« Czytelnia i książki Sarmaty i scyty [3] Autor tekstu: Zbysław Śmigielski
Tylko one zostały po armiach niewiernych i pokoleniach wiernych. Insz
Allach. Niewiernych wypędzono, wiernych wywieziono. Zabito wielu, wielu umarło.
Po stepie włóczyły się dzieci, może wilczęta, na które polowano. Kości
pozostały — wesołe, odczłowieczone.
Na Krym zjechali wujkowie. Wujek Joe, Wujek Sam i Wujek Winnie. Tygrys i Lew,
między nimi półślepy, umierający Orzeł. W całej historii świata nie
spotkali się nigdy potężniejsi drapieżcy. Ten rok brzemienny był gwałtem, lekkomyślnie zbiorowym. Czas, który
się narodził, nie znalazł rodziców. Kolejno się wyparli. Badania nad
ojcostwem trwają do dziś. Bezskutecznie. Każdy biegły wskazuje innego
rodzica. I często zmienia zdanie.
Jednak w owym roku gwałt zbiorowy stanowił jedyne wyjście. Alternatywą
było kazirodztwo i bratobójcza śmierć.
Kronikarze są zgodni, że potem, już po gwałcie, zaświeciło słońce.
Słoneczko czerwone. Zaś Lew, szczęśliwy, powiedział: „Nakarmiliśmy gęś".
Właściwie bał się tej gęsi. Od gęsiego jazgotu bolała go głowa.
Powiedział, rzecz jasna, głupstwo, gdyż nie znał historii. Nie
wiedział, że Polacy przestali być gęsiami trochę dawno temu. Zarówno Lew,
jak Orzeł, byli słabopiśmienni. Orzeł zapytał kiedyś, gdzie jest, damn, ta
Galicja. Ktoś z jego otoczenia oznajmił, że — według jego wiedzy — w Hiszpanii. Orzeł nie mógł pojąć, co ci cholerni Polacy mają do Hiszpanii.
Nie dotarło do niego, że Polacy bardzo już dawno temu potrafili rozdawać
Niderlandy, nawet królować na Madagaskarze.
Ten trzeci też nie kończył uniwersytetów.
Czas, który nastał, był przedziwnym bękartem. Jak każdego bękarta,
nikt nie mógł go polubić — mimo deklaracji, mimo obowiązku. A przecież
był, wyrastał. Należało go karmić, ciężko pracować na niego.
Adopcja była trudna, gęś wprawdzie nakarmiona, lecz nie nasycona. Pigułki
na czkawkę nazywały się UNRRA. Kurację wzmacniającą opracował nie lekarz,
tylko generał, z rangi — sekretarz stanu. Nie on jeden wierzył, że
dolar to znacznie więcej niż V-1, B-29 i nawet T-34. Początkowo pamiętano o krwi. Krew szybko przechodzi do legendy, podobnie jak ludzie, których legenda
dotyczy. Żyjący ludzie z legendy stawali się dziwactwem, czymś
nieprawdopodobnym. Nieprawdopodobnych ludzi wówczas było wielu.
Na szczęście ludzie z legendy umierali wygodnie, bez rozgłosu. Lub
odchodzili w cień, gdy zrozumieli. Ordon, po wysadzeniu reduty, żył długo,
aż do śmierci. Poezja uprzykrzyła mu życie.
Stawiano na młodzież, gdyż ona nie ma pamięci. „Młodzież przyszłością
świata!". Były pałace młodzieży, zloty młodzieży, młodzieżowe ruchy. I jeszcze… akcje po wsiach...(Cicho!). Też młodzieżowe.
To wówczas ojcowie, jak stare bezzębne psy, poczęli bać się dzieci i szanować
je. Wzgarda, okazywana ojcom, nie była bezpodstawna.
Był to czas powszechnego gdybania. „Gdyby się stało inaczej!". Nad
treścią słowa „inaczej" zawzięcie dyskutowano na spotkaniach tajnych
albo kanonicznych. Tajność i wieści szeptane weszły już wszystkim w krew.
Hasło „cii! idą!" rozumiały nawet psy i niemowlęta.
Niejasność budziła obawę, obawa budziła nostalgię. Dysydentów
poznawano po oczach, po nostalgicznym spojrzeniu. Tęsknota w tej nostalgii wyrażała
tak wiele, że nikt jej nie pojmował — nawet ci, którzy z niej
rozgrzeszali.
Słowniki podawały, iż określenie „tęsknota" winno być dopełnione
wskazaniem „do kogo" lub „do czego". Tęsknota, modna w tamtych latach,
miała własne zasady. Zresztą było normą, że wszelakie normy są
niepatriotyczne.
Prócz obiegu krwi, obiegu informacji, bywały obiegi drugie. Miłe — na kanapach, przy trzasku zagłuszaczy. Ezoteryczne kółka, ożywione
martwymi duchami. Wytrąceni z obiegów masowo skakali przez okna lub wędrowali
po świecie, obrażeni na świat. Wewnętrzna emigracja to były placówki w Rzymie, Brukseli. W Nowym Jorku również.
Najmniej wiadomo o trzecim obiegu. Czwartego nie było.
Dysydenci przekorni bezwstydnie nosili pod pachą „Tragedię amerykańską"
lub „Chłopca z Salskich Stepów". W kinach oglądali „Sprawę pilota
Maresza". I radośnie płakali na pięknym filmie „Załoga". Śmiali się
na „Skarbie".
Działy się wtedy rzeczy, o których nikt nie mówił — mówiono o rzeczach,
które się nigdy nie działy. Po śmierci doktora Goebbelsa przestano wierzyć
propagandzie.
Wszystkich pogodziła „Deszczowa piosenka" oraz „Świat się śmieje".
Następnie telewizory. Rola telewizorów pozostała ważna.
Czas mierzono zagadkowym, cofającym się kalendarzem, nie według lat,
lecz miesięcy. Mówiono o czerwcu, marcu, później o grudniu i sierpniu. Nie
stosowano wyjaśnień, nie było takiej potrzeby. Wtajemniczeni wiedzieli.
Niewtajemniczonych nie obchodziło to wcale.
Słowa „z woli narodu" stały się politycznym wytrychem. Pasowały
do każdego zamka, pasowały jak ulał. Zamki otwierano słowem albo
smarowaniem. Ostatecznie talonem. Wreszcie — kartoteką. Naród patrzył i słuchał.
Bo naród był, oczywiście — lecz woli, jak zwykle, nie było.
Pojęcie woli jest cudze, chyba niesłowiańskie. Gdyż po naszemu wola
to „hulaj dusza, bracie!", to takie jakieś chcenie, tęsknota bez obiektu,
smutek bez przyczyny. „Wola narodu" to całkiem coś nowego.
Czas niósł wiele nowości. By je pojąć, należało odczekać. I przyzwyczaić
się. To nigdy nie nastąpiło. Zresztą — w niewielu dziedzinach.
Weźmy piwo „Żywiec". I szynkę polską. „Krakus". Nie tak znów
wielu Polaków pijało „Żywiec" zagryzając „Krakusem". Nikt przecież
nie wątpi, że jedno i drugie dużo więcej oznacza niż światową markę.
Naprawdę najwyższą jakość nie polska wódka ma, ale polskie nieszczęście.
Kordian w stroju Stańczyka samochcąc szedł pod ścianę.
W kilku dziedzinach objawiała się wola, chcenie całego narodu.
Cudzoziemcom zawsze się zdawało, że od Bałtyku do Tatr, od Bugu do samej
Odry — nie ma żadnego lustra.
Na ulicach jednak więcej było starannie ogolonych. Jeżeli chodzi o mydło,
kradziono dwakroć tyle, ile naród zużywał.
Nostalgię rozładowywał znany sportowiec Królak, następnie Kulej,
Lubański. Podskakiwali wyłącznie sportowcy, z wielkimi sukcesami. W Wietnamie
nie chodziło o zwycięstwa Viet-Congu. O klęski Amerykanów.
Wujowi Samowi wybaczono by gwałt, bodaj bardzo chętnie. Gdyby tylko płacił
alimenty. Kuracja generała Marshalla to było o wiele za mało. Została więc
odrzucona.
Kodeks rodzinny określa, że alimenty winny zapewnić beneficjentowi życie
na takim poziomie, do jakiego przywykł. Polak, gardząc rzeczywistością,
przywykł do chceń, do marzeń bez granic. Wuj Sam, gdyby rzetelnie płacił
ofiarom wszystkich swoich gwałtów, od dawna byłby bankrutem.
Tych dwu, bardziej jurnych, nie brano pod uwagę. Lwu dawno już zmiękł
ogon, Tygrys deklarował, że chodzi o wielką miłość. Gotów był przyjąć
gęś do swojej licznej rodziny. Obiecał oduczyć ją gęgania. Obiecał, że gęś
nauczy się warczeć.
Wojsko było konieczne, choć niepopularne. Nie tylko dlatego, że
wymarli ułani i strzelcy z wyłogami. Że jazłowieckich zastąpili kościuszkowcy,
kresowych zaś budziszyńscy. Albo
że orzeł zębatą czapkę zgubił. Sprawa była skomplikowana o wiele
bardziej, niżeli się zdawało.
W kraju, w którym patriotyzm wyrażał się przez dezercję, ciepły
handelek na zapleczu i kult bezradnego wodza — wojsko, nawet zwycięskie,
nie budziło szacunku. Było „zbrojnym ramieniem", „szczerą chęcią"
dla tych, którym chęci brakło, w końcu azylem dla gniewnych, rozgniewanych kłótniami.
Chociaż, to także niewiele wyjaśnia. Kolejne wojny na świecie wygrywali
komuniści.
Wuj Sam był uprzejmy przegrać kilka wojen. Przypływy w delcie Mekongu,
następnie lotnisko w Sajgonie pochłonęły reputację marines i „Fok",
czyli Seals. Wojna Jom Kippur wykazała fachowcom, czym kończy się brak
rozpoznania, lekceważenie operacji specjalnych. Kolokwium z Wietnamu,
odpytywane w Afganistanie, pozostało niezaliczone. Najbardziej istotne szczegóły
wojny falklandzkiej raczej przemilczano.
Pamięć ludzka jest zawodna, ponadto chaotyczna. Lenistwo i konieczność
doprowadziły do strasznego wynalazku — kartotek. Kartoteki sprawiły, że
ludzie stali się cichsi. Niektórzy pokorni. To pożyteczny wynalazek.
Ogromną rolę spełniły archiwa wywiadu Armii Krajowej, Sonderdienst
Nuntia i dokumenty oddziału Fremde Heere Ost. Także komputer „Odra".
Komputer był wielki jak dom, pamięć miał jak dziecko.
Wszystkiemu winni są idealiści, ludzie, których przepełnia dobroć.
Ideał tyle ma wspólnego z idealistami, ile baran z trawą. Co z trawą,
wiadomo. W kwestii barana zawsze powstaje spór. Baran przepasiony wart jest pół
barana. Mięsa z nadmiarem tłuszczu nikt kupować nie chce.
Sztukę stanowi odróżnienie tego, co jest — od tego, czego by się
pragnęło. Na przykład prawdziwej wojny z wirtualnymi stratami. Albo żeby
straty były wyłącznie u wroga. Dzięki techno-thrillerom wojna nie
różni się wcale od gry w zatopione okręty.
Ojcowie zawsze okłamywali synów. Synowie odpłacają tym samym.
Powołano zespół doradców, nie pracujących w zespole. Izolowano
ludzi, myśli i zamiary. Nakazano opracować „alternatywne" systemy
finansowania, odśmierdzania finansów. Inny zespół zajął się logistyką,
inny prognozowaniem. Osobno rozpatrzono sprawę kadr, niezbędne wyszkolenie.
Zespołów było więcej.
Na koniec powołano dowództwo, izolowane od wszelkich tajemnic. Dowództwu
rozkazano wydawać rozkazy. Dowództwo wydawało.
Tak powstały jednostki specjalne.
Ceterum censeo, myślenie to czynność męcząca.(...)
(...)- Major Bylica, obywatelu generale. Na rozkaz.
Generał patrzył tak, jakby nie umiał się
zdecydować na przychylność lub niechęć. Może przyszło mu do głowy, że
pośrodku jest jeszcze obojętność. Ale między dowódcą dywizji i pułku
obojętność jest wykluczona.
— Wy, major, zawsze tak oficjalno.
„Tak jest", „na rozkaz". Dobrego słowa nie powiecie dowódcy. Ja was
nie na rozkaz wzywał, tylko poprosił. A?
— Tak jest, obywatelu generale.
Major czuł, wypadło przygłupio. Jak miał
się odezwać? „Poprosił"! Dowódca dywizji nie kolega, choć różny chleb
jadali razem, różną też wódkę pili. Jego los w ręku generała, los generała w ręku Boga i tych na górze, tak samo dalekich.
1 2 3 4 5 6 Dalej..
« Czytelnia i książki (Publikacja: 10-02-2007 )
Zbysław ŚmigielskiPowieściopisarz, nowelista, aforysta, najrzadziej poeta. Laureat konkursów i nagród literackich. Uznany za marynistę. Był kapitanem jachtowym, instruktorem żeglarstwa, nieco powłóczył się po morzach, co ma wpływ na twórczość. Zajmuje się propagowaniem spraw morza na spotkaniach autorskich, szczególnie z młodzieżą. Interesują go także inne sprawy: historia współczesna, problemy społeczne, konflikty moralne - to, czym żyjemy na codzień. Ostatnia książka: Sarmaty i scyty (2007). Zmarł w 2014. Strona www autora Numer GG: 3401579
Liczba tekstów na portalu: 22 Pokaż inne teksty autora Najnowszy tekst autora: Nostalgia | Wszelkie prawa zastrzeżone. Prawa autorskie tego tekstu należą do autora i/lub serwisu Racjonalista.pl.
Żadna część tego tekstu nie może być przedrukowywana, reprodukowana ani wykorzystywana w jakiejkolwiek formie,
bez zgody właściciela praw autorskich. Wszelkie naruszenia praw autorskich podlegają sankcjom przewidzianym w
kodeksie karnym i ustawie o prawie autorskim i prawach pokrewnych.str. 5262 |