|
|
Państwo i polityka » Energetyka
Czy mamy się bać pożarów lasów wokoło Czarnobyla? Autor tekstu: Andrzej Strupczewski
W sobotnim komunikacie PAP ukazała się notatka o sponsorowanym przez organizacje antynuklearne studium na temat zagrożeń radioaktywnym opadem wokoło
Czarnobyla (por. też: Wildfires in Ukraine could revive Chernobyl's radiation). Czemu powstało takie studium teraz, blisko 30 lat po awarii w Czarnobylu?
Dawno nie było awarii jądrowej, a awaria w Fukushimie, która nie spowodowała zgonów ani chorób popromiennych u żadnego człowieka [ 1 ], przestała być dobrym straszakiem.
Dlatego zespół działaczy antynuklearnych chce wskrzesić strach przed Czarnobylem, by zyskać nowy atut dla straszenia ludności w walce przeciwko energetyce
jądrowej. Wiarygodność tego artykułu nieco obniża fakt, że na czele tego zespołu stoi niejaki dr Andres Moller, który został oskarżony o fałszowanie danych
i o plagiaty, skazany przez Danish Committee on Scientific Dishonesty i potępiony przez naukowców z Danii, z Kanady, z Wielkiej Brytanii, USA i z innych krajów, a nawet przez własnego technika, któremu najpierw wylewnie
dziękował za doskonałą pracę, a potem bezpodstawnie oskarżał go o pijaństwo i złą pracę, by usprawiedliwić rozbieżności we własnych artykułach. Ostatecznie dr Moller został karnie usunięty z uniwersytetu w Kopenhadze i stracił zaufanie innych biologów, których większość nie chce już z nim
współpracować. Ale przeciętny czytelnik nie zna przeszłości dr Mollera, a zebranie jako zespołu autorów działaczy z różnych krajów nadaje powagę wnioskom z
artykułu.
Niestety obserwacje przedstawione w artykule są płytkie, a wnioski sugerowane w podsumowaniu — błędne. Do oczywistych należą twierdzenia, że w razie pożaru
lasu osadzone na drzewach izotopy cezu uniosą się w powietrze. Do postawienia takiego wniosku nie trzeba być naukowcem, nie trzeba też zbierać zespołu
aktywistów z różnych krajów. Ale też taki wniosek nie wystarczałby do zapewnienia autorom rozgłosu i dobrego finansowania. Trzeba było jeszcze ludzi
postraszyć — więc autorzy dopisali wartość aktywności cezu, podawaną w bekerelach, czyli w atomach rozpadających się w jednostce czasu. Wypadła liczba
ogromna, bo liczba atomów w gramie jest ogromna. Gdyby zapisano to w postaci jednostkach masy, to byłyby to zaledwie 2 miliardowe części grama, a więc zbyt
mało, by ktokolwiek z czytelników poczuł się przerażony.
W następnym zdaniu czytamy o obumieraniu drzew — ma to wywołać pożądane w artykule propagandowym
skojarzenia promieniowania z umieraniem. Dalej zespół Mollera informuje o miejscach, gdzie opadłe liście „praktycznie się nie rozkładają" co jak sugeruje
artykuł, może być skutkiem „działania radioaktywnego skażenia na organizmy rozkładające martwą materię: bezkręgowce, mikroorganizmy, grzyby". Ma to
pogłębić nastrój tajemniczości i grozy, ale jest w jaskrawej sprzeczności z wieloma doniesieniami o tym, jak wokoło Czarnobyla rozwija się przyroda
uwolniona od ograniczeń narzucanych przez człowieka, jak zielenieją lasy, śpiewają ptaki i rozwijają się gatunki dzikich zwierząt [Listen to the birds of
Chernobyl — they may be making the case for nuclear power, The Independent, 7th April 2006]. Jest zaś dobrze znaną prawdą, że mikroorganizmy czy grzyby
lepiej znoszą promieniowanie niż zwierzęta — więc sugestia, że promieniowanie je wyniszczyło, jest sprzeczna z wiedzą przyrodniczą.
Warto też zdać sobie sprawę z faktu, że jeśli nawet cez dostanie się do naszego organizmu, to jest względnie szybko (okres połowicznego zaniku w organizmie
ok. 30 dni) wydalany, a w czasie jego przebywania nie jest w stanie narobić wielu szkód, o czym świadczą choćby dane z sytuacji znacznie groźniejszej jaką
był wybuch reaktora w Czarnobylu, a potem w Fukushimie. Po obu tych wydarzeniach nic nam nie wiadomo, aby ktokolwiek ucierpiał z powodu inhalacji cezu, a
także wchłonięciu cezu drogą pokarmową.
Aby ostatecznie przestraszyć społeczeństwo, autorzy podają, że w trzech dotychczasowych pożarach do atmosfery trafiło od 2 do 8% cezu 137, co spowodowało w
Kijowie dawki gamma równe 10 mikrosiwertów. 10 mikrosiwertow — czyli 10 milionowych siwerta — to jedna setna dawki promieniowania, którą przyjęto jako
dopuszczalną dawkę roczną, jaką mogą powodować elektrownie jądrowe. 10 mikrosiwertow — to cztery razy MNIEJ, niż różnica między roczną dawką gamma
otrzymywaną w Krakowie i we Wrocławiu. Nie ma to żadnego znaczenia dla zdrowia człowieka. Dawki otrzymywane w Finlandii to około 7000 mikrosiwertów
rocznie, a w Polsce średnio 2500 mikrosiwerta, a więc dawka 10 mikrosiwertów, o której piszą aktywiści antynuklearni, jest 450 razy mniejsza, niż różnica
między Finlandią a Polską. Ale tego autorzy artykułu nie podają, natomiast pośpiesznie dodają kolejne zdanie obliczone na zastraszanie czytelnika — o
możliwości wystąpienia ostrego zespołu popromiennego „po przekroczeniu 1 siewerta".
Ale z samych liczb podawanych przez autorów wynika, że do 1 siwerta jest bardzo, bardzo daleko. Gdyby nawet w pożarach uwolniło się nie 2% do 8% aktywności
cezu, ale 100% tej aktywności, to dawki w Kijowie wyniosłyby 120 do 500 mikrosiwertow. A nawet 500 mikrosiwertów to zaledwie jedna dziesiąta różnicy dawek
między Finlandią a Polską. Przy tym Finowie żyją dłużej i zdrowiej niż Polacy. I takie wysokie dawki z tła naturalnego otrzymują nie tylko Finowie -
również miliony innych: Francuzi w Masywie Centralnym, Brazylijczycy w Guarapari, Hindusi w stanie Kerala, Chińczycy w Yiang-jiang, Czesi, Niemcy,
Japończycy w okolicach uzdrowisk radonowych, Amerykanie w Colorado, Wyoming, Nebraska i innych stanach, a nawet senatorowie USA podczas swych pobytów w
Bibliotece Kongresu (zbudowanej z granitu o wysokim poziomie promieniowania). Nigdzie nie stwierdzono, by te wysokie dawki promieniowania naturalnego
powodowały wzrost zachorowań na raka. Ale o tym autorzy artykułu milczą — kończąc swe wywody zdaniem o „ostrym zespole popromiennym".
Czy mamy się bać tych gróźb i porównań? Promieniowanie było i jest z nami odkąd istnieje wszechświat, i będzie nadal przez długie wieki po nas. Przejściowe
wzrosty i miejscowe nierównomierności w natężeniu promieniowania są zjawiskami naturalnymi, nie stanowiącymi zagrożenia. A gdy mówimy o promieniowaniu
powodowanym przez człowieka, należy jego wielkość porównywać z wahaniami promieniowania naturalnego i pamiętać, że obserwacje milionów ludzi w różnych
regionach kuli ziemskiej wykazują, że takie wahania tła naturalnego nie mają żadnego ujemnego wpływu na zdrowie człowieka. Nie dajmy się straszyć!
Przypisy: « Energetyka (Publikacja: 16-02-2015 )
Wszelkie prawa zastrzeżone. Prawa autorskie tego tekstu należą do autora i/lub serwisu Racjonalista.pl.
Żadna część tego tekstu nie może być przedrukowywana, reprodukowana ani wykorzystywana w jakiejkolwiek formie,
bez zgody właściciela praw autorskich. Wszelkie naruszenia praw autorskich podlegają sankcjom przewidzianym w
kodeksie karnym i ustawie o prawie autorskim i prawach pokrewnych.str. 9801 |
|