« Społeczeństwo Losy Czochralskiego, Karpińskiego i Kluski na tle II RP, PRL i III RP [1] Autor tekstu: Mariusz Agnosiewicz
Na fali krytyki obecnego systemu często pisze się o współczesnej Polsce jako PRL-bis. Tylko dlaczego ten bis tak konsekwentnie wyniszcza wielkie
przedsiębiorstwa tego okresu?
PRL był systemem, który tłumił wolność, lecz dawał bezpieczeństwo. Wielu to satysfakcjonowało, lecz daleko nie wszystkich.
III RP nie daje bezpieczeństwa, czy daje jednak wolność? Głównie jest to wolność emigracji. Czy system ten przetrwa tyle co
PRL?
III RP nie jest więc kontynuacją PRL. Co najwyżej można powiedzieć, że usunęła wiele sensownych rozwiązań PRLu, jednocześnie wzmacniając
jego wady.
Nic nie pokazuje tego lepiej i dobitniej aniżeli porównanie losów Jacka Karpińskiego i Romana Kluski. Karpiński to wynalazca mikrokomputera K-202, który
wyprzedził Billa Gatesa i IBM, jednak skończył jako pasterz świń pod Olsztynem. Kluska z kolei stworzył tuż po 1989 jedną z największych firm komputerowych
w Europie oraz portal Onet, lecz skończył jako hodowca owiec.
Oba te systemy tłumią wybitnych wizjonerów.
Jest to ich największe, najbardziej fatalne podobieństwo wynikające z podobnego charakteru władzy politycznej — oba te systemy są niesuwerenne,
podporządkowane zagranicznym ośrodkom władzy. PRL był systemem kolonialnym bloku radzieckiego, III RP jest systemem neokolonialnym zachodnich koncernów.
Najbardziej podstawową cechą systemów kolonialnych jest właśnie tłumienie rozwoju podporządkowanych krajów poprzez specyficzne kształtowanie ich elity: dominują w niej osoby bierne, uległe, mierne, egoistyczne, zawistne albo posiadające takie słabości, które pozwalają trzymać daną osobę w
garści. Naród kolonizowany musi tłumić wybitnych, by nie był zdolny uwierzyć, że może być lepszy niż kolonizator.
Państwa kolonialne w ośrodkach władzy prowadzą selekcję negatywną: wybijają do góry jednostki niegodziwe i tłumią wybitne. I tego rodzaju elity formują
następnie w takim duchu całe społeczeństwo za pomocą praktyki sprawowania władzy oraz aparatu propagandowego.
Abecadło cybernetyki społecznej
Na co dzień jest nam intensywnie aplikowana negatywna inżynieria społeczna, czyli takie sterowanie informacyjne, które nas psuje jako jednostki i jako
grupy. By to odwrócić: media masowe eksponują patologie jednostek i głoszą propagandę sukcesu (neokolonialnego) państwa; my odwrotnie — koncentrujemy się
na eksponowaniu patologii systemowych i instytucjonalnych i jednocześnie na sukcesach jednostek i grup.
Nie interesuje nas, że jakaś matka gdzieś tam zabiła swoją Madzię, lecz interesuje nas, że jakiś podsekretarz stanu, wypromowany przez Koncern, dokonał
„prywatyzacji" przedsiębiorstwa stanowiącego konkurencję wobec Koncernu, na skutek której przedsiębiorstwo doznało gwałtownego zawału, pozbawiając pracy
100 matek i ojców, tworząc przestrzenie nowej patologii społecznej.
Nie interesuje nas, że minister dokonał poświęcenia nowej montowni w strefie ekonomicznej, lecz interesuje nas, że zespół polskich informatyków osiągnął
sukces na olimpiadzie w Tadżykistanie czy że nasi inżynierowie opracowali innowacyjną technologię „czystego węgla". Wiemy bowiem, że dopiero kiedy opór
społeczny wobec patologii instytucjonalnych będzie dostatecznie gorący — uruchomimy proces zmian, dzięki którym zaczniemy efektywnie wdrażać sukcesy
indywidualne na poziomie społecznym. Tak to działa.
Zwróćcie uwagę, jak tego rodzaju akcenty informacyjne rozkładają się w naszych mediach masowego rażenia.
Racjonalista promuje podejście ewolucyjno-cybernetyczne — do polityki, jak i życia społecznego.
We współczesnej Polsce media pełnią wybitnie antyspołeczną rolę: nie tylko na wyścigi uwypuklają wszelkie słabości polskich jednostek, ale i nachalnie
idealizują inne kraje. W efekcie wyjątkowe polskie jednostki zazwyczaj albo emigrują albo rezygnują ze swych ambicji.
Jakiś czas temu widziałem wymianę zdań między dwoma politykami a dziennikarzem:
Polityk lewicy: „Mój dziadek również brał udział w kampanii wrześniowej"
Polityk prawicy: „Po której stronie?"
Dziennikarka Gozdyra: „A to ma znaczenie, tak?"
Po obejrzeniu „Nasze matki, nasi ojcowie" oraz „Idy" — można w istocie zwątpić, że Polacy byli ofiarami a nie oprawcami II wojny światowej. Problem w tym,
że ludzie wdeptujący polskie społeczeństwo w ziemię absolutnie dominują w środkach masowego przekazu.
Społeczeństwo, które uwierzy, że jest złe — będzie złe. I nie stanie się lepsze, lecz będzie coraz bardziej złe. To rudymenty cybernetyki społecznej.
Bez zrozumienia tego nie da się naprawić Polski.
Przede wszystkim trzeba odrzucić jeden z głupszych nonsensów, jakie propagują nasze media: o tym, że Polacy z racji swojej natury są chorobliwie zawistni
wobec innych Polaków, to sami Polacy tłumią wybitnych. Przeciętny historyk wie, że to bzdura. Polska w przeszłości była krajem bardziej sprzyjającym
wzrostowi wizjonerów i wybitnych jednostek niż jakikolwiek europejski. Polska była krajem z obsesją wolności.
To że obecnie Polacy są zawistni wynika z destrukcji wojennej, jakiej doznaliśmy, z formatowania komunistycznego oraz współczesnych mediów, które eskalują
najgorsze cechy w społeczeństwie. To oczywiście może ulec całkowitej zmianie.
Psucie polskich elit zaczęło się wraz z panowaniem zagranicznych królów. Waldemar Łysiak w „Milczących psach" opisywał taki proces jako świadomą strategię
carycy Katarzyny wobec Polski. Caryca promowała do władzy w Polsce przekupnych złodziejów. Do dziś jest to wypróbowana metoda paraliżowania społeczeństwa.
Główną jednak koncepcją antyspołeczną carycy było eskalowanie w Polsce wojen światopoglądowych. I ta metoda do dziś jest żywa. Media działające w Polsce
dwoją się i troją, by rozniecać głównie wojny tego rodzaju.
Koncepcja carycy zakładała także podtrzymywanie w Polsce katolicyzmu, który w Oświeceniu uważano za gwarancję ciemnoty społecznej. Był to najsłabszy
element jej koncepcji wobec Polski, gdyż katolicyzm nie dawał takich gwarancji. Już nigdy potem żadna władza zaborcza: ani Niemcy hitlerowskie, ani Rosja
radziecka nie podjęły takiej strategii.
Katolicyzm jest katolicyzmowi nie równy, podobnie, jak islam islamowi. Najbardziej rewolucyjne światopoglądowo odkrycie i teoria w pierwszych osiemnastu
wiekach chrzescijaństwa została dokonana przez polskiego katolika, na dodatek kanonika — Mikołaja Kopernika. Kolejne trzy takie fundamentalne teorie
stworzyli: anglikanin, który został agnostykiem (Darwin), żydowski agnostyk (Einstein) oraz luteranin (Heisenberg). Protestantyzm nie był jednak bardziej
światły niż katolicyzm. To protestanci byli najbardziej zamknięci na przełomy światopoglądowe. Teoria heliocentryczna była ostrzej i dłużej zwalczana w
świecie protestanckim niż katolickim. Teoria ewolucyjna nigdzie nie ma tylu przeciwników, co wśród protestantów. Nawet teoria Einsteina była przez Niemcy
hitlerowskie wytrwale tępiona jako żydowska.
To nie caryca Katarzyna zepsuła polskie elity, lecz epoka saska, a proces ten rozpoczęli Wazowie. Jagiellonowie stanowiska obsadzali najlepszymi, Wazowie,
zwłaszcza Zygmunt III i Władysław IV — najgorszymi: albo nieudacznikami albo łajdakami. Ich polityka personalna najpełniej ujawniła się w czasie panowania trzeciego Wazy, Jana Kazimierza, kiedy powymierali ci, którzy swe kariery zaczynali jeszcze za Jagiellonów.
II RP była państwem pełnym wad. PRL pod wieloma względami ją przewyższył. Tym niemniej II RP odróżniała się tym od PRL i III RP, że nie była państwem
kolonialnym ani zakompleksionym wobec sąsiadów. Miała ambicje i nie bała się śmiałych projektów.
II RP była jedynym państwem polskim XX w., które miało elity znacznie wybijające się ponad społeczeństwo. PRL miała elity takie jak społeczeństwo. III RP
zaś ma elity gorsze niż społeczeństwo. By to zilustrować wystarczy zestawić choćby prezydentów II RP i III RP. Każdy prezydent II RP był nie tylko
profesorem, ale i wybitnym wynalazcą o renomie międzynarodowej (Gabriel Narutowicz — profesor budownictwa, pionier elektryfikacji Szwajcarii, Stanisław
Wojciechowski — profesor historii i teorii kooperacji, wybitny spółdzielca, Ignacy Mościcki — profesor chemii, wynalazca metody pozyskiwania kwasu
azotowego z powietrza). W III RP prezydenci nie mieli ani zasług naukowych ani wykształcenia (Lech Wałęsa — po szkole zawodowej, Aleksander Kwaśniewski -
magister bez magistra, Bronisław Komorowski — magister historii). Jedynym prezydentem z tytułem naukowym był Lech Kaczyński (profesor prawa). Nowy
prezydent Andrzej Duda ma stopień naukowy doktora prawa. Tym niemniej ani jeden dotychczasowy prezydent III RP nie może się równać w zakresie dokonań
naukowych z ani jednym prezydentem II RP.
Zdecydowanie nie było to kwestią przypadku, że II RP na stanowisku głowy państwa obsadzała osoby z unikalnymi dokonaniami w różnych dziedzinach wiedzy oraz
wyróżniającymi się cechami osobistymi, zaś III RP — osoby z miernym wykształceniem i analogicznymi cechami osobistymi (Wałęsa — inicjator „wojen na górze",
Kwaśniewski — problemy z alkoholem).
By to zilustrować zestawmy z Karpińskim i Kluską trzeciego giganta rewolucji komputerowej: Jana Czochralskiego. Wynalazł on metodę otrzymywania
monokryształów krzemu, która stała się podstawą produkcji mikroprocesorów. W dwudziestoleciu nie było jeszcze wiadomo, że dokonania Czochralskiego legną u
podłoża rewolucji krzemowej, która ukształtuje drugą połowę XX wieku. Wiadomo było natomiast, że był jednym z najwybitniejszych materiałoznawców Europy,
który miał wielkie zasługi dla gospodarki Niemiec, stał na czele Niemieckiego Towarzystwa Metaloznawczego i na dodatek był bogaty.
W 1928 postanawia powrócić do Polski, gdzie od razu dostaje wysokie stanowiska, najlepszy sprzęt i całkowitą swobodę. Naturalnie wywołało to zawiść i próbę
zdyskredytowania Czochralskiego w środowisku profesorskim. I to nie przez jakieś miernoty — kampanii przeciw Czochralskiemu przewodził Witold Broniewski,
były profesor Uniwersytetu Paryskiego, pionier polskich badań nad zjawiskiem pełzania metali. Kwestionowano polskość Czochralskiego, uważano go za
kolaboranta Niemiec. Nie robiło na nich wrażenia, że odrzucił propozycję Henrego Forda, który chciał go ściągnąć do Detroit, i wolał związać się z
odbudowującą się Polską. Ówczesna polska elita to ludzie z uniwersytetów całego świata, którzy powrócili do Polski, wtedy kiedy ich potrzebowała — tuż po
odzyskaniu niepodległości, a nie jak Czochralski dopiero dziesięć lat później. Broniewski oskarżał Czochralskiego, że jest szarlatanem i niemieckim
dywersantem.
1 2 Dalej..
« Społeczeństwo (Publikacja: 26-07-2015 Ostatnia zmiana: 27-07-2015)
Wszelkie prawa zastrzeżone. Prawa autorskie tego tekstu należą do autora i/lub serwisu Racjonalista.pl.
Żadna część tego tekstu nie może być przedrukowywana, reprodukowana ani wykorzystywana w jakiejkolwiek formie,
bez zgody właściciela praw autorskich. Wszelkie naruszenia praw autorskich podlegają sankcjom przewidzianym w
kodeksie karnym i ustawie o prawie autorskim i prawach pokrewnych.str. 9875 |