|
Chcesz wiedzieć więcej? Zamów dobrą książkę. Propozycje Racjonalisty: | | |
|
|
|
|
Czytelnia i książki » Powiastki fantastyczno-teolog.
Akcja Arka [4] Autor tekstu: Lucjan Ferus
Noe spojrzał na synów, a oni spojrzeli na ojca. W ich wzroku był niemy
wyrzut, jakby obwiniali go, że był w zmowie z Bogiem i wiedział, że to tak
się skończy,… ale też jakby ulga, iż oni z rodzinami uratują się jednak.
Noe rozłożył tylko ręce w bezradnym geście, który mógł oznaczać: — „Czy
mogliśmy się przeciwstawić woli bożej?" — a potem machnął ręką, odwrócił
się i bez słowa odszedł, przygarbiony jakby nagle przybyło mu ze sto lat. Co
im mógł powiedzieć? Tłumaczyć się, iż to był nie jego pomysł i że on
nic o tym nie wiedział?… nawet jeśli uwierzą, czy to coś zmieni?… w tym
przypadku każda próba tłumaczenia się, jeszcze bardziej czyniła go
winnym… więc lepiej milczeć. Tej nocy upił się winem do nieprzytomności i odtąd powtarzało się to regularnie. Deszcz padał przez 40 dni i nocy. Wody
podnosiły się coraz wyżej, unosząc na swych falach arkę, zakrywając wzgórza a potem nawet góry.
Pomimo, że deszcz przestał padać po 40 dniach i nocach, wody podnosiły
się jeszcze przez 150 dni. Jak to się mogło stać?
A czyż dla Boga jest coś niemożliwego?… Po prostu: Wpierw spuścił
na ziemię cały zasób deszczu będący w chmurach — a był to deszcz co się
zowie; na dobę przybywało 60 metrów wody (i to na całej powierzchni ziemi), a kiedy to okazało się za mało, dalej już w cudowny sposób, podnosił
poziom wód przez 150 dni, aż osiągnął zamierzony efekt; czyli poziom
przekraczający najwyższe góry o 15 łokci.
Potem przez 150 dni wody opadały. Tak wyglądał potop z zewnątrz, ale
co w tym czasie działo się z arkanautami?
Otóż ten bez mała rok pobytu we wnętrzu arki, jej pasażerowie
zapamiętali chyba do końca życia. Czy ktoś próbował może karmić przez
rok w osiem osób — najskromniej licząc — sto tysięcy różnych zwierząt?
Biegali po trzech podkładach arki (łączna powierzchnia ponad 11
tys.m.2) roznosząc każdego dnia tony żywności a wszystko to w obrzydliwym
fetorze (bo wentylacja arki nie była przewidziana) i podczas bezustannego
bujania, tak charakterystycznego dla płaskodennych statków. Taak… to było
dla ludzi niezapomniane przeżycie, podejrzewam, iż do końca życia tych osiem
osób nie pomyśli ani razu o hodowli najmniejszego zwierzątka… nawet mrówki.
Zdarzały się też dramatyczne chwile: Pewnego razu lew rozszarpał
dorkasa łuskatego, który nieopatrznie wszedł do jego otwartej akurat
klatki… innym razem wąż boa połknął parę krudelków, później parę piżwarków
piżastych, nim dostrzeżono dziurę, którą wydostawał się ze swej klatki na
polowania. Za jakiś czas zdechła para okazałych ryjorogów, bo okazało się,
iż w pośpiechu zapomniano ważnego składnika ich pożywienia, jakim były błotniarki
nakrapiane. Zaś świstuny padły z tęsknoty za współbraćmi, bo okazało się
(po czasie oczywiście), że w ich związkach partnerskich występują
po cztery osobniki, więc te dwa które zabrano to była zaledwie połowa
związku (a i te okazały się z dwóch różnych rodzin). Drobniejszych
„ubytków" nie ma sensu wymieniać; nie czas żałować róż gdy toną
lasy...
Pojawił się też problem nieszczelności arki, ale z tym Noe poradził
sobie w prosty i ogólnie znany sposób — więc nie ma potrzeby tu tego
przytaczać.
Dni mijały wlokąc się niemiłosiernie, a wody potopu opadały
strasznie powoli. Największe utrapienie mieli z ptakami, które chcąc latać
odbijały się o przegrody. Przyzwyczajone do otwartych przestrzeni nie mogły
wysiedzieć w zamkniętych klatkach. Denerwowało je to, i stale walczyły ze
sobą, dlatego też padło ich niemało. Insekty zaś rozlały się po całej
arce. Napotkać można je było wszędzie, w najmniej odpowiednim miejscu nawet,
ale przynajmniej nie trzeba było je karmić — żywiły się same… zresztą,
gdzie by na to mieli jeszcze czas?
Noe i jego synowie z niepokojem obserwowali jak pustoszeją coraz
bardziej magazyny z żywnością. Im również zaczynało brakować już
jedzenia. Uradzili w końcu, iż będą dożywiać się zwierzętami przewożonymi w arce. Liczyli na to, że Bóg i tak się nie doliczy.
Na pierwszy ogień poszła samotna samica dorkasa łuskatego… i tak
zresztą nie chciała nic ostatnio żreć z tęsknoty za utraconym samcem. Jej
mięso było delikatne i kruche, ale na długo go nie starczyło… Później
zjedli bryndzydze, następnie marmuzle i smrodziarki...
Minął jeszcze jakiś czas aż wody potopu opadły całkowicie, a był
to już czas najwyższy, gdyż dla wielu zwierząt zabrakło już paszy.
Dopominały się więc, donośnie rycząc, becząc i gryząc przegrody swych
klatek.
Jedno już teraz było pewne: arka nie mogła pomieścić
jednocześnie tych wszystkich zwierząt i tych wszystkich ludzi, którzy
pracowali przy jej budowie, nie mówiąc już o dodatkowej żywności dla nich.
(Chyba, że zjadaliby zwierzęta z arki)… A to znaczyło, iż Bóg od początku
nie nosił się z zamiarem zabrania do niej większej ilości pasażerów, niż
Noego z rodziną. (Nawet teściowej nie pozwolił mu zabrać, za co Noe wyjątkowo
nie miał o to do niego żalu).
No cóż… musieli w końcu pogodzić się z tą
smutną konstatacją...
Aż nadszedł dzień, kiedy arka osiadła na stałym
gruncie. Kiedy Noe otworzył okno i wyjrzał na świat, jego oczom przedstawił
się okropny widok:
Cała ziemia jak okiem sięgnąć pokryta była błotem i szlamem.
Roślinność unicestwiona była doszczętnie; żadnej
trawki, żadnego listka, żadnego żywego drzewa. Olbrzymia masa wody zniszczyła
wszystko — od trawy do potężnych kilkusetletnich drzew włącznie… Przed
nimi leżała martwa przestrzeń, a tę martwotę jeszcze bardziej podkreślała
absolutna cisza, nie przerywana żadnym śpiewem czy trelem ptaka, żadnym brzęczeniem
owadów… Jedynie wiatr smutno zawodził w nagich gałęziach i korzeniach
poprzewracanych drzew, w sterczących ku niebu kikutach połamanych pni. Po pięknych i bujnych winnicach nie było nawet śladu.
Noe poczuł jak łzy napływają mu do oczu, a nogi same uginają się z wrażenia. I byłby zapewne upadł na pokład arki, gdyby mocne dłonie synów
nie przytrzymały go. Na pokład arki, który pokryty był całkowicie ptasimi
odchodami, zaschniętą krwią przemieszaną z piórami ptaków, które musiały
zajadle walczyć o ten jedyny suchy skrawek powierzchni, pośród bezmiaru wód
potopu. Nie było na jej pokładzie ani jednego wolnego kawałka deski, bez tych
znamiennych śladów walki na śmierć i życie. To co tu się rozgrywało -
podczas gdy oni siedzieli bezpiecznie zamknięci w jej wnętrzu — musiało
przypominać dantejskie sceny .Stali tak wszyscy w milczeniu i trwodze, patrząc
na ten martwy i obcy świat, nie poznając go i bojąc się uczynić ten
pierwszy krok na tej zniszczonej obcej ziemi obiecanej… I staliby tak zapewne
jeszcze długo drżąc i tuląc się do siebie, porażeni tym okropnym widokiem,
gdyby nagle nie pojawił się Bóg i nie odezwał do Noego tymi słowy:
— „No co tak stoisz i gapisz się?! Wyjdź w końcu z tej arki z żoną, z synami i z żonami twych synów. Wyprowadź też ze sobą
wszystkie istoty żywe: z ptactwa, bydła i zwierząt pełzających po ziemi;
niechaj rozejdą się po ziemi, niech będą płodne i niech się rozmnażają".
Bóg przerwał na moment a potem dodał:
— „No dobrze!… A teraz zbuduj ołtarz i złóż mi w ofierze całopalnej, ze wszystkich zwierząt czystych i z ptaków czystych po
jednej sztuce" -
Noe spojrzał porozumiewawczo na synów, a oni odwzajemnili mu się tym
samym spojrzeniem. W ich wzroku kryło się nieme pytanie: — „I co teraz
ojcze?"
Tu należy od razu wyjaśnić, iż Noe stanął w tej
chwili przed poważnym problemem i to nie jednym. Po pierwsze, nadal nie wiedział
co miało oznaczać to rozróżnienie zwierząt na czyste i nieczyste. Nie
wypadało teraz pytać Boga o to, bo wyszłoby na jaw od razu, że nie wypełnił
wcześniejszego bożego polecenia. (A swoją drogą, czy dla Boga, który te
zwierzęta stwarzał mogą one być czyste i nieczyste do tego stopnia, iżby nakazywał
sam człowiekowi przestrzegać tego rozdziału przy składaniu sobie ofiary?).
Po drugie, jeśli weźmie z każdej pary po jednym i złoży je w ofierze, to
nie rozmnożą się i szlag trafi boży zamysł.
Po trzecie, irytował go i złościł ten obłędny
pomysł z tą krwawą ofiarą; to oni tyle się namęczyli po to tylko, aby
wiele z tych zwierząt zaszlachtować i spalić?
Po czwarte, Noe nie umiał odpowiedzieć sobie na
pytanie: — „Za co właściwie oni mają składać Bogu tę krwawą ofiarę?" — Za to, że ocalił ich przed kataklizmem? Ale przecież to on sam go na
ziemię sprowadził… a może, aby go udobruchać? A zatem ta ofiara z wszystkich tych, którzy zostali potopieni podczas potopu, nie wystarczyła
mu?" — Choć Noe nie umiał tego wyrazić słowami, burzył się wewnętrznie
na tę decyzję Boga, ale polecenie musiał spełnić. Po krótkiej naradzie z synami uzgodnili, iż na ofiarę pójdą tylko te zwierzęta, których samice już
są zapłodnione, lub które mają już potomstwo, bo w wielu przypadkach tak już
się stało. Z ptakami nie było tego problemu, bo te rozmnażały się szybko.
Większym problemem było odróżnić ptaka czystego od mniej czystego; Brali więc w razie czego wyłącznie białe.
Zatem zbudowali ołtarz i złożyli na nim w ofierze setki zwierząt i ptaków. Przez parę dni zabijali je, a krwi zmieszanej z błotem było tyle, że
aż brodzili w niej po kostki. Z martwych zwierząt i bierwion ułożyli ogromny
stos i podpalili go z czterech stron. Drewno zrazu nie chciało się zająć -
było zbyt mokre, ale któryś z synów — chyba Jafet — wpadł na pomysł,
aby wykorzystać niepotrzebną już arkę. Powyrywali więc przegrody, klatki i ścianki działowe i dzięki żywicznemu drewnu z którego były zrobione, stos
ofiarny zaczął palić się większym płomieniem. A potem gdy zaczął wytapiać
się tłuszcz ze zwierząt, płomienie strzeliły wysoko sycząc i rozrzucając
wokół iskry.
Ogień palił się przez wiele dni i nocy, rozjaśniając krwawą łuną
koszmarny obraz po potopie, a w górę bił gęsty czarny dym. Smród spalonego
mięsa można było wyczuć z dużej odległości.
Wreszcie gdy Bóg poczuł miłą woń spalonej ofiary zwierzęcej (dziwne
upodobania jak na Boga, nieprawdaż?), zbliżył się i rzekł do siebie (na
tyle jednak głośno, że Noe również to dosłyszał):
— „Nie będę już więcej złorzeczył ziemi ze
względu na ludzi, bo usposobienie człowieka jest złe już od młodości.
Przeto już nigdy nie zgładzę wszystkiego co żyje jak to uczyniłem…" -
Noe gdy to usłyszał, o mało szlag go nie trafił na miejscu; Fala gorąca
napłynęła mu do głowy i czerwony na twarzy ze złości, wykrzyknął w stronę
chmury: — „A nie mówiłem, iż to na nic się nie zda?! Czy przed potopem nie
wiedziałeś o tym Panie?! Rychło w czas ta konstatacja cię naszła… Zaiste,
rychło w czas!" — wymachiwał rękoma i przebierał nogami, kręcąc się
wokoło jakby postradał zmysły. — „Mówiłem, że to nic nie da!… Przecież
mówiłem" — mruczał pod nosem, to wykrzykiwał w głos, szarpiąc za szaty
swych synów i patrząc im w twarze jakby szukając tam aprobaty. — „Gdybym
nie mówił… Ale mówiłem…" — mamrotał niewyraźnie, wodząc wokół
obłąkanym spojrzeniem, a jego głos z wolna przechodził w niewyraźny skowyt.
1 2 3 4 5 Dalej..
« Powiastki fantastyczno-teolog. (Publikacja: 23-06-2003 Ostatnia zmiana: 06-09-2003)
Lucjan Ferus Autor opowiadań fantastyczno-teologicznych. Na stałe mieszka w małej podłódzkiej miejscowości. Zawód: artysta rękodzielnik w zakresie rzeźbiarstwa w drewnie (snycerstwo). Liczba tekstów na portalu: 130 Pokaż inne teksty autora Najnowszy tekst autora: Słabość ateizmu | Wszelkie prawa zastrzeżone. Prawa autorskie tego tekstu należą do autora i/lub serwisu Racjonalista.pl.
Żadna część tego tekstu nie może być przedrukowywana, reprodukowana ani wykorzystywana w jakiejkolwiek formie,
bez zgody właściciela praw autorskich. Wszelkie naruszenia praw autorskich podlegają sankcjom przewidzianym w
kodeksie karnym i ustawie o prawie autorskim i prawach pokrewnych.str. 2517 |
|