i wreszcie w hallu lotniska ujrzeliśmy uśmiechniętą twarz
naszego gościa. My, czyli — w tym momencie — licznie przybyli członkowie
warszawskiego oddziału PSR i Kaja Bryx, przewodnicząca oddziału dolnośląskiego
PSR, która wzięła z moich bark większość spraw organizacyjnych dotyczących
wizyty Sanala. Takie poświęcenie ułatwiał fakt, iż jesteśmy, podobnie jak
państwo Koraszewscy, szczęśliwą parą racjonalistów.
Moja radość była tym większa,
że od dawna marzyłem o tym, aby racjonaliści z Indii i z naszego kraju zawiązali
nić współpracy i porozumienia. Do dziś większość z nas, Europejczyków,
uważa, iż Indie to kraj latających joginów i palonych wdów, niejako zupełnie
niezgodny tematycznie z racjonalizmem, czy też ateizmem. Chciałem pokazać, że
jest inaczej. Do tego pojawił się pomiędzy mną a Sanalem pomysł na zawiązanie
realnej współpracy. Jakkolwiek by bowiem nie patrzeć, nasza przyszłość w skali globalnej w dużej mierze zależy od ogromnego narodu indyjskiego!
Warszawscy racjonaliści
przywitali Sanala nie tylko transparentem, przytaszczonym przez Wiesława i licznymi uściskami dłoni, ale też kolacją w uroczej restauracji nieopodal
stołecznego barbakanu. Honory gospodarza pełnił prezes warszawskiego oddziału
Andrzej Wendrychowicz. Koordynacją wizyty naszego gościa w Warszawie zajęła
się Nina Sankari, która też gościła u siebieSanala w trakcie jego dwóch pobytów w Warszawie.
Nina opracowała bardzo ciekawy
plan zwiedzania, z którego skorzystał nie tylko nasz gość, ale również ja
wraz z Kają. Na starcie zobaczyliśmy dwa kompleksy pałacowe — Wilanów i Łazienki. W pierwszym z nich nasz gość miał okazję zafascynować się postacią Jana
III Sobieskiego. Spodobały mu się stylizacje naszego króla na rzymskiego
imperatora, licznie obecne w programie rzeźbiarskim pałacu. Sanal bardzo lubi
mitologią i chciałby, aby również hinduizm stał się kiedyś z opresyjnej
religii inspirującą mitologią. W dawnych ogrodach Sobieskiego dowiedziałem
się też, że Sanal jest nie tylko sławnym racjonalistą i aktywnym wydawcą
książek, ale też artystą. Tańczy on klasyczny taniec indyjski kathakali i w
związku z tym zna znakomicie tradycyjną indyjską kulturę i jej mity.
W Parku Łazienkowskim z kolei
mieliśmy okazję pochwalić się polskimi pawiami. Ten piękny ptak licznie
występuje w Indiach, jest wręcz jednym z symboli tego kraju, jednakże w Polsce nawet Sanalowi wydawał się on egzotycznym gościem. Gdy już nacieszyliśmy
się trochę zabawnymi nawoływaniami pawi, które Hindusom najczęściej kojarzą
się z bogiem Kriszną, zasiedliśmy na spalonej słońcem ławce, aby wysłuchać
koncertu chopinowskiego pod sławnym pomnikiem wierzby i Chopina. Pianista grał
tak sobie, jego fortepian był rozstrojony przez nietypowo wysoką jak na nasz
kraj temperaturę, tym niemniej muzyka i tak się obroniła, zaś wątek Chopina
stał się jednym z ważniejszych w trakcie naszej wizyty.
Chopin i kathakali zainaugurowały
nasz długi wątek dyskusyjny na temat „racjonalizmu plus", czyli
odchodzenia od czystej li tylko negacji wszelakich zabobonów. Obok negacji
potrzebna jest też afirmacja, jak zgodnie orzekliśmy z naszym gościem. Jedna z międzynarodowych konferencji zwołanych przez Sanala w Indiach miała właśnie
taki wymiar — Racjonalizm plus. Artystyczny wymiar naszej wizyty spełnił się
oczywiście w warszawskim Muzeum Narodowym, gdzie Jan Reszko z warszawskiego PSR
wygłosił ciekawy wykład o perspektywie malarskiej, jako elemencie odróżniającym w widomy sposób sztukę europejską od sztuk azjatyckich. Przechadzając się później
po Krakowskim Przedmieściu i Starówce zauważyłem, że nasz gość polubił
naszą stolicę. Świetnym przewodnikiem okazał się nasz zaprzyjaźniony,
warszawski tłumacz Jacek Kursa. Oczywiście prześladowanemu przez Kościół
Sanalowi nie omieszkaliśmy pokazać katedry warszawskiej, skromnej, ale i tak
zbyt wielkiej jak na gotyk mazowiecki.
Następnego dnia Sanal brał
udział w naszym panelu o bluźniercach i wolności słowa, jaki odbył się w Muzeum Sztuki Nowoczesnej. Druga bluźnierczyni, Doda, nie przybyła,
przestraszona zapewne nieżyczliwymi komentarzami nagle przebudzonych krytyków
muzycznych na naszych stronach. Jej menadżerowie zorientowali się też, jak
znaną i zasłużoną postacią jest Sanal i wiedzieli, iż występując u jego
boku Doda zadeklaruje się mocno jako sympatyczka ateistów. Tymczasem ateiści
na naszych stronach zarzekali się, jak to nie cierpią Dody. Byli za to
profesorowie Woleński, Hartman i Krysztofiak. Wojciech Krysztofiak ogromnie pomógł
mi zresztą w organizacji panelu. Wypowiedzi profesorów spotkały się z ogromnym entuzjazmem słuchaczy, nie spotkały się natomiast z nim wypowiedzi
przewodniczącego Towarzystwa Humanistycznego Andrzeja Dominiczaka, który
promuje real politik i kompromisowe rozwiązanie. Kto wie jednak, czy nie ma w tym wiele racji? Sanal świetnie odniósł się do tematu spotkania i jego
wypowiedzi były naprawdę znakomite. Doszliśmy do wniosku, że elity indyjskie
są znacznie bardziej świadome od naszych roli świeckości w państwie,
natomiast praktyka społeczna jest niekiedy znacznie bardziej naganna niż w Europie, choć oczywiście nie ludziom religijnym zawdzięczamy jej u nas złagodzenie.
Po panelu Sanal wybierał się
do państwa Koraszewskich, których teksty i tłumaczenia na Racjonaliście są
niejako ikoną naszego racjonalistycznego ruchu. Sanal, podobnie jak ja, nigdy
jeszcze nie spotkał ich na żywo, za to za sprawą internetu stał się ich
cennym współpracownikiem i przyjacielem. Skorzystaliśmy z Kają z tej okazji,
aby ich poznać osobiście i zasiedliśmy wraz z naszym gościem w samochodzie Andrzeja Wendrychowicza, będącego nie tylko prezesem
warszawskim, ale też wiceprezesem ogólnopolskim i szefem przynoszącego wiele
sukcesów projektu „Etyka w Szkole". Po drodze zatrzymaliśmy się na obiad
w Żelazowej Woli, dodając kolejny ważny punkt na chopinowskim szlaku Sanala.
Ogród i dom Chopina napełniły nas niezwykłym nastrojem — ja się rozmarzyłem,
zaś Sanal zasnął, co jak się okazało było dla niego typowe z paru względów, o których wspomnę później.
Do Karaszewskich jechaliśmy długo,
bowiem najwyraźniej Ministerstwo Dróg i Transportu postanowiło odciąć od świata
tych krnąbrnych dziennikarzy i publicystów. Gdy jednak wreszcie dotarliśmy,
radości i rozmowom nie było końca i obiecałem sobie wraz z Kają, iż z pewnością niebawem ich znów odwiedzę. Póki co został tam Sanal, aby przez
pięć dni omawiać współpracę z naszym partnerskim portalem publikacyjnym,
wdawać się w ciekawe dyskusje ze znakomitymi gospodarzami i przechadzać się
po sławnym wiśniowym sadzie. Następnego dnia rano miałem pracę i co za tym
idzie samolot do Wrocławia. Zdążyłem na niego tylko dzięki poświęceniu
Andrzeja, który wrócił do siebie o szóstej nad ranem!
Kilka dni później wyruszyłem
do Torunia, aby odebrać tam Sanala i przy okazji zwiedzić to interesujące
miasto. Po drodze otrzymałem telefon od Małgorzaty — okazało się, że
Sanal zostawił insulinę. Dopiero w ten oto sposób dowiedzieliśmy się, że
jest cukrzykiem. Na szczęście miał receptę, więc postanowiliśmy kupić
brakujące lekarstwo we Wrocławiu. Sanal, choć miał jeszcze dawkę na dwa
dni, zasłabł na długim toruńskim moście, więc pospiesznie musiałem nabyć
czekoladę, aby zapewnić mu w ten sposób potrzebny zastrzyk energii. Po
Toruniu nie chodziliśmy zatem zbyt długo, udało nam się jednak zobaczyć Dom
Kopernika, którym nasz gość był wyraźnie zachwycony. Mniejszą przyjemność
wzbudził w nim gotycki kościół św. Jakuba, znany ze swej nowatorskiej i nietypowej konstrukcji. Na dworzec wróciliśmy taksówką.
W pociągu zorientowałem się,
że mój przenośny internet przyda się ogromnie. Sanal był tylko w połowie w Polsce, drugą nogą został w Indiach, zajmując się dalej swoim wydawnictwem,
bliskimi, i stowarzyszeniem. Do tego dbał, aby nadać rozgłos swej sprawie o bluźnierstwo, zarówno w kraju, jak i zagranicą. Choć było to ze wszech miar
zrozumiałe, odniosłem wrażenie, że w niektórych sytuacjach Sanal trochę
przesadza z zatapianiem się w sieci.
Zorientowałem się, że choć Sanal odwiedził wszystkie zamieszkałe
kontynenty i niemal wszystkie państwa Europy (nawet w Polsce już był, choć
tylko na chwilę), to nie miał on jeszcze okazji wejść głębiej w europejską
kulturę, życie codzienne etc. W Finlandii dostał po prostu mieszkanie, osoby
goszczące go za państwowe fundusze wzywały go do wspólnych działań tylko
co jakiś czas. Pomyślałem sobie, że choć coraz więcej się mówi o Indiach w niektórych europejskich krajach, choć coraz więcej jest w nich emigrantów z Indii, to prawdziwe zbliżenie się naszych światów jest ciągle jeszcze w fazie dość wczesnej.
We Wrocławiu wysiedliśmy nie
na pięknie odnowionym Dworcu Głównym, lecz na Mikołajowie, z uwagi na to, że
było już późno i Sanal musiał się udać do Roberta Śliwy, który pół na
pół z Wojtkiem Peisertem gościł go w naszym mieście. Wraz z Robertem zjedliśmy
wspólnie kolację, omawiając możliwości zakupienia insuliny w niedzielę, na
wydaną w Indiach, na szczęście w języku angielskim, a nie malajalam, receptę.
Dlaczego piszę o malajalam? Otóż
Sanal przyszedł na świat w stanie Kerala, gdzie tego drawidyjskiego języka się
używa. Stan Kerala, podobnie jak sąsiedzki Tamilnadu, słyną z silnych ruchów
wolnomyślicielskich. Ludność drawidyjska nigdy nie dała się do końca
podporządkować naszym kuzynom, Ariom, propagującym w trakcie swych podbojów
hinduizm i system kastowy… Hinduizm dla Drawidów to często symbol opresji, a również chrześcijaństwo i islam próbowano im narzucić w dość brutalny
sposób. Obecnie Sanal mieszka i urzęduje ponad 3000 kilometrów na północ od
swojego domu rodzinnego. Z Trivandrum ulokowanego niemal na czubku indyjskiego
buta nasz gość przeniósł się do stolicy Indii — Delhi. A teraz jest na
wygnaniu...
1 2 3 4 Dalej..
« Felietony, bieżące komentarze (Publikacja: 24-07-2012 Ostatnia zmiana: 25-07-2012)
Jacek TabiszPrezes Polskiego Stowarzyszenia Racjonalistów. Historyk sztuki, poeta i muzyk, nieco samozwańczy indolog, muzykolog i orientalista. Publikuje w gazetach „Akant”, „Duniya” etc., współtworzy portal studiów indyjskich Hanuman, jest zaangażowany w organizowanie takich wydarzeń, jak Dni Indyjskie we Wrocławiu. Liczba tekstów na portalu: 118 Pokaż inne teksty autora Najnowszy tekst autora: Klerykalizacja, czy sekularyzacja? | Wszelkie prawa zastrzeżone. Prawa autorskie tego tekstu należą do autora i/lub serwisu Racjonalista.pl.
Żadna część tego tekstu nie może być przedrukowywana, reprodukowana ani wykorzystywana w jakiejkolwiek formie,
bez zgody właściciela praw autorskich. Wszelkie naruszenia praw autorskich podlegają sankcjom przewidzianym w
kodeksie karnym i ustawie o prawie autorskim i prawach pokrewnych.str. 8213 |
|