Racjonalista - Strona głównaDo treści


Fundusz Racjonalisty

Wesprzyj nas..
Zarejestrowaliśmy
204.447.386 wizyt
Ponad 1065 autorów napisało dla nas 7364 tekstów. Zajęłyby one 29017 stron A4

Wyszukaj na stronach:

Kryteria szczegółowe

Najnowsze strony..
Archiwum streszczeń..

 Czy konflikt w Gazie skończy się w 2024?
Raczej tak
Chyba tak
Nie wiem
Chyba nie
Raczej nie
  

Oddano 701 głosów.
Chcesz wiedzieć więcej?
Zamów dobrą książkę.
Propozycje Racjonalisty:
Sklepik "Racjonalisty"

Złota myśl Racjonalisty:
Polacy potrafią się wykończyć sami, bez pomocy ościennych mocarstw.
« Czytelnia i książki  
Sarmaty i scyty [2]
Autor tekstu:

Groźnej niedźwiedziej Rosji nie było stać na szafoty, gilotyny, togi. Powrozów produkowano zbyt mało, poza tym bez licencji, mimo francuskiej pożyczki. Zresztą pożyczkę strwoniono wcześniej, pod Mukdenem, Cuszimą. Oraz pod Tannenbergiem. Na aukcjach w Berlinie korzystnie kupowano rodezyjskie diamenty. Twierdze Przemyśl i Verdun, następnie wzgórza nad Sommą, zmieniły wojnę w statystykę i buchalterię. Śmierć przechodziła z jakości — w ilość.

Tak jakby nikt nie wiedział, nikt nie przewidywał. Żadnej Kassandry nie było. Jednakże, gdy dziś przegląda się historię, jawnie się okazuje, że nie skrywano niczego. Wrzód wersalski nabrzmiewał, Liga Narodów słabła, nadchodził nowy porządek dla świata, nowy ład, ordnung, sanacje i restauracje, zasłony i bufory. Dziw, że Kassandry nie było. W gazetach nie pisali, że zabito Kassandrę.

Straszliwi budowniczowie konstruowali nową Europę — i nowy, lepszy świat. Europa z zapałem uczyła się kochać swoich budowniczych, caudillów, conducatorów, duce i wodzów, naczelników i nauczycieli. Kochała ich za szaleństwo i zadufanie, za pychę i marzenia, których byli hojnymi siewcami. Za marzenia można wszystko kupić.

Europa tańczyła, zajadała eklerki, handlowała, podróżowała — i w nic nie chciała wierzyć. Ani w radykałów, ani klerykałów, ani w komunistów, ani monarchistów. Nie wierzyła i już.

Tańczono swinga, także be-bopa. Bo przecież każda wiara to jakiś obowiązek. Europa nie chciała obowiązków, właśnie się z nich wyzwalała. Nawet wtedy, gdy wiązano jej oczy oraz ręce na plecach, wyzwalała się nadal.

Trudno umierać za Gdańsk, trudno i za Paryż. Naprawdę chodziło o to, aby żyć bez trosk. Tej możliwości nie było, po prostu jej nie dano. Skreślono wiele milionów, w pożyczkach i egzekucjach. Nie tylko zabijano. Przywoływano śmierć. Kolejnym jej, wyższym od ilości stopniem, stawała się metoda.

Holocaust, Shoah — to właśnie już nie ilość, to właśnie metoda. Pozycja Księgi Umarłych. Pamięci innych metod, na przykład Wielkiego Głodu, nie wciągnięto do Księgi. Na Guernikę zrzucono bomby jedynie w tym celu, by powstało płótno warte wielu mszy.

Pierwsi, których wyznaczono, marli w równych szeregach. Trudno jest kończyć życie w rytmie tanecznej muzyki. W rytmie marsza jakoś to weselej.

( Taki sobie banał: ci, którzy mówią o łatwej albo pięknej śmierci, zawsze mają na myśli śmierć cudzą.)

Nowy czas rodził nowych ludzi. Nowi ludzie stawali się ojcami nowych czasów. Słowa odtąd przestały mieć związek z czynami, ze słów przestano rozliczać. Mowy do tłumów stawały się narkotykiem zwanym propagandą. To też był wynalazek, socjalna margaryna. Jak ongiś margarynę, jakiś czas propagandę rozdawano gratis. Amatorów nie brakło. Bierz, ale przeciwdziałaj. Na czym to miało polegać?

Zaciskali pięści, wołali „no pasaran!" — „nie przejdziecie!" Potem patrzyli milcząc, jak przechodzą. Milczących zganiano niby kury, w izolowanych zonach za drutami. Z dwóch przyczyn tam umierali — od febry i od gniewu.

Faszyzm i bolszewizm nie były powszechnie znane. Wybierano między dżumą i cholerą. Europie, jak kobiecie, łatwo było zawrócić w głowie. W salonach królowała francuska lekkość, angielska flegma i niemiecki wąsik. Marokańskie pomarańcze stały się znacznie słodsze.

Beztroska Europa poczynała lubić przejmujący śpiew junkersów i werble paradnych kompanii. Kolczaste druty zon, betonowe zapory gnuśnych generałów stały się gwarancją dnia powszedniego Europy.

W piwiarniach, kafeteriach, na rautach i balach dyskutowano zalety czołgów nazywanych tankami oraz podwodnych łodzi. Zawierano tajne zakłady nad planem Schlieffena i linią Maginota. Gdy przyszła godzina próby, domorosłe strategie okazały się tyleż warte, co narady w generalnych sztabach i gabinetach premierów.

Kochano się w aktorkach, groteskach i burleskach. Lloyd George pogardzał cygarami, ale błyskał dowcipem, bon-mot. „Od dziś jestem proniemiecki" — rzekł, nim wysechł atrament. Dżentelmeni w Monachium, ratujący pokój dla świata, nie mieli pretensji do Lloyd Georga.

Francuska lekkość, powiązana z angielską flegmą — przy niemieckim wąsiku okazała się śmiertelnym bałaganem. Żaden wróżbita nie potrafi dorównać marzeniom bezgranicznym.

Prawda, po latach nietrudno być prorokiem. Powiązać fakty, choćby gazetowe, z Wielką Hekatombą. Takie związki zawsze są czytelne. Poza tym, nie ukrywano zbyt wiele. Na oczy najtrudniej przejrzeć przez mur autorytetów.

Gdy dolar zwyżkował — to znaczyło śmierć wielu. Kiedy spadał to też znaczyło śmierć. Budowano fabrykę nie tylko armat i karabinów — uśmiercano tysiące. Kiedy nie budowano — czyniono podobnie. Podpisano traktat — skazywano miliony. Odmawiano podpisu — wyrok był ten sam. Bo śmierć mogło przynieść wszystko: nieustępliwość i uległość, zwątpienie i wiara — zwłaszcza wtedy, gdy prawdziwa nieustępliwość i wiara wydawały się czymś przesadnym i niehumanitarnym.

Świat miał zawsze punkt odniesienia. Aktualną listę dopuszczonych. Wszystkie światy tworzono według tej metody. Nawet Bóg tak tworzył, w swej wielkiej mądrości.

Nie wpisani na listę sprawiali nieco kłopotów, lecz załatwiono ten problem za pomocą kartotek i towarowych wagonów. Największym wynalazkiem współczesności okazał się drut kolczasty. Jego rola pozostaje wciąż niedoceniona.

Gdy nadeszła pora, marzenia zapłonęły. To były ognie artyleryjskich salw, egzekucyjnych plutonów i całopalnych stosów. Wybrani zrozumieli, że są wybranymi, że muszą na to zasłużyć.

Z ochotą albo bez ochoty, zasługiwali jednakowo. Umierający niekoniecznie odróżnia, czy zabijają go chętnie, czy nie. Ordnung polega na tym, by nie było zacięć. Maszyna ma stać lub pracować. Przy pracy nie może się zacinać.

Europa tańczyła, la danse macabre. Ręce uniesione w górę lub założone na kark nie były niczym strasznym, po prostu figurą w tańcu. „Ratuję honor Francji". Pojęcie Francji i Europy stosowano wymiennie. Zresztą Europa kończy się tam, gdzie zaczynają się problemy. Tym razem jakiś Danzig zdaje się, jakiś korytarz w głuszy.

(Głównodowodzący ratunkiem w czwartym dniu od objęcia funkcji składał etykietalne wizyty, epatując uśmiechem i lawendą. Szefowi sztabu przerwał meldunek o sytuacji na froncie: „nie dzisiaj, mon cher, jutro.").

W owym cudacznym czasie głupota i nieszczęście przemawiały głównie po francusku. W żadnym innym języku nie można tak sympatycznie wyłgać się przed odpowiedzialnością.

Straszliwe słowo „blitz" stało się tajnym usprawiedliwieniem Europy. Wyrokiem, uśmiechem diabła. Niby skrzywdzony chłopczyk, pociągając nosem przed mikrofonem, prosiła o pomoc Wielkiego Kuzyna. „W imię ludzkości" — jakby to mogło coś znaczyć. Wielki Kuzyn był trochę zajęty, wprowadzał własny new deal. Z natury był głuchawy. Doskonale wiedział, ile na tym straci.

Europie prócz oburzenia, zgagi, oraz porcji strachu, co było podobne do obiadu mieszczucha (dwa dania z deserem) na pikniku w niedzielę — Europie pozostała nadzieja. Jaka dziwna rzecz — ona się spełniła. Nadzieja to najgłupsze, najpiękniejsze słowo, jakie wymyślił człowiek.

W Polsce, czyli na księżycu, wszystko jakoś lżejsze, wszystko bardziej proste. Wódz — spadkobierca wielkości, która go przerastała, chociaż od dawna była już nieprawdą. Plany miał wódz zbyt tajne, by sam ich mógł się domyślić. „Nie oddamy guzika!" Guzik, wiadomo, pozostał, lecz przepadł płaszcz, spodnie — gacie też przepadły. Czy może nie dlatego wracało się w pożyczonych?

Sprawy wątpliwe i sprawy jasne rozstrzygano rozkazem. „Rozkaz rzecz prosta, panowie, wykonanie też nie filozofia". Kassandrę zapobiegliwie uduszono tuż po narodzeniu. Kassandr zresztą było ze trzy.

Prawdziwa niepodległość nie musi liczyć się z niczym. Dosyć, gdy liczy na coś. Na wodza, traktaty, na sprawiedliwość dziejową. Sprawdzian: mieć wrogów dookoła. To zostało spełnione. Przez Wilno i przez Lwów, zresztą nie tylko. Na przykład przez pokój ryski, przez wszystko, co w nim pominięto z rozmysłem i zadufaniem. Przez polesko-białoruską nędzę. Przez konopną pamięć o Kostku Wieszatielu. O Berezie, Brześciu, Szczypiornie i Wasilkowie. „Ja was przepraszam, panowie Ukraińcy, ja was bardzo przepraszam".

Na koniec wsparcie prawie półtora miliona żołnierzy, pięćdziesięciu dywizji wyposażonych w trzy czwarte ilości niemieckich czołgów i samolotów, z kraju, który produkował 40% europejskiej broni — zamieniono bezmyślnie na skrawek ziemi za Olzą i tromtadrackie wrzaski. Zadanie wykonano, przyjaciół nie było. Do panteonu powołano dzielnego księdza Skorupkę, który umarł zwyczajnie, jak tysiące żołnierzy, z prostoduszną odwagą. A kanonik Panaś, który pęk legionowych orderów cisnął pod nogi dawcom, na posadzkę świątyni — inną miał odwagę, nie zwyczajną. Obywatelską. O takiej odwadze strach nawet pamiętać.

Opium palono, opium. Stracono Olzę, stracono i resztę. Pozostały szlify na generalskich pagonach. Szlifów nie stracono.

To było trudne zadanie, od Locarno po Zaleszczyki. Od ambasadorskich fraków po koneksje z pastuchami. Dla pastuchów wieziono błyskotki.

W zakurzonych limuzynach, na wyżebranych kroplach benzyny jechały paw i papuga w generalskich mundurach. Paw ogon miał wyskubany, papugę zamierzano wypchać, jednak zdechła sama. Generałom przestano salutować.

Długo, w konwulsjach umierała polska niepodległość.

„Rozkaz ze sztabu naczelnego wodza!" — tak ryczał wachmistrz nocą na przeprawie, szaleniec z błędnymi oczami, nieuczony myślenia. Porucznik Wiewiórski, Wiewiór z niezaleczoną twarzą, bez namysłu strzelił mu w brzuch. Dzięki temu właśnie, lekceważąc wodza, miał czym rozwalić atakujące pancerki, w tym trzy lekkie czołgi. Czeskie, oczywiście. Bo za tę ziemię za Olzą przyszło zapłacić dodatkową krwią, walką przeciw czeskiej broni, która mogła być z nami. Boże, chroń Polaków przed mądrością idiotów, tak jak innych chronisz.

( Te czeskie „suki", zdobyczne kaemy, były rewelacyjne. Produkowali je pięć lat, po 200 każdego miesiąca).

Potem szli pożyczać utracone gacie. Zgrzebne były, surowe, ale z porządnej stali. Niektórych uwierały, jak tego politruka, rozstrzelanego przez ponurych żołnierzy. Dziesięć karabinów, dwa ślepe naboje. Ani jedno sumienie lżejsze przez to nie było.(...)

(...)Według kronikarzy, pierwsze dni miesiąca lutego w owym brzemiennym 45 roku były na Krymie śnieżne, nawet śnieżno — błotne. Kracząca skrzypcowa zadymka toczyła po stepie kłęby burzanu, jak ucięte głowy. Goły był step, wypolerowany do kości. To nie przenośnia, żałobny biały wiatr odsłaniał wiele, naprawdę wiele kości. Gołych, wypolerowanych.


1 2 3 4 5 6 Dalej..

 Po przeczytaniu tego tekstu, czytelnicy często wybierają też:
Kilka uwag o telewizji
Wielki Inkwizytor

 Zobacz komentarze (3)..   


« Czytelnia i książki   (Publikacja: 10-02-2007 )

 Wyślij mailem..   
Wersja do druku    PDF    MS Word

Zbysław Śmigielski
Powieściopisarz, nowelista, aforysta, najrzadziej poeta. Laureat konkursów i nagród literackich. Uznany za marynistę. Był kapitanem jachtowym, instruktorem żeglarstwa, nieco powłóczył się po morzach, co ma wpływ na twórczość. Zajmuje się propagowaniem spraw morza na spotkaniach autorskich, szczególnie z młodzieżą. Interesują go także inne sprawy: historia współczesna, problemy społeczne, konflikty moralne - to, czym żyjemy na codzień. Ostatnia książka: Sarmaty i scyty (2007). Zmarł w 2014.
 Strona www autora
 Numer GG: 3401579

 Liczba tekstów na portalu: 22  Pokaż inne teksty autora
 Najnowszy tekst autora: Nostalgia
Wszelkie prawa zastrzeżone. Prawa autorskie tego tekstu należą do autora i/lub serwisu Racjonalista.pl. Żadna część tego tekstu nie może być przedrukowywana, reprodukowana ani wykorzystywana w jakiejkolwiek formie, bez zgody właściciela praw autorskich. Wszelkie naruszenia praw autorskich podlegają sankcjom przewidzianym w kodeksie karnym i ustawie o prawie autorskim i prawach pokrewnych.
str. 5262 
   Chcesz mieć więcej? Załóż konto czytelnika
[ Regulamin publikacji ] [ Bannery ] [ Mapa portalu ] [ Reklama ] [ Sklep ] [ Zarejestruj się ] [ Kontakt ]
Racjonalista © Copyright 2000-2018 (e-mail: redakcja | administrator)
Fundacja Wolnej Myśli, konto bankowe 101140 2017 0000 4002 1048 6365