|
Chcesz wiedzieć więcej? Zamów dobrą książkę. Propozycje Racjonalisty: | | |
|
|
|
|
« Listy i opinie Lech Stępniewski [1] Autor tekstu: Lech Stępniewski
20.04.2001.
Szanowny Panie;
Przejrzałem pobieżnie Pańską witrynę i już gotów byłem zamówić ją całą
na CD, bo 15 zł — nie majątek, ale pomyślałem, że nie zaszkodzi zadać Panu
najpierw kilka pytań — żeby potem się nie rozczarować. Pytania są rożnej
wagi: od drobiazgów do spraw zasadniczych. Podkreślam też raz jeszcze, że Pańską
ogromną witrynę zaledwie przejrzałem i — być może — odpowiedź na moje niektóre
wątpliwości gdzieś już tam jest. Proszę mi też nie mieć za złe, jeśli
coś przeoczyłem.
1. Na podstronie o Marii Magdalenie pisze Pan, ze MM po ujrzeniu zmartwychwstałego
Jezusa „rzuciła mu się w ramiona". Prosiłbym o wskazanie greckiego
tekstu NT, który umożliwia takie — mocno naciągane — tłumaczenie. Zazwyczaj tłumaczy
się ten fragment „ nie dotykaj mnie" lub „nie zatrzymuj
mnie". Mogłoby też być „nie przytrzymuj mnie", bo grecki
czasownik tam użyty sugeruje długotrwałe dotknięcie, ale w żadnym wypadku
„rzucenie się w ramiona"! Przyznam, że to dość
dziwne pytanie. Oczywiście, że nigdzie dosłownie nie odnalazłem „rzucać się w ramiona", lecz
„dotykać", jednak nie jest to żadne tłumaczenie wielce naciągane,
gdyż można się domyślać imaginując sobie tą scenkę, że Maria musiała uczynić
właśnie ten gest. Oczywiście mógł on się również nie mieścić w zakresie „rzucania się na szyje", jednak
sądzę, że jest to dość mało prawdopodobne. Jak miałoby to wyglądać według
Pana? Jaki uczyniła gest? Czy to, że Jezus powściągnął ją słowem „nie dotykaj" ma nam
sugerować, że po prostu dotknęła go (nawet przez dłuższy czas jak Pan chce)? Oczywiście można
utrzymywać, że miast na szyję obłapiła go za stopy całując je. Tak zapewne
wytłumaczą to księża. Ja jednak sądzę, analizując przesłanki biblijne,
że Maria Magdalena nie mogła być w podobnej zażyłości z Jezusem co pośledniejsze
kobiety w jego historii nauczania. Sądzę, że warto porzucić ten temat, gdyż
jest on w istocie jedynie detalem ze sfery ścisłości technicznej przekładu. Sądzę,
że nie podjął go Pan jako głównego wątku dotyczącego uprzywilejowanej pozycji Magdaleny.
Przecież wystarczy wspomnieć o samym fakcie objawienia się jej jako pierwszej (pan Jezus
pominął przy tym Bozię i Apostołów, a ta kolejność nie może przejść niezauważona w naszych oczach, nieprawdaż?)
Co do uwagi p. Mynarka, że „żadna
kobieta nie dotknie ni stad ni zowąd mężczyzny, z którym nie obcowała
przedtemintymnie", to wygląda mi ona na modelowy przykład jakichś
jego seksualnych obsesji. Gdyby to napisał zwykły katolicki ksiądz, to pewnie
zaraz by to Pan skomentował (i słusznie!), że wszystko mu się z d… kojarzy.
Faktycznie, z tego wtrącenia
Mynarkowego trzeba mi zrezygnować. Choć nadal nie oznacza to, że Maria Magdalena była
kimś mało znaczącym. Pamiętajmy jeden istotnie ważny fakt, który umyka na
ogół każdemu od czasu do czasu — i Panu i mnie — jeśli nie będziemy kwestionować
historyczności opowiadań nowotestamentowych, należy stale pamiętać, że sytuacje gminy
Jezusowej przekazuje nam nie kronika filmowa czy zdjęcie (choć zaraz pojawią się zarzuty o możliwość retuszu...), lecz ludzie, którzy czynili to ze swojej własnej perspektywy, na dodatek po ilu latach !!!
Przecież to nie podlega dyskusji, ze wiele na ich kartach działo się „ad maiorem gloriam Dei" (lub ecclesiae — jak kto woli).
Nb. wg tego rozumowania trzeba by przyjąć,
że kobieta cierpiąca na krwotok, która tak dotknęła Jezusa, że aż poczuł
to przeciskając się przez tłum, była jedną z jego kochanek…
To było zupełnie coś
innego. Owa kobieta "dotknęła się frędzli Jego płaszcza" (Łk 8,42n), a nie samego Jezusa. Poza tym uczyniła to w celu wykradnięcia trochę
„mana" z jego mocy, a nam przecież chodzi o dotykanie spontaniczne, jak sądzę
Swoją drogą — dziwaczna ta historia z tą szatą. Trochę nie pasuje do powagi teksu — sprowadzanie mocy Jezusa do koncepcji „mana", coś gubi się nam duchowość, a wkracza szamanizm i magia — oto Jezus poczuł ubytek mocy. Zabawne, przyznam.
2. Napisał Pan gdzieś w odpowiedzi coś
takiego (cytuję z pamięci): „trzeba być opętanym, żeby nie uznawać
autorytetu filozoficznego Woltera". Mam nadzieje, że to jedynie ironiczne stwierdzenie,
bo Wolter był raczej miernym filozofem (aczkolwiek świetnym publicystą i pisarzem!).
Wystarczy zajrzeć do dowolnej — poza radzieckimi — historii filozofii i zobaczyć,
ile tam Wolter zajmuje miejsca i — co ważniejsze — jakie są jego filozoficzne osiągnięcia.
Nb. zdarzało mu się pisać z zadęciem o sprawach, których kompletnie nie rozumiał,
np. o fizyce Newtona, a za swoje największe dzieło uważał poematy, których dziś
już nawet we Francji nikt nie czyta…
Tutaj musimy wyjaśnić sobie pojęcie filozofa, jakim się posługuję.
Jeśli przyjmiemy nasze rozumienie uniwersyteckie — to owszem wiadomo,
że wiele nie wniósł do światowej myśli co już gdzieś kiedyś nie było napisane bądź
powiedziane. Był za to, jak Pan raczył zauważyć, świetnym pisarzem, ale i mędrcem.
Ja jednak mówiąc o filozofii nie mam tego jej znaczenia na
myśli, lecz takie, którym posługiwał się cały wiek Oświecenia. Słowa samego Woltera może
wyjaśnią to lepiej niż ja. Proszę posłuchać jak on rozumiał filozofa, do czego ja się
przychylam wielce (no, może poza oraczką):
"Ludzie, którzy nie używają rozumu, chcieli zniesławić tych, którzy się nim posługują:
zrównali filozofa z sofistą i pomylili się bardzo. Prawdziwy filozof może czasem
zirytować się na oszczerstwo, które go ściga, może okryć wieczną pogardą podłego
sprzedawczyka, który znieważa dwa razy na miesiąc rozum, dobry smak i cnotę, może
nawet mimochodem ośmieszyć tych, co lżą literaturę w sanktuarium, w którym czcić ją winni.
Obce mu są jednak intrygi, potajemne praktyki i mściwość. Umie, jak mędrzec z Montbard i mędrzec z Voré, czynić ziemię bardziej urodzajną, a jej mieszkańców szczęśliwszymi.
Prawdziwy filozof uprawia pola leżące odłogiem, pomnaża liczbę pługów, a przez to samo i liczbę mieszkańców, daje zajęcie ubogiemu i wzbogaca go, zachęca do zawierania małżeństw,
opiekuje się sierotą, nie szemrze przeciwko koniecznym podatkom i sprawia, że rolnik
jest w stanie płacić je ochoczo. Nie żąda niczego od ludzi, a daje im wszystko, co dać
jest zdolen. Pała wstrętem do obłudników, ale żałuje zabobonnych. Na koniec, umie być
przyjacielem."
Oto jest filozof. No bo czy filozof znaczy to ten co umiłował wymyślanie nowych
mądrości (wielce poczesne zajęcie, godne laurów, jednak mi chodzi o nomenklaturę),
czy może to być również ten kto miłuje już istniejącą mądrość? Upiększa, ją ozdabia,
pielęgnuje i popularyzuje… Tak, według mnie ktoś kto sprawdza się na tym poletku
zasługuje na miano wielkiego „miłośnika mądrości". W tym wyrażeniu chodziło mi o to,
aby wyrazić myśl tej treści: Przez to, że Wolter nie lubił Polski nie mogę umniejszyć
swojego uznania dla tego człowieka jako filozofa … powinienem jednak dodać, że chodzi o filozofa oświeceniowego lub wymyślić jakieś swoje określenie na to rozumienie pojęcia
„filozof", które, jak już wspomniałem, moim zdaniem nie powinno być ograniczane w swej
denotacji do tej kategorii, która się powszechnie przyjęła. Ale być może się mylę, to
tylko moje silne odczucie. Dziękuję jednak za uwagę — wyraziłem to dość niefortunnie
(choć na ogół staram się wyrażać dość jasno, czasami logos płata mi figle)
3. W kilku miejscach (pewnie jest ich dużo więcej, ale ja na kilka
się natknąłem) przeciwstawia Pan tolerancyjny religijnie Rzym i nietolerancyjne
chrześcijaństwo. Pytam więc — któż to dokonał całkowitej eksterminacji druidów
(z wycinaniem ich świętych gajów włącznie)? Była to akcja równie bezwzględna i jeszcze bardziej skuteczna niż średniowieczne krucjaty przeciwko katarom.
Tutaj całkowicie nie mogę się z Panem zgodzić. Już o tym pisałem,
więc pozwoli Pan, że przytoczę ten fragmencik:
"W Cesarstwie rozmaite społeczności czciły własnych bogów, wedle własnych
ukształtowanych przez pokolenia wzorów. Władze rzymskie nie próbowały interweniować w tę dziedzinę, gdyż dla człowieka starożytności narzucanie własnych wierzeń innym
ludom było czymś obcym jego sposobowi myślenia. Jedyne restrykcje wobec danej religii
miały zawsze podłoże polityczne (tak było w przypadku druidów, wyznawców Izydy i Chrystusa,
astrologów i czcicieli Dionizosa). Jeszcze bardziej tolerancyjni byli Grecy. Prześladowania
nie zajmują żadnego miejsca w ich historii, choć czasami wskazuje się skazanie Sokratesa
(przypadek jednostkowy o podłożu stricte politycznym) lub wojny Machabejskie (to jednak
również prześladowania o charakterze politycznym, w dodatku nie przez Greków, lecz
zhellenizowanych Syryjczyków). Prześladowania za inne wyobrażenie boga to wynalazek
chrześcijan z IV w."
Pamiętajmy — nie można mieszać tolerancji religijnej, o której mówimy, z innymi tolerancjami, np. tolerowaniem innych partii politycznych, czy wrogich
sił społecznych. Rzymianie tolerowali w stopniu zadziwiającym inne religie, o czym wielu już napisało, nie jestem w stanie dodać nic bardziej odkrywczego
od siebie. Zresztą nawet głupawe podręczniki szkolne to wyraźnie zaznaczają
(czy manipulowała nimi jakaś siła wroga chrześcijaństwu?) Nigdzie nie mówi
się natomiast, że Rzymianie, naród dość zmyślny, akceptowali destrukcyjne
siły społeczne bądź polityczne. I choć cesarz pewnie nic osobiście nie miał
do nabożeństwa jakim pałali np. Galowie do drzew, tudzież innych roślin,
uważał za pożądane zniszczyć owe (tylko proszę nie popadać w przesadę),
gdyż czcząc je podbijany lud słuchał zanadto silnych i nieposłusznych druidów.
Ale to również zdążono odkryć przede mną — nietolerancja względem druidów
nie ma nic wspólnego z religijną poza powłoki. Dużo głębiej pod powłokę
sięgali za to chrześcijanie, lecz chyba nie musze o tym tutaj pisać
dysertacji — można to wyczytać na witrynie.
Tolerancja rzymska bardzo przypominała tolerancję chrześcijańską w Italii w XV-XVI w. W pierwszym wypadku miało się „luz", jeśli
tylko oddawało się hołd cesarzowi i płaciło podatki, w drugim — jeśli
oddawało się hołd papieżowi i płaciło świętopietrze. Ale te tolerancję
chrześcijańską nazywa się cynizmem etc., a rzymską — równie „amoralną" i skorumpowaną — daje jako wzór. Dlaczego?
Jednak to nie
do końca tak. Wtedy za poglądy na zagadnienia związane z teologią też
ponosiło się śmierć. Choć faktycznie wybrał Pan okres wyjątkowy w historii Kościoła, kiedy ten zbliżał się do dna swojego upadku moralnego,
po którym miało nastąpić odbicie, i towarzysząca temu procesowi przejściowa
niemoc. Choć przecie w 1592, kiedy uwięziono Bruna, za popieranie teorii, która
nie występowała przeciw papieżowi, lecz kłóciła się z wyższą teologią,
to też wiek XVI. Jednak odbiegłem zanadto od samej istoty — oddzielania
tolerancji jako takiej (multimodis) od tolerancji religijnej. Choć można
faktycznie przelać w tej kwestii wiele uwag — nie sadze, żeby warto było
podważać zasadność tego rozróżnienia.
1 2 3 4 5 6 Dalej..
« Listy i opinie (Publikacja: 03-08-2002 Ostatnia zmiana: 30-01-2011)
Wszelkie prawa zastrzeżone. Prawa autorskie tego tekstu należą do autora i/lub serwisu Racjonalista.pl.
Żadna część tego tekstu nie może być przedrukowywana, reprodukowana ani wykorzystywana w jakiejkolwiek formie,
bez zgody właściciela praw autorskich. Wszelkie naruszenia praw autorskich podlegają sankcjom przewidzianym w
kodeksie karnym i ustawie o prawie autorskim i prawach pokrewnych.str. 1777 |
|