|
Chcesz wiedzieć więcej? Zamów dobrą książkę. Propozycje Racjonalisty: | | |
|
|
|
|
Światopogląd » Tanatozofia
Czas starzenia, cierpienia, śmierci [2] Autor tekstu: Włodzimierz Nikitenko
Generalnie coraz częściej stawiamy sobie nie zupełnie do końca już retoryczne pytanie pozostające jak na złość ciągle jednak bez satysfakcjonującej
odpowiedzi — czy dzisiejszy świat nie za bardzo chce uproszczenia (o ile nie prostactwa) wszystkiego co żyje, i co wiąże się z życiem: zmierzyć, zważyć, zliczyć? Czyż nie zmierzamy raczej do bezbrzeżnej nicości, bo jak już to wszystko posortujemy, zważymy, policzymy, poukładamy,
przyporządkujemy.… i wreszcie ostatecznie nasycimy ten aktualnie pożądany ekonomiczny model człowieka, marketingu, finansów, wartości, rachunkowego
uporządkowania… to co dalej? Człowiek w ogromie Galaktyki stanowi ciągle jednak c o ś niezwykle kruchego, ale jakże interesującego, charakterystycznego,
pięknego, dziwnego, wrażliwego i chyba na prawdę zupełnie niepowtarzalnego na olbrzymich, jak na razie nam wiadomo (lub nie wiadomo), połaciach
niekończącego się bezmiaru Kosmosu.
Wiadomo, że cierpienie przychodzi głównie w większości pod wpływem jakiegoś lęku.[7], którego
„odmian" z grubsza rzecz biorąc, istnieje, jak na razie około 150 typów, m.in.: przed dobrą nowiną — eufobia; przed gryzoniami — rodentofobia; przed liczbą 13 — triskaidekafobia; przed czerwienieniem się — erytrofobia; przed jedzeniem — fagofobia;
przed nieskończonością — apejrofobia; przed samotnością — autofobia (także: monofobia); przed pracą — ergofobia; przed
podnoszeniem się z łóżka — stasofobia; przed skaleczeniem — traumatofobia; przed zmarszczkami — rytifobia; przed słowem — onomatofobia… Precyzując samą istotę l ę k u, już prof. A.Kępiński podzielił go na cztery elementarne grupy postaw:
— bezpośredniego zagrożenia życia;
— zagrożenia społecznego;
— niemożności dokonania właściwego wyboru;
— zachowania istniejącej struktury interakcji z otaczającym światem
.
Zawsze także odbierał on człowieka, a właściwie cały gatunek ludzki, w kategorii istnienia cudu życia w Naturze. Tak jak absolutnie każda roślina na swój sposób „obdarza zaufaniem" każdy kolejny nadchodzący dzień, iż zabezpieczy jej potrzebne do życia minimum — tlen, dwutlenek węgla
oraz światło do procesu fotosyntezy. Tak jak zwierzę sugerując się instynktem „wyraża wiarę" w wystarczającą ilość i obecność picia, pokarmu oraz
sposobność do pozostawienia po sobie potomstwa każdego budzącego się do życia dnia. Tak z absolutną pewnością, każda jednostka ludzka, aby
„zachować" gatunek, jest zmuszona wciąż przekraczać istniejące, choć znane jej granice, rozpoczynając od pokonania bodajże najtrudniejszej dla niej bariery
— własnego niepohamowanego egoizmu i egocentryzmu… Zainicjował prof. A.Kępiński w ten jakże prosty, a jednocześnie kapitalny sposób,
składowe fundamentalnych podstaw do współistnienia dziedziny psychologii w obszarze wciąż nie do końca określonego jeszcze dziewiczego obszaru tanatologii,[8] a nieistniejącej ciągle, choć tak bardzo potrzebnej, a nawet pożądanej współcześnie
— pedagogiki śmierci — na płaszczyźnie humanizmu w szczególności.
Śmierć
Nie od dziś wiadomo, że k u l t u r a i w y c h o w a n i e "od zawsze" kształtowały człowieczy byt. Śmierć i jej
nieprzenikniona tajemnica, w zależności od kierunku i strony świata, od najdawniejszej zamierzchłej przeszłości, wciąż rozpatrywana jest na wszystkich
możliwych płaszczyznach ludzkiego pojmowania. Całe wieki jednakże pozostawała i wciąż pozostaje poza sferą ludzkiego rozumowania. Niechybnie dlatego, że do
dziś wokół niej toczy się wciąż niekończący spór w różnych kręgach kultur, nacji, wyznań, świadomości i nauki, zarówno na szczytach władzy, w świecie
mediów, wyobrażeń, religii, jak i wśród zwykłych „szarych" ludzi powszechnej i codziennej przeciętności. Zapewne nie bez znaczenia pozostaje przy tym i
fakt, iż EUROPA stała się swoistym tyglem, gdzie przez wieki kształtowała się znana nam i akceptowana tzw. wartość uniwersalna.
Wartość będąca skutkiem zderzenia kultur i systemów wartości szeroko pojmowanego Zachodu i Wschodu. Przez długie przecież stulecia na szeroko pojmowanym
Zachodzie, ś m i e r ć stanowiła i wciąż stanowi, jedną wielką zakrytą kartę tajemnicy, o której bardzo zdawkowa nawet wzmianka może wywoływać
powszechny wprost niesmak, w obecnej dobie w szczególności. O ile już zostaje nawet zaakceptowana, to w kategoriach prawie-że klasycznej perwersji.
Człowiek generalnie bardzo lubi patrzeć na śmierć, ale tylko innego, obcego jemu człowieka w najprzeróżniejszych jej postaciach i odsłonach, a nawet się
nią fascynuje. Tak jak obsesyjnie potrafi zaprzeczać jej absolutowi istnienia w ogóle; stąd programy, zdjęcia, filmy w środkach masowego przekazu
ostatniego czasu dosłownie „ociekają" krwią i śmiercią na wszystkie możliwe sposoby i odmiany. Generalnie jednak, przeważająca część tych biernych
odbiorców, po prostu panicznie boi się śmierci i „od zawsze" szuka jej zaprzeczenia. Ten strach jest tak dalece wszechobecny, iż osoba umierająca
najczęściej, właśnie w dzisiejszych państwach Zachodu, pozbawiona jest tego, czego potrzeba jej najbardziej — opieki najbliższych, którzy wolą przekazać
ten widok najczęściej innym, zupełnie obcym i dalekim umierającemu osobom — głównie szpitalom, hospicjom, a nawet zupełnie przypadkowym ludziom z
wolontariatu, potęgując jeszcze bardziej takim zachowaniem faktyczną grozę i woal „od zawsze" nieprzeniknionej tajemnicy.
Natomiast śmierć w przestrzeniach zarówno Bliskiego, jak i Dalekiego Wschodu również „od zawsze" zyskiwała status symbolicznej bramy do nieograniczonego
szczęścia, spełnienia i radości, poprzez pełne, choć nie do końca wyobrażalne oczyszczenie może nie tyle ciała, ale zawsze na pewno duszy. Kiedy Zachód
usilnie stara się odsunąć od siebie śmierć możliwie najdalej, otaczając ją nieprzeniknionym murem celowej zmowy milczenia nawet, a może przede wszystkim,
przed osobą umierającą, pozostawiając ją w głębokim i dalekim odosobnienia i pełnej drażliwości oraz sprzeczności. Na Wschodzie — przeciwnie. Osoby
najbliższe starają się do końca przebywać z umierającym, rozmawiają z nim, dotykają, trzymają za ręce, wyrażają radość i cieszą się z jego szczęścia,
rozkoszują się jego wchodzeniem w niewyobrażalny im 'byt idealny'. Starają się towarzyszyć swoją obecnością tej osobie w rozstawaniu się z życiem.
Te dwa różne pojmowania światów nie tylko przecież kultury i obyczaju, ale czystej ludzkiej wrażliwości, powodują ciągle rozbieżność, a jednocześnie
łączność między naszym pojmowanie istoty śmierci i wielkości człowieczeństwa. Oczywiście samych „rodzajów" bądź „sposobów" śmierci istnieje tyle, ile tylko
potrafi stworzyć ludzka pycha, bezmyślność lub zupełny i kompletny brak wiedzy.
Mniej więcej na przełomie wieków XVI i XVII, miała szansę zaistnieć „nowa" wtedy, a znana od czasów najwcześniejszego słowa pisanego w starożytności,
wartość w jaźni ludzkiej, którą sprecyzował, a właściwie „przywrócił" na powrót do życia angielski filozof Franciszek Bacon (1561-1626), przypominając o
zjawisku tzw. „śmierci dobrotliwej", a konkretnie — eutanazji. W jednym ze swoich wiekopomnych dzieł — Nowa Atlantyda — powiedział mniej
więcej w ten oto sposób: "...
sądzę, że zadaniem lekarza jest nie tylko przywracać zdrowie, ale również łagodzić ból i cierpienie i to nie tylko wówczas, gdy takie łagodzenie może
prowadzić do wyzdrowienia, ale również wtedy
, gdy ma służyć do lekkiego i łatwego zgonu…".[9] Bliżej znane nam ludy starożytne, m.in. Grecy,
choć nie tylko, pozbawiali sami życia np.: swoje nieuleczalnie chore bądź kalekie dzieci. Uznawano to za swoiste zwyczajowe prawo łaski, by nie musiały
ponosić one trudów życia w cierpieniu, tęsknocie i zawiści do normalności. Otóż ten impuls rozbudzonego i dojrzałego rozumienia był na tyle intensywny, że
w początkach pierwszej połowy wieku XX zarówno na starym kontynencie — Europy, jak i na terenie Stanów Zjednoczonych Ameryki Północnej, Azji i Australii,
pobudził powstawanie nawet Towarzystw Legalizacji Dobrowolnej Eutanazji. Nigdy jednakże, żadna z proponowanych przez nie form „skracania życia"
człowieka nie zyskała nawet w połowie społecznego przyzwolenia i akceptacji, choć oczywiście zaistniały pewne grupy ludzi wspierające ten rodzaj
„przedsięwzięcia", m.in.: Julian Huxley (1887-1975; biolog, pisarz i humanista angielski, pierwszy dyrektor UNSECO), H.G.Wells (1866-1946; pisarz
angielski), czy też G.B.Shaw (1856-1950; irlandzki pisarz i krytyk, prześmiewca życia).
Do dzisiaj również w wybranych połaciach znanych nam kontynentów (choć niekoniecznie w konkretnych granicach państw), istnieje niepisana zgoda środowiska,
by pacjent śmiertelnie chory, mógł popełnić wybrany rodzaj skutecznego zamachu na swoje życie, maskując ten fakt m.in. przed rodziną, przyjaciółmi,
pracownikami, a nawet opinią publiczną, w postaci udanego wypadku samochodowego lub wypadku nieostrożnego (czy naprawdę więc nieumyślnego?) obchodzenia się
z bronią. Niektóre kraje Europy po dziś dzień zachowały prawo tzw. ulgi w cierpieniach, przez prawnie usankcjonowanie pozwolenia na podanie
choremu w nieustającym bólu trucizny, choć nie może tego osobiście uczynić lekarz, ani towarzyszyć cierpiącemu przy takim fakcie.
Generalnie, prawny kontekst tolerancji dla tzw. samobójstwa,formalnie nigdy nie istniał i nadal nie istnieje. Był wprawdzie nawet w
religii katolickiej moment z początkiem naszej ery, gdzie dominowało przeświadczenie odciśnięte nawet na kartach Nowego Testamentu, iż wielu
pierwszych chrześcijan popełniało samobójstwo, by przyspieszyć swoje spotkanie z Bogiem. Niektóre ludy tego okresu szczyciły się nawet tzw. śmiercią męczeńską. Sprawę śmierci samobójczej „unormował" jakoby na sposób postrzegania jej przez Kościół dopiero w wieku V naszej ery św.
Augustyn z Hippony (354-430 r. n.e.), uznając je za grzech śmiertelny. Wsparła go ponad 500 lat później w tym sądzie przekonania inna
przedstawicielka Kościoła — św. Hildegarda (1098-1179; mistyczka i wizjonerka, zakonnica reguły benedyktynek), interpretując ten nakaz
postanowienia opinią, iż jakoby dla Boga, najmilej jest "zamieszkać w duszy umęczonej cierpieniem i chorobą", a w innej Jemu nawet nie przystoi.
Kontekst co najmniej karkołomny lub wprost idiotyczny. Czyżby Bóg był na tyle faktycznie okrutny, iż dobrowolnie skazuje człowieka na cierpienie, by móc go
później wielkodusznie przyjąć i nagrodzić za ten „trud"?!
1 2 3 4 5 Dalej..
« Tanatozofia (Publikacja: 27-12-2013 Ostatnia zmiana: 28-12-2013)
Wszelkie prawa zastrzeżone. Prawa autorskie tego tekstu należą do autora i/lub serwisu Racjonalista.pl.
Żadna część tego tekstu nie może być przedrukowywana, reprodukowana ani wykorzystywana w jakiejkolwiek formie,
bez zgody właściciela praw autorskich. Wszelkie naruszenia praw autorskich podlegają sankcjom przewidzianym w
kodeksie karnym i ustawie o prawie autorskim i prawach pokrewnych.str. 9523 |
|